Nie ma, jak na Wkrze

 





Kolejny krótki wypad nad rzekę. Tym razem pływałam w kanu, które jest na lądzie okropnie ciężkie, ale po wodzie płynie, jak piórko. Żeby było ciekawiej, mamy je od lat, a ja pierwszy raz do niego wsiadłam, zawsze wolałam kajak. No cóż, z wiekiem gusta się zmieniają. A skoro o gustach mowa, to w tym sezonie zaliczyłam już krypę, kajak, no i dzisiaj kanu. Jakie mam spostrzeżenia? Po pierwsze, jeśli będę chciała odpoczywać, to wybiorę krypę. Pełen relaks i prawie nie trzeba wiosłować, ale musi być wysoka woda, inaczej można się zawiesić na kamieniach. Tak w zeszłym tygodniu zrobił mój tata z wujkiem. Musiałam ich nawet pociągnąć kajakiem inaczej kręcili się w kółko na podwodnym głazie. Jeśli będę chciała się zmęczyć i dać sobie wycisk, wybiorę kajak. Siedząc w nim aż się chce wiosłować. A jeśli będę chciała połączyć te dwie opcję, wybiorę kanu z towarzyszem, bo samemu, to bym się wykończyła. Kanu mknie po wodzie, jak torpeda, ale niełatwo się nim steruje, nie robi „bączków” w miejscu, jak kajak i trzeba trochę wysiłku, żeby nim sterować. Można też odłożyć wiosło i dać się nieść nurtowi. Z tym, że woda była dzisiaj dosyć niska i kilka razy zaliczyliśmy z tatą tarcie o kamienie. Mam nadzieję, że nie narobiliśmy żadnych dziur. Trochę bałam się o pogodę, a raczej o skwar z nieba, ale na szczęście było trochę chmur na niebie, dzięki czemu od czasu do czasu słońce za nie zachodziło, a nam było chłodniej. W czasie spływu zrobiłam trochę zdjęć przyrody, która jest już w pełnym wiosenno – letnim rozkwicie. Udało mi się też w końcu zrobić porządne zdjęcia czapli. Najbardziej podobało mi się, jak się przed nami chowała w krzakach.









Kaczki też dostały swoją fotkę, ponieważ są niekwestionowanymi władcami tej rzeki. Są wszędzie.





Miałam też małą, niezbyt miłą niespodziankę. Kiedy zrobiliśmy postój i wyszłam z kanu na brzeg, nagle zapadłam się w mule prawie po kolana. Okazało się, że co prawda woda opadła, ale brzegi jeszcze nie wyschły. To już drugi raz w tym samym miejscu. W zeszłym tygodniu było podobnie, tylko na szczęcie utrzymałam się na powierzchni błocka i udało mi się przeskoczyć na piasek. Buty były oczywiście do prania. Dzisiaj miałam na nogach sportowe sandały, więc wystarczyło je wypłukać w wodzie. A wszystko działo się w trakcie popasu i przez to, że usiłowałam wyleźć z tego błota, znaleźć twardszy grunt, nie pamiętam jak smakowała kanapka z kiełbasą. Musiałam ją szybko zjeść, żeby mi nie zleciała i nie znikła w mule.


Tutaj już po myciu i ponownym upaćkaniu w błocie




Wyprawa oczywiście była udana i takie tam przygody nie są w stanie zepsuć mi humoru, a nawet mi go poprawiają. Zapraszam Was nad Wkrę, jest super. Ja mam własne (a raczej tata z wujkiem mają, ale to prawie, jak własne) kajaki i inne amfibie wodne, ale jeśli ktoś chce wypożyczyć, to polecam pana Jacka z Jońca, bardzo miły i uczynny pan, dlatego, go reklamuję.:)












 podobny link:

 https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2021/05/nie-ma-jak-na-wkrze.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka