Nie ma, jak na Wkrze
Ale, co ja tam zaczynam od końca. Mieliśmy do wyboru wziąć kajaki, kanu lub krypę. Ja zażyczyłam sobie krypy, bo można w niej prawie nie wiosłować tylko delektować się podróżą, przyglądać przyrodzie i robić zdjęcia bez ryzyka utopienia telefonu. Wsiedliśmy do łodzi, rozsiedliśmy się, jak paniska i rozpoczął się wypoczynek na wodzie. Słodkie wafelki, napoje, herbatka w termosie i oczywiście chleb z kiełbasą i musztardą. Mieliśmy wziąć grilla, ale gdzieś się na podwórku zawieruszył.
Było cudownie. Wszędzie śpiewały ptaki, widziałam dwie czaple, latały pliszki, jaskółki i wrony. Kaczory pilnowały samic i jajek, a z wody, co i raz wyskakiwała jakaś rybka.
Ale najbardziej podobało mi się, że usłyszałam kukułkę. Macie poniżej filmik, można posłuchać nie wychodząc z domu:)
A potem zagrzmiało. Myśleliśmy, że przejdzie bokiem, więc zamiast chwycić za wiosła i jak najszybciej dotrzeć do samochodu, my relaksowaliśmy się nadal minimalnie wytężając siły. Do końca trasy zostało ok. 500 metrów. Zrobiło się nieciekawie, ale schowałam tylko telefon i ubrałam kurtkę mając nadzieję, że tylko pokropi. I nagle, jak nie lunie!!!! A!!!! Musieliśmy wpłynąć w krzaki. Mięliśmy nadzieję, że deszcz szybko minie, niestety przez najbliższe półtorej godziny padało albo lało. Oczywiście nie siedzieliśmy w tych krzakach tyle czasu, po kilkunastu minutach ruszyliśmy stwierdzając, że najwyżej zmokniemy i tyle.
Wzięliśmy
wiosła i mozolnie pokonywaliśmy ostatni odcinek drogi. Miała wrażenie, że w
ogóle się nie poruszamy, co oczywiście było nieprawdą. Kiedy dopłynęliśmy do
brzegu mieliśmy problem z zatrzymaniem łódki, potem czekała nas ślizgawka na
błocie, potem wsiedliśmy do samochodu mając nadzieję, że deszcz szybko minie,
ale on tylko przybrał na sile. W sumie zmoczyłam całe ubranie łącznie z dwiema
kurtkami, ale na szczęście przewidziałam możliwość zmoknięcia do suchej nitki i
wzięłam dodatkowy zestaw ubrań. Także przebrałam się w samochodzie i było mi
ciepło i sucho. Przynajmniej przez chwilę. Kiedy skończyło lać i tylko kropiło
trzeba było w końcu zająć się krypą. Szkód sztuk jeden – zbita tylna lampka od
przyczepy. Wszystko szło, jak po grudzie, ale na szczęście humory nam dopisywały.
Ostatecznie, ok. dwie godziny po umownym czasie końca rejsu ruszyliśmy do domu.
Teraz siedzę pod kołdrą i grzeję kości.
I
kończąc ten wywód. Wkra jest piękna o każdej porze roku, jest czysta, można w
niej pływać (no może nie dzisiaj), poznawać naszą faunę i florę, oferuje piękne
widoki i koi serce i nerwy dnia codziennego. Polecam z całego serca, ale jeśli
tak, jak ja nie lubicie tłumów, polecam ją wam w tygodniu lub w weekendy po
wakacjach. Dzisiaj nie spotkaliśmy żadnego kajakarza, jedynie wędkarzy i
kilkoro ludzi, którzy mieszkają nad rzeką.
Jakoś nigdy nie rozumiałam idei kajaków - no wiesz: woda, zielono, komary i w sumie co więcej? Ale chyba zaczynam odkrywać urok takich wypraw :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że nigdy w życiu nie ugryzł mnie na rzece żaden komar. A pływałam w różnych miejscach. A na Orzycu, to było, jak w Amazonii, mnóstwo zieleni i przeszkód, komarów jednak nie było. :))) Urok pływania kajakiem jest wtedy, gdy płyniesz rzeką, a nie po jeziorze (bo tam trzeba się namachać wiosłami) to raz, a dwa urok pływania jest wtedy, kiedy nikt z tyły nie krzyczy - szybciej, bo nas wyprzedzą, jak trzymasz to wiosło, gdzie płyniesz, nie tam płyń!!!!! Tak, kiedy każdy płynie w swoim rytmie, dając się pchać prądowi, tak wtedy jest cudownie. Jutro jadę z tatą i wujkiem. Dwóch seniorów na pokładzie, to dopiero wyzwanie.
OdpowiedzUsuń