Jednodniówka na Podlasiu

 Wczoraj odwiedziłam Podlasie. Zawsze wydawało mi się, że tam się bardzo długo jedzie, ale trasa Warszawa – Białystok zdecydowanie skróciła ten czas. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie pojechała również bocznymi drogami, ale o tem potem.

Zacznę od tego, że R. chciała pojechać do Sokółki i mówiła mi już o tym od kilku miesięcy. Za to M. powiedziała, że ona też chętnie pojedzie, ale przekręcała nazwę i ona wybierała się do Sobótki. Tę miejscowość oczywiście również kiedyś odwiedzimy, ale najpierw Sokółka. R. koniecznie chciała tam pojechać, ponieważ w kościele pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego zdarzył się Cud Eucharystyczny, związany z przemienieniem Hostii w kawałek ludzkiego serca. Do tego zdarzenia doszło w 2008 roku. Gdyby ktoś chciał się czegoś więcej o tym wydarzeniu dowiedzieć, to podaję link do strony: http://www.sokolka.archibial.pl/wydarzenie_eucharystyczne/komunikat_kurii_metropolitalnej/

 Ludzie pielgrzymują do tego kościoła, żeby zobaczyć to na własne oczy oraz żeby się pomodlić, wyprosić łaski itp. Pojechałyśmy i my. Niestety, nie było nam dane zbyt długo przebywać w kościele, ponieważ trafiłyśmy tam akurat tuż przed pogrzebem. Kiedy ten się zaczął, wyszłyśmy ze świątyni. 
















Dlatego nie zrobiłam zdjęć wnętrza. A tak naprawdę, to nawet dobrze tego wnętrza nie obejrzałam. I wiecie co? W ogóle mi do głowy nie przyszło, żeby przyjechać tam jeszcze raz, kiedy będzie po pogrzebie. A spokojnie mogłyśmy tak zrobić, ponieważ pojechałyśmy jeszcze do Bohonik obejrzeć meczet polskich Tatarów, a raczej litewskich, tak zwanych Lipków. Wracając stamtąd i tak przejeżdżałyśmy koło tego kościoła. Ale najwidoczniej ten czas, który tam spędziłyśmy wystarczył, więc pojechałyśmy dalej.

W Sokółce i nie tylko tam znajdują się też piękne cerkwie. Nie zwiedzałyśmy ich, ale podziwiałyśmy przejeżdżając obok nich samochodem.

Wracając do Bohoników. Nie wiem, czy wy wiecie, ale w Polsce, a raczej na Litwie (a potem w Rzeczypospolitej Obojga Narodów) w XV wieku zamieszkali Tatarzy. Muzułmanie ze Złotej Ordy sprowadzeni na Litwę przed Witolda, brata stryjecznego Władysława Jagiełłę. Tatarzy zadomowili się u nas na dobre i brali udział w każdej kampanii wojennej, wiernie służąc królowi i Polsce. W Bohonikach znaleźli się za sprawą Jana III Sobieskiego. Dzisiaj  mieszka w nich 6 rodzin. Znajduje się tam mały meczet z XIX wieku, o którym opowiedziała nam pani Eugenia, która podbiła nasze serce od pierwszego wejrzenia. Dziarska staruszka, szybka, energiczna i bezpośrednia, która jest  przewodnikiem tego miejsca. Jeśli tam pojedziecie i zastaniecie zamknięte drzwi meczetu, nie martwcie się, przy klamce jest telefon do pani Eugenii o ona po dwóch minutach od rozmowy pojawi się na miejscu. Meczet składa się z korytarza i dwóch pomieszczeń. Jednego dla kobiet, a drugiego dla mężczyzn. Jak powiedziała nam pani Eugienia, mężczyźni i kobiety modlą się osobno, żeby nie rozpraszać. Na ścianach wisiały makatki i obrazy z motywami arabskimi, pismem oraz wizerunkiem świątyni Al – Kaba w Mekce. Bardzo ciekawe okazały się dla nas dywaniki modlitewne, do których był przyczepiony kompas, bo jak wiadomo muzułmanie modlą się twarzą do Mekki. Kiedy będziecie słuchać opowieści pani Eugenii, słuchajcie uważnie, gdyż na koniec wykładu przewodniczka odpytuje ze zdobytej wiedzy. Pani Eugenia powiedziała też to, o czym wiedziałam od dawna, ale co jest piękne i czego reszta Polski powinna się od ludzi z Podlasia uczyć. Pani Eugenia powiedziała o tym, że u nich koegzystują w zgodzie muzułmanie, katolicy i prawosławni. Nie jest to jej pełny cytat, ale taka jest prawda. Kilka lat temu czytałam podobne słowa, które wypowiedział imam tatarski dla nota bene katolickiego pisma. Dodał on jeszcze, że na Podlasiu mało się pracuje, ponieważ wciąż świętują, jak nie święta chrześcijańskie to muzułmańskie. I to mnie zachwyca i to mi się podoba. Tak, jak i pozdrowienie, którym obdarowałyśmy się na koniec.

Pani Eugenia powiedziała do nas na do widzenia:

- Z Panem Bogiem.

A my odparłyśmy.

- Z Panem Bogiem.












Oprócz meczetu, można było tam zwiedzić cmentarz tatarski. Był również Dom Pielgrzyma, gdzie można było spróbować tatarskiej kuchni, niestety było dla nas za wcześnie na obiad, więc nie skorzystałyśmy.

Pojechałyśmy do miejscowości o nazwie Święta Woda, żeby obejrzeć z bliska górę krzyży. Same również nabyłyśmy krzyż i przyczepiłyśmy go do takiego dużego i żelaznego krzyża. Tam złapał nas grad, który na szczęście szybko minął. W drodze powrotnej oznajmiłam, że zjeżdżamy na trasę widokową, żeby właśnie podziwiać widoki i śpiewać naszą podróżną piosenkę: Piękna nasza Polska cała…















Obiad postanowiłyśmy zjeść w Łomży i w czasie drogi M. zamówiła dla nas dania na wynos w barze, którego lokalizacja  na wstępie mnie odstraszyła, ale jedzenie mieli dobre, choć szału nie było. Za to  w czasie zamawiania doszło do śmiesznego dialogu między M., a panią przyjmującą zamówienie.

M. pyta się w moim imieniu pani.

- Co jest w bitkach? Czy jest seler?

- Nie ma – odpowiada pani.

- To poproszę dwie porcję ozorków – mówi M.

- Ale pytała pani o bitki? – dziwi się pani.

- Tak, ale ja zamawiam trzy porcje.

 Najadłyśmy się po kokardkę i ruszyłyśmy dalej. Jak zazwyczaj w naszych podróżach staramy się zjeść jeszcze lody z Maca, mogłyśmy to zrobić w Łomży, ale że byłyśmy najedzone po kokardę skusiłyśmy się na nie dopiero w okolicach Radzymina. Nie była to intensywna w zwiedzanie wycieczka, ale taka w sam raz żeby się wyrwać z domu i spędzić trochę czasu poza Warszawą (Jabłonną) i Mazowszem. Zobaczyć zielone pola i lasy, bociany i czaple oraz innych ludzi, innych, ale swoich i zaśpiewać – PIĘKNA NASZA POLSKA CAŁA, PIĘKNA ŻYZNA I WSPANIAŁA.

 

 

  

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka