Zdecydowanie, to nie był mój dzień

 


Są takie dni, że człowiek sam siebie nie poznaje.

Są takie dni, kiedy lepiej nie wstawać z łóżka.

Są takie dni, że z ulgą wita się noc….

Rzuciłam patosem, to teraz do rzeczy.

Zdecydowanie, to nie był mój dzień. Dzisiaj byłam nieobliczalna i nie wiedziałam, co robię. To znaczy niby wiedziałam, ale wychodziło mi wszystko na opak. A przecież nie musiałam się ani śpieszyć, ani niczym się nie stresowałam, mało tego, miałam dzisiaj dzień wolny od pracy,  a więc luz blues.

A jednak od rana wszystko było nie tak. Miałam jechać z tatą i wujkiem nad Wkrę, ale rano lało. Zrezygnowaliśmy, a deszcz o 10:00 przestał padać. Można było jechać. Przez cały dzień krążyły deszczowe chmury, ale po południu tylko pokropiło. Postanowiłam zająć się czymś konstruktywnym, więc zaczęłam sprzątać, ale szło mi, jak po grudzie i skończyło się na ogarnięciu chaty po łebkach. W czasie ogarniania zrobiłam prania, z których jedno powiesiłam w połowie na suszarce i poszłam zająć się czymś innym. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy po kilku godzinach zobaczyłam miskę z mokrymi ubraniami. Ale to nie było najgorsze. Pojechałam do Legionowa odebrać książkę. Niby nie mam daleko, ale w godzinach szczytu trudno jest tam znaleźć miejsce do parkowania. Kiedy w końcu je znalazłam i z zadowoleniem szłam do księgarni odkryłam, że nie wzięłam komórki, a tam miałam kod. Musiałam wrócić do domu po telefon. Niby nic, ale to nie koniec. Jak, każda porządna gosposia zaczęłam rozmrażać fasolkę po bretońsku w garnku na małym ogniu. Mówiłam do siebie.

– Tylko nie zapomnij wyłączyć gazu. Tylko nie zapomnij wyłączyć gazu.

Za pierwszym razem kiedy opuszczałam kuchnię zrobiłam to, ale za jakiś czas wróciłam zrobić sobie herbaty. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale stwierdziłam, że jeszcze podgrzeję tę fasolkę i sobie poszłam. Na szczęście garnka nie spaliłam, ale uszczupliłam ilość potrawy, do jednej skromnej miseczki. Ponoć nie było czuć spalenizną. Oby. W ciągu dnia kupowałam bratanicy w prezencie kolorowanki i wiem, że do domu przyniosłam wszystkie. Niestety jedną mi wcięło i nie wiem, gdzie jest. Biorąc pod uwagę moje dzisiejsze wyczyny, może być wszędzie, nawet w lodówce. I na koniec, żeby tego było mało, nie działa mi FB. Nie jest to koniec świata, ale…, nie działa mi FB!!! Czy to jest w ogóle możliwe?! Co za dzień. To nie są wszystkie moje wyczyny, ale o innych nie będę już pisać, bo nie są aż tak interesujące, nie mniej jednak dzisiaj byłam nieobliczalna. Nie zasuwałam torebki i tylko cudem nic mi się nie wysypało, zostawiłam w samochodzie otwarte okno (na szczęście zdążyłam w porę zauważyć), zapominałam, co robiłam i zaczynałam robić co innego itp. Taki miałam dzień.

FB znów działa, chyba moje życie wraca do normy. J

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka