Więzienna planeta - odc.10

 


ZIEMIA

 

Ania

Wyszła ze sklepu z siatką pełną butelek dobrego, czerwonego wina i skierowała się do samochodu. Sklep, w którym się zazwyczaj zaopatrywała znajdował się nieopodal klubu z muzyką na żywo. Przechodziła koło niego wielokrotnie, słysząc różnorakie granie, ale nigdy tam nie wstąpiła. Dzisiaj przystanęła na chwilę i zaczęła się przysłuchiwać grze kapeli złożonej z młodych ludzi, która robi, co może, żeby zainteresować publiczność. Średnio im to wychodziło.

Nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale weszła do środka i podeszła prosto do wokalisty. Pomachała mu ręką. Przestał śpiewać, a po chwili jego kumple przestali grać.

- W drugim wersie lepiej wyjdzie wam w A7, a refren powinien kończyć się na a mol – odwróciła się i wyszła.

Kiedy wsiadała do samochodu zaczęli ponownie grać i wzięli jej sugestię pod uwagę. Od razu wyszło im lepiej.

Usiadła za kierownicą i zamarła.

„Dlaczego ja to zrobiłam?” – zadała sobie pytanie – „Czemu podeszłam do obcych ludzi i dawałam im rady? Czy ja zaczynam wariować?”

Wyrównała oddech. To nie mogło się więcej powtórzyć.

Wyjechała z parkingu na ulicę i już po chwili zapomniała o sprawie zbyt pochłonięta rozmową służbową z szefem na temat terminu oddania projektu.

Nie była to miła rozmowa i po niej musiała zaaplikować sobie pół butelki wina.

 

Nina

Policjant wprowadził Ninę na salę sądową, która pękała w szwach od publiczności. Były tam jej koleżanki, osoby poszkodowane, prasa i zwykli gapie.

Dziewczyna miała rękę w gipsie i kulała na jedną nogę. Ale szła z dumie uniesioną głową i zaciętym wyrazem twarzy. Postanowiła walczyć do końca.

Sędzia czytał zarzuty, a ona rozglądała się po sali. Nigdzie nie widziała Anabel ani Mariolki. Zgadywała, że będą przesłuchiwane w roli świadków.

- Czy przyznaje się pani do zarzucanych jej czynów? – sędzia skierował do niej pytanie.

- Nie. Wysoki Sądzie, ja tego nie zrobiłam – powiedziała Nina.

Zaczęła się rozprawa, podczas której wypowiadali się mężczyźni, których napadła i wywiozła do lasu. Patrzyła na nich z politowaniem, ale i lekkim rozbawieniem, bo żaden z nich nie mógł potwierdzić, że to była ona.

Nie widzieli jej twarzy, ledwo opisywali jej sylwetkę, dosyć często łącząc jej cechy z cechami Mariolki. Niestety to nie oni nasłali na nią policję, a Anabel. Potem przyszła do aresztu i proponowała jej dobrego adwokata, ale Nina odmówiła i wzięła zwykłego z urzędu. Miała nadzieję, że mimo wszystko uda jej się wywinąć.

Wtedy wykreśli Anabel z listy znajomych, weźmie Mariolkę i założą osobną frakcje, do której dołączą dziewczyny najbardziej oddane sprawie.

I tego postanowiła się trzymać.

 

 

Agata

Weszła do mieszkania trzymając w ręku pakiet papierów.

- Po co nam skrzynki pocztowe, skoro jedyne co tam się znajduje, to reklamy i bezpłatne gazety – otworzyła szafkę pod zlewem – napiszę o tym felieton – burczała.

I już miała wrzuć wszystko do kosza na śmieci, kiedy spośród kolorowych kartek wysunęła się biała koperta.

- A to co? Zaproszenie na pokaz garnków?

Obejrzała stempel i zamarła.

To był list z ziemskiego centrum Więziennej Planety.

Zadrżała. Nie powinni wysyłać jej listów do domu, jeżeli już, to do redakcji? Skąd znali mój adres?

- Permanentna inwigilacja! – wykrzyknęła – o tym też napiszę felieton, a nawet książkę.

Usiadła przy kuchennym stole i położyła kopertę na blacie.

Dreszcz przeszedł jej po plecach.

- A jak przesadziłam z moim wścibstwem i oni pozwali mnie do sądu?

Wzięła się w garść i otworzyła list.

Było to krótkie pismo, w którym została zaproszona na spotkanie z Olgą Kowalską, która życzyła sobie ją widzieć 12 września o godzinie 10 00 rano w sali konferencyjnej, budynek C - parter.

Nie uwierzyła własnemu szczęściu i przeczytała pismo jeszcze dwa razy. Żeby upewnić się, że to prawda.

- Udało mi się! – wykrzyknęła radośnie, chociaż tak naprawdę, to nie była jej zasługa, a wkurzonych na nią członków instytucji.

Ale Agata była pewna, że po spotkaniu z panią Olgą na pewno uda jej się dostać do Karnego Miasta.

Spojrzała w kalendarz, 12 września wypadał równo za dwa tygodnie, miała więc trochę czasu, żeby się dobrze do tego spotkania przygotować.

 

WIĘZIENNA PLANETA

 

Karol i Olga

- Czemu zobaczę panią dopiero za miesiąc? – pytał Karol.

- Przejdzie pan pod opiekę innych specjalistów, dzięki czemu będę mogła obiektywnie stwierdzić, czy rzeczywiście robi pan postępy w terapii.

- A pani gdzie wtedy będzie?

- Na Ziemi – odparła zgodnie z prawdą.

Karolowi zaświeciły się oczy.

- A może mi pani coś stamtąd przywieźć?

- Nie – powiedziała- jest pan w tej chwili pozbawiony wszelkich praw i przywilejów, nie może pan mnie o nic prosić.

Pokiwał głową i stwierdził.

- Szkoda- po czym zapytał – a po powrocie będzie pani mogła mi opowiedzieć, co się tam dzieje?

- Nie. Przykro mi.

Zauważyła, że po raz pierwszy się zirytował.

Więźniowie na co dzień nie myśleli o domu, Ziemi, rodzinie czy znajomych i skupiali się na tu i teraz, ale wystarczyła jedna wzmianka o czymś dla nich bliskim, a budziła się w nich tęsknota.

- Czy chce pan ze mną porozmawiać o tym, co pan w tej chwili czuje? – zapytała.

- Przecież widać – burknął.

- Proszę na mnie nie burczeć, bo to i tak nic panu nie da.

Próbował się opanować. Nie chciał tak kończyć ostatniego spotkania przed miesięczną rozłąką. Ale sam musiał przyznać, że na chwilę stracił nad sobą panowanie. Nie wiedział jeszcze, czy to z jej powodu, czy też z powodu odmowy przywiezienia mu pamiątki.

- Wiem – odparł swoim zwykłym obojętnym tonem – przepraszam.

- Ja się nie gniewam. Raczej cieszę się, że mam pan jakieś emocje.

- Uważa pani, że nie mam w sobie emocji? Że jestem zimny? Obojętny?

- Takie stwarza pan pozory, ale po dzisiejszej reakcji, mogę w końcu napisać w moich notatkach, że jednak jest pan człowiekiem.

Nastała cisza. Olga zrozumiała swój błąd. Chciała zażartować, ale miała do czynienia z zimnym racjonalistą, który poważnie traktował jej słowa.

- Tym razem, to ja przepraszam – powiedziała szybko.

Ale cisza trwała. Karol patrzył na nią poważnym wzrokiem i myślał.

Olga nie chciała dać tego po sobie poznać, ale czuła się przyszpilona tym wzrokiem do fotela.

W końcu Karol się odezwał.

- To, że nie okazuję uczuć, nie oznacza, że ich nie mam. Mam mnóstwo emocji, a większość z nich dotyczy pani.

- Zatem miesiąc rozłąki dobrze nam zrobi. Postaram się, żeby część osób, która będzie się z panem widywała, była kobietami. Będzie pan mógł dzięki temu zweryfikować uczucia wobec mnie.

- Łudzi się pani myśląc, że podoba mi się pani tylko dlatego, że długo nie widziałem innych kobiet. Ja wiem, co zawsze lubiłem i co lubię, pani wypełnia to w stu procentach.

- Nie zna mnie pan.

- Ale poznam.

Olga wstała.

-  Z pewnością, ale na pewno nie tak, jakby pan chciał.

Karol również wstał i zastąpił jej drogę do wyjścia.

- Nie zniechęci mnie pani tym, że jest dyrektorem więzienia.

- Karolu, więzień i dyrektor więzienia to marna szansa na przyszłość. Poza tym, do tanga trzeba dwojga, a na razie jest pan sam, jak palec.

Karol wyciągnął rękę i w tym momencie do sali weszło dwóch strażników. Olga powstrzymała ich, ale też odsunęła się od więźnia.

- Nie może mnie pan dotykać – przypomniała.

- Teraz nie, ale przyjdzie taki czas…

- Nie przyjdzie – zapewniła go.

Karol zaśmiał się cicho.

- A jednak nie jest pani wobec mnie obojętna. Widzę, jak zaróżowiły się pani policzki, słyszę krótki oddech…

- Proszę skończyć – ucięła i ruszyła do drzwi – do zobaczenia za miesiąc.

- Nie mogę się już doczekać.

 

Robert

Wracał wraz z więźniami z budowy muru, kiedy podeszła do niego jedna z więźniarek i powiedziała z zachwytem w głosie.

- Ależ pan jest dzielny.

- Czemu pani tak mówi? – zapytał.

- Całe miasto o tym mówi.

- O czym? – nie rozumiał.

- O tym, jak pan zabił gołymi rękoma tego zwierzaka.

Plotki rozchodziły się tu lotem błyskawicy.

- Wcale nie chciałem go zabić – powiedział.

- Ale bronił pan nas przed jego zębiskami i pazurami – przymilała się więźniarka.

- Raczej siebie przed śmiercią – mówił spokojnym i rzeczowym tonem.

- Proszę nie być takim skromnym – kobieta już chciała wyciągnąć do niego rękę, ale powstrzymała się. Wiedziała, że nie może dotykać strażników.

- Proszę wracać do grupy, jeszcze nie doszliśmy do miasta – odesłał ją szorstko.

Posłuchała, ale zanim odeszła, mruknęła zalotnie.

- Ale w mieście będzie pan już po pracy i ja…

- Proszę ze mną nie rozmawiać – uciął rozmowę i został w tyle.

Wkurzał się, bo od rana nie mógł się opędzić od kobiet. Ta była trzecią, która próbowała go poderwać. Kto by pomyślał, że wystarczyło tylko dokonać bohaterskiego czynu, żeby wszystkie wygłodniałe baby się na niego rzuciły.

 

 

 

Tomasz

Podczas spotkania kontrolnego opiekun podsumował miesiąc jego pracy nad sobą, mówiąc:

- Jest co raz lepiej, ale…

- Czy kiedykolwiek usłyszę zdanie bez, ale? – zapytał Tomasz, ale bez złości czy irytacji w głosie.

- Na pewno kiedyś nadejdzie taki moment, ale nie dziś – uśmiechnął się do mężczyzny.

- W czym problem?

Opiekun spojrzał na niego poważnie i rzekł.

- Trudno jest uwierzyć zawodowemu kłamcy. Jest pan zbyt dobry, zbyt ułożony, zbyt poprawny. Trudno jest nam uwierzyć, że w tak krótkim czasie porzucił pan swoje stare życie i podjął nowe, uczciwe.

- Czy to niemożliwe?

- Nie wiem – mężczyzna wzruszył ramionami – wiem jednak, że w ciągu ostatniego miesiąca nie zaliczył pan żadnej wpadki. I to jest niemożliwe. Nie może być pan aż tak poprawny. Każdy popełnia błędy.

- Staram się, jak mogę – zapewnił Tomasz – czy to moja wina, że tak dobrze mi wychodzi?

- Za dobrze. I dlatego jest pan mało wiarygodny.

- Rozumiem, że powinienem popełnić kilka pomyłek, a wtedy mi uwierzycie? – teraz Tomasz się zirytował. Naprawdę bardzo się starał, pracował nad sobą, zwalczał instynkty i co? Zamiast pochwały, dostał burę.

- To nie tak.

- A jak?

- Z kłamcami już tak jest. Został pan nakryty i teraz musi dużo czasu minąć, aż zdobędzie pan społeczne zaufanie.

Tomasz nie odpowiedział. Opiekun czekał przez chwilę, czy Tomasz nie zmieni zdania, ale ten uparcie milczał.

- Niemniej jednak uznałem, że zasłużył pan na pewne ulgi. Pozwolę panu przyjść dzisiaj na film do karczmy. Będą tam kobiety, może się pan z nimi zapoznać.

Tomasz spojrzał na niego z pod oka.

- A w czym tkwi haczyk?

- Będę się temu pilnie przyglądał.

Więzień nie odpowiedział, bo nie chciał żeby opiekun cofnął swoją decyzję.

- Nie jest pan zadowolony? – dopytał go mężczyzna.

- Jestem, tylko jeszcze nie dotarło do mnie szczęście, którym mnie pan obdarzył.

 

Bartek

Wszedł do pokoju terapeutycznego i zdziwił się widząc dwóch mężczyzn ubranych w białe fartuchy i z laptopami na kolanach. Jeden był bardzo gruby, sapał przy oddychaniu i co chwilę wycierał chusteczką przepoconą twarz. Drugi był przystojniakiem i burmistrzem Karnego Miasta

- Siadaj pan – powiedział do niego ten drugi.

- Gdzie pani Olga – burknął w odpowiedzi Bartek i nadal wstał w drzwiach.

- Wyjechała na urlop – poinformował go burmistrz – przez miesiąc będzie pan miał przyjemność poznać kilku innych terapeutów i trenerów.

- Będą wśród nich kobiety?

- Dwie.

- Ok. Może być – usiadł ciężko na kanapie – a panowie to? – zapytał.

- Paweł Sosnowski, burmistrz Karnego Miasta oraz trener, a obok mnie doktor psychologii pan Leon Wadyński, który będzie u pana szukał dobrych i mocnych cech.

- Nie będzie mi grzebać w głowie byle grubas – burknął Bartek.

Psycholog nie zareagował na obrazę tylko skrupulatnie zapisał to w laptopie.

- Nikt nie będzie panu grzebał w głowie – odparł spokojnie psycholog – od tego są neurochirurdzy, ja pomogę panu odkryć inne cechy niż te związane z siłą.

- A jak mnie się podoba, tak jak jest? – burknął Bartek.

- To będzie pan tu siedział dłużej, niż pan chce – powiedział burmistrz kończąc bezsensowną przepychankę słowną.

- No dobra, róbcie swoje – machnął łaskawie ręką Bartek.

- Na początek odpowie pan na kilka naszych pytań – psycholog rozpoczął spotkanie.


kolejny odcinek 09 maja

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka