Dzień wypełniony po brzegi
Jak wiecie, jestem w ciągłym biegu, w niedoczasie, nie mam głowy do leniuchowania i wciąż mnie gdzieś nosi. No co ja zrobię, taka jestem i już.
Ale
wczorajszy dzień wypełniłam po kokardkę, do tego stopnia, że padłam na twarz, a
dzisiaj pracowałam na zwolnionych obrotach. Chyba przegięłam z tą
intensywnością przeżywania codzienności.
I
przechodzę do opisu tego, jakże pięknego wtorku.
Wczoraj
zamówiłam wycieczkę dla młodzieży z przewodnikiem po Starówce. Specjalnie
wybrałam datę 19 października, bo według długoterminowych prognoz miało w ogóle
nie padać ani tego dnia, ani przed ani po i w zasadzie nie wiadomo, kiedy miało
zacząć. Za to pierwszą datą, jaką mi pan zaproponował i którą sprawdziłam w
serwisie pogodowym był dzień, w którym na bank miało lać i to mocno. No cóż. Z
tego, co pamiętam nie spadła ani kropla deszczu.
Za
to wczoraj rano…
Już
jak się kładłam spać zaczęło siąpić i miałam nadzieję, że do rana skończy. Nic
bardziej mylnego. Im bardziej chciałam, żeby już te chmury przeszły, tym deszcz
przybierał na sile. Pomyślałam sobie. No pięknie, to sobie poszłam na
wycieczkę. Jadąc do pracy dzwoniłam do pana przewodnika mówiąc, że chyba nic z tego
nie będzie. Na szczęście wszystko się udało i razem z kilkoma osobami z mojej
klasy zjawiłam się punktualnie przed 10:00 pod kolumną Zygmunta na Placu
Zamkowym.
Było
mokro, buro i ogólnie ble, ale już nie padało, a to było najważniejsze.
Poniżej
macie zdjęcie, jak to wyglądało z rana. Nic, tylko zwiedzać.
Nie
będę Wam opisywać całej historii Starówki, ale kilka ciekawych informacji przekażę. Mianowicie, Warszawa ma swój hejnał
i jest grany każdego dnia o 11:15 z okna w wieży zegarowej zamku. Poniżej
umieściłam filmik.
Ta
nietypowa godzina wzięła się stąd, że podczas zbombardowania wieży przez
Niemców w 1939 roku, zegar stanął właśnie o tej porze. Jest grany na trzy
strony świata, bez wschodu, a to dlatego, że są tylko trzy okna. Ale wczorajszy
trębacz grał tylko z jednego okna. A kiedy skończył pomachał nam czapką.
Kolejna
ciekawa rzecz, o której nie wiedziałam, to że taras widokowy, z którego możemy
podziwiać Wisłę oraz praską stronę stolicy, był kiedyś górą gnojną, co oznacza
w wolnym tłumaczeniu, że wywalano tam wszystkie nieczystości. Dzisiaj
utwardzona i porośnięta trawą pełni funkcję rekreacyjną. Dowiedziałam się
również, że Rynek Starego Miasta nie miał być odbudowany w wersji historycznej,
a w wersji socrealistycznej, ale architekt Jan Zachwatowicz dowiedział się o
tym i namówił robotników, żeby szybko postawili frontowe ściany kamienic od
strony rzeki i Bierut myślał, że to zaawansowane prace i klepnął projekt
historyczny.
Następnie,
gąsienica, którą widzicie na poniższym zdjęciu nie jest z tego czołgu, który
jest opisany na tablicy pamiątkowej, ale nikt tego nie zmienia. Tablica i fragment czołgu znajdują się na tyłach archikatedry p.w. św. Jana
Z innych ciekawostek, czy wiecie, żs Papcio Chmiel urodził się dosłownie w piwnicach barbakanu? Albo, żs bułki z pieczarkami sprzedawane na Rynku nie są tak dobre, jak je człowiek z dzieciństwa zapamiętał? No to już wiecie. Osobiście, pewnie nie jadłam bułki z pieczarkami na Rynku, ale bardzo lubię tę przekąskę.
Pan przewodnik ciągał nas po uliczkach
przez dwie godziny i przez ten czas wyszło słońce i świat nabrał ciekawszych
odcieni. Po pożegnaniu pana przewodnika mieliśmy iść do Maca, który jest usytuowany
przy Placu Zamkowym, ale że był oblegany, to dodatkowo pomaszerowaliśmy na Nowy
Świat, żeby w spokoju zjeść ( w moim przypadku) lody oraz frytki i napić się
czegoś ciepłego. Potem, już sama, wróciłam jeszcze raz na Plac Zamkowy, a
dokładniej mówiąc interesowała mnie trasa W-Z i tramwaje do Śródmieścia. Zrobiłam
ponownie zdjęcie placu, żebyście zobaczyli, jaka piękna pogoda się zrobiła.
Potem
pojechałam po bratanków do przedszkola i spędziłam trochę czasu z rodziną.
A na koniec dnia poszłam do kina na
najnowszego Jamesa Bonda „Nie czas umierać.” Jeszcze przed filmem zostałam
zaproszona na burgera i objadłam się tak, że nawet nie kupiłam popcornu na
film. Co do Jamesa Bonda…, o nie, dla mnie to pomyłka. Nie podobał mi się, był
ckliwy i niebondowy.
Dodatkowo,
nie zrozumcie mnie źle, ale ja nie mogę patrzeć na Daniela Craiga. Ma coś w tej
twarzy, co mnie zniechęca do oglądania z nim filmów. Chyba każdy ma taki zestaw
aktorów. U mnie w ogóle na pierwszym miejscu jest Kieira Knightley, no nie
pasuje mi, no. Wracając do Bonda, to w Na Gałęzi Marcin Łukański wypowiadał się
o nim dość pochlebnie, zwłaszcza o grze aktorskiej, a moim zdaniem ta była do
kitu. Drewniana i jakaś taka sztuczna. No, ale każdy może mieć swoje zdanie.
Moje jest takie. Na szczęście w doborowym towarzystwie nawet kiepski film da się obejrzeć.
Do domu dotarłam o 23 30, a mój mózg działał już w trybie „podtrzymywanie
funkcji życiowych”, żeby sobie te funkcje nie nabiły guza np. na schodach i
padłam dosłownie na twarz, uprzednio umywszy to i owo oraz zęby. Dzisiaj przez
pół dnia chodziłam, jak śnięta ryba i zaraz idę odsypiać wczorajsze
niedospanie.
Miałam
super wtorek.
Ps.
Dzisiaj miałam super środę, zwłaszcza kiedy z radością pomyślałam, że mam jakąś
nadwyżkę gotówki w portfelu i że jest ok. i że wyszłam z nieciekawej zapaści
finansowej i w ogóle. Po czym wróciłam do domu, gdzie tata oznajmił mi, że jak
stanął samochodem przy Puławskiej, tak wrócił do domu na lawecie.
Żeeeeeegnaaaaajcie nadwyżki budżetowe, witajcie spore wydatki. I tym
optymistycznym akcentem, kończę. Dobranoc.
Komentarze
Prześlij komentarz