Wiem, że potrafisz
Nigdy
nie spodziewałabym się, że tekst z filmu Terminator Genisys natchnie mnie do
napisania tekstu o sprawach damsko – męskich.
Bo w końcu to opowieść o robotach z dużą ilością strzelania, a nie jakaś tam ckliwa romantyczna komedyjka z happy endem.
A jednak, stało się, mam przemyślenia.
One nie dotyczą tylko tej produkcji, ale i innych, które ostatnio oglądałam oraz moich obserwacji świata. Zanim jednak przejdę do tego, o co mi właściwie chodzi, uczciwie powiem, że ja jestem światopoglądowo konserwatystką i patriarchat mi w ogóle nie przeszkadza. Mało tego, bardzo mi pomaga. Pewnie jest to dla Was dziwne, zważywszy, że jestem etatową starą panną, która wszystko robi sama, i pójdzie po zakupy i gwóźdź w ścianę wbije i wygra z facetem w odwiecznej rywalizacji – kto pierwszy ruszy na światłach. Ale kiedy mam pod ręką mężczyznę, to staram się tego gwoździa nie wbijać sama tylko proszę o pomoc. Co ciekawe, musiałam do tej wizji świata dojrzeć, bo jeszcze kilka lat temu raczej bym wrzasnęła: Co?! Ja nie dam rady?! Popatrz, umiem trzymać młotek! Ha!
I prawda jest taka, że faceci ratujący damę w opałach mają moją większą sympatię, niż tacy, którzy grzmią o równouprawnieniu i innych pierdołach.
Po tym długim wyjaśnieniu przejdę do sedna.
Ostatnio w filmach akcji, przygodowych czy sensacyjnych wysuwa się na prowadzenie motyw silnej kobiety, która ratuje mężczyznę w opałach. Jest od niego mądrzejsza (mimo, że nic nie wie o okolicy), silniejsza (umie precyzyjnie przekładać wajchy, chociaż nie ona budowała ten sprzęt), nie słucha go i wszystko wie lepiej oraz ostatecznie ratuje go z opresji. On za to miota się bezradny, ponieważ nie wie, o co jej chodzi, ani, czy w ogóle jest jej potrzebny. W zasadzie nie jest jej potrzebny, ale umieszcza się go w filmie, ponieważ ta baba musi się mieć na kim wyżywać. Bo to tak mniej więcej wygląda. Oczywiście, znam milion filmów, gdzie kobiety ratują swoich ukochanych z rąk niechybnej zguby, ale robią to po kobiecemu, a nie po męsku. No i właśnie, to mi zgrzyta. Że te dzisiejsze bohaterki są męskie. Nie korzystają ze swojej kobiecości (która nie wyklucza mądrości, błyskotliwego intelektu czy umiejętności posługiwania się bronią). Oglądając taki film mam wrażenie, że widzę chłopa w spódnicy. Tak było na przykład w filmie „Wyprawa do dżungli,” ale i w ostatnim Bondzie nie zabrakło męskiej kobiety ( agentki, nie miłości Bonda), a nawet w Aladynie, to Jasmina ratuje sytuację (wypowiada ubraną w poprawność polityczną kwestię), a chłopak jest od „brudnej” roboty. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, ale wiadomo, kto w tym związku będzie nosił spodnie. W oryginalnej wersji, to Aladyn ma zostać sułtanem, a tutaj władzę ojciec przekazuje córce, żeby zwalczyć stereotypy, które są w XXI wieku passe.
Nie mówię, że kobiety nie powinny być sułtanami albo, jakby niektóre kobiety wolały, sułtankami, ale kurczę, Aladyn jest z baśni „Tysiąca i jednej nocy”, gdzie Szeherezada jest główną bohaterką pięknej historii o poświęceniu i miłości do nieszczęśliwego sułtana. Która właśnie dzięki swojej miłości i kobiecości ratuje władcę przed kolejną zbrodnią i szaleństwem, która uczy go kochać i ufać jej mimo wcześniejszego zranienia przez zdradziecką żonę i brata. Kurczę, ona nie wyskakiwała z tekstami – Mam siłę i piąchą wybiję drzwi do twojego serca, a w ogóle, to o równouprawnienie proszę.
No właśnie.
I gdzie w tym wszystkim jest tekst z Terminatora Genisys. I czemu mnie zauroczył?
Jest tam taka scena, gdzie młoda Sara próbuje wyswobodzić się z kajdanek, ale Kyle robi to pierwszy i chce jej pomóc. Ta twarda babeczka żachnęła się i powiedziała:
- Poradzę sobie.
Na co on odparł.
- Nie twierdzę, że jesteś bezradna – i wiecie, co? Pozwoliła mu działać. Oczywiście dialog jest dłuższy, ale mi w pięty poszedł, bo pomyślałam sobie. Kurczę, to chyba właśnie o to chodzi.
- Wiem, że potrafisz, że jesteś silna, że bijesz mnie na głowę, bo potrafisz robić pięć czynności naraz, że myślisz wielopłaszczyznowo i masz podzielność uwagi. Wiem, że potrafisz sobie sama poradzić, że może nawet jesteś ode mnie lepsza, bardziej przebiegła i doświadczona, ale kiedy chcę ci pomóc, chcę żebyś się o mnie oparła, pozwól mi działać. Wiedz, że nie musisz ze mną walczyć, że nie musisz się wstydzić, że nie dajesz rady. Pozwól mi działać, nie spychaj mnie na drugi plan. Potrzebuję się poczuć ważny i potrzebny. Tak po prostu.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby chłop poszedł zabijać roboty, ale mnie się to podoba. I podoba mi się to, że mogłam sama tego w wakacje doświadczyć. Siły swojej kobiecości. Pozwolić sobie, na to, żeby mężczyzna zrobił coś z czym mogłam sobie sama poradzić. I wiecie co? Może dlatego ten krótki fragment tak mocno mnie poruszył, ponieważ wiem, jak się czułam kiedy pozwoliłam mężczyźnie działać w zwykłej codzienności. Czułam się ważna i potrzebna i ten człowiek pewnie też. Nie wiem do końca, bo nie mam z nim kontaktu, ale to nie jest ważne, ważne było to, że zaskoczyłam samą siebie i wiem już na pewno, że nie chcę być męską kobietą, chce być kobiecą kobietą i no cóż. Jestem taka i w końcu czuję, że się sama ze sobą pogodziłam, że jestem spójna mimo, że wciąż etatowa stara panna, ale w stu procentach, pełnowartościowa kobieta.
Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, ale przetestowałam to na sobie, więc nie piszę o teorii lecz praktyce. I bardzo mi ta praktyka odpowiada. Uwaga panowie! Jestem damą w opałach!
Bo w końcu to opowieść o robotach z dużą ilością strzelania, a nie jakaś tam ckliwa romantyczna komedyjka z happy endem.
A jednak, stało się, mam przemyślenia.
One nie dotyczą tylko tej produkcji, ale i innych, które ostatnio oglądałam oraz moich obserwacji świata. Zanim jednak przejdę do tego, o co mi właściwie chodzi, uczciwie powiem, że ja jestem światopoglądowo konserwatystką i patriarchat mi w ogóle nie przeszkadza. Mało tego, bardzo mi pomaga. Pewnie jest to dla Was dziwne, zważywszy, że jestem etatową starą panną, która wszystko robi sama, i pójdzie po zakupy i gwóźdź w ścianę wbije i wygra z facetem w odwiecznej rywalizacji – kto pierwszy ruszy na światłach. Ale kiedy mam pod ręką mężczyznę, to staram się tego gwoździa nie wbijać sama tylko proszę o pomoc. Co ciekawe, musiałam do tej wizji świata dojrzeć, bo jeszcze kilka lat temu raczej bym wrzasnęła: Co?! Ja nie dam rady?! Popatrz, umiem trzymać młotek! Ha!
I prawda jest taka, że faceci ratujący damę w opałach mają moją większą sympatię, niż tacy, którzy grzmią o równouprawnieniu i innych pierdołach.
Po tym długim wyjaśnieniu przejdę do sedna.
Ostatnio w filmach akcji, przygodowych czy sensacyjnych wysuwa się na prowadzenie motyw silnej kobiety, która ratuje mężczyznę w opałach. Jest od niego mądrzejsza (mimo, że nic nie wie o okolicy), silniejsza (umie precyzyjnie przekładać wajchy, chociaż nie ona budowała ten sprzęt), nie słucha go i wszystko wie lepiej oraz ostatecznie ratuje go z opresji. On za to miota się bezradny, ponieważ nie wie, o co jej chodzi, ani, czy w ogóle jest jej potrzebny. W zasadzie nie jest jej potrzebny, ale umieszcza się go w filmie, ponieważ ta baba musi się mieć na kim wyżywać. Bo to tak mniej więcej wygląda. Oczywiście, znam milion filmów, gdzie kobiety ratują swoich ukochanych z rąk niechybnej zguby, ale robią to po kobiecemu, a nie po męsku. No i właśnie, to mi zgrzyta. Że te dzisiejsze bohaterki są męskie. Nie korzystają ze swojej kobiecości (która nie wyklucza mądrości, błyskotliwego intelektu czy umiejętności posługiwania się bronią). Oglądając taki film mam wrażenie, że widzę chłopa w spódnicy. Tak było na przykład w filmie „Wyprawa do dżungli,” ale i w ostatnim Bondzie nie zabrakło męskiej kobiety ( agentki, nie miłości Bonda), a nawet w Aladynie, to Jasmina ratuje sytuację (wypowiada ubraną w poprawność polityczną kwestię), a chłopak jest od „brudnej” roboty. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, ale wiadomo, kto w tym związku będzie nosił spodnie. W oryginalnej wersji, to Aladyn ma zostać sułtanem, a tutaj władzę ojciec przekazuje córce, żeby zwalczyć stereotypy, które są w XXI wieku passe.
Nie mówię, że kobiety nie powinny być sułtanami albo, jakby niektóre kobiety wolały, sułtankami, ale kurczę, Aladyn jest z baśni „Tysiąca i jednej nocy”, gdzie Szeherezada jest główną bohaterką pięknej historii o poświęceniu i miłości do nieszczęśliwego sułtana. Która właśnie dzięki swojej miłości i kobiecości ratuje władcę przed kolejną zbrodnią i szaleństwem, która uczy go kochać i ufać jej mimo wcześniejszego zranienia przez zdradziecką żonę i brata. Kurczę, ona nie wyskakiwała z tekstami – Mam siłę i piąchą wybiję drzwi do twojego serca, a w ogóle, to o równouprawnienie proszę.
No właśnie.
I gdzie w tym wszystkim jest tekst z Terminatora Genisys. I czemu mnie zauroczył?
Jest tam taka scena, gdzie młoda Sara próbuje wyswobodzić się z kajdanek, ale Kyle robi to pierwszy i chce jej pomóc. Ta twarda babeczka żachnęła się i powiedziała:
- Poradzę sobie.
Na co on odparł.
- Nie twierdzę, że jesteś bezradna – i wiecie, co? Pozwoliła mu działać. Oczywiście dialog jest dłuższy, ale mi w pięty poszedł, bo pomyślałam sobie. Kurczę, to chyba właśnie o to chodzi.
- Wiem, że potrafisz, że jesteś silna, że bijesz mnie na głowę, bo potrafisz robić pięć czynności naraz, że myślisz wielopłaszczyznowo i masz podzielność uwagi. Wiem, że potrafisz sobie sama poradzić, że może nawet jesteś ode mnie lepsza, bardziej przebiegła i doświadczona, ale kiedy chcę ci pomóc, chcę żebyś się o mnie oparła, pozwól mi działać. Wiedz, że nie musisz ze mną walczyć, że nie musisz się wstydzić, że nie dajesz rady. Pozwól mi działać, nie spychaj mnie na drugi plan. Potrzebuję się poczuć ważny i potrzebny. Tak po prostu.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby chłop poszedł zabijać roboty, ale mnie się to podoba. I podoba mi się to, że mogłam sama tego w wakacje doświadczyć. Siły swojej kobiecości. Pozwolić sobie, na to, żeby mężczyzna zrobił coś z czym mogłam sobie sama poradzić. I wiecie co? Może dlatego ten krótki fragment tak mocno mnie poruszył, ponieważ wiem, jak się czułam kiedy pozwoliłam mężczyźnie działać w zwykłej codzienności. Czułam się ważna i potrzebna i ten człowiek pewnie też. Nie wiem do końca, bo nie mam z nim kontaktu, ale to nie jest ważne, ważne było to, że zaskoczyłam samą siebie i wiem już na pewno, że nie chcę być męską kobietą, chce być kobiecą kobietą i no cóż. Jestem taka i w końcu czuję, że się sama ze sobą pogodziłam, że jestem spójna mimo, że wciąż etatowa stara panna, ale w stu procentach, pełnowartościowa kobieta.
Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, ale przetestowałam to na sobie, więc nie piszę o teorii lecz praktyce. I bardzo mi ta praktyka odpowiada. Uwaga panowie! Jestem damą w opałach!
Ps. Czasami…:)
PS.2 Właśnie obejrzałam Terminator: Mroczne przeznaczenie. Pomijając fakt, że to gniot, właśnie w tym filmie w pełnej krasie mamy męskie kobiety i to jest straszne, nienaturalne i beznadziejne. Zwłaszcza bluzgi z ust pięknej twarzyczki. Ja tego nie kupuję.
Komentarze
Prześlij komentarz