Walka z nałogowym graniem w tetrisa i bąbelki

 


Generalnie lubię grać w gry komputerowe.

Od dziecka to lubiłam i na naszym Atari 65XE tłukłam w Montezumę Revenge, River Rajd czy Zybex. Nieobce mi były też rosyjskie „Jajeczka” z wilkiem z „Wilka i zająca”. Kiedy byłam na studiach i pisałam licencjata, w wolnych chwilach odpalałam KOSMO, zręcznościówkę, w której było szalone tempo. A potem powiększałam pojemność komputera pod  RPG, takie jak Neverwinter Night czy Baldur's Gate, no i oczywiście Wiedźmina. Do moich ulubionych gier należały również pierwsze odsłony Sims oraz SimCity oraz mój ukochany RollerCoaster Tycoon. O dziewczyńskich przebierankach, madżongu, tetrisie i bąbelkach już nie wspomnę.

I w pewnym momencie doszłam do wniosku, że to mnie za bardzo pochłania. Nie powiem, Wiedźmin był świetny, a rozmnażanie lwów w zoo w wesołym miasteczku jeszcze lepsze, ale… Ile godzin można stracić siedząc przed komputerem i przechodzić poziomy, zwłaszcza kiedy było trudno?

- Jeszcze tylko raz, nie dwa razy, a jeśli mi się nie uda, to idę spać.

Godzinę lub dwie później było.

- Teraz, to już naprawdę ostatni raz.

Chyba pierwszy przebłysk o tym, że przeginam miałam przy Wiedźminie 2, kiedy nie mogłam pokonać kejrana (takiego potwora) i o mało nie rozwaliłam ze złości klawiatury. Potem mydliłam sobie oczy, że w sumie, to łączę przyjemne z pożytecznym, bo kiedy buduję wesołe miasteczko czy strzelam w bąbelki, to słucham audiobooków z powieściami Agaty Christie  czy Juliusza Verne. A dwie godziny potem stwierdzałam, jeszcze tylko pobiję rekord i koniec. Tylko trudno było skończyć.

Dlatego rzuciłam to.

Może nie jestem zaawansowanym nałogowcem, daleko mi do osób, które mają problem z odejściem od komputera, ale na pewno lekkie uzależnienie mam, co potwierdziło się w ostatnich tygodniach.

Nie grałam chyba ze dwa lata, wiedząc, że jak zacznę, to znowu mnie wciągnie.

No i ostatnio zaczęłam słuchać różnych wywiadów i wykładów w Internecie, które nie wymagały ode mnie ciągłego gapienia się na prezentującego. I wpadłam na genialny pomysł, że zagram na nowo w tetrisa i bąbelki. Będzie to w sam raz na słuchanie dwudziestu minut interesującego mnie tematu. No dobrze, ale odsłon tego programu było więcej. Zaczęło się od 20 minut, a skończyłam ostatnio chyba na kilku godzinach. Bo przecież muszę pobić rekord, bo przecież chcę posłuchać kolejnego wykładu o prehistorycznych stworzeniach i skamielinach. W końcu łączę przyjemne z pożytecznym, prawda?

Taaa.

Zaniepokoiłam się, kiedy pod powiekami widziałam klocki tetrisa. Wystarczyło, że zamknęłam oczy, a już klocuszki wpychały się na pierwszy plan.

Ale zanim ponownie rzuciłam gry, miałam wytłumaczenie, czemu nie muszę tego robić:

-Przecież mogę, bo jestem chora, bo na nic innego nie mam siły, bo i tak leżę w łóżku, a ile można czytać książkę. Można, można, nawet cały dzień, ale teraz przegrała z głupią grą.

W końcu stanęłam w prawdzie i powiedziałam sobie.

- Sylwia, ty wiedziałaś, że to się tak skończy, przecież właśnie dlatego porzuciłaś gry. Zaczyna się od 20 minut i mocnej pewności, że nad tym panujesz, a potem trudno ci się oderwać. Jeszcze pięć minut, jeszcze dziesięć, no dobra, ale o 12 00 w nocy, to już koniec. Powiedz sobie, koniec.

No i powiedziałam sobie koniec, bo nie gra będzie mną rządzić.

Na jak długi czas? Nie wiem. Wiem jedno, nie wolno mi siadać do czegoś, co nie ma końca.

I nie siadam.

Walkę wygrałam, dzięki czemu mam czas, żeby Wam o tym napisać. Bo kiedy biłam rekordy w tetrisa odkładałam pisanie postów na inny termin pod tytułem – Jutro siadam i piszę. Tylko zamiast tego grałam albo oglądałam seriale i filmy, ale to drugie, to już inna historia.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka