W tramwaju
Jakiś czas temu pisałam, że nic się w komunikacji miejskiej nie dzieje, wszyscy siedzą w telefonach i jest taka cisza, że aż dzwoni w uszach. Miałam nawet taką sytuację, że zadzwoniłam, siedząc w tramwaju (takim super nowym i cichym, chociaż nie lubię tego modelu, bo ma mało miejsc siedzących) do koleżanki i nagle zwróciłam uwagę na to, że jedyną osobą, która coś mówi, jestem ja. I wiecie co? Zrobiło mi się głupio i zaczęłam chichotać. No i tak sobie myślę? Dlaczego było mi głupio? Przecież nie jechałam nim w czasie ciszy nocnej, było popołudnie. I w zasadzie nigdzie nie ma przepisu, że w komunikacji miejskiej, jak w bibliotece, cisza ma być i już. A jednak, było mi dziwnie. Dlatego nie dziwcie się, że pisałam, że nic się nie dzieje. Z tym, że ja się myliłam. Po prostu za często chowam się za słuchawkami i za ekranem smartfona, żeby móc coś zauważyć.
A
dzisiaj akurat zapomniałam wziąć telefon do pracy.
Wyobrażacie
sobie?
I przeżyłam.:)
I
chciał nie chciał musiałam się czymś zainteresować. I nagle okazało się, że
wokół mnie wiele się dzieje. Rano jakaś rodzinka rodem chyba z Francji
parlevufranse na cały regulator. Do tego ojciec rodziny stał z wózkiem w
drzwiach i tak je zastawił, że sobie pomyślałam, że gdyby to był Polak, jak nic
dostałby z rana kilka miłych słów o kulturze jazdy tramwajem. A po południu
było jeszcze ciekawiej. Przede wszystkim, po raz pierwszy w życiu stałam w mega
korku tramwajów. I nie dlatego, że któryś się zepsuł i potem jechały jeden za
drugim odtykając zator. Nie! Coś się musiało wydarzyć na Okopowej (ulica w
Warszawie), ponieważ skierowano do Al. Jana Pawła II tamtejsze tramwaje. I
normalnie zrobił się korek. Jaki był tego plus? 17-stka po 16:00 miała miejsca
siedzące. Nie musiałam o nie walczyć (walczę o siedzenie przez kolano, które
mnie boli i nie mogę stać). Jaki był minus? Z centrum Warszawy zamiast 15
minut, wyjeżdżałam ok. 30 minut. Przez co 2 godziny wracałam do domu. Bo ja mam
jeszcze przesiadkę, gdzie mam kilkuminutowy spacer na przystanek. Na szczęście
i jakimś cudem 723 się nie spóźnił. Ale ja nie o tym miałam pisać.
Korek
korkiem, ale w tramwaju coś się jednak działo. Po pierwsze, pan nieładnie
pachniał, więc się przesiadłam. Po drugie, pod Arkadią wsiadła wyfiokowana pani
i od razu oznajmiła na głos – ale tu śmierdzi, a potem nakrzyczała na jakąś
kobietę. Nie wiem czy tamta się potknęła i na nią wpadła czy też się
przepychała, jak to w tramwaju w godzinach szczytu bywa, ale pani wyfiokowana
zareagowała oburzeniem. Pomyślałam sobie, że może ona pierwszy raz jechała
tramwajem i jeszcze nie wie, że tu wszyscy pchają się na wszystkich. Za to
zbesztana pani stanęła w „kąciku” i albo dłubała w nosie albo obgryzała
paznokcie. Oprócz tego, czas jazdy umilali mi nastoletni chłopcy, którzy
usiłowali sprowokować starszych pasażerów tym, że w kółko powtarzali słów na ch….
W różnych odmianach. Niestety nikt im nie dostarczył satysfakcji, wszyscy ich
zignorowali, więc się znudzili. A ja miałam na nich świetny widok, ponieważ
odbijali się w szybie tramwaju. I tak sobie popatrzyłam na jednego z nich, ładnie
ubrany, schludny i niestety zgnilizna w gębie. Szkoda, że w tym wieku nie widzi
się, że to wcale nie jest ani fajne, ani ekstra, ani łał, ani cokolwiek i
jakkolwiek oni na to mówią w swoim młodzieżowym języku.
I
na deser, kiedy już tramwaj dojeżdżał do przystanku na końcu Tarchomina
(Grzymalitów) najpierw przez tory, a potem swobodnym truchtem przez ulicę
przebiegł sobie puchaty i wielki dzik. No!
Także
dziaaałoooo się, że hej. I tak sobie myślę, że może powinnam częściej jeździć
bez słuchawek i przestać wgapiać się w ekran telefonu, to może jeszcze ciekawsze
rzeczy się zadzieją.
Komentarze
Prześlij komentarz