Wakacyjne czytanie



Jestem po kolejnej porcji wakacyjnych, lekkich lektur i nie żałuję.
Już dawno tak się nie odprężałam przy czytaniu. Wchodzę w losy bohaterów i zapominam o tym, co się wokół mnie dzieje. Mówię sobie, jeszcze dwie strony i idę spać, jeszcze pięć stron i wstaję, ale z tego robi się dwadzieścia czy trzydzieści kolejnych, bo tak mnie wciąga fabuła.
Dziwne? Dziwne, to było czytanie romansów, które moja śp. mama nazywała – „dotknął ją, a ona zadrżała.” Czytanie młodzieżowych książek jest po prostu fajne. Co prawda trochę mi żal pupę ściska, że młodość już za mną, ale z drugiej strony, czyż młodzieńcze miłości i zauroczenia nie są cudowne w swojej prostocie? Po wielu latach życia człowiek zastanawia się, czy na pewno chce zaryzykować, ma za sobą bagaż doświadczeń, trudniej mu zaufać, czy też przyjąć porażkę. A młodzi, jak to młodzi, otwarci i gotowi na wszystko.
Ech…, to były czasy…
Nie będę smęcić, wracam do książek.
Pierwsza. Kasie West „Słuchaj swojego serca”, może być. Obyczajowa z fabułą rozwijającą się bez pośpiechu, w sam raz na leniwe letnie dni.
Druga, trzecia i czwarta nie powinna Was zaskoczyć. Postanowiłam poczytać coś z moich czasów, wiec sięgnęłam po Małgorzatę Musierowicz i wsiąkłam na amen. Nie czytam tych książek chronologicznie, ale każdą z takim samym zapałem. Aktualnie jestem po „Nowelce”, „Sprężynie” i „Imieninach.”  Polecam wszystkim tę autorkę i młodym i starym, zwłaszcza, że pisarka wciąż tworzy i ani odrobinę nie obniża poziomu językowego.
Jak pomyślę o moich wypocinach, to nad moim stylem i językiem można tylko płakać i załamywać ręce. Pani Małgorzata Musierowicz, to mistrzyni słowa. Jej opisy, dbałość o język, używanie poprawnie słów czy zwrotów, to niezmiennie robi na mnie wrażenie. Mimo, że jej książki są dla młodzieży, to nie są napisane młodzieżowym językiem. Uwielbiam ich edukacyjne przesłanie. Jeszcze jako nastolatka zwróciłam na to uwagę. Niestety nie jestem tak mądra, jak pani Musierowicz i wciąż błądzę w meandrach gramatyki.
No i piątka książka. Sięgnęłam po nią dzisiaj i jeszcze jej nie skończyłam, ale ma tak niedorzeczną fabułę, że Wam o niej napiszę…
Hmmm. A może po prostu jestem stara i nie umiem się wczuć w tę idiotyczną sytuację. Ale tak na marginesie, dobrze się ją czyta i jest całkiem przyjemna, z tym, że z tyłu głowy mi kołacze taka myśl – „Dwadzieścia razy bym już się wydostała z tego budynku.”
Kasie West „Blisko ciebie”
Dziewczyna i chłopak zostali zamknięci w bibliotece na weekend. Zaczyna się ciekawie, ale…
Ona miała pojechać z przyjaciółmi do domku w górach, ale najpierw wszyscy siedzieli w bibliotece i robili pracę. Wyszli jako ostatni, z tym, że główna bohaterka wróciła jeszcze do toalety. W tym czasie pracownicy wszystko zamknęli i poszli do domu. Dziewczyna zostawiła w bagażniku kolegi wszystkie swoje rzeczy, włącznie z komórką. Ale, co najlepsze albo najgorsze, jak kto woli. Najlepsze jest to, że powiedziała, że idzie do toalety, ale nikt na nią nie zaczekał. Mogę zrozumieć, że byli na trzy samochody i mogli się pogubić kto z kim jedzie, ale zupełnie nie  rozumiem, że jej najlepsza przyjaciółka tego nie zauważyła. Autorka powieści, bardzo koślawo tłumaczy, czemu nikt po nią nie wrócił, ale to sobie możecie przeczytać sami.  No i jest chłopak, który razem z nią został zamknięty, ale jemu akurat było dobrze.
Do sedna. Pomijam fabułę o przyjaciołach. Niech zostanie sama biblioteka, zamknięta na głucho i to, czemu bohaterka nie mogła się z niej wydostać, skoro można było to zrobić na milion sposobów.  
Uwaga! W dzisiejszych czasach uwierzyłabym w „uwięzienie” w bibliotece tylko w zapadłej wsi, daleko w górach lub w mazurskich lasach, gdzie do najbliższych osad ludzkich przynajmniej kilometr.
Tymczasem, to jest miasto i przez to  kupy się ta fabuła nie trzyma. Już lepiej gdyby się zgubiła w lesie albo w schronie przeciwatomowym.
Bo jaka jest biblioteka XXI wiek. Po pierwsze, powinna być podpięta pod alarm (no chyba, że w USA nie znają takich rozwiązań.) i po zamknięciu budynku powinno zacząć wyć. Po drugie, nawet jeśli nie było alarmu, to powinien być stróż nocny. Na przykład taki, jak „Noc w muzeum.” Po trzecie, nie wierzę, że w całym budynku nie było ani jednego stacjonarnego telefonu. W każdej instytucji jest ich kilka. Zawsze jest jakiś sekretariat, prawda?
No tak, mógł być zamknięty, ale czy w ciągu kilku godzin, nie dało by się go otworzyć? Po czwarte, skoro biblioteka jest w mieście i co jakiś czas przechodzą koło niej ludzie, to czy nie wystarczyło by stać w drzwiach czy przy oknie i robić głupie znaki rękoma, nogami, albo przykleić wielkie kartki – HALLO, JESTEM UWIĘZIONA W ŚRODKU?”
Na pewno by ktoś to zauważył.
Po piąte. Autorka napisała, że drzwi są przeszklone, a i w oknach są szyby. Nie wierzę, że były pancerne? Nie mogli ich po prostu zbić? Co za mimozy! Ile by kosztowała naprawa? No i przecież by ich za to w więzieniu nie zamknęli.
No, ale co zrobić, fabuła wymaga bezradności….
Nie wiem jeszcze, kiedy i jak ona stamtąd wyjdzie, bo do tego momentu jeszcze nie doszłam, ale trudno mi uwierzyć w to, że młody człowiek nie jest w stanie zaradzić, tak prostej sytuacji…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka