Ogólne przemyślenia o życiu czterdziestolatki
Tak
sobie myślę, że jak leżę albo siedzę, ewentualnie chodzę, ale nie za szybko, to
nadal czuję, że mam dwadzieścia kilka lat, ale po dzisiejszej wycieczce
rowerowej wiem, że to zamierzchła przeszłość. Chociaż nie tylko po wycieczce,
takie przemyślenia łapią mnie w czasie różnych wydarzeń, zwłaszcza takich,
gdzie trzeba np. uklęknąć albo podbiec.
Jest
taka piosenka Raz dwa trzy – „Mówię ci nie pal”, ale ja jeden fragment sobie
zmodyfikuję. W oryginale jest – a w płucach rzęzi rdza, ale moja wersja brzmi –
a w stawach chrzęści rdza…, dosłownie mam takie wrażenie.
Oczywiście
pamiętajcie, że ja jestem człowiek po przejściach, nawet nie pamiętam ile razy
miałam skręcone kolana, kostki, to chyba ze trzy razy, no i w ogóle sport, to
zdrowie.
Ortopeda
jeszcze kiedy byłam na studiach (czasy przed neolitem), powiedział mi, że nie
wolno mi tańczyć ani uprawiać sportu ani klęczeć. Oczywiście nie posłuchałam i
do dzisiaj odczuwam tego skutki. Niestety nie zmądrzałam bo nadal tańczę,
klękam i jeśli nadarzy się okazja, to i tańczę. Bez okazji też tańczę.
W
efekcie moje życie jest ciekawsze i na pewno bardziej bolesne.
Weźmy
takie klęczenie. Kiedy jest się na długim nabożeństwie, to naprawdę mija około
30 minut, zanim stanie się z powrotem na nogi. W moim wypadku wygląda to tak,
że wierni podnoszą się i zaraz zaczynają śpiewać, ja stękając siadam, przy
refrenie dopiero wstaję, ale w tę sobotę tylko jedną nogą, bo tylko prawa mi
się do końca wyprostowała, druga przy powtórce refrenu.
A
co do dzisiejszej wycieczki rowerowej, wszystkie znaki na ziemi mówiły mi, że
to nie jest dobry pomysł. Zaczęło się od szukania pompki, ponieważ chciałam
zmniejszyć kapcia w rowerze. U taty jej nie znalazłam, to pojechałam pod
pocztę, gdzie stoi całe ustrojstwo do pompowania kół. Szkoda, że ręczne i z
zepsutym bolcem do wentyla. Jedną ręką trzymałam bolec, a drugą usiłowałam
napompować opony. Jedyne co, to zmachałam się i boli mnie ręka. Niezrażona
pojechałam na stację benzynową i tam okazało się, że ktoś ukradł w kompresorze
nakładkę. Hmmm. Komu mogła być potrzebna?
Także
wycieczkę zaczęłam z lekkim kapciem, pod wiatr i z bolącymi kolanami.
Skończyłam z wiatrem, ale z bolącymi kolanami, udami, łydkami i tyłkiem.
Oczywiście
jestem bardzo zadowolona, że udało mi się przejechać… niewiele, bo niewiele,
ale jednak. Nie jestem wyczynowcem, było tylko trochę ponad dwadzieścia
kilometrów. Na pewno z chęcią to powtórzę, tylko jak odrdzewieje. Bo na razie
to ledwo siadam.
Innym
moim przemyśleniem na temat bycia czterdziestolatką jest potrzeba czasu na
regenerację. Czy wy wiecie, jak ja ziewam po tej wycieczce? Najchętniej bym
poszła spać, ale pora jest niewłaściwa na drzemkę. Obawiam się, że gdybym się
teraz położyła, to wstałabym rano.
Potrzeba
regeneracji dotyczy wszystkich dłuższych wyjazdów czy też imprez. Ja po prostu
muszę się po tym wszystkim porządnie wyspać i poleżeć i odpocząć i w ogóle. A
kiedyś? Po co komu sen? No chyba, że przeholowałam z alkoholem, wtedy
regeneracja następowała dopiero po 24 godzinach. Ale po całej nocy szaleństw?
Kilka godzin i byłam, jak nowo narodzona i gotowa na kolejną imprezę. Dzisiaj
nie piję alkoholu i niby też po całej nocy tańców nie potrzebuję wielu godzin
na odnowienie sił witalnych, ale też nigdy nie planuję kolejnego dnia kolejnej
odjazdowej całonocnej imprezy. A kiedyś? Maraton za maratonem. Jak nie impreza
to knajpa i tak w kółko i bez tchu.
A
dzisiaj? Moja przyjaciółka opowiedziała mi, że była ostatnio w klubie i
cieszyła się, że o trzeciej wszystko się kończyło i mogła wrócić do domu. A
pomyśleć, że kiedyś wybierałyśmy te dyskoteki, które grały najdłużej.
I
wtedy też zastanawiałyśmy się, czy jak będziemy stare (czyli dziś), to jak i
gdzie my będziemy chodzić tańczyć.
O
jak, ja się cieszę, że mi się już nie chce balować. Bo chyba bym nie wytrzymała
tego tempa.
Ktoś
w moim wieku może to przeczytać i powiedzieć, że przecież można bawić się non
stop. Pewnie można, ale ja mam za sobą naprawdę rozrywkowe życie i teraz z miłą
chęcią odpoczywam. I to nie jest tak, że w ogóle nie baluję. Baluję, wychodzę,
mam mnóstwo okazji do wykończenia swojego ciała nadmiernymi szaleństwami, tylko
że nie idę już na żywioł, a wybieram.
Albo
mi się nie chcę i tak, jak dziś zostaję w domu.
Ała,
bolą mnie kolana nawet, jak siedzę.
Komentarze
Prześlij komentarz