Dlaczego tyjemy w wakacje, a raczej czemu ja tyle żrę:)
Tytuł splagiatowałam z wywiadu z Onetu, w którym
dietetyczka wyjaśnia czemu w wakacje mimo zdrowszego odżywiania tyjemy.
Poniżej link:
https://kobieta.onet.pl/dlaczego-tyjemy-w-wakacje-dietetyczka-przesadzamy-z-owocami/2snbewr
I nie, nie będę tu niczego krytykować, bo babeczka ma
rację, a przy okazji dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o sobie:).
Na przykład o podjadaniu i jaki to ma wpływ na
trawienie oraz czemu nie powinno się zostawiać przekąsek na wierzchu.
W tym wpisie chciałam się odnieść po prostu do moich
doświadczeń.
I nie będzie o zaburzeniach żywienia, z którymi
borykałam się wieki temu. Skupię się na dziś.
Dlaczego latem tyję. Pani dietetyk stwierdzała, że
ludzie przesadzają z owocami, w moim przypadku przyczyna jest inna.
Owoce, to ja jem w normie, zamiast tego po prostu żrę,
a raczej ŻRĘ wszystko, co mam pod ręką i na co mam ochotę.
Mam wrażenie, że w wakacje, a zwłaszcza podczas wyjazdów wydaję dużo więcej pieniędzy na jedzenie, niż w innych miesiącach roku. Na przykład w Jastarni prawie codziennie stołuję się w restauracjach, w których podają porcje większe niż w domu. Na śniadanie sama sobie dogadzam, bo są wakacje, bo wszystko inaczej smakuje. Na plażę przecież nie pójdę o suchym pysku, więc kupuje owoce oraz coś do chrupania. A lody? Przecież ich sobie nie odmówię, tak samo jak kiełbasek z grilla, przecież w ciągu roku tego nie jem.
W domu wcale nie jest lepiej. Latem mój dom jest pełen
ludzi: dzieci, rodziny, przyjaciół. A nic tak nie integruje, jak wspólne
ucztowanie. W ciągu roku na obiad jem dosłownie miskę lub talerz czegoś i
koniec. Rzadko dopcham czymś dodatkowym, ale latem mój żołądek nie ma dna. Na
stole pod orzechem lądują potrawy z grilla lub z piecyka, kilka rodzajów mięs,
sałatek, a na deser ciasta. No i nie może zabraknąć lodów, które może nie
zawsze, ale często są zwieńczeniem wspólnego spędzania czasu z rodziną. Ja nie
wiem, gdzie to mieszczę, a przecież jeszcze nic nie napisałam o napojach. Tutaj
nie ma wielkich rewolucji, bo piję herbatę, mleko i wodę, rzadziej coś słodzonego (w
ogólności). A wieczorem, kiedy leżę przed laptopem chrupię, glamię i ciamkam bakalie
lub popcorn. Oczywiście, jeśli jestem najedzona po kokardkę, to już nie mam na
nic miejsca i tego nie robię, mówię o takim normalnym dniu bez tabuna gości.
Po takim rozpasaniu powinnam się cieszyć, że w końcu
wróciłam do pracy, ponieważ w niej nie powinnam mieć czasu na dodatkowe posiłki.
Nic bardziej mylnego. Jeśli miałabym lekcje, to
owszem, tak by było. Jadłabym owoc, bakalie czy kanapkę w biegu, ewentualnie
spokojniej w czasie okienka. Ale ja pracuję w Komisji Rekrutacyjnej, czyli mam
tak jakby pracę biurową, siedzącą i przed komputerem i mnóstwo czasu na
dokarmianie. Sama sobie kupuje, coś na ząb, ale i koleżankom na osłodę. One
robią to samo, więc na parapecie zrobił się szwedzki stół i bufet w jednym. A
ja nie umiem przejść koło tego obojętnie, więc żrę. I powiem Wam, że pani
dietetyk z Onetu kilkoma zdaniami mnie otrzeźwiła, przez co przynajmniej będę
się starać nie ruszać szczęką przez cały dzień. Oczywiście wiem, że powinny być
2-3 godzinne przerwy między posiłkami, że podjadanie nie jest dobre, bo żołądek
nie odpoczywa. Ja to wszystko wiem, ale co z tego, skoro całe to jedzenie się
do mnie uśmiecha.
Zdjęcia z różnych pór roku i lat:)
I pani dietetyk powiedziała, że żołądek trawiący na
przykład śniadanie, który po chwili dostanie jeszcze owoc nie strawi go
oddzielnie tylko zmiesza z wcześniejszym posiłkiem i potem wydali do jelita nie
do końca strawiony pokarm. Do mnie to przemówiło.
W mojej wyobraźni widok sfermentowanej na wpół
strawionej nektarynki czy jabłka nie jest zbyt ciekawy, więc będę się starać
nie dojadać między posiłkami. Pewnie silnej woli starczy mi na tydzień albo na kilka
godzin, bo na cały weekend mam gościa, a wiecie, jak to jest. ucztowanie i te
sprawy...
Druga mądrość pani dietetyk, z którą się zgodzę, to że pochrupajki nie powinny stać na wierzchu. Święta prawda. Widzę to po półtora tygodnia pracy. Szwedzki stół na parapecie nieustannie mnie przyzywa.
A dzisiaj jestem sama, więc wszystko, co zostało po tygodniu jest moje. Wyjem już wszystko i więcej nie kupię dodatkowych ciasteczek, owoców czy czegoś tam.
Ale czas odpowiedzieć sobie na pytanie czemu tyję w wakacje?
Kiedyś przybierałam więcej na wadze, dzisiaj myślę, że
może góra 3 kilogramy. Póki co mieszczę się w tak zwane dyżurne spodnie, więc
raczej zachowałam normę i formę. Piszę formę, bo zdradzę Wam taki mały sekret,
jak to się dzieje, że mimo, że ŻRĘ, to nie wracam do dawnej wagi. Dużo się
ruszam. Chodzę na spacery i do sklepu. Ewentualnie jadę na rowerze lub
hulajnodze. Staram się nie wsiadać do samochodu, chyba, że mi się spieszy lub
mam większe zakupy.
Roznosi mnie energia i nie mogę po prostu
siedzieć.
I tak szczerze mówiąc, w ciągu roku bardzo staram się
nie podjadać i trzymać przynajmniej trzygodzinny odstęp między posiłkami, a
między głównymi porami jedzenia (śniadanie, obiad, kolacja) mieć przynajmniej 4
do 5 godzin przerwy. I to działa.
Niestety rzadko w wakacje:)
Komentarze
Prześlij komentarz