Syndrom nowości
Z „Małego, dużego poradnika życia.”
Dziś
będzie bardzo inspirujący cytat:
„Ćwicz powściągliwość w
pierwszym dniu po zakupie piły mechanicznej. Będzie cię korciło, żeby ściąć
wszystko w okolicy.”
O
syndromie nowości będzie mowa.
Bo
czyż ojciec tego człowieka nie miał racji? Ja nawet jak to czytam, to oczyma
wyobraźni widzę, jak chłop szaleje z piłą. Nie wiem tylko, czemu pada śnieg?
Hmmm.
Nieważne.
Ważne
jest to, że nie ma znaczenia, czy nowym zakupem jest piła mechaniczna, telefon
czy samochód. Jest to coś nowego i niecodziennego, więc na samym początku
chcemy sprawdzić wszystkie opcje. Kiedy mamy w ręku nowy smartfon, od razu
siadamy i sprawdzamy co "on" potrafi, instalujemy aplikacje, ustawiamy tapetę,
kolejność okienek itp. Co chwilę po niego sięgamy i zaglądamy do ustawień.
Sprawdzamy czy aparat fotograficzny robi lepsze zdjęcia od tego ze starego
telefonu. Nie możemy się z nim rozstać.
Kiedy
kupiłam moją Kolubrynę, to oprócz pochwalenia się nią przed rodziną i próbnymi przejażdżkami,
brałam ją i wyruszałam w trasę. Mogłam zrobić 300 kilometrów bez sensu. To
znaczy dla mnie miało to sens, bo jechałam moim nowym samochodem. Bo
sprawdzałam go, wyczuwałam, uczyłam się na pamięć. Jeździłam w nocy po
Warszawie zwiedzając miejsca, w których nigdy nie byłam, odwiedzałam
miejscowości położone w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od mojego miejsca
zamieszkania. A potem trochę mi przeszło. Nadal kocham jeździć i puszczać się w
trasę, ale nie tak, jak na początku, nie każdego dnia.
I
chyba tak jest z każdą nowością. Nawet najmniejszą, bluzką, torbą czy scyzorykiem.
Może nie jest to tak spektakularne, jak auto, ale czyś nie poświęcamy nowym
rzeczom ciut więcej czasu niż tym starym? Ba, stare przy nowych wyglądają, jak
z epoki kamienia łupanego i często pozbywamy się ich, jak najszybciej się da.
Też
tak macie?
Komentarze
Prześlij komentarz