Dzień dla siebie
Dzisiaj
zrobiłam sobie dzień dla siebie.
Moja
nerwica bardzo się z tego powodu ucieszyła i postanowiła mi towarzyszyć.
Wypraszałam
ją, jak mogłam, ale przyczepiła się zołza i nie chciała puścić.
Co
ja z nią mam.
Ale
od początku. Znowu przeholowałam z aktywizmem, więc stwierdziłam, że muszę się
zregenerować i dać na luz. Robić tylko to, na co mam ochotę, a nie co muszę lub
powinnam. Żeby nie zmarnować dnia na obijanie się z kąta w kąt, zaplanowałam
sobie, co będę robić.
Po
pierwsze, wyłączyłam telefon. Także, jeśli ktoś z Was dzisiaj do mnie dzwonił,
no to się nie dodzwonił. Włączę go dopiero wieczorem. Dlaczego wyłączyłam
telefon? Bo wiem, jak to u mnie jest. Postanawiam sobie zrobić dzień dla siebie
i wtedy telefon nie milknie, a mnie się nie chce dzisiaj gadać.
A
potem wzięłam się za….. oczywiście, za lepienie pierogów. Dzisiaj na tapecie
pierogi z kapustą i grzybami, z białym serem oraz z kaszą gryczaną i koperkiem.
Muszę
powiedzieć, że pierwszy raz te z kaszą i koperkiem wyszły, jak trzeba.
Rozważałam jeszcze zrobić z fetą i szpinakiem, ale nie chciało mi się wczoraj
iść do sklepu. Nic to, z dwóch ciast wyszło sporo pierogów. Nie wiem ile, bo
nie biłam rekordów. Potem razem z tatą zjedliśmy część z nich na obiad.
Jak
zawsze przy robocie słuchałam radia, w którym było sporo o sztuce, teatrze oraz
o śp. ks. Pawlukiewiczu. To był dobry czas i dla umysłu i dla ciała (ono robiło
pierogi).
Po
obiedzie poszłam na różańcowy spacer i posiedzieć chwilę w pustym kościele.
Który o dziwo, tak mocno pusty nie był. Kilka osób się kręciło. I ten spacer i
modlitwa były najlepszym pomyłem dnia, bo w końcu się wyciszyłam i nerwica
poszła sobie gdzieś, nie wiem gdzie i nie będę w to wnikać. Lubię siedzieć u
mnie w Jabłonnie w pustej świątyni. Bardzo dziękuję mojemu księdzu
proboszczowi, że umożliwia nam w pandemii wejście do kościoła przez cały dzień.
Tego mi przez lata brakowało. Nie pandemii oczywiście, a otwartego w dzień
kościoła.
W
czasie spaceru wpadłam do biedry i zrobiłam małe zakupy i wróciłam do domu.
Teraz usiadłam do pisania i miałam napisać coś mądrego o kobiecości, ale nic
mądrego nie wydumałam. Odpuściłam więc i piszę te bzdurki z dnia
codziennego. Po tym cudownym wpisie o
moim dniu dla siebie, usiądę i dopiszę kilka wątków do Więziennej Planety. Bo
ja o tym opowiadaniu i o Was nie zapomniałam i po Świętach wrzucę to opowiadanie
ciągut od nowa. Z tym, że będzie sporo nowych odcinków. Czy do Świąt skończę to
opowiadanie? Nie wiem, ale raczej nie, bo nie napinam się i nie piszę
codziennie.
I
ostatnia wiadomość, dla odmiany nie czytam poezji z wysokiej półki, a bajkę „O
krasnoludkach i o sierotce Marysi” – wiecie, że nigdy tego nie czytałam?
Jak
skończę, to zrecenzuję. Jestem w połowie, ale dzisiaj pewnie ją przeczytam.
No
i tyle.
Ach, pierogi, niebiańska potrawa :)
OdpowiedzUsuńNajlepsze na co dzień i od święta. I na odstresowanie i w ogóle, najlepsza potrawa wszechświata.:)
OdpowiedzUsuńNo może jeszcze dla mnie lepszy jest tatar:)