Avatar: Istota wody
Poszłam dzisiaj do kina na Avatara 2 i nie zawiodłam się tym filmem.
Od
razu piszę, że jeśli wybieracie się na niego do kina, to nie pijcie za dużo
napojów, on naprawdę trwa trzy godziny, a kiedy doda się jeszcze dwadzieścia
minut reklam, to trudno potem wytrzymać, żeby nie pójść do toalety.
Ale,
to tak na marginesie. Zanim napiszę dlaczego ten film mi się podobał przez
chwilę pochylę się nad opiniami publiczności z Filmwebu. Film uzyskał wysoką
notę 7,4, ale nie wiem, jakim cudem, ponieważ większość przeczytanych przeze
mnie komentarzy była mało pochlebna. Oczywiście można przyczepić się do wielu
rzeczy, ale dziwią mnie oceny 1 czy 2 za cały film, który jest technicznym
majstersztykiem.
Ludziska
czepiają się tego, że Ziemianie są pokazani jako źli, a lud Pandory, jako ci
dobrzy i żyjący w zgodzie z naturą. No cóż. Avatar bardzo przypomina
Pocahontas, więc w ogóle mnie to nie dziwi. Biały człowiek, kiedy kolonizował
Nowy Świat nigdy nie był zbyt przyjazny dla tubylców. Zdarzały się wyjątki
wśród kolonistów, którzy brali w obronę Indian czy aborygenów, ale było ich
niewielu. I to samo mamy w Avatarze. Tylko w odróżnieniu do prawdziwej
historii, ludowi Navi udaje się pokonać przeciwników. Fabuła z życia wzięta.
Ale w filmie przede wszystkim podobają mi się relacje między postaciami. Mamy
rodziny związane ze sobą mocno więzami miłości i przyjaźni. Mamy osoby z poza
rodziny, które mimo wszystko są ich częścią. Mamy nastolatków, którzy nie
słuchają rodziców, ich kłótnie, spory i godzenie się. Po prostu życie. I gdyby
nie fakt, że krew się tam leje i wszędzie jest pełno trupów, to rzekłabym, że
to bardzo rodzinny film. I może ta prostota mnie najbardziej urzekła. Kolejną
rzeczą, która zachwyca mnie w tym filmie, to komputerowa grafika, która jest
tak dobra, że ma się wrażenie, że to prawdziwy świat. Z zachwytem przyglądałam
się wymyślonej faunie i florze Pandory. Jest urzekająco piękna. I tego piękna
chyba też mi ostatnio w filmach brakowało. Cudowne widowisko dla oczu. I jeśli
ktoś poszedł na Avatara z nastawieniem, że będzie podobny do Avengersów czy innych
Transformerów, to mógł się rzeczywiście rozczarować. Cameron dużo czasu
poświęca sielance w morskiej toni. Jeżeli chodzi o mnie z chęcią poszłabym na
ten film jeszcze raz. Tylko będę pić mniej pepsi.
I
jeszcze jedna rzecz, która mnie zachwyciła, ale może to dlatego, że jestem już
stara i sentymentalna. Rodzina. Silny ojciec głowa rodziny, silna matka
wojowniczka, ale też delikatna i czuła, dzieci niesforne, ale zawsze blisko
rodziców. Silnie powiązane miłością i przyjaźnią, wiedzących, że w ich jedności
tkwi siła. Tak, jestem ckliwa, ale mnie osobiście to kręci.
A
fabuła w skrócie, to: Na Pandorę przybywają koloniści z umierającej Ziemi i
chcą przygotować planetę na przyjęcie ludzi. Navi się temu sprzeciwiają,
walcząc pod przywództwem Jake Sully. W pewnym momencie Jake i rodzina uciekają
z lasu, żeby odciągnąć niebezpieczeństwo od swoich współplemieńców. Zamieszkują
u ludzi morza, gdzie przez większość filmu możemy obserwować sielankowe sceny, przeplatane
przepychankami nastolatków. Ale, jak to w filmach akcji bywa, wrogowie Jake
Sully, tropią go i wiadomo, że będzie walka. Ale, co, kiedy, gdzie i jak, to
już sami sobie musicie obejrzeć, ja spojlerować nie będę.

A mnie brakowało na końcu: "Czytała Krystyna Czubówna". O ile jedynka podobała mi się za historię i efekty, o tyle dwójka znudziła mnie straszliwie. Po pierwsze: technologicznie poszliśmy daleko, więc sam podwodny świat był ładny, ale nic poza tym. Taka gra komputerowa na dużym ekranie. Fabuła? O matko, nie :P Zaprzeczenie logiki, złol z odwłoka wzięty, główny bohater całkowicie zmienia charakter miedzy 1 a 2 odcinkiem. Tylko dzieciaki się bronią, bo rywalizacja kogucików i pokoleniowe niezrozumienie było pięknie pokazane. Chyba jednak wyrosłam z nastoletnich dram.
OdpowiedzUsuńCzytałam już w innych komentarzach, że brakowało ludziom Krystyny Czubówny:). Mnie osobiście taki film był potrzebny na odmóżdżenie i oderwanie się od codzienności. Ja chyba nadal lubię takie dramy:))
OdpowiedzUsuń