Albert Camus - Dżuma
Ten wpis
będzie powstawał wraz z czytaniem tej książki. Mam zbyt wiele
przemyśleń, żeby zostawić je na później. Z pewnością przemyślenia te biorą się
z tego, że sytuacja z powieści jest bardzo aktualna na świecie. Dżuma Alberta
Camusa rozgrywa się w jednym mieście, w Oranie, który znajduje się w Algierii.
Tymczasem epidemia dnia dzisiejszego ogarnęła cały świat. A ja tego nie
ogarniam. Ale zanim przejdę do porównań sposobu myślenia bohaterów książki do
moich własnych, najpierw trochę o dżumie, jako chorobie. Jako laik myślałam, że
choroba ta zniknęła z powierzchni ziemi jakieś 100 lat temu, a tu okazuje się,
że jak najbardziej można ją spotkać w Azji czy w Afryce. Różnica między tym, co
100 lat temu a dziś jest taka, że można ją leczyć i wyleczyć. Niestety zła
wiadomość jest taka, że osoby żyjące w Europie nie są na nią w ogóle odporne, ponieważ została
wyeliminowana w tak zwanej cywilizacji zachodniej.
Są trzy podstawowe rodzaje dżumy(są też
inne). Płucna, to ta najgorsza,
najbardziej zaraźliwa i pewnie najtrudniejsza do wyleczenia. Posocznicowa, przechodzi w sepsę i może dojść
do martwicy palców lub innych części
ciała . Dymienicza, to ta, która przede wszystkim szalała w Oranie, ale nie
tylko w fikcji, ponieważ w rzeczywistości występowała w wielu zarazach
historii. A przede wszystkim w zarazie Justyniana z 6 wieku i zabrała z tego
świata około 150 milionów ludzi. Też nie wierzycie? Też mi trudno było w to
uwierzyć, ale zajrzałam do różnych źródeł i one to potwierdziły. W każdym razie
odmiana dymienicza charakteryzuje się puchnięciem węzłów chłonnych w pachwinach,
pod pachami i ropiejącymi ranami. W dzisiejszych czasach, można ją wyleczyć, a
śmiertelność wynosi 10 -20%. Wikipedia podaje, że w latach 2005- 2015 nikt nie
zachorował. Choroba przenosi się drogą kropelkową, ale i przez kontakt z
zakażonym zwierzęciem lub ubraniami chorego. Wyczytałam ciekawy przypadek, że
człowiek zaraził się od kota. Oczywiście chorobę przenoszą pchły, które żerują
na szczurach. To tyle w kwestii wiedzy ogólnej o chorobie.
Przechodząc do książki. W średniej szkole była to moja lektura i nawet ją
przeczytałam. Bardzo mi się podobała, ale nie mam zielonego pojęcia dlaczego i
na co wtedy zwracałam uwagę. Czy na opisy tragicznych wydarzeń, czy też na
postaci, które są bardzo dobrze przedstawione. Z pewnością na lekcjach języka
polskiego chodziło o pokazanie różnych postaw ludzkich w obliczu zarazy.
Dzisiaj, czytając „Dżumę” nadal uważam, że to bardzo dobra książka. Napisana w
stylu narratorskim, z niewieloma dialogami. O dziwo nawet mnie to nie męczy,
chociaż czasami łapie się na tym, że tracę uwagę i muszę wracać do opisywanego
wątku jeszcze raz. A teraz przejdę do sedna.
To co opisuje autor, w formie przemyśleń,
obserwacji świata, który jest zakażony śmiertelną chorobą, jest bliskie temu,
co ja teraz czuję. Nie mam zielonego pojęcia czy Albert Camus, rzeczywiście
korzystał z czyjś opisów czy przeżył jakąś zarazę, ale ja to naprawdę
przeżywam. I zapewne nie tylko ja, ponieważ jak donoszą Internety, „Dżuma”
Alberta Camus, to aktualnie lektura nr 1 w Europie. Przyznaję, że w nią celowo
nie celowałam, tylko robiłam przegląd domowych biblioteczek i zrobiłam sobie
całkiem pokaźną stertę książek, wśród których znalazła się i ta pozycja.
Wracając do moich przeżyć i do opisów
książkowych.
To jest aż niewiarygodne, żeby aż tak
znać naturę ludzką, żeby człowiek, który czyta tę powieść, czuł się jakby to
było o nim. Bo prawda jest taka, że najpierw jest niedowierzanie, że coś
takiego może się wydarzyć w 21 wieku, potem jest wypieranie i bagatelizowanie
oraz mówienie czegoś w stylu - Nie będzie tak źle.
A teraz, kiedy siedzę na kwarantannie,
myślę sobie - Kurcze, to nie dzieje się naprawdę. A potem patrzę na wiadomości
w telewizji lub Internecie i okazuje się że to najprawdziwsza prawda. Kiedy nie
słucham tych informacji, moje życie wydaje się być normalne, ale kiedy
dowiaduje się o kolejnych zagrożeniach, to strach mnie paraliżuje i martwię się
o najbliższych. Z wielu telefonicznych rozmów wiem, że nie jestem w tym
odosobniona. A kiedy myślę, że muszę iść do sklepu, to aż mnie trzęsie,
ponieważ nie wiem kogo spotkam po drodze i czy czasem ten człowiek nie będzie
chory. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to dżuma i, że większość ludzi
przechodzi tę chorobę łagodnie, ale nie wiem, czy ja też bym tak ją przeszła, a
tym bardziej mój tata.
No i z recenzji zrobiły się moje
przemyślenia. Na razie nie doszłam do połowy tej książki, więc nie będę wam
jeszcze nakreślać postaci. Poczekam, co będzie dalej. Tymczasem kończę pierwszą
część przemyśleń.
Dalsza część przemyśleń, w innym dniu, w
innym stanie ducha i w ogóle.
Ciekawe, że z kim nie rozmawiam o tej
książce mówi mi, że była to jego ulubiona lektura w szkole. No cóż, okazało
się, że nie jestem oryginalna.
Jeszcze nie dobrnęłam do końca, ale
niesamowite jest w niej to, że jest bardzo spokojna, wręcz nie taka, jaka powinna
być książka o zarazie. Powinien być płacz, lament, wiele scen przemocy i prób
ucieczek z zakażonego miasta. Tymczasem zaraza w Oranie, pokazywana jest od
strony narratora i kilku czołowych postaci, którzy działając w centrum choroby,
patrzą na świat jakby z boku, omawiają sytuację bez większych emocji.
Oczywiście jest to pozorne, ponieważ każdy z nich ma swoje przemyślenia na
temat sytuacji, która ich spotkała, ale zachowują zimną krew i rozsądek.
Bohaterowie mają różne charaktery, ale o dziwo stają ramię w ramię w walce z
chorobą. Doktor Rieux zajmuje się nią z obowiązku i pewnie z poczucia misji.
Robi swoje, radzi innym i nie poddaję się rozpaczy. Tarrou to działacz, który
organizuje cywilną pomoc dla lekarzy i wraz z nimi pomaga chorym. Rambert ponad
wszystko chcę uciec z miasta, nie chce się pogodzić z chorobą, ani z
zamknięciem, mimo to, czekając na
możliwość ucieczki pomaga w walce dżumą. Grand żyję zamknięty w swoim
wewnętrznym świecie, marzy o wydaniu książki, ale też pomaga robiąc urzędowe statystyki.
Cottard jest bardzo ciekawą postacią, ponieważ na początku książki próbował
popełnić samobójstwo, ale kiedy przyszła zaraza, odżył i może wydawać się to
dziwne, ale zaczął żyć pełnią życia.
Póki co, książka mimo, że traktuje o
nieszczęściu, pokazuje również dobro człowieka i jedność w niesieniu pomocy. Z
drugiej strony pokazuje bezsilność człowieka wobec choroby i próbę oswojenia
jej w swojej codzienności. Mówi również o zobojętnieniu człowieka na wieść o
śmierci, na statystyki, na masowe pochówki, ponieważ stały się codziennością.
Na szczęście na morzu lęków, obojętności i zwątpienia, mamy naszych bohaterów,
którzy robią swoje.
Trzecia część przemyśleń.
Skończyłam czytać „Dżumę” i muszę wam
powiedzieć, że nie będę kontynuować opowieści o bohaterach, ponieważ chcę i dla
Was coś zostawić. Podzielę się z wami tylko jedną myślą, która na sam koniec wybrzmiała
w mojej głowie. Dżuma, to bardzo melancholijna książka, mimo, że fabuła usiłuje
pokazać dobre strony człowieka, to z drugiej strony jednocześnie go dołuje.
Wyobrażam sobie człowieka, który mi opowiada tę historię i muszę wam
powiedzieć, że widzę go jako monotonnie mówiącą osobę, która w ciągu 5 minut by
mnie znudziła. Albo jako stoika, który jest tylko obserwatorem, który bez
emocji opisuje sytuacje, w której się znalazł.
Ostatnie zdania książki, oczywiście nie
powiem wam jakie, są bardzo prawdziwe, przez co zmuszają czytelnika do
przemyśleń i uznania twardej prawdy o życiu.
W
życiu bym się nie spodziewała, że będę żyć w czasach jakiejkolwiek
zarazy.
Komentarze
Prześlij komentarz