Ja na kwarantannie
PISANE PRZED ŚWIĘTAMI
Zacznę od tego, że jeśli po kwarantannie
usłyszę od kogoś, że nauczyciele mieli dobrze, bo mogli siedzieć w domu i się
byczyć, to bardzo się zdenerwuje i mogę
być bardzo niemiła. Ponieważ, to jest nieprawda. Od samego początku, kiedy szkoły
zostały zamknięte, my, pedagodzy nie zrobiliśmy sobie wolnego ani na minutę.
Mało tego, wyprzedziliśmy nasze władze i po krótkiej chwili chaosu podjęliśmy
normalną pracę z młodzieżą. Chociaż to stwierdzenie jest nie do końca
prawdziwe, ponieważ pracy jest 2 razy więcej niż w normalnym trybie dnia.
Codziennie rano siadam do komputera i odchodzę od niego po południu i mam
wrażenie, że zamiast ruszyć z miejsca,
tonę w ogromnie niezrobionej pracy. Codziennie rano siadam do komputera
i mam nadzieję, że maile z pracami młodzieży przestaną napływać, ale jest ich
coraz więcej. Oprócz prac, przychodzą informacje od władz, od rodziców, od
kolegów, od niepotrzebnych firm oraz od uczniów, którzy mają 100 pytań do... .
Sprawdzania jest o wiele więcej, ponieważ w normalnym trybie bym prowadziła
zwykłe lekcje i nie rozliczała bym ich co 5 sekund z wiedzy. Na szczęście
istnieje coś takiego, jak komunikatory
głosowe i wizualne, dzięki którym mogliśmy wrócić do prowadzenia zajęć w sposób
tradycyjny, chociaż każdy siedzi w domu.
Pamiętam, że w podstawówce, jakiejś
czytance było o tym, że dzieci w Australii uczą się na odległość, ponieważ od
szkoły dzielą je setki kilometrów.
No to mamy aktualnie w Polsce Australię .
Oczywiście nie wszystko da się tym
sposobem zrobić, więc tak czy tak teraz będzie więcej sprawdzania niż
normalnie. Rozmawiałam z koleżankami i zgodnie stwierdziłyśmy, że chciałybyśmy
już wrócić do szkoły. Do szarej rzeczywistości i normalnego borykania się z
problemami dnia codziennego. Poza tym ciągle ślęczenie przed monitorem nie jest
fajne. Jak niezmiennie od wielu lat powtarzam, nie wyobrażam sobie takiej
pracy, w której miałabym siedzieć tylko przed komputerem i coś tam klikać. Po
dwóch tygodniach ślęczenia przed laptopem nadal podtrzymuje swoje zdanie i mam
nadzieję, że niedługo będę mogła wrócić do spotkania z uczniami w klasie.
Wydawałoby się, że młodzież będzie cieszyć się z kwarantanny i pracy na własny
rachunek, ale o dziwo okazało się, że my nauczyciele, jesteśmy im jednak do
czegoś potrzebni. Nie czytajcie tego jakbym posługiwała się ironią, ponieważ to
naprawdę okazało się prawdą. Uczniowie zobaczyli, że samodzielna praca trwa o
wiele dłużej niż lekcja, a kiedy dostali
zadania ze wszystkich przedmiotów,
zaczęło brakować im doby. Kiedy nauczyciele zaczęli prowadzić lekcje
przy pomocy komunikatorów wizualnych, wielu uczniów odetchnęło z ulgą i wręcz
proszą o takie spotkania na żywo. O tym niecodziennym fakcie najpierw
opowiedziała mi moja koleżanka, która przeprowadziła taką lekcje z moją klasą i
co ją zaskoczyło, na końcu młodzież podziękowała jej za spotkanie. Nie chodzi o
to, że w szkole się to nie zdarza, bo czasami młodzież nam podziękuję, ale tym
razem dziękowali, ponieważ zauważyli, że sami nie zawsze dają radę. Okazało
się, że Internet to oczywiście ogromna kopalnia wiedzy, ale młodzież często nie
wie, jak z tej wiedzy korzystać i co jest ważne, a co nie. Kiedy nagle zostali
postawieni przed faktem samodzielnego szukania materiałów, wielu przyznało, że
ich to przerosło. I znowu przypominam, że mówię całkowicie poważnie i cieszę
się, że uczniowie mają to doświadczenie, ponieważ dzięki temu może chociaż na
chwilę nas docenią. Ja osobiście bardzo się cieszę, że mogę prowadzić z nimi
lekcje na żywo i słyszeć, że tego chcą i że cieszą się z naszych spotkań. Mam
świadomość, że przede wszystkim cieszą się z tego, że nie muszą robić notatek
ani kart pracy, ale ja też się cieszę, że nie muszę tego sprawdzać. Tak więc,
wszyscy są zadowoleni. Co do lekcji prowadzonych przez komunikatory, muszę
powiedzieć, że jest to dla mnie wyzwanie. Ponieważ uczniowie, żeby sobie nie
przeszkadzać mają wyłączone mikrofony, powoduje to ogromną ciszę, w której mam
wrażenie, że mówię sama do siebie. W zasadzie młodzież może podłączyć się
głosowo, bez kamerki i tylko udawać, że bierze udział w lekcji, a na przykład w
tym czasie jeść śniadanie w kuchni. Oczywiście jest to do sprawdzenia, bo co
jakiś czas pytam czy żyją, ale nie wszystkich, więc ryzyko mówienia samej do
siebie pozostaje. Dziwnie jest mówić do ciszy, nie widzieć twarzy, ani nie
obserwować reakcji, prowadzić lekcje na czuja, mając nadzieję, że coś z tego
rozumieją. Oczywiście w każdej chwili mogą mi przerwać i o coś zapytać, ale
pewnie nie zawsze im się chce to robić albo mają to w nosie. Dziwnie jest nie
dyskutować, nie śmiać się, nie sprzeczać się lub nie wysłuchiwać niestworzonych
historii, które przecież w szkole są codziennością. Nie powiem, ciekawe
doświadczenie.
Dopisek
z innego dnia
Dzisiaj mam następujące przemyślenie.
Garb mi rośnie od siedzenia przed laptopem. Wszystko mnie boli, plecy, kark,
ramiona, ręce, nogi oraz tyłek, a w stopy jest mi zimno. Ale to nie wina
zdalnego nauczania tylko tego, że mój pokój jest nad garażem i mam okropnie
zimną podłogę, więc czasami muszę wygrzać stópki słońcu, na parapecie.
Wydaje się, że chaos związany z szybką
kwarantanną i przestawieniem się na inny rodzaj edukacji dobiega końca. Pomału
wszyscy wdrażamy się w zdalne uczenie i nauczanie i chyba w następnym tygodniu
większość z nas jednak będzie prowadzić lekcje przed ekranem, ja na pewno. Nie
wyobrażam sobie kolejnego tygodnia w sprawdzaniu setek prac i jeszcze
dodatkowej pracy, dlatego w większości klasach przejdę na spotkania na żywo. W
sprawdzaniu prac jestem jeszcze we wtorku, a dzisiaj jest piątek, a prace wciąż
napływają. Jednak nie narzekam, ponieważ urzędy przestały nam zawracać głowę i
dzięki temu mogę tylko uczyć.
Dopisek
z kolejnego dnia
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem.
Cieszę się, że sprzątam na Święta. Przynajmniej mam jakąś formę gimnastyki.
Dzisiaj odgruzowywałam kuchnię, nie wahałam się nawet użyć starej szczoteczki
do zębów. Ale tego ruchu jest o wiele za mało. Ale nie narzekam, bo wiem, że są
osoby, które mieszkają małych mieszkaniach bez balkonu. Nie mam pojęcia, jak
one to wytrzymują.
Dziś mój brat cioteczny wlazł mi do domu
i nachuchał mi na drzwi. Hmm, mam nadzieję, że jest zdrowy. Straszne jest to,
że każde spotkanie z jakąś osobą okupione jest stresem i lękiem o zdrowie.
Wyszorowałam drzwi spirytusem. Niezbyt dokładnie, ot, tak żeby zagłuszyć strach
przed chorobą.
Ja w „Dżumie”, nie śledzę już statystyk.
Czekam, aż zaczną maleć.
Dopisek
z kolejnego dnia
W najbliższych dniach zacznę drugą i
osobistą kwarantannę. Ponieważ wszystko zaczęło kwitnąć, no to zaczęłam się
czuć, jak każdej wiosny, czyli katar, łzawienie i wata w mózgu. Dzisiaj mam już
przedsmak tego, co będzie się działo za dwa trzy dni. Chusteczki znowu stały
się moimi najbliższymi przyjaciółmi. No nic, trzeba przetrwać, byle do czerwca.
No chyba, że stanie się cud i wbrew
prognozom pogody zacznie padać deszcz.
Wtedy będzie mi łatwiej. Mam tylko
nadzieję, że we wtorek nie będę mieć gila do pasa, bo planuję pójść na ostatnie
przed świętami zakupy. A nie chciałbym być z powodu kataru wyproszona ze
sklepu.
Drugie dzisiejsze przemyślenie dotyczy
mojego nieustannego marzenia z dnia codziennego, żeby nie jeździć do Warszawy.
No to mam, jak chciałam, nie muszę się tam pokazywać i odpoczywam od tłoku i
hałasu. A tym czasem mam kolejne marzenie, żeby wszystko wróciło do normy. Ot,
Polce nie dogodzisz.
A tak serio, to rzeczywiście odpoczywam
od Warszawy, chociaż wolałabym żeby okoliczności były milsze. A najbardziej bym
chciała, żeby wszystko było po staremu, żebym mogła wciąż mieć marzenie, by
odpocząć od Warszawy.
Komentarze
Prześlij komentarz