Tak sobie siedzę i myślę
Prawdą
o mnie jest to, że jak mam dużo wolnego czasu i nigdzie nie pędzę, to niewiele
mam do napisania. Od 12 marca siedzę w domu i nie ułożyłam ani jednego zdania
do żadnego z zaczętych powieści czy opowiadań. Nie wymyśliłam niczego nowego,
po prostu nic. Ale, to nie znaczy, że moja głowa nie pracuje. W mojej głowie
powstało już kilka historii o Strażnikach, ale żadna z nich nie nadaje się do
przelania na papier. Bo oprócz wymyślania treści dla Was, wymyślam też treści
dla mnie. Na uspokojenie, na zaśnięcie, na odpoczynek od codzienności. W mojej
głowie powstają róże historie. Są powolne, rozwleczone, wielowątkowe i w
zasadzie prowadzą do nikąd. Wymyślam je, dopóki, dopóty nie zainteresuje mnie
coś innego.
Także
powstał w mojej głowie pensjonat dla zestresowanych, prowadzony przez
Strażniczki. Każdy może tam odpocząć od codzienności. Ja również. A potem
wymyśliłam opowieść o Strażnice, która została wytypowana do zaopiekowania się
Baśniowymi Stworami w świecie po kataklizmie nuklearnym. A, że Międzyświat
zamknął się na świat ludzi, to jej domostwo stało się azylem bezpieczeństwa dla
różnego rodzaju, rusałek, driad, dwóch wkurzających elfów, gnomów oraz rodziny
kotołaków. Razem z nią mieszka kilkoro ludzkich dzieci, w tym roczny Pawełek,
którego rodzice zostali zabici w lesie. Jest nawet berserk, który wkradł się do
jej serca. Jest dobrze podrasowany, ponieważ jest synem maga.
No
i fajnie. Tylko, że nie nadaje się to do napisania, bo to rozwleczone dzieło,
gdzie moja bohaterka czeka na wodę w rzece, ale przez to, że góry zawaliły się
od bomby nuklearnej, wszystkie cieki zostały zablokowane. Poza tym, mimo suszy,
zasadziła wiele drzew. Ale to trwa i trwa i trwa. Zanudziłabym Was.
I tak sobie myślę i myślę i czekam na jakiś „klik”
w mojej głowie, które z powrotem wsadzi mnie przed klawiaturę i zacznę coś dla
Was pisać.
Czuję
się jak stary samochód, w którym przekręca się kluczyk, a on robi ychy ychy
ychy i staje. Nic we mnie nie zaskakuje. A już próbowałam nastroić się swoimi
wcześniejszymi wypocinami, oglądam filmy, czytam książki. Jak wiecie, nawet
klasyki. I nic, nic mnie nie inspiruje.
Ale
o niczym, to jakoś mogę pisać.
Może
powinnam zatytułować ten post.
Cierpienia
starej blogerki?
Z
tym, że ja nie cierpię, tylko brak mi tego czegoś, co każe mi pisać nawet w
nocy, nawet w tramwaju, wszędzie gdzie się da.
No,
na razie, to ja za daleko nie jeżdżę. Na zakupy i z powrotem do domu.
Oczywiście
mogłabym pisać Wam o kwarantannie i koronawirusie, ale po co. Wszyscy o tym
piszą, więc ja nie będę. Bo ile można.
Mogłabym
opisać moje obserwacje ludzi w sklepie czy na ulicy, ale cały Internet o tym
huczy. A ja wolę pisać o czymś innym.
O,
wiem. Napiszę Wam o tym, jak mi jest dziwnie z nowymi sąsiadami.
Kiedy
wyprowadzałam się od taty, wokół mojego rodzinnego domu nie było żadnych domów.
(niezamieszkanej willi nie liczę). Ale teraz, kiedy do niego wróciłam, okazało
się, że mamy dwóch nowych sąsiadów.
Dwie
młode rodziny z małymi dzieciakami. To dziwne uczucie, ponieważ wieloletnia
swoboda nagle trochę się skurczyła. Ktoś nam może zajrzeć za płot.
Należy
mówić dzień dobry i kłaniać się nisko. Idąc przez moje podwórko odruchowo
zaglądam, co dzieje się na ich działce. Oni robią to samo, ale dla mnie to jest
dziwne, od lat patrzyłam na trawę, a teraz są dwa domy i ludzie.
Z
jednego domu światła z pokoju świecą mi centralnie w okna. Niby nie jest to
blisko, ale oni mają zimne ledowe żarówki i strasznie mnie rażą w oczy. A ja nie
lubię mieć zasłoniętego okna. Na szczęście oni lubią, więc jakoś się to
ułożyło.
Musiałam
przystosować się do nowych dźwięków. Całe lata ciszy, a tu nagle. Łup, drzwi od
ich samochodów, pisk od szlifierki i krzyki dzieci.
W
pierwszej chwili zamieram i myślę – O co chodzi?
A
potem przypominam sobie, że mam nowych sąsiadów.
I
tak sobie myślę, jeśli oni okażą się tak imprezowi, jak ja kiedyś, to sama
sobie współczuję.
No
i tyle wyprodukowałam słów o niczym.
Można?
Można.:)
Komentarze
Prześlij komentarz