Znachor i Profesor Wilczur.
Przyszedł czas na recenzję dwóch
powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, "Znachora" i 'Profesora
Wilczura." Obie książki wydane w latach 30 dwudziestolecia
międzywojennego, bardzo szybko zdobyły popularność i nawet zostały zekranizowane
jeszcze przed wojną.
Autor znany jest również z napisania
"Kariery Nikodema Dyzmy", ale tej pozycji akurat w swojej
biblioteczce nie mam, więc nic o niej nie powiem. Wyczytałam również, że pisarz
wydał, według jednych źródeł 16, według drugich 17 książek, które chętnie bym
przeczytała, ponieważ styl i sposób myślenia autora bardzo mi odpowiada.
Zwłaszcza, że bliskie mi są sielanki wiejskie.
Lubię przyrodnicze klimaty, z których niestety nie mogę korzystać bo
jestem alergikiem. Dobrze, że chociaż mogę sobie je powyobrażać. Obie książki są pisane bardzo
spokojnym tonem, także czytając je naprawdę można odpocząć. Co ciekawe
zbierałam się do nich przez wiele lat. Pamiętam jak moja mama mówiła, że to
przepiękna powieść, ale ja jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Filmu też
nie obejrzałam, widziałam kilka scen kątem oka i jakoś mnie nie zachwyciły. Być
może byłam na nią za młoda, bo w końcu głównym bohaterem jest człowiek starszy,
a młodość nie lubi czytać o starości. W dojrzałym wieku, w którym się znajduje
już inaczej spoglądam na pewne rzeczy i być może dlatego zachwyciła mnie ta
powieść. Zwłaszcza pierwsza część. Do drugiej mam kilka ale…
Historia jest prosta. Znany chirurg,
profesor Wilczur, który cieszy się dobrą pracą, zarobkami, piękną żoną oraz
córeczką , który myślał, że czeka go tylko szczęście, w ciągu doby traci
wszystko. Dowiedział się, że żona porzuciła go dla innego, na dodatek wyjechała
razem z córką bez pożegnania. Z tej rozpaczy zaczął tułać się po Warszawie i na
swej drodze spotkał wiecznie pijanego kloszarda, który zaprosił go na morze
wódki. Prowadzi go do podejrzanej meliny, w której zauważono, że profesor jest
człowiekiem majętnym. Został okradziony, ogłoszony i pozostawiony na pewną
śmierć. Kiedy budzi się, nie wie kim jest ani dokąd zmierza. I tak przez
praktycznie całą pierwszą książkę. To co mi się nie podobało w tej części to,
że autor robi bardzo duże przeskoki czasowe i w zasadzie nie wiemy co się
działo z bohaterem w ciągu kilku lat jego tułaczki. Fabuła właściwie rozwija
się dopiero wtedy, kiedy po kilku latach
tułaczki profesor osiada w wiosce gdzieś na Białorusi. Nie wiem czemu
pisarz tak zrobił, ale mnie to trochę razi. Do tej części, jest to jedyna uwaga. A tak to,
powieść tak mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać. Jeżeli ktoś
myśli, że jest tam jakaś wartka akcja i szalone zwroty akcji, to się mocno
rozczaruje, ponieważ jest to bardzo spokojna książka, która wręcz wycisza
czytającego. Przez to, że była pisana przez człowieka, który żył w tamtych czasach
mogłam podejrzeć tamten świat i nim się zachwycić. Oczywiście powieść jest
fikcyjna, ale oparta o tamtą rzeczywistość. Można poznać sposób mówienia i
wyrażania uczuć chłopaka do dziewczyny. Możemy przyjrzeć się, jak ważna była
reputacja i dobre imię dziewczyny, która raz zachwiana mogła sprowadzić na nią
nieszczęście. Możemy zobaczyć przekrój społeczny nie tylko Warszawy, ale i
Kresów Wschodnich. I to, co mi się podoba najbardziej, że autor pisze o dobrych
ludziach, a nawet jeśli o złych, to próbuję dotrzeć w nich dobro albo
przynajmniej skruchę. Dlaczego to mi się podoba najbardziej? Ponieważ w
ostatnich latach przeczytałam zbyt wiele książek, gdzie motywem przewodnim
była: ręka, noga, mózg na ścianie.
Dobrze jest czasami zrezygnować ze swoich preferencji i zachwycić się
czymś skrajnie różnym.
No to się zachwyciłam.
Po drugą część powieści pod tytułem
"Profesor Wilczur" sięgnęłam niemal natychmiast, ale nie zachwyciła
mnie, tak jak pierwsza. Dialogi nie były już tak interesujące, jak w Znachorze,
a wręcz były przeciągane i wciąż traktowały o tym samym. Złapałam się na tym,
że omijam część opisów oraz czytając rozmowę, kiedy ta się przedłużała, po
prostu przechodziłam do jej końca. I na tym końcu dowiadywałam się, o co
chodziło i nie marnowałam oczu na bezsensowne przepychanki słowne. Wydaje mi
się, że niektóre sceny były niepotrzebne i nie wnosiły wiele do fabuły książki.
Oczywiście daleka jestem od tego, żeby powiedzieć, że to jest zła książka,
ponieważ jest bardzo dobra. Ale w porównaniu z pierwszą częścią traci.
Ciekawą postacią występującą w obu
powieściach jest niejaki Jamioł, który codziennie pije na umór, ale mimo tego
pozostaje w kontakcie z rzeczywistością. Wypowiada się kwiecistym językiem, do
którego wtrąca obcojęzyczne zwroty i wydaje się, że to, co mówi nie ma sensu.
Nic bardziej mylnego, ale trzeba się w to dobrze wczytać, że to zauważyć.
Dziwne też i nienaturalne wydawało mi
kończenie zdań niektórych dialogów.
Otóż kończyły się zaimkiem „się.”
Na przykład:
- A jak ty nazywasz się?
- Bo baby, baby lubią stroić się.
Wiem, że te dwa przykłady nie oddadzą
Wam całości, ale w całym dialogu wyróżniały się i były pewnym zgrzytem
zakłócającym płynność wypowiedzi.
Mimo tych zgrzytów obie powieści Wam
polecam. Warto;)
Powiązane linki:
Powiązane linki:
Komentarze
Prześlij komentarz