Wspomnienie o mojej mamie – bez idealizowania
Kilka dni temu na imieninach u mojej matki chrzestnej doszło do wspólnych śpiewów przy stole (co w mojej rodzinie nie jest niczym dziwnym, bo lubimy śpiewać), przy okazji których, została wspomniana moja mama i jej wyczyny wokalne.
-
Ach ta Krysia, jak ona śpiewała – powiedziałam moja matka chrzestna.
Na
co ć. B. od razu zapytała.
-
Na stole czy pod stołem?
No
i to by było na tyle w temacie idealnej i nieskazitelnej matki.
Uspokajam.
Mama śpiewała chodząc po stole, a jeden z wujków szybko zabierał spod jej
stóp talerze. Z resztą mam kilka zdjęć z artystycznych wyczynów mojej mamy,
więc jestem w stanie uwierzyć, że to robiła.
A
potem przyszła refleksja…, moja mama? Tak rozśpiewana, radosna i beztroska? Aż
trudno w to uwierzyć, mimo, że wiem, że to prawda.
Że
lubiła tańczyć, że lubiła śpiewać, w liceum grała w szkolnym teatrze, ponoć
brzdąkała trochę na gitarze i ogólne była z niej artystyczna dusza. Pięknie
pisała zarówno prozą, jak i wierszem (oczywiście w domowych pieleszach).
A
mimo wszystko trudno mi uwierzyć, gdyż całe moje dorosłe życie chorowała.
Odkąd
skończyłam 19 lat. Najpierw przyszła jedna choroba, którą miała już jakiś czas,
ale uderzyła mocno, a potem kiedy miałam niecałe 24 lata, ta druga, która
jeszcze bardziej ją ograniczyła.
I
czasami tak trudno sobie przypomnieć te czasy z przed tego wszystkiego.
Tylko
zdjęcia mówią, że tak było i skrawki pamięci dnia codziennego.
Bo
przecież była strojnisią, na każdą okazję musiała mieć kreacje, a fryzjer
zarabiał na niej krocie. Bo co impreza, to trzeba było się modnie uczesać.
Dusza
towarzystwa i doskonała gospodyni goszcząca na rodzinnych spędach po 30- 40
osób dorosłych. Energiczna, szybka i zorganizowana.
Doskonale
pamiętam, że jako pięćdziesięcio paro latka siedziała na drzewie i zrywała
śliwki. Lubiła nowinki i polazła nawet na jogę, w czasach kiedy prawie nikt o
tym nie słyszał. Miała mnóstwo butów na obcasie, szminek, cieni do powiek,
biżuterii, sukienek, torebek, a nawet futra. Jako dziecko lubiłam buszować u
niej w szafie i się przebierać.
Tymczasem
ja ją głównie pamiętam chorą i czującą się dobrze tylko w domu.
Owszem
zdarzało jej się jeszcze zaśpiewać, ale to było tylko echo tego, co było przed
chorobą. Nie piszę przed starością, bo na wtorkowych imieninach, to seniorzy
rodu nadawali ton. Zwłaszcza mój tata, który swoim skromnym głosem mógłby
zbudzić umarłego. A ona nie miała siły już śpiewać. Ale podobno śpiewała w
myślach. Piszę podobno, bo o tym mi powiedziała po jej śmierci moja ciocia. Ja
też tak robię. Śpiewam w myślach. Głównie na głos, ale czasami i w myślach. Nie
wiem, co bym zrobiła, gdybym nie mogła śpiewać. To jest dla mnie, jak oddech,
to moje życie. Jak ona musiała się czuć, widząc, że je płuca już nie dają rady.
Tak
samo śmiech. Na wielu zdjęciach jest uśmiechnięta od ucha do ucha, radosna i
beztroska. A w moich oczach pozostaje skupiona, poważna i wsłuchana w swój
oddech.
Moja
mama, tańcząca na stole, w teatralnych gestach i z głosem, jak dzwon.
Tak
trudno w to uwierzyć, mimo, że zdjęcia nie kłamią.
Komentarze
Prześlij komentarz