Nie jestem gospodynią domową
Ktoś z tak długim stażem bycia singlem, w końcu zauważa pewne rzeczy, które nie pasują do ogólnie przyjętych schematów.
Ponieważ
człowiek, który żyje sam nic nie musi. Nie muszę wstawać na czas, żeby wysłać
dzieci do szkoły, nie muszę nikomu robić śniadania, nie muszę sprzątać, robić
zakupów, jeśli mi się nie chce. Nie muszę iść na kompromisy z mężem o to, gdzie
i kiedy spędzamy wakacje. Sama podejmuję decyzję i tak naprawdę nie muszę się
na nikogo oglądać.
Przez
to zanikają u mnie cechy, które są codziennością pań domu z mężem i gromadką
dzieci. Na przykład. Obserwuję szczęśliwe mężatki (o nieszczęśliwych nie będę
pisać, bo to pozytywny post) i widzę, że myślą o wszystkich, łącznie ze mną. Ja
nie mam takiego odruchu, żeby pojechać z tatą do sklepu i coś mu kupić. W ogóle
nie ma odruchu, żeby łazić po sklepach. Sama dla siebie kupuję coś od wielkiego
dzwonu, a co dopiero mówić o innych.
Chociaż
lubię gotować, to nie widzę potrzeby, żeby w domu zawsze był obiad. Wolę
stosować zasadę pustej lodówki, niż mieć ją wypchaną po brzegi, żeby nikomu nie
zabrakło tego, na co ma ochotę.
Jestem
uparta i nie lubię, jak ktoś za mnie decyduje. Nie lubię, jak ktoś mi coś
narzuca, czuję, że wtedy narasta we mnie opór, no bo dzieje się coś nie po
mojej myśli. To jest oczywiście efekt wieloletniej samotności i podejmowania
decyzji według własnej woli. Trudno mi jest zgodzić się na coś, czego nie chcę.
Nie mówię, że się ostatecznie nie zgodzę, ale muszę mieć czas na podjęcie
decyzji. Muszę się wtedy ze sobą pokłócić, wytknąć sobie od egoistek i
doprowadzić do akceptacji tego, że ktoś może mieć lepszy pomysł niż ja.
Powiem
Wam szczerze, że podziwiam moje koleżanki, które ze mną jeżdżą na wypady
weekendowe, że mają do mnie cierpliwość i że zgadzają się na moje plany. Trudno
mi uznać jakiekolwiek zwierzchnictwo nad sobą.
Wracając
do domowego gospodarstwa. Nie przeszkadza mi bałagan i to, że mam w kuchni
zawalony różnymi rzeczami parapet. Nie szaleję z odkurzaczem po domu, bo mają
przyjść goście, ponieważ uważam, że mój dom, to moja sprawa, a jak się komuś to
nie podoba, to nie mój problem. Tylko nie myślcie, że w ogóle nie sprzątam.
Nawet dzisiaj ogarnęłam chałupę po świętach i czuję się zadowolona siedząc w
czystym pokoju, ale to nie jest mój priorytet.
Nie
znoszę prasować i robię to tak rzadko, jak się da. Nie składam ubrań w
kosteczkę i nie układam pięknie na półkach. Zdecydowanie mam ciekawsze zajęcia
niż prowadzenie domu. Wolę prowadzić samochód i jechać gdzieś w dal. Wolę
siedzieć i pisać, niż sprzątać, wolę iść gdzieś w gości niż do sklepu po zakupy
odzieżowe. Wolę czytać książki niż prasować.
I
rzeczywiście, ja nic nie muszę. Nie mam obowiązków wobec rodziny, bo jej nie
mam. To znaczy mam, ale nie własną z mężem i dziećmi.
Czy
to oznacza, że mam gorzej?
Czy
to oznacza, że mam lepiej?
Nie.
Po prostu życie samotnika wygląda inaczej. Moje jest pełne ludzi, wyjść,
wyjazdów, spędzania czasu poza domem, pracy i pasji. Ale mogło by być też
zamknięte w czterech ścianach w zgryzocie i nieszczęściu. Ale takie nie jest.
Nie
jestem gospodynią domową, ale wiem, jak nią być. Ponieważ, kiedy mam najazd
bratanków na nockę (albo kilka nocek), to wtedy kucharzę, jak trzeba i skaczę
koło nich, jak kwoka. Z tym, że oni sobie po jakimś czasie jadą, a ja wracam na
swoje utarte samotniczym trybem życia tory.
Nawet
siedząc w domu z powodu zdalnego nauczania i ogólnego ograniczenia w
przemieszczaniu się, nie myślę, co by tu w domu zrobić, a raczej o tym, co by
tu napisać albo z kim porozmawiać przez telefon. Taka jestem i zupełnie mi to
nie przeszkadza.
Komentarze
Prześlij komentarz