Przed Świętami

 

Jak tam u Was przed Świętami? Wszystko już sprzątnięte i uporządkowane? Czy może jeszcze nie zaczęliście ogarniać? A może jesteście w rozpaczy, bo już wiecie, że z niczym się nie wyrobicie?

A jak jest u mnie?

Na luzie.

Ja się nie spinam sprzątaniem, będzie, jak będzie. Zostało mi jeszcze trochę do ogarnięcia, ale nie panikuję, najwyżej zamknę drzwi i nikogo do bałaganu nie wpuszczę. He He.

Wolę stać w kuchni w garach niż latać z odkurzaczem.

A teraz do rzeczy. Czemu to piszę?

W ostatnich dniach jednym z tematów rozmów, jakie przeprowadziłam były przedświąteczne porządki.

Jedni mówili, że sprzątają wszędzie, czyszcząc wnętrze szafek i wycierając kurze w najgłębszych zakamarkach pokojów inni, tak jak ja, zbierają się do tego tak, żeby się nie narobić i tylko ogarnąć, jeszcze inni na wyrażenie – przedświąteczne sprzątanie - dostają drgawek.

I tak rozmawiałam na ten temat z przyjaciółką, która przypomniała mi, że nasze mamy wymagały od nas porządnego sprzątania, bez omijania kątów. Tymczasem my należymy do grupy (bo pewnie nie wszyscy tak mają), które odkąd dorosły z chęcią porzuciły te praktyki i wolimy robić coś innego. Nie mówię, że nie sprzątam, bo nawet wyczyściłam część okien (z resztą tata mi pomógł), odświeżyłam firanki i porządnie odkurzyłam meble. Ale żebym czuła ciśnienie, że coś muszę robić albo, że tak trzeba, to nie. Zostało mi jeszcze trochę do ogarnięcia, ale jestem spokojna i robię wszystko bez pośpiechu. Nie zaglądam do szafek, nie układam od nowa talerzy ani ubrań, zapominam o pajęczynach i wyczyszczeniu co drugiego żyrandola, ale to nie spędza mi snu z powiek.

Wręcz krew mi się ściana  w żyłach, jak słyszę, że nasze mamy czy ciocie, zawsze sprzątały tak intensywnie, że pod sam koniec podpierały się nosem ze zmęczenia. I tak rzeczywiście było. Ja sama załapałam się na to kilkakrotnie, gdzie z jednej strony robiłam porządki, z drugiej gotowałam, a na koniec, kiedy padałam na twarz musiałam jeszcze ubrać choinkę. Na szczęście moja wrodzona niechęć do sprzątania wzięła górę i teraz się nie spinam. Robię ile zdążę, a jak nie zdążę, to zawsze rupiecie mogę upchnąć w jednym z pokojów, do którego nikt nie wejdzie. Po świętach rupiecie wrócą na swoje miejsce.

Nie piszę tego, żeby kogokolwiek tu buntować albo krytykować tych, co pucują mieszkanie na błysk, jak po prostu dzielę się z Wami tym, że ja tak nie robię.

Drugim tematem rozmów z ostatnich dni były prezenty.

Jak wy je robicie? Osobiście, w październiku, przez Internet czy w wigilię na ostatnią chwilę?

Czy nie uważacie, że z tymi prezentami, to jest straszny szał? Szał w sklepach

i szał w głowie.

Ja co roku obiecuję sobie, że zrobię zakupy w listopadzie i jak na razie ani razu mi to nie wyszło. Na szczęście kupiłam już wszystkie prezenty i tylko czekam na odbiór jednego, ale jakby nie było, mam już spokój. Chyba, że będzie jakaś obsuwa i paczka nie dojedzie na czas. A wtedy, ojojojojoj, będzie ból, bo będę musiała kupić coś na szybko. A że to dziecko, to przecież mu nie wytłumaczę, że dostanie swój prezent, ale po świętach. Wtedy, to nie będzie się liczyć, prawda?

W każdym razie ogarnia nas zbiorowa nerwówka i szał, bo coś przecież trzeba kupić. I jak tak wchodzę do sklepów myślę sobie:

- Jak dużo towaru, a jakie kolory, na pewno coś wybiorę.

Oczywiście po pięciu minutach nic mi się nie podoba i wychodzę.

A najgorzej jest wtedy, kiedy ja mam plan i wiem, co chce kupić, ale nigdzie nie znajduję tego, co sobie wymyśliłam. Wtedy kupuję coś innego i nie jestem do końca z siebie zadowolona.

Nie macie wrażenia, że o wiele łatwiej kupuje się upominki dla kogoś na urodziny czy imieniny? A kiedy przychodzi czas świąt, to panikujemy i często kupujemy rzeczy z obowiązku, a nie z przyjemności, żeby kogoś obdarować?

Żeby nie było, ja mam przyjemność w dawaniu prezentów, ale nigdy nie jestem tak niepewna, jak przed świętami, czy trafiłam w czyjś gust.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka