Więzienna planeta - odc.20
Olga i Paweł
Olga
poprosiła burmistrza o rozmowę, w tym celu zaprosiła go do swojego mieszkania.
Paweł przyjął zaproszenie, ale zdziwił się porą, w której miał złożyć jej
wizytę. Było południe i wszyscy normalni ludzie pracowali.
-
To musi być coś poważnego, skoro zaprosiłaś mnie do swojego domu w godzinach
pracy – powiedział do niej na wstępie.
Olga
tylko skinęła głową i zaprosiła do salonu. Postawiła przed nim filiżankę kawy i
kilka ciasteczek.
-
Pomyśl sobie, że zrobiliśmy sobie przerwę na lunch – odezwała się do niego.
-
To do ciebie niepodobne – uniósł brew.
-
Wiem, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać, a raczej spytać się o radę.
Paweł
przyjrzał się jej uważnie. Kobieta była wyraźnie spięta, oddychała nierówno i
wykręcała palce u rąk.
Mężczyzna
zaniepokoił się.
-
Jeżeli popełniłaś przestępstwo, to będę cię kryć – obiecał lojalnie.
Olga
zaśmiała się nerwowo.
-
Nie popełniłam przestępstwa. Mam mętlik w głowie i nie wiem od czego zacząć.
-
Po prostu mów.
Kobieta
wyrównała oddech, na chwilę przymknęła powieki, po czym spojrzała na kolegę i
zapytała.
-
Czy jest możliwy związek więźnia z dyrektorem więzienia? Albo burmistrzem? Bo,
że związki pracowników i mieszkańców z osobami osadzonymi są u nas normalne i
legalne, to wiem, ale… - urwała.
-
Zakochałaś się? – wykrzyknął zdumiony Paweł.
-
Nie, nie, nie – sprostowała – jestem profesjonalistką, nie pozwoliłabym sobie
na to.
-
Oczywiście – parsknął śmiechem – znasz takie powiedzenie, serce nie sługa.
-
Paweł – wykrzyknęła – skoro mówię, że się nie zakochałam, to się nie
zakochałam. Pytam hipotetycznie, bo może mam zamiar się zakochać!
Patrzyli
na siebie przez chwilę. Po czym Olga bąknęła.
-
Przepraszam, nie powinnam się unosić. Może w ogóle nie powinnam z tobą o tym
rozmawiać, ale z kim innym bym miała to zrobić? Z moją sekretarką? Raz dwa by
rozniosła po całym mieście i to z dodatkiem nieprawdziwych informacji.
Mężczyzna
uśmiechnął się do niej.
-
Nie gniewam się. Uspokój się już. Musiałaś długo to w sobie kisić, skoro aż tak
wybuchłaś.
Olga
oddychała szybko.
-
Po prostu zakochał się we mnie Karol. Odcięłam się od niego, żeby mógł ochłonąć
i znaleźć sobie inny obiekt westchnień. Nie będę cię oszukiwać, narobił mi
trochę chaosu w głowie, ale go opanowałam. Od jakiegoś czasu mieszka już w Karnym
Mieście, ale jeszcze się z nim nie widziałam.
-
Podoba ci się? – zapytał Paweł.
-
Nie na tyle, żeby rzucać mu się w ramiona. W zasadzie to do przedwczoraj nawet
o nim nie myślałam.
-
A czemu przedwczoraj zaczęłaś o nim myśleć?
-
Ponieważ Bartek zaprosił mnie na otwarcie warsztatu, na którym również będzie
Karol. Nie wiem, co z tym zrobić. Nie wiem, co on powie? Nie wiem, co ja powiem?
-
Nie będę wnikać w twoje emocje. Po prostu uznam, że chcesz wiedzieć na czym
stoisz.
-
Właśnie o to mi chodzi – odetchnęła z ulgą.
-
Nie ma żadnych wytycznych co do stosunków szefostwa z więźniami. Nasi
poprzednicy nie narzucili nam żadnych ograniczeń. Możesz związać się z kim
chcesz, niezależnie czy to były więzień czy wciąż odsiadujący karę. Sama z
resztą to popierasz, bo wiesz, że posiadanie rodziny może zdziałać cuda.
Olga
uścisnęła mu z wdzięczności dłoń.
-
Dziękuję.
Tomasz i Robert
Osadzony
chciał dostać pozwolenie na prowadzenie samochodu, co choć trochę urozmaiciło
by mu życie. Prace drwala, wywabiacza cegieł i budowniczego obrzydły mu
zupełnie, ale jego „anioł stróż” wciąż uważał, że tylko praca fizyczna może go
sprowadzić na dobrą drogę.
Tymczasem
Tomek zaprzyjaźnił się z kilkoma kierowcami, którzy bardzo sobie chwalili to
zajęcie. Terapeuta zgodził się w końcu, ale pod jednym warunkiem. Zdobędzie
przychylność kapitana straży.
Poszedł
więc do strażnicy i poprosił o rozmowę. Dyżurny wpuścił go do szefa.
-
Panie kapitanie – zaczął Tomasz od progu - sam pan wie, że sumiennie wykonuje
swoje obowiązki. Od dwóch miesięcy nie zaliczyłem żadnej wpadki. Proszę pana o
rekomendacje i zgodę na prowadzenie samochodu.
Robert
popatrzył na mężczyznę spod oka.
-
A co? Twój trener kazał ci ją zdobyć?
-
Tak. Powiedział, że jeśli pan mi wystawi pozytywną opinię, to on zgodzi się na
to, żebym przeszedł do sekcji kierowców.
Robert
pokiwał ze zrozumieniem głową.
-
Tylko, że ja nie daję żadnych rekomendacji.
-
Nie daje ich pan? – zdziwił się Tomasz.
-
Jestem zwykłym strażnikiem. Pilnuję spokoju i bezpieczeństwa. Od rekomendacji
jest twój trener, Olga lub burmistrz.
-
Czyli facet mnie okłamał? – Tomasz zirytował się.
Robert
zaśmiał się lekko.
-
Nie, po prostu chce żebyś mnie przekonał. Ale nie dzisiaj – Robert gestem dał
mu znać, że może opuścić gabinet.
Skazaniec
wyszedł na powietrze i mruknął pod nosem.
-
Ile jeszcze jestem w stanie znieść upokorzeń?
Nina
Z
samego rana przyszła do jej celi terapeutka, która była jej główną prowadzącą w
drugim etapie resocjalizacji. Dziś mijało 6 miesięcy od czasu, aż została
zabrana z domku na odludziu. Wróciła stamtąd rozdygotana, spięta i zamknięta w
sobie. Dzisiaj miała dowiedzieć się, czy dostanie pozwolenie na zamieszkanie w
Karnym Mieście, czy też jeszcze przedłużą jej pobyt w budynku więzienia.
Psycholog
razem z Olgą i jeszcze czterema osobami, przez kilka godzin wertowali dokumenty
i szukali punktu zaczepienia.
Nina
okazała się twardym orzechem do zgryzienia.
Nie
była psychopatką, nie była agresywna, wszystkie polecenia wykonywała.
Rozmawiała z nimi szczerze i bez krępacji, ale nie robiła postępów. Była
zobojętniała na otoczenie. Czasami w przypływie złego humoru nawoływała do
bojkotu męskiej części personelu. Do tego, przez całe sześć miesięcy nie
zgadzała się na terapię z żadnym mężczyzną. Milczała i uparcie patrzyła w
ziemię. Olga podjęła nawet decyzję, żeby na sesje i zajęcia prowadziły ją
kobiety. Nic nie pomogło.
-
Nino, przyszłam z decyzją – odezwała się terapeutka do kobiety, siedzącej
sztywno przy stole. Jakby przeczuwała, że nie zaliczyła testu.
-
Zostaję tu na dłużej – powiedziała Nina głosem wypranym z emocji.
-
Jeszcze tak – potwierdziła psycholog – ale to nie kara. Wiedziałaś, że sześć
miesięcy, to najkrótszy czas pobytu w tym miejscu.
-
A co, jeśli skończy mi się ostateczny termin?
-
Jeżeli do tego czasu nie zrobisz żadnego postępu, to pozostaniesz w zamknięciu
do końca kary.
-
A nie wyślecie mnie do Kolonii Karnej?
-
Nie. Nie stwarzasz zagrożenia, ale też nie nadajesz się do życia na zewnątrz.
Mogłabyś wprowadzać niepokój i niepożądane reakcje innych współwięźniów.
-
Nie będę agresywna – zapewniła.
-
Pewnie nie, ale nawet teraz, jesteś cała w nerwach. Nie wiem, jak to odbiorą
inni.
-
A oni tacy wszyscy spokojni? – parsknęła ze złością Nina.
-
Nie. Czasami nawet się kłócą, grożą sobie pięściami, ale to jest niezwykle
rzadkie i normalne. Jak i u zwykłych ludzi.
-
Czyli jestem niezwykła?
-
Od trzech dni zaczęłaś pokazywać emocje. Co prawda negatywne, tak jak teraz,
jesteś zirytowana, zła, zawiedzona, ale i tak to jest lepsze niż obojętność,
której się twardo trzymałaś. Dla nas, to znak, że coś się w tobie otwiera.
-
A dla mnie to znak, że łudzicie mnie wizją wolności, a tak naprawdę… - Nina
podniosła głos, ale nie dokończyła zdania.
-
Skoro tak miałoby być, po co byśmy cię umieszczali w domku na odludziu?
Od
razu byśmy cię wsadzili za kratki.
Młoda
kobieta nie odpowiedziała, znowu zacięła się w sobie.
-
Pani dyrektor miała rację, że trzeba ci jeszcze dać trochę czasu – psycholog
wyszła, a Nina ze złości wszystko zrzuciła ze stołu.
Ania i Olga
Ania od
pół roku przebywała na Więziennej Planecie. Gdy tylko dostała się za palisadę,
nawet nie zapoznała się ze swoimi współlokatorkami, tylko od razu zamknęła się
w piwnicy i nie chciała wyjść. Kiedy skończyły jej się zapasy, wychodziła
nocami i podkradała jedzenie z lodówki. Doprowadziło to do tego, że współlokatorki
włamały się do piwnicy i dotkliwie ją pobiły. Olga zdecydowała się zabrać Anię
wcześniej i umieścić w celi. Tamte kobiety dostały nową lokatorkę i
ostrzeżenie, że jeśli ponowią agresję wobec innej osoby, wylądują ma zawsze w
Kolonii Karnej.
Ania nie doceniła wygody nowego lokum, ponieważ,
kiedy tylko tam weszła od razu położyła się na łóżku i zasnęła.
I tak pozostawała przez trzy miesiące. Wstawała
tylko na posiłki i z powrotem wracała pod kołdrę.
Pracownicy
pytali się Olgi, co dalej, ponieważ żadne próby komunikacji nie dawały efektu.
- Czekajcie - odpowiadała Olga.
- Na co?
- Aż odpocznie.
W oczach pracowników widziała wielkie znaki
zapytania. Odpowiedziała.
- Czytaliście jej życiorys?
- Tak. Pracoholik i alkoholik w jednym - odezwał
się jeden z pracowników.
- Napracowała się, to odpoczywa - powiedziała
Olga.
- A co powiesz o jej dziwnym zachowaniu w domku?
- Strach. To panienka z dobrego domu, która nie
znała półświatka. W ogóle nie powinno jej tu być. Wiecie, że mogła dostać wyrok
w zawieszeniu?
Znowu popatrzyli na nią pytająco.
- Rozmawiałam kilka dni temu z jej adwokatem.
Uparła się odbyć karę i to u nas.
- No dobrze - odezwała się młoda stażystka - ale
nie przeszła domku na odludziu, tu nic nie robi? Czy to nie jest
demoralizujące, że traktujemy ją lepiej od innych? Przecież sama pani mówiła,
że to co dzieje się w domku, to sprawa lokatorów. Że dochodziło już do aktów
przemocy.
- Po pierwsze. Tryb resocjalizacyjny, to
powinien schemat, który sprawdza się i dlatego go używamy. To nie jest prawo,
którego nie możemy zmienić. Po drugie, do aktów przemocy dochodzi, ale trzeba
zawsze rozpatrzyć powód. Jeśli dwie osoby pokłócą się ze sobą i dadzą po
twarzy, to trudno. Ale jeśli ktoś celowo bije, to drugie. Kobiety, z którymi ją
umieściliśmy miały małe wyroki i wydawało się, że się dogadają. Ale one nawet
nie spróbowały się z Anną porozumieć. Uznały, że ona chce siedzieć w piwnicy i
to zaakceptowały. Czy to jest normalne, kiedy wiesz, że jest was tylko trzy?
- No nie - bąknęła niepewnie stażystka.
- A nawet jeśli, to przez dwa - trzy dni.
Potem normalny człowiek zainteresowałby się chociaż na tyle, żeby spytać, czy u
niej wszystko w porządku. One przez miesiąc nawet nie spojrzały na klapę.
Zareagowały dopiero, kiedy zaczęła podbierać im jedzenie i pobiły ją do
nieprzytomności.
Pracownicy kiwali na znak zgody głowami.
- A po trzecie, są osoby, które nie pasują do
schematu i trzeba im poszukać innej drogi powrotu do normalności. A w jej
wypadku - wskazała na ekran, na którym było widać śpiącą Annę - trzeba
poczekać, aż ocknie się z letargu.
Dam jej jeszcze tydzień. Akurat miną równo trzy
miesiące odkąd się położyła.
- A potem? - zapytała stażystka.
- Zobaczymy. Najpierw spotkam się z Radą Miasta
- odparła Olga - może oni coś podpowiedzą.
Karol
Nawet
w najśmielszych marzeniach nie przewidywał, że będzie pracować jako technik –
wynalazca. Okazało się, że w tym mieście rzadko kto mógł pochwalić się tak
dużymi zdolnościami matematycznymi i jego wiedza była bezcenna. Jego szef,
który tak go irytował podczas wizyt w celi, okazał się całkiem normalnym
facetem, który przyznał, że odgrywał rolę na zlecenie terapeutów.
-
Miałem sprawdzić twoją cierpliwość – powiedział – przyznaję, że twardy z ciebie
gość.
Oprócz
nich, w firmie pracowało jeszcze dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Każde z nich
miał ścisły umysł obejmujący różne dziedziny nauki. Byli tu informatycy,
chemicy, fizycy i oczywiście matematycy. Jednak najbardziej zaskoczyła Karola
obecność dwóch biologów.
Zapytał
szefa, dlaczego tu pracują, zamiast w Laboratorium Fauny i Flory.
-
Ponieważ my zajmujemy się wynalazkami. A raczej usiłujemy sprawić, żeby rzeczy
takie, jak samochody, radia czy komputery działały. To nie jest łatwe, ponieważ
żadna z tutejszych rzeczy nie działa tak samo.
-
To znaczy?
-
To znaczy, że każdy przedmiot jest robiony od zera. Na przykład samochody. Z
zewnątrz są podobne, ale zajrzyj pod maskę, a najdziesz tam rzeczy, które są
przypisane tylko i wyłącznie do jednego pojazdu. Dlatego tak trudno tutaj o
nowoczesność. Każdy sprzęt od laptopa po helikopter powstaje na bazie prób i
błędów.
-
A dlaczego?
Szef
wzruszył ramionami.
-
Tego nie wiemy. Chemicy i biolodzy starają się ustalić, o co w tym wszystkim
chodzi.
-
Dziwny świat.
-
Dziwny – zgodził się szef – ale pomyśl, jakie ciekawe wyzwania. Tu praca nigdy
ci się nie znudzi.
-
Oby – mruknął Karol i wrócił do swoich cyferek.
Agata
Strażnicy odeskortowali ją pod mur i pozostawili
po opieką innej zmiany.
Ci mężczyźni poinformowali ją, że musi
bezwzględnie przestrzegać ich poleceń i nie zadawać pytań. Oczywiście Agata od
razu zapytała:
- A dlaczego?
Jeden ze strażników zaśmiał się.
- Ach, wy kobiety, nigdy nie chcecie uwierzyć na
słowo.
Ale drugi dodał poważnie.
- Chodzi o bezpieczeństwo. Jesteśmy na otwartym
terenie i drapieżniki dosyć często podchodzą blisko i usiłują zrobić sobie z
nas obiad. My jesteśmy od tego, żeby żadnemu z budowniczych nic się nie stało.
Ważne jest też, żebyś robiła to, do czego zostałaś przypisana. My musimy
wiedzieć, gdzie jesteś. Jeżeli złamiesz tę zasadę może się to dla ciebie
skończyć tragicznie.
Agata popatrzyła na kilkunastu pracujących i
powiedziała.
- Oni nie wyglądają na takich, którzy
przestrzegają wytycznych. Kręcą się tu i tam…
Wesoły strażnik przerwał jej.
- My nie przykuwamy ludzi do kamienia. Chodzi o
to, żebyś pozostała w swoim sektorze, a twoim jest – zajrzał do papierów – C3.
Czyli będziesz ładować cegły do taczek.
Agata popatrzyła na swoje starannie
wypielęgnowane dłonie i zadrżała.
- Nigdy nie pracowałam fizycznie – mruknęła pod
nosem.
- Zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz – zaśmiał
się strażnik – powodzenia i nie próbuj być lepsza od innych.
- Dlaczego?
- Bo jutro będzie cię wszystko boleć – po czym
wskazał jej, gdzie ma się udać.
Na miejscu pracowały już dwie kobiety, ruda i
blondynka. Koleżanki Tomka, który dzisiaj woził cegły pod mur.
-
Witaj nowa – powiedziała do niej ruda.
-
Zapraszamy do gimnastyki – dodała blondynka – mówię ci, najlepsza rzecz na
jędrne pośladki i silne ręce.
Agata
uśmiechnęła się do nich.
-
Taki tutejszy fitness.
Odezwała
się ruda.
-
No pewnie. Podjeżdża koleś z taczką, ładujesz mu trzydzieści cegieł, a potem
chwila odpoczynku. Wiesz, takie tutejsze serie na tyłek i ręce.
Odezwała
się blondynka.
-
Stań przy tamtej stercie – wskazała Agacie palcem gdzie ma zacząć – zaraz
powinien podjechać facet z taczką. Potem już wiesz, co masz robić.
Agata
zajęła swoje stanowisko i czekała. W końcu jeden z więźniów zatrzymał się przy
niej i mruknął.
-
Ładuj nowa.
Agata
wzięła się do roboty. Szybko jednak okazało się, że cegły wcale nie są takie
lekkie i już po przeniesieniu kilku z nich, omdlewały jej ręce.
-
Przyzwyczaisz się – pocieszył ją mężczyzna i zaczął pomagać jej ładować taczkę.
Agata zaczerwieniła się ze wstydu, ale kiedy zauważyła, że nikt się z niej nie
śmieje i nie wytyka palcami, odetchnęła.
-
Będziesz miała jutro zakwasy, oj będziesz je miała – zaśmiał się mężczyzna i
odjechał. Po dwóch minutach zjawił się następny. Agata wzięła się do pracy.
Pod
koniec dnia, słaniała się na nogach, tak że jeden ze strażników musiał ją
podtrzymywać, gdyż bardzo plątały jej się nogi.
-
Ciesz się, że masz tylko jeden dzień w tygodniu. Zdążysz dojść do siebie – pocieszał
ją wesoły strażnik – ale jutro… - aż syknął – będzie cię bolało. Radzę ci
jeszcze dzisiaj natrzeć ciało czymś rozgrzewającym i wziąć polopirynę.
Komentarze
Prześlij komentarz