100 dni do matury

 


Moja klasa poprosiła mnie, żebyśmy poszli do kina na film, „Sto dni do matury”. Reklamowali mi go nie tylko tym, że występują tam gwiazdy Internetu, ale i tym, że film dostał rekomendację MEN. To ostatnie w ogóle mnie nie przekonało, zwłaszcza kiedy przeczytałam na Filmwebie opis filmu oraz komentarze internautów. Ciekawa jestem, czy ktoś w tym naszym ministerstwie uczył w szkole albo w ogóle zna zasady zdawania matur. Bo polecili film, w którym zasady te rozjechały się w scenariuszu.

Ale, że już pół mojej szkoły było na tym w kinie, no to i ja poszłam z moimi wychowankami. Poszła ze mną też koleżanka ze swoją klasą, więc miałam kompankę do śmiania się i komentowania fabuły.

Zanim jednak opowiem Wam o filmie, to przedstawię Wam zasady zdawania matur w Polsce, które obowiązują u nas już od wieki wieków, niezależnie od reform. Do matury w Polsce podchodzi się tylko wtedy, jeśli zdało się czwartą klasę. I nie ma znaczenia, czy to były moje lata 90-te, bo musiałam mieć pozytywne oceny, żeby móc zdawać maturę, czy teraz, kiedy w ostatni piątek kwietnia kończy się szkołę, a w maju podchodzi do matury. I tu i tu nie zdanie matury oznaczało i oznacza, że trzeba czekać rok na następną, ale już bez powtarzania klasy.

Jasne? Jak słońce.

No i to w tym temacie scenariusz zaliczył największą wtopę. Do szkoły weszła nowoczesność i minister edukacji nawiązała współpracę z firmą elektroniczną, która miała w ciągu 24h sprawdzić za pomocą programu komputerowego wszystkie matury w Polsce. No i to jest ok., jakaś fantazja może być. Za to główny bohater chciał przedłużyć sobie i swojej paczce dzieciństwo i postanowił włamać się do tej firmy, znaleźć główny komputer i zepsuć sobie i kolegom wyniki. No i ja to rozumiem. Natomiast nie rozumiem, w jaki sposób chciał im przedłużyć dzieciństwo, bo pozostanie w szkole po jej skończeniu było już niemożliwe. Czekanie przez rok na kolejną maturę wymagało by od nich zapisania się na jakieś kursy przygotowujące, ewentualnie musieliby się zdyscyplinować i sami zakuwać ile wlezie. Poza tym, na bank musieliby pójść do pracy, bo co niby innego mieliby robić po niezdanej maturze? No mogli by jeszcze pójść na jakiś kurs zawodowy albo do szkoły policealnej. Także chłopak nie przedłużyłby im dzieciństwa, tylko skomplikowałby im początek dorosłości. Jak chciał sobie i im dodać rok beztroski, to powinien namówić ich na  powtarzanie klasy. I to według mnie miałoby więcej sensu. Dlatego uważam, że pod tym względem scenariusz był do kitu. Film był też nieźle ugrzeczniony, żaden nastolatek nie użył brzydkiego wyrazu. Zapraszam dorosłych do szkoły, a szybko zrozumieją, że mądre i dojrzałe rozmowy, jakie prowadzili uczniowie, to fikcja. Nie mówię, że młodzież nie rozmawia na poważne tematy i że maturzyści nie myślą serio o swojej przyszłości, ale między sobą na pewno nie są tacy ugrzecznieni. Wiem, bo byłam nastolatką.J

Co do reszty fabuły i filmu, to był w porządku. Można było się na nim zrelaksować i nawet pośmiać. Aktorzy też fajnie grali, a  sceny były całkiem dobrze nagrane. Chociaż nadal nie rozumiem jednej z nich, po co oni zjeżdżali na linach z dachu wieżowca, żeby dostać się do piwnicy. Tajemnica życia.

No i dziadek, nie można zapominać o dziadku. Otóż, jeden z bohaterów miał odjazdowego dziadka i właśnie ten dziadek (czy nadużyłam słowa dziadek?:)) ratował film i dodawał mu kolorytu.

Dzisiaj zapytałam moich wychowanków, czy podobał im się film. Powiedzieli, że tak. Poprosiłam o szczegóły, na co, jak to młodzież odpowiedziała ogółem – był fajny, spoko. Co  Wam się w nim podobało? – fajna fabuła i w ogóle.

A pani się podobał.

- Strasznie, uśmiałam się po pachy.

- Widzieliśmy i słyszeliśmy, jak się pani dobrze bawi.

No i tyle w temacie wyciągania od młodzieży jakiś konkretów.

Czy polecam ten film? Jak Wam się nudzi, to możecie go obejrzeć.

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"