Więzienna Planeta - odc.4


WIĘZIENNA PLANETA

Karol
Wyszedł przed azyl w poszukiwaniu odpowiednich materiałów do zrobienia kolejnych wnyków. Pomysł z robieniem kłusowniczych pułapek, okazał się strzałem w dziesiątkę i nie musieli już zastanawiać się, czy coś upolują czy nie. Zwierzęta łapały się w każde ustawione na ich trasie pułapki. Problemem pozostało jedynie to, żeby zdążyć do padliny zanim nadejdą drapieżniki.
Mężczyzna korzystał z czasu małej aktywności kotowatych i całkiem już swobodnie chodził po lesie.
„Zadziwiające, jak człowiek z mieszczucha zmieniał się w znawcę przyrody i mechanizmów jej działania” – myślał.
Jak każdy drapieżnik, Karol chodził w kompletnej ciszy, uważając, żeby nie robić zbędnego hałasu. Pozwalało mu to na obserwowanie zwierząt na wolności. To, że je zabijał dla pożywienia, to było jedno, to że je podziwiał i że go fascynowały, to drugie. Często zbliżał się do polany, na której znajdowało się małe jezioro. Wspinał się na drzewo, na którym mościł się wygodnie i potrafił przez bardzo długi czas podpatrywać zwierzęta przychodzące do wodopoju. Bartek od czasu do czasu do niego dołączał, chociaż w jego przypadku, nie było mowy o ciszy i spokoju. Ten zwalisty mężczyzna hałasował, nie umiał się skradać, ale na szczęście, jak już wlazł na drzewo potrafił siedzieć cicho i obserwować. A potem rzeźbił figurki zwierząt. Aż dziw brał, że spod jego niezgrabnych i wielkich, jak łopata rąk wychodziły takie cuda.
Tymczasem Karol okazał się mistrzem inżynierii pułapkowej. Miał smykałkę do techniki i wciąż się doskonalił. Nie podejrzewał nawet, że jest w stanie coś stworzyć własnymi rękami.
Zatrzymał się i wzrokiem poszukał ptaka siedzącego na najbliższej gałęzi. Wiedział, że to dron, przez który był obserwowany. Bardzo chciał wiedzieć, kto to robił i w jakim celu. Pomachał ptakowi i poszedł dalej.
Niewiadoma, jakoś nie spędzała mu snu z powiek.
 
Olga
Przerzuciła notatki o Karolu i porównała z tymi, które napisali praktykanci.
Też zauważyli, że mężczyzna jest niezwykle cierpliwy i spokojny. Oldze dziwne wydawało się to, że przez prawie dwa miesiące, ani razu nie wybuchł gniewem, ani o nic się z Bartkiem nie pokłócił.
– Jak można być takim stoikiem? Normalny człowiek musi czasami wybuchnąć. Za to Bartek ma problem w drugą stronę, ale przynajmniej z nim człowiek wiedział, na czym stoi. Bartek był prosty, jak konstrukcja cepa. Za to Karol? Co w nim siedziało? Miała już u siebie płatnych zabójców, byli bardzo różni. Jedni towarzyscy, roześmiani inni agresywni i psychopatyczni. Ale ten? Jak można było być takim spokojnym człowiekiem, zwłaszcza, przy tak irytującym kompanie.
Gdyby nie to, że uśmiechał się czasami do kamery w dronie, a nawet kilkakrotnie posłał im całusa, pomyślałaby sobie, że on nic nie odczuwa.
- Pani dyrektor, jest 18:00 – powiedziała sekretarka Basia.
Olga nie oderwała wzroku od kartek.
- Idź do domu, ja jeszcze zostanę.
Basia stanęła w drzwiach i wzięła się pod boki.
- To, że ja idę do domu, to zrozumiałe, ale pani wciąż siedzi po godzinach.
Olga podniosła głowę i uśmiechnęła się promiennie do sekretarki.
- Wiesz dobrze, że jak mam nowych podopiecznych, to zapominam o życiu prywatnym.
- Właśnie o tym mówię. Nie może pani wciąż żyć więzieniem. Powinna pani iść wieczorem do karczmy albo polecieć na weekend do Nowego Miasta, albo do Burzliwych Wodospadów.
- We wrześniu mam urlop i jadę do rodziców na Ziemię.
- Ale to za miesiąc – Olga popatrzyła na kobietę, która stała podparta pod boki i chyba miała zamiar tak stać, dopóki ona nie da jej satysfakcjonującej odpowiedzi. Dlatego podniosła ręce do góry w geście poddania i powiedziała ze śmiechem.
- Dobrze, już dobrze. Wychodzę i pójdę dzisiaj do karczmy. A co dzisiaj tam dają?
- Film z Ziemi, jakaś komedia – odparła Basia.
- Przyjdę – obiecała Olga.
- Ja też tam będę.
- Przecież bym cię nie okłamała – zaśmiała się Olga.
- Tak, jak w zeszłym tygodniu, kiedy miała pani pójść do fryzjera, ale zasiedziała się pani tutaj do 3:00 nad ranem?
Olga skapitulowała i wstała od biurka.
- Dobrze, wyjdziemy razem i popatrz – podniosła ręce – niczego nie wynoszę.
Basia skinęła z aprobatą głową. Po chwili obie opuszczały budynek więzienia.
Olga musiała przyznać, że czasami miło było wyjść z pracy, kiedy jeszcze jest widno.
 
Bartek i Karol
Spokój, jaki odczuwali siedząc za płotem okazał się być złudny.
Mężczyzna klęczał nad wielkim pniem i dłutem usiłował nadać mu jakiś kształt. Dokładniej mówiąc, rzeźbił stolik.
Nie spodziewał się żadnego niebezpieczeństwa, więc stracił czujność bez reszty pochłonięty swoją pracą.
Wielki kot przeskoczył palisadę i stanął niedaleko mężczyzny.
Stało się to, tak nagle, że Bartek zamarł zdjęty grozą.
Mimo, że wcześniej nie widział tego zwierzęcia, był pewien, że to te, które nocą tak głośno ryczało. Kot był wielkości konia, czarny, ze lśniącą sierścią i żółtymi oczami. Ale nie wyglądał, jak puma, raczej, jak diabeł tasmański, chociaż ruchy miał miękkie i sprężyste.
- …! – wystękał Bartek i zdał sobie sprawę, że ma w ręku marne dłuto, a jego pięści tu raczej nie wystarczą.
Zrozumiał również czemu drzwi do domu były mocne i okute żelazem. Takie zwierze mogło, w takich zwykłych bez żadnych zabezpieczeń, bez problemu wykopać dziurę. Tak samo, jak okna, wiedział czemu są tak małe. Z tym, że teraz znajdował się poza bezpiecznym obszarem i jego życie mogło się gwałtownie skończyć. Bartek nie był strachliwy, ale w takiej sytuacji nawet największy twardziel miałby pełno w gaciach.
Zwierze zaryczało tak głośno, że mężczyzna odczuł to każdym zakończeniem nerwowym, jakie miał w ciele. Jego pierwotne ja, krzyczało ze strachu, jak zapewne kiedyś jaskiniowcy stający naprzeciw tygrysa szablozębnego. 

Klął bezgłośnie swoją bezmyślność, bo zamiast od frontu, dłubał swoje dzieła za domem, bo tam było więcej cienia.

Nie miał gdzie uciekać, więc postanowił stawić czoło wyzwaniu.
Ścisnął mocniej dłuto i wycelował w zwierze.
- No chodź do mnie twardzielu. Albo ty albo ja.
Zwierze ponownie ryknęło, tak, że wydawało się, że nawet ziemia się od tego trzęsie, ale nie zaatakowało. Patrzyło uważnie na Bartka i ewidentnie na coś czekało.
- Nie spuszczaj go z oka – usłyszał za plecami głos Karola.
Kot odwrócił łeb w stronę drugiego mężczyzny, ale zapewne stwierdził, że druga ofiara stoi za daleko i na powrót zajęła się obserwowaniem Bartka.
- Nawet nie zamierzam – zapewnił Bartek.
- Daj mi chwilę, zaraz cię z tego bagna wyciągnę.
- Spoko, nie krępuj się, mam czas – po czym parsknął - pośpiesz się do cholery, to nie jest łagodny pluszak!
- Nie krzycz i go nie prowokuj. Stój nieruchomo i patrz mu w oczy. Jeżeli się nie mylę, nie powinien cię zaatakować.
- A jak się mylisz?
- To umrzesz – odparł Karol, a mężczyźnie ciarki przeszły po plecach.
Wiedział, że on ma rację, ale co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć coś takiego na własne uszy.
- Zaraz wracam.
Po chwili, która dla Bartka była wiecznością, Karol wrócił i rzucił kawał mięsa wprost pod łapy kota. Ten powąchał „prezent” i zaczął go jeść.
- Wycofuj się powoli – poradził Bartkowi.
Ten zrobił, co kolega kazał i już po chwili znikli za winklem domu. Tam rzucili się biegiem do drzwi. Zaryglowali je i opadli na podłogę.
- To było, to było – rzęził Bartek – to było straszne…
- Fakt, ale najważniejsze, że żyjemy – Karol powiedział to głosem wyprutym z uczuć.
- Czy ty masz w ogóle jakieś emocje? – zirytował się Bartek, dźwigając na nogi.
- Mam. Jestem wstrząśnięty tą sytuacją – odparł bezbarwnym głosem kolega.
- Nie szalej tak chłopie, bo w tym wieku już nie przystoi – parsknął sarkastycznie Bartek.
Karol spojrzał na niego z politowaniem.
- To, że nie okazuję emocji, nie oznacza, że się nie zdenerwowałem. Ta sytuacja ponownie przypomniała mi, że nie jesteśmy bezpieczni.
Podszedł do okna, z którego powinno być widać kota i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Zwierze siedziało i czyściło sobie łapy.
Bartek stanął za kolegą.
- Mam nadzieję, że nie będzie tutaj przychodził codziennie na karmienie.
- Wydaje mi się, że po jednym razie nie skojarzy nas jeszcze z ręką, która karmi. To nie dachowiec tylko dziki kocur.
Obserwowali, jak zwierze lekko przeskoczyło płot.
- Chwilowo mamy spokój – odetchnęli.
Tego dnia nie wyszli już z domu. Woleli chuchać na zimne. Nie wiadomo było, czy drapieżnik nie zechce wrócić i nie sprawdzić, czy znajdują się tu jeszcze jakieś pyszne kąski.
- Dzięki – powiedział Bartek.
- Nie ma za co.
 
Robert i Tomek
Przydzielono go na tydzień z drwalami w lesie. Oznaczało to wychodzenie poza obręb miasta bladym świtem, a wracanie do niego tuż przed zmrokiem. Mieli bardzo dużo pracy. Plan budowy wysokiego płotu wymagał dużej ilości drewna, które przeznaczano przede wszystkim do pieców, w których wypalano cegły. A nie można było też  zapominać o bieżących potrzebach np. na meble czy też opał na zimę. Więzienna Planeta miała wiele do zaoferowania, ale jeszcze nie odkryto tutejszych złóż węgla, a nowoczesna technologia grzewcza, która sprawdzała się na Ziemi, tutaj nie działała. Miejscowi naukowcy głowili się nad rozwiązaniem tego problemu, a tymczasem tradycyjne kominkowe ogrzewanie, było niezbędnym elementem każdego budynku. Tutejsi drwale byli jednak mądrzejsi od ziemskich przodków i po każdej wycince zasadzali nowe drzewka, aby i one kiedyś posłużyły przyszłym pokoleniom.

Do pracy szło czterech więźniów i czterech strażników. Skazańcy znali swoje obowiązki i kiedy tylko przyszli na miejsce, od razu wzięli się do pracy. Strażnicy zajęli strategiczne punkty i z uwagą obserwowali otoczenie, gotowi w każdej chwili odeprzeć atak drapieżników.

Tomek podszedł do oznakowanego wcześniej drzewa i zabrał się za piłowanie. Wszystko odbywało się bez użycia mechaniki, siekiery i piły były napędzane siłą mięśni.
- Dlaczego oni nam to robią? – pytał mężczyzny, który razem z nim piłował pień.
- Dlatego, że jesteśmy więźniami, dlatego, że pani Olga uważa, że praca fizyczna uszlachetnia i tym podobne dyrdymały. Poza tym, czy gdzieś ci się śpieszy? Masz tu spędzić kilka lat, lepiej żebyś się nie nudził, prawda?
- No niby tak. Ale jest koniec XXI wieku, wystarczyłby laser.
- Widać, że jesteś świeżak, za kilka miesięcy nie będziesz już myśleć ziemskimi kategoriami. Więzienna Planeta jest inna.
- Ale mamy prąd, komputery, helikoptery. Czemu nie możemy mieć pił mechanicznych czy laserowych.
- Już ci powiedziałem, to element resocjalizacji. W prostocie siła, czy tym podobne bzdury.
Tomek parsknął.
- Raczej – zmęcz ich, to nie będą mieć siły na bunt.
- Też dobrze – zaśmiał się więzień.
Po dłuższym czasie, drzewo zostało ścięte, więc zajęli się ociosywaniem go ze zbędnych gałęzi.
W tym czasie Robert wypatrzył skradającego się tygrysa szablozębnego i oddał ostrzegawczy strzał w powietrze. Więźniowie, zbili się w ciasną grupę, a dla obrony trzymali w rękach siekiery. Tymczasem strażnicy starali się odgonić od nich zwierze. Te jednak było bardzo głodne, gdyż zaryzykowało atak.
Robert wystrzelił, a tygrys padł.
Dla Tomka było to pierwsze spotkanie oko w oko z groźnym zwierzęciem, więc dygotał lekko na ciele, a zęby szczękały mu i to całkiem głośno.
- Przyzwyczajaj się – mężczyzna, z którym dzisiaj rozmawiał poklepał go po plecach – tak jest mniej więcej co drugi dzień.
- Czy sierżant go zabił?
- Nie zabiłem – odparł Robert – uśpiłem. Nam nie chodzi o wyniszczenie gatunku, a o wasze bezpieczeństwo.
- Ile będzie spał?
- Dwie do trzech godzin. Ale nie martw się pan, zaraz go gdzieś przewieziemy, tak, żeby już dzisiaj nie przeszkadzał wam w pracy.
Robert porozumiał się przez krótkofalówkę z dyżurnym w mieście i już po chwili, przyjechało dwóch strażników terenówką. Zabrali tygrysa i gdzieś go wywieźli.
 
Bartek
Musiał przyznać, że rzeźbione przez niego figurki zwierząt, z każdym dniem były co raz lepsze.
- Jak żywe – mruknął do siebie.
Był zadowolony. I kiedy o tym pomyślał, to stwierdził, że nie pamiętał, żeby na Ziemi kiedykolwiek był w dobrym humorze. Zazwyczaj był wściekły, nabuzowany, chmurny, gburowaty, pijany, niepoczytalny, znowu wściekły, ale zadowolony? Nigdy.
Aż to teraz. Dzięki nowemu hobby, potrafił powściągnąć swój wybuchowy temperament.
Był zadowolony. Miał ciszę, spokój i zajęcie. Dawno nie było mu tak dobrze. Gdyby jeszcze trafiła się, jakaś dziewczyna.
Zmarszczył czoło.
- O nie, żadnych kobiet. Kobiety są wstrętne, zdradzieckie i głośnie. Lepiej o nich nie myśleć.
Ale nie było mu łatwo. Bo może i nie miał o kobietach najlepszego zdania, ale coraz trudniej było mu wytrzymać bez żadnej z nich.
- Ile jeszcze będziemy tu siedzieć? – pytanie pozostało bez odpowiedzi. 

 

ZIEMIA
 
Agata
Spotkała się z szefem na lunchu, w barze, na parterze biurowca, w którym redakcja miała siedzibę. Kiedy tylko usiedli z jedzeniem przy stole, Agata opowiedziała mu całą historię z nieudaną próbą dostania się na Więzienną Planetę.
- A czego ty się właściwie spodziewałaś? – zapytał ją szef – że oni przyjmą cię z otwartymi ramionami?
- Tak właśnie myślałam. Przecież oni powinni pragnąć promocji, turystów. W końcu z czegoś muszą żyć.
- I żyją. Wszystko, co im jest potrzebne mają wokół siebie. Tam mieszka zaledwie kilkaset ludzi, myślisz, że potrzeba im pieniędzy z turystyki?
- Ale przyjeżdżają na Ziemię, więc muszą mieć jakieś pieniądze?
- Mają.
- Skąd?
- Zarabiają. Tylko, że nie mają za bardzo na co ich wydawać.
- Jak to?
- Agata, tak chciałaś się tam dostać, a nie dowiedziałaś się podstawowych rzeczy.
- Przeczytałam chyba wszystko, co było możliwe do przeczytania – odparła oburzona.
- To powinnaś wiedzieć, że oni prowadzą o wiele prostsze życie niż my. Nie mają komunikacji, za którą trzeba płacić, Internetu, za który trzeba płacić, samochodów, sieciówek z ubraniami. Większość rzeczy robią na miejscu i tylko w takich ilościach, jakie są im potrzebne.
- A skąd pan o tym tyle wie?
- Poszedłem do ich ambasady i popytałem – odparł.
- A dlaczego pan to zrobił? – zapytała nieufnie.
- Chciałem ci pomóc się tam dostać. Gdyby ci się udało, czytelnictwo naszego portalu na pewno by wzrosło.
- I co?
- No i nic. Wiele rzeczy mi powiedzieli, ale od razu pozbawili złudzeń, co do tego, że wpuszczą do siebie dziennikarza, nawet jako turystę.
- Ale wpuszczają turystów, ludzie mają zdjęcia i pamiątki. Widziałam je na własne oczy.
- Tak, ale to są po pierwsze, bardzo bogate osoby, a po drugie, dostają karę zaocznie.
- Ja też mogę ją dostać, nie pisnę ani słówkiem, o rzeczach zakazanych.
- Chuchają na zimne.
- A jakbym zapłaciła im podwójnie.
- To by było wbrew zasadom – szef spojrzał na nią poważnie – jedź ty lepiej za tą forsę na Karaiby. Coś mi się wydaje, że cena będzie porównywalna.
- Nie chcę na Karaiby. Karaiby są nudne.
- A byłaś tam? – zaśmiał się szef.
Agata uśmiechnęła się do niego i odparła.
- Nie, ponieważ, jak powiedziałam, są nudne.
 
Nina
Mariola słuchała Niny z narastającą grozą i bardzo starała się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest poruszona.
- Anabel jest słaba – mówiła Nina i pakowała do plecaka puszki z farbami – mówi o pokoju. A ja nie chcę pokoju, chcę wdeptać mężczyzn w ziemię!
- Nie uważasz, że ona ma plan?
- Nie ma! – wykrzyknęła Nina – skończyły jej się pomysły, dlatego na razie chce, żebyśmy zachowywały się spokojnie. Za to ja, mam ich w nadmiarze. Idziesz ze mną?! – wykrzyknęła do Marioli.
Dziewczyna, widząc w jakim stanie znajduje się jej koleżanka, nie śmiała jej odmówić. Wzięła swój plecak i odrzekła.
- Jestem gotowa, chociaż nie uważam…
- Zawsze możesz zostać i stać się mięczakiem – warknęła koleżanka.
- No dobrze, idę już idę.
Było po 23 00 w nocy, kiedy pakowały rzeczy do busa, należącego do Niny.
Potem pojechały w stronę Śródmieścia.
Zaparkowały w cichej uliczce, gdzie według Niny nie było żadnych kamer i nikt nie mógł ich podpatrzeć.
Ubrały się w ciemne kombinezony, a na głowę założyły kominiarki.
- Trochę  w nich gorąco – powiedziała Mariola niewyraźnie przez gruby materiał.

- Sprawa wymaga poświęcenia – odparła równie niewyraźnie Nina.

Chodnikiem szedł pechowy facet. Dziewczyny złapały go i powaliły na ziemię. Potem Nina wymazała go sprayem, wypisując na skórze i ubraniu obraźliwe teksty dotyczące mężczyzn.
- Pierwszy załatwiony – powiedziała ucieszona Nina.
Facet szamotał się w jej uścisku, ale ta znała techniki obezwładniania przeciwnika i szybko pozbawiła go przytomności. Potem przy pomocy koleżanki skrępowała mu nogi i ręce.
- Na pakę z nim – syknęła.
Mariola nie była zadowolona, ale nie mogła już się wycofać.
Z trudem uniosły bezwładne ciało i wsadziły do bagażnika.
Tymczasem nadbiegł inny mężczyzna, który widział co się dzieje i chciał jakoś pomóc. Niestety i on po kilku minutach wylądował na tyłach wozu.
Wsiadły do busa.
- I gdzie teraz?
- Jak to gdzie – zaśmiała się Nina – do lasu.
- Nina! – wykrzyknęła Mariola – chyba nie masz zamiaru ich zabić?
- Oczywiście, że nie – burknęła Nina – ale będą mieli długi spacer do domu. Może przez ten czas przemyślą sobie swoje postępowanie wobec kobiet.
- A skąd wiesz, że są niedobrzy dla kobiet?
Nina zatrzymała nagle samochód i spojrzała groźnie na koleżankę.
- Nie ma dobrych mężczyzn, wszyscy są obrzydliwi i interesowni. Pamiętaj, nigdy nie oczekuj od mężczyzny niczego dobrego. Oni potrafią tylko krzywdzić!
- Ale mój…
- Nie zaczynaj mi mówić o twoim ojcu. Nie wierzę, że jest bez winy. Po prostu dobrze się maskuje.
„Ona zwariowała” – pomyślała Mariola.
 
Ania
Po całodziennych szkoleniach, jak zwykle wieczorem był impreza. Oznaczało to jedynie tyle, że wszyscy się popiją i rano wielu uczestników imprezy będzie mieć kaca i kolejną wstydliwą tajemnicę, którą szefowie będą mogli w dogodnym czasie wykorzystać przeciwko nim.
Ania też piła, ale miała tak zdyscyplinowany organizm, że nawet będąc w stanie totalnego upojenia alkoholowego, nadal trzymała fason i potrafiła prowadzić całkiem zwyczajne rozmowy.
Podeszła do baru i zamówiła kolejnego drinka.
Kiedy barman postawił przed nią szklankę z kolorowym płynem, powinna go wziąć i wrócić do towarzystwa, zamiast tego usiadła na wysokim stołku i zasłuchała się w muzykę.
- Proszę pani, zamykamy – wyrwał ją z odrętwienia głos barmana.
- Już? Przecież dopiero, co zamówiłam drinka?
Mężczyzna przemówił do niej łagodnym głosem, jak do małego dziecka.
- Minęły dwie godziny. Zawiesiła się pani, to się zdarza.
Zdumiona spojrzała na zegarek.
- Niemożliwe.
- A jednak – popchnął ją lekko w stronę wyjścia.
Rzeczywiście, wyszła ostatnia.
Wjechała na swoje piętro i weszła do pokoju. Jej współlokatorki nie było.
Ania usiadła na łóżku.
- To, że się zawiesiłam, to jedno, ale że nikt się mną przez dwie godziny nie zainteresował, to dopiero jest przykre- powiedziała sama do siebie – nikt mnie nie lubi, nikomu się nie podobam. Jestem zimną rybą.
Już miała się rozkleić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
- O nie, nie będę płakać – wstała z łóżka i poszła do łazienki.
Musiała przygotować się do snu, a w głowie jej się nie mieściło, żeby walnąć się spać w sukience i makijażu.
Te rutynowe czynności pozwoliły jej nie myśleć o swojej beznadziei i do łóżka położyła się nie myśląc o niczym smutnym. Miała tylko nadzieję, że kac nie będzie zbyt duży.
 
 
 
WIĘZIENNA PLANETA
 
Tomek
Przebywał w Karnym Mieście od dwóch miesięcy i wydawało mu się, że wszystko rozumie i, że nic go już nie zaskoczy. A jednak.
Do tej pory nie zakolegował się z żadnym z drwali. W robocie nie miał na to czasu, a po robocie biegał na sesje z psychologami i pedagogami albo zalegał na łóżku nie mając siły ruszać ani ręką ani nogą.
Po tych kilkudziesięciu dniach przyzwyczaił się do wysiłku fizycznego, a kilka dni temu dowiedział się, że główna terapia dobiegła końca. Teraz mógł żyć prawie, jak na wolności i tylko raz na dwa tygodnie zgłaszać się do prowadzącego go trenera.
Oczywiście obowiązywało go mnóstwo zakazów, ponieważ nadal był więźniem. Nie mógł odmówić pracy, nie mógł wyjeżdżać poza miasto, w końcu nie mógł kupić sobie piwa ani siedzieć do późna w karczmie.
To ostatnie bardzo go zirytowało.
Karczmę prowadził wolny człowiek, urodzony w Karnym Mieście. Miał na imię Barnaba i miał trzydzieści lat, wielki brzuch, wąsy, żonę i trzech małych synków. Dla wolnych obywateli, knajpa była otwarta do ostatniego klienta, więźniowie musieli opuścić ją przed 20 00. Czasami, przy wielkich okazjach, pozawalano im zostać dłużej. Większość z nich nie mogła kupić sobie alkoholu. Musieli mieć specjalne pozwolenie, ale na to musieli sobie zasłużyć.
Tomek, zbyt krótko tu przebywał, żeby dostać jakiekolwiek ulgi. Na razie powinien się cieszyć, że nie dostał żadnych punktów karnych.
- Jak to nie mogę kupić piwa? – patrzył zdziwiony na Barnabę – przecież jestem pełnoletni.
- Jesteś więźniem i nie masz wszystkich praw. Przykro mi – Barnaba wyglądał, jakby naprawdę było mu przykro – w zamian za to mamy oranżadę, mleko, wodę gazowaną…
- Poproszę kawę – zgrzytnął zębami Tomek.
Nie uszło to uwagi jego nowemu koledze.
- Opanuj się – powiedział spokojnie – to nie koniec świata. Pomyśl, że na Ziemi siedziałbyś w zapyziałej celi z czterema lokatorami i na metrażu, na którym mógłbyś zrobić cztery kroki.
- Przecież bym się nie upił – bronił swego Tomek.
- Pewnie tak, ale tutaj na wszystko trzeba sobie zapracować.
- Tak? W jaki sposób mogę zapracować na piwo? Przecież dostaję wypłatę, stać mnie nie tylko na alkohol, ale i na inne rzeczy.
- Tak, wiem, ale tu nie chodzi o pieniądze.
Barman podał Tomkowi kawę, a jego kumplowi sok z tutejszych owoców. Podeszli do stolika i usiedli.
- Opowiedz mi wszystko – poprosił Tomek.
- Zarobki to jedno, ale różne ulgi to drugie. Na przykład. Możesz zgodzić się na niższe zarobki, a niedopłata jest liczona, jako skrócenie kary. Niektórzy dostają 10 lat, a wychodzą po siedmiu. Ważne jest zachowanie, stosunek do innych, uczynność, czy jesteś w stanie robić coś za darmo. Nie myśl sobie, że skończyłeś terapię i teraz masz wolne. Jesteś cały czas obserwowany, a osoby odpowiedzialne za twoją resocjalizacje przyznają ci punkty – kolega zawahał się i dodał – albo odejmują. Jak pójdziesz za miesiąc na spotkanie, śmiało zapytaj, czy już przysługują ci jakieś przywileje. Trener cię podsumuje i kto wie, może pozwoli kupić ci piwo.
- Trochę, jak w szkole. Staraj się, a dostaniesz nagrodę.
- Dokładnie.
- A jak ktoś oszukuje i tylko udaje miłego?
- Nie myśl sobie, że o tym nie wiedzą. Jesteśmy przez nich prześwietleni lepiej niż zrobił by to rentgen.
- To jest trochę przerażające.
- Idzie się przyzwyczaić.
Zamilkli na dłużą chwilę, w końcu Tomek zadał pytanie.
- Jak ty właściwie masz na imię?
- Leszek.
 
Olga
Zebrała cały zespół zajmujący się Karolem i Bartkiem i poprosiła o pełny raport.
Porównała go ze swoimi notatkami i orzekła.
- Możemy ich stamtąd zabrać. Czas na drugi etap. Ciekawe, jak go zniosą.
Burmistrz spojrzał na jej napiętą twarz.
- Widzę, że wiążesz z nimi spore nadzieje.
- Tak – przyznała – i bardzo boję się porażki.
- Będą przydatni?
- Karol będzie świetny, jako konstruktor – mechanik, a Bartek na pewno przyda nam się na budowie jako tragarz. Ale chcę, żeby jego głównym zajęciem było dłubanie w drewnie. Zarobi na tym trochę grosza. Turyści lubią kupować takie bibeloty. A wracający na Ziemię, z pewnością będą chcieli zabrać coś na pamiątkę.
Burmistrz wstał i powiedział.
- Słyszeliście co powiedziała pani profesor, zabieramy ich z tego odludzia.
 
Karol i Bartek
W samo południe było tak upalnie, że obaj panowie schronili się w domku i nie zamierzali wychodzić z niego aż do wieczora.  Karol uciął sobie drzemkę, a Bartek, jak zwykle dłubał w drewnie. Nagle usłyszał hałas, wydawało mu się, że słyszy helikopter. Było to tak nierealne doznanie, że z miejsca je odrzucił. W tym świecie i na tym odludziu nie mogły przecież latać żadne helikoptery.

- Co tak hałasuje? – Karol wyszedł z pokoju i popatrzył na Bartka jeszcze nieprzytomnym wzrokiem.

- To nie ja. To coś na zewnątrz. Najpierw myślałem, że mam jakieś uszne majaki, ale skoro ty też słyszysz trzepot śmigieł, to musi być prawda.
Mężczyźni wyszli na ganek. I rzeczywiście zobaczyli na niebie dwa, czarne śmigłowce. Były już całkiem blisko i nie minęła chwila, a wylądowały przed azylem.
- Co robimy? – zapytał Bartek Karola.
- Nie ma co uciekać – stwierdził Karol – to pewnie ludzie, którzy nas tu wsadzili. Chodźmy do nich, zobaczymy, czego chcą.
Bartek zaśmiał się gromkim basem.
- A kto wie, może będzie tam jakaś dziewczyna.
Była. Kobieta. Karol spojrzał na nią tylko raz i coś przeszyło mu serce.
Była najpiękniejszą istotą, jaką widział. Może było to spowodowane tym, że od wielu miesięcy, żadnej nie widział, a może po prostu zakochał się o pierwszego wejrzenia. Bartek natomiast omiótł ją wzrokiem i stwierdził w myśli – „Za chuda i za stara, ale lepszy rydz niż nic.”
Niestety nie zdołali się nawet odezwać, ponieważ stojący za kobietą strażnicy wystrzelili do nich z pistoletów. Panowie bezwładnie osunęli się na trawę.
 
Robert
Nie był jeszcze kapitanem, ale stary oficer już wprowadzał go w nowe obowiązki. Stary miał 65 lat i w końcu chciał wrócić na Ziemię.
- Tam chcę umrzeć – mawiał.
Ale Robert był niemal pewny, że mężczyzna wcześniej czy później wróci do Karnego Miasta, ponieważ przeżył w nim większość swojego życia i pewnie nie będzie w stanie przestawić się na ziemski tryb życia.
Ale to i tak nie zmieniało faktu, że przejmie po nim obowiązki i że za kilkanaście dni, będzie odpowiedzialny za bezpieczeństwo całego miasta.
- Dlaczego chce pan, żebym to ja objął to stanowisko? – odważył się w końcu zadać to pytanie.
- Chłopcy pana lubią, myśli pan logicznie, nie kieruje się pan ułańską fantazją. Nie mam tutaj nikogo lepszego.
- Jest nas ponad trzydzieści osób, naprawdę nie było z kogo wybrać? – dziwił się Robert.
Starszy pan popatrzył na niego uważnie.
- Czemu sierżancie nie chcecie zostać oficerem?
- Nie to, że nie chcę – zaczął mówić, ale stary mu przerwał.
- No właśnie. Dobrze wiedziałem kogo wybieram. A teraz przestań się pan mazać i do roboty.
- Tak jest kapitanie.

 kolejny odcinek 26 marca

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"