Więzienna Planeta - odc.3

 


WIĘZIENNA PLANETA


Karol
Z przyzwyczajenia czyścił broń. To, że była to włócznia, a w ręku trzymał kościany nóż, nie miało znaczenia. Ta czynność go uspokajała i pozwalała na przemyślenie kilku spraw. 
Zrobili pułapkę na polanie, ale dopiero po trzech dniach coś się w nią złapało.  Niestety wokół dołu zebrało się kilkanaście dzikich kotów i to różnych gatunków, więc nie mogli podejść bliżej. Zwierzęta biły się między sobą o padlinę, ale żadne nie było w stanie jej wyciągnąć. Oni też nie. Także pomysł pułapki upadł. Oczywiście Bartek wściekł się i nie zapanował nad sobą.

Na szczęście wyżył się nie na nim, a na drzewach. 
Nie mniej jednak, Karol do wieczora trzymał się od niego z daleka. 
Jakież było jego zdziwienie, kiedy po zmroku wszedł do domu i zobaczył na stole leżące truchło jakiegoś zwierzęcia. Przypominającego byka, ale mniejszego i nie tak masywnego, do tego z długą sierścią. Bartek powiedział, że był tak wściekły, że poszedł na drugą stronę lasu, a tam zaatakowało go to bydle. No to zabił je gołą pięścią. Pokazał mu spuchniętą dłoń. Karol nie skomentował, ale postanowił, że nigdy tego człowieka nie rozdrażni. 
Wspólnie oprawili zdobycz i teraz mieli zamrażarkę pełną mięsa, a w lodówce wędzonki. Nie smakowały, jak te z ziemi, ale dzięki przyprawom i korzonkom okazały się całkiem dobre.

Niestety ani dobre jedzenie, ani pełny brzuch nie odciągnął Karola od myśli o narwanym kompanie. Doszedł do wniosku, że na przyszłość trzeba będzie ograniczyć jego ataki złości, przez wcześniejsze polowanie, zanim jedzenie całkiem zniknie z lodówki.

Bartek
Leżał w nocy na łóżku i nie mógł zasnąć. Ręka pulsowała tępym bólem, ale nie to było powodem bezsenności. Po prostu palił go wstyd.
Nigdy się nie zastanawiał nad swoją wybuchowością, nigdy nie miał problemu z biciem ludzi. Ba, lubił ich strach, pławił się w nim. Lubił, jak dziewczyny czuły przed nim respekt. Co prawda, nigdy nie podniósł ręki na kobietę, ale nie musiał. Wystarczyło, że zobaczyły jedną jego bójkę, a nie miały odwagi się mu sprzeciwić.

Zgrzytnął zębami.
Tymczasem zawstydził go ten niewysoki i szczupły facet. Zawstydził go swoim opanowaniem, chłodną analizą i tym, że w ogóle nie przejmował się porażkami. 
A to, że zszedł mu z drogi nie ze strachu, ale z powodu zniesmaczenia jego niekontrolowanym gniewem, to go najpierw jeszcze bardziej rozwścieczyło. Ale kiedy gołymi rękoma zabił zwierze, ochłonął i się zawstydził. I trwało to cały czas. Myślał czy by nie przeprosić Karola, ale przecież nie miał za co. Głupie to wszystko było.

 

Olga
Technicy wezwali ją do sali monitoringu więźniów z domku i pokazali fragment, gdzie Bartek zabija gołą pięścią młodego byczka.
- Miał facet szczęście, że trafił na cielaka - zaśmiał się jeden z techników- dorosłe osobniki są trzy razy większe.
- Tu nie ma się z czego śmiać - odezwał się drugi - matka może go szukać, a jest na tyle silna, że może rozwalić płot. Tak się kiedyś zdarzyło.
- Skoro przez pół dnia nie zareagowała, to nic już nie zrobi.
- Pewnie chłop wziął truchło na plecy i zapach cielaka skończył się tam, gdzie padł.
Olga ich nie słuchała, zbyt skupiona na filmie i na tym, co widziała.
Bartek najpierw jednym ciosem w głowę powalił młodego, a potem dobił go trzema kolejnymi.
Zapisała w swoich notatkach – „Nie kontroluje gniewu. Niebezpieczny dla otoczenia.”
- A co w tym czasie robił drugi skazaniec?
- Siedział na ganku i strugał kije - odparł technik.
- Pokażcie.
Włączyli taśmę, na której Karol siedział i pieczołowicie obrabiał włócznię.
- Dajcie mi zbliżenie na twarz - Olga obserwowała go przez chwilę, a potem stwierdziła z ulgą.
- Po prostu myśli.
Technicy spojrzeli na nią nie do końca rozumiejąc, o co jej chodziło.
- Zastanawiałam się, czy nie miał zamiaru dźgnąć tego dużego – wyjaśniła, pożegnała się i wyszła.

 

ZIEMIA

 

Ania
Wyjazd integracyjny był obowiązkowy i nic jej nie mogło przed tym uratować. Gdyby chociaż mogła się rozchorować. Niestety, w tej pracy za to można było  stracić posadę. Gdyby jeszcze była szeregowym pracownikiem, to by nikt na to specjalnie nie zwrócił uwagi. Niestety, była szefową sektorową, więc była widoczna.
Wyjęła walizkę i zaczęła pakować ubrania. Wszystkie idealnie wyprasowane, bez jednego zagięcia.
Zabrzęczał dzwonek telefonu. Dzwoniła matka.
- Jestem z ciebie taka dumna - powiedziała - kolejny projekt przyniósł firmie milionowe dochody. I to dzięki tobie. Kto wie, może jeszcze rok i zostaniesz dyrektorem? 
- Nie sądzę - odparła bez entuzjazmu.
- Nawet tak nie mów - ton matki ze słodkiego zrobił się niemiły i oschły- masz awansować, rozumiesz? Twoja starsza siostra została dyrektorem działu w wieku 27 lat. Ty masz już 28, więc staraj się, jak najszybciej to zmienić.
- Tak mamo - odparła smutno.
- Co tak słabo?
Przywołała uśmiech na usta i wykrzyknęła.
- Tak mamo. Zrobię wszystko, żeby zostać dyrektorem.
- Już lepiej - matka rozłączyła się bez pożegnania.
Ania wróciła do pakowania. Po minucie wyszła na chwilę z pokoju i wróciła z pełnym kieliszkiem wina. Wypiła kilka łyków i powiedziała.
- Od razu lepiej.

Nina
Nina zastanawiała się, czemu szefowa Stowarzyszenia Prawdziwych Kobiet wezwała ją do siebie. Zarówno sprawę komentarzy w Internecie, jak i opłatę kary za zniszczenie pomnika już obgadały. 
Weszła do siedziby organizacji i od razu sekretarka zaprowadziła ją do biura Anabel Chwik. Kobieta ważyła ponad 100 kilo. Miała nalaną twarz z różowymi policzkami, na które opadało kilka pasm cienkich włosów. Oddychała ciężko, a na czole perlił jej się pot. 
- Siadaj Nina - powiedziała ochrypłym od palenia papierosów głosem.
Dziewczyna klapnęła na stołek, który stał pod ścianą.
Anabel z wysiłkiem wygramoliła się zza biurka i obeszła je, żeby stanąć przed dziewczyną. Nina zauważyła, że kobieta ma spuchnięte kostki i że krzywi się przy każdym kroku. "Jak tak dalej będzie tyć, to niedługo nie będzie w stanie chodzić na demonstracje."
- Nina - zaczęła Anabel - jesteś moją najpilniejszą uczennicą.  Można na tobie polegać. Nigdy nie migasz się przed trudnymi zadaniami. Szkolisz nowe członkinie. 
Nina pomyślała - "Do rzeczy. Dlaczego zawsze musisz się tak rozgadywać."
Niestety, wykład trwał jeszcze dobre kilka minut i dopiero na koniec Anabel powiedziała, to co było najważniejsze.
- Nasza sprawa jest słuszna i ważna, ale nie mogę pozwolić, żeby cię aresztowano i wsadzono do więzienia. Jesteś młoda, ale kiedyś mnie zastąpisz...
- Czy więzienie za słuszność sprawy, to nie zaszczyt? - zapytała Nina.
- Nie. To głupota. Do paki idą tylko te nierozważne. A tam wypada się z obiegu, a co gorsze, mogą ci zrobić pranie mózgu i zmienić cię w potulną laleczkę. Chcesz tego?
- Nigdy! - wykrzyknęła Nina.
- Masz już dwie kary finansowe. Oczywiście, dla nas to nie problem, ale za trzecim razem dostaniesz wyrok. Może w zawiasach, ale i tak będziesz musiała siedzieć cicho. Dodatkowo doszły te komentarze w sieci. To też może ci zaszkodzić.
- I co w związku z tym?
- Nie chcę cię na razie widzieć na żadnej manifestacji. Chyba, że przy mnie.
- Ale mam dziewczyny pod opieką- broniła się Nina.
- Kto inny je przejmie. A ty siedź cicho. Za dużo się o tobie gada.
- Kto gada?! Kto?!
- Nie wydzieraj się! - syknęła Anabel - jesteś znana policji i dziennikarzom, to wystarczy.
Nina wstała i powiedziała.
- Nie możesz mi zabronić.
- Ja ci nie zabraniam, ja cię na razie proszę.
- A jak nie posłucham?
- To stracę najlepszą z nas. Wsadzą cię do więzienia i po tobie.
Nina wiedziała, że z nią nie wygra. Ponuro skinęła głową.
- No dobra.

 

Agata

Przyjechała pod pierwszy adres i ze zdziwieniem stwierdziła, że ukarany grzywną miliona złotych człowiek, mieszka w normalnym domu z ogródkiem, ma samochód, a na podjeździe walają się dwa całkiem ładne dziecięce rowery. Nie tak sobie to wyobrażała. Myślała, że spotka człowieka mieszkającego w kartonach i mającego na sobie same łachmany.

Zadzwoniła do domofonu przy bramie. Po krótkiej prezentacji została wpuszczona do środka.

Przywitał ją młody mężczyzna, który według niej, nie miał nawet trzydziestu lat. Do jego obydwu nóg przyczepione były dwie córki, mające może 8 i 6 lat.

Żona mężczyzny, szykowała im herbatę i ciastka.

Agata wyłuszczyła sprawę oraz głośno wyraziła swoje zdziwienie, na temat wielkiej kary i braku widocznych jej konsekwencji.

Młody mężczyzna zaczął się śmiać, co jeszcze bardziej zbiło ją z tropu.

- Bo ja jeszcze nie zapłaciłem ani złotówki – powiedział.

- Ale dostał pan karę?

- To nie tak, ktoś panią źle poinformował.

- Wytłumaczy mi pan, co ma na myśli?

- Chodzi o to, że można pisać o Więziennej Planecie, a nawet robić filmy i zdjęcia. Karą objęte jest jedynie robienie zdjęć skazańcom i części więziennej miasta. Nie można też o nich pisać. Ale wczasy nad Huczącymi Wodospadami nie są objęte żadnymi zakazami. Wiem, bo byliśmy tam ze trzy razy.

- Więc skąd te plotki na temat milionowych kar dla nieuważnych turystów?

- To nie są plotki, tylko prawda, ponieważ, każdy kto tam się wybiera dostaję tę karę zaocznie. Jeżeli pisnę choć słowem o więzieniu i skazańcach, kara stanie się rzeczywistością.

- A skąd oni będą wiedzieć, że akurat pan coś powiedział?

- Mogą na początku się nie zorientować, ale są ludzie, którzy dogłębnie filtrują Internet, książki, prasę, a nawet listy. Jeżeli coś by wypłynęło w moim otoczeniu, to ja, moja żona czy też nasi rodzice, z którymi tam byliśmy, mamy przekichane. Cała szóstka musiałby zapłacić po milionie. Bez procesu, bez możliwości apelacji. Dlatego nikt z nas nic nie opowiada. Mało tego, powiedzmy, że mój sąsiad też tam był i ja tam byłem, to nie będą się nas pytać, który puścił farbę, obaj bekniemy. Dlatego nie ma na Ziemi zbyt wielu opisów Więziennej Planety. Jedynie coś o Nowym Mieście, czy też kilku punktach wypoczynkowych. O samym Karnym Mieście tylko  parę ogólnych zdań o zabudowie i o pamiątkach, jakie można stamtąd przywieźć.

- A w jaki sposób wymusili na panu i rodzinie taką zaoczną karę?

- Nie wymusili. Każdy, kto się tam wybiera musi podpisać zgodę. Inaczej nie dostanie się wizy, ani pozwolenia na wyjazd.

- Warto było tak ryzykować? – zapytała.

- Proszę pani – rozmarzył się mężczyzna – nawet i dla dwóch milionów. To miejsce jest niesamowite i tak inne od Ziemi. Mam nadzieję, że jeszcze tam kiedyś pojedziemy.

Agata patrzyła w rozjaśnioną twarz faceta i czuła, że musi się tam dostać.

- Nie wie pan czemu nie chcą ta wpuszczać dziennikarzy? – zapytała.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Bo chcą was uchronić przed płaceniem ogromnych kar? W końcu wy nie umiecie trzymać języka za zębami.

- Czy mogę opisać tę historię z milionem. Myślę, że mogłoby to być dobre sprostowanie.

- Może pani– zgodził się mężczyzna – ale, jeśli naprawdę chcę pani tam pojechać, to radzę tego nie robić.

- Czemu? Przecież nie będę opisywać rzeczy zakazanych?

- Oczywiście, że nie, ale oni nie chcą mieć na Ziemi rozgłosu. Wcale nie pragną zalewu turystów.

- Dlaczego?

- Tego nie mogę powiedzieć – uśmiechnął się czarująco i dał do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca.

Agata wyszła od niego z mętlikiem w głowie.

Odwiedziła po nim trzy kolejne osoby, które wcale jej niczego nie rozjaśniły, za to potwierdziły informację o zaocznej karze. Żadna z tych osób nie była zrujnowana.

- Czy w ogóle ktoś został ukarany? – zapytała się swojego ostatniego rozmówcy.

- Owszem – powiedział starszy mężczyzna – jest kilka takich osób, ale one nie będą chciały z panią rozmawiać, zbyt się boją ponownej grzywny. Bo ta nie znika po jednym razie, wręcz przeciwnie, podwaja się.

 

WIĘZIENNA PLANETA


Olga
Tym razem została wezwana do Bazy Przerzutowej, ponieważ ktoś z Ziemi chciał z nią porozmawiać.
Usiadła przed ekranem, na którym wyświetlała się twarz, miłego mężczyzny po czterdziestce. Był to kapitan Olechowski.
- Witam cię Olgo - zaczął rozmowę.
- Witam Jacku. Jakie masz dla mnie wieści?
- Mam namolną dziennikarkę - podróżniczkę.
- Wie, że to więzienie?
- Tak, ale jednym z argumentów, jakie podaje, a jest ich mnóstwo, jest ten o tym, że na Ziemi media już dawno zostały wpuszczone do więzień.
- Na szczęście nie jesteśmy na Ziemi - odparła zimno.
- Kobieta od dwóch tygodni z każdej strony nas bombarduje. A mój szef ma jej dosyć. Nie było rady, musiałem się z tobą skontaktować.
- Moja odpowiedź brzmi, nie. Chcesz mieć to na piśmie?
- Z podpisem twoim i burmistrza. Dziennikarka uważa, że Paweł stoi wyżej od ciebie.
- Jak dla mnie może sobie uważać, co chce. Paweł podziela moje zdanie na temat mediów w naszym mieście.
- Ale zrobisz to dla mnie? 
- Tak. O ile ona wyśle do nas podanie, prośbę czy cokolwiek. Przecież muszę wiedzieć, czemu odmawiam
- Dobrze. Przesyłam ci jej dokumenty.
- Już?
- A myślisz, że co ja przez ostatnie dwa tygodnie robiłem? Blokowałem ją ile się dało, ale bardziej już nie mogę. Baba jest zdeterminowana.
- Powiedz jej, że odpowiedź dostanie za miesiąc.
- Ale u nas jest dwa tygodnie na odpowiedź.
- Dobrze powiedziane. U was. 
- Wredota z ciebie - odparł cierpko Jacek i się rozłączył.
Fax wypluwał kartki. Uzbierał się pokaźnych rozmiarów plik. Prośby, odwołania, listy, jakieś dokumenty. No nic, będzie musiała to przejrzeć. I Paweł też. Od razu udała się do burmistrza. Mężczyzny po trzydziestce, o wysportowanej sylwetce, jasnych oczach i szerokim uśmiechu na twarzy.

Wręczyła mu papiery i pokrótce opowiedziała mu, o co chodzi.

- Nie zgadzam się - powiedział szybko.
- Ja też. Ale musimy być profesjonalni. Przeczytasz?
- Jak znajdę czas - powiedział wymijająco.

W Karnym Mieście nie miał zbyt wiele do roboty i oprócz tego, że był zarządcą miasta, to wykonywał swoją zwykłą pracę trenera więźniarek. One go uwielbiały i robiły, co on chciał.
- Tak, jak i ja. Mamy miesiąc.
- Wredota z ciebie - powiedział rozbawiony.
- Już to dzisiaj słyszałam - Olga uśmiechnęła się promiennie i poszła do swoich spraw.

 

Karol i Bartek
Mężczyźni siedzieli przy stole w kuchni i pałaszowali obiad.
Życie na odludziu okazało się bardzo monotonne. Kiedy mieli jedzenie, to nie wyściubiali nosa poza palisadę. Kiedy zaczynało go brakować, szli je upolować. Kiedy im się udało, mieli chwilę roboty, a potem znowu dopadała ich monotonia. Jeżeli nic nie upolowali, to Bartek się wściekał, a Karol po prostu schodził mu z drogi, a potem znowu próbowali. Do skutku.
- Ile tu już jesteśmy? - zapytał Bartek.
- Prawie miesiąc - odparł Karol.
- Mówisz to od kilku dni.
- A ty codziennie pytasz - zaśmiał się Karol.
- Myślisz, że po trzech miesiącach nas stąd zabiorą?

- Nie wiem, ale mam taką nadzieję.
Bartek nagle się uśmiechnął.
- Z drugiej strony, nie jest to cela. Mamy sporo swobody, a jedynymi strażnikami są zwierzęta.
- I ludzie, obserwujący nas przez monitoring - przypomniał Karol.
- Przyzwyczaiłem się - Bartek machnął ręką.

Przez chwilę jedli w ciszy. 
- Mam dosyć tej nudy - powiedział nagle Bartek i wstał od stołu - trzeba zacząć coś robić.
- Na przykład co?
- A ja wiem? Jak byłem mały, lubiłem sobie coś wydłubać w drewnie. Kiedyś zrobiłem kilka fujarek - Karol popatrzył z niedowierzaniem na wielkie i toporne ręce Bartka. Ten jakby się zawstydził i schował je za siebie. 
- Powiedziałem, że jak byłem mały. Teraz może nic z tego nie wyjść, ale i tak spróbuję. Lepsze to, niż kolejny dzień patrzenia ci w oczy.
Obaj panowie zarechotali.
- Masz rację. Ja też mam dosyć strugania kijów. Popracuję nad pułapkami na zwierzęta.

Olga
Zostało trzech praktykantów, resztę odesłała do domu bez podpisu o ukończeniu praktyk. Kiedy władze uczelni pytały jej dlaczego nie dała im zaliczenia, odparła.
- Nie mogę podpisać się w  indeksie ludzi, którym nie zależy, którzy chcą odbębnić swoje. Dobrze państwo wiecie, że u mnie nie ma taryfy ulgowej. Część z tych osób mogłaby zechcieć tutaj po studiach pracować. Za mojej kadencji może im się nie udać. Ale kiedy odejdę, nowy dyrektor może sugerować się moimi decyzjami i przyjąć kogoś, kto spartoli robotę. Za to ta trójka, co została, już ma gwarantowaną pracę po studiach.
I tak było co roku.
Teraz siedziała w sali wykładowej z praktykantami i omawiała zmianę zachowania więźniów.
- Co mogą państwo na ten temat powiedzieć?
- Są twórczy.
- Pomysłowi.
- Wynaleźli sobie hobby.
- Dobrze - powiedziała Olga - ale czemu i co mogli robić zamiast tego?
- Mogli zacząć coś niszczyć. W więzieniach tak się dzieje. – powiedziała jedna ze studentek. 
- Dokładnie - pochwaliła ją Olga - a to oznacza, że można ich talenty przekuć w pracę, że można ich potencjał skierować na inne tory niż przestępstwo.
Po czym zadała im pracę.
- Spróbujcie państwo po raz kolejny zrobić im portret psychologiczny. Potem porównamy go z pierwszym i środkowym. Mają państwo na to dwie godziny.
Praktykanci zabrali się do pracy, a Olga zerknęła w swój opis. 
To był dopiero początek. Pozostały jeszcze dwa miesiące odsiadki w domku, panowie nie odkryli jeszcze wszystkich swoich cech.

 

Robert

Burmistrz Karnego Miasta wezwał do siebie jednego ze strażników.

Mężczyzna nazywał się Robert Zabłocki i był jednym z pierwszych dzieci, które urodziły się na Więziennej Planecie. Teraz zbliżał się do trzydziestki i był znanym i poważanym pracownikiem w Karnym Mieście. Pochodził z Nowego Miasta, ale zawsze pociągały go służby mundurowe. Dlatego  skończył staż w Karnym Mieście i podjął pracę strażnika. Oczywiście nie był żadnym oficerem, do dzisiaj pełnił funkcję sierżanta i było mu z tym całkiem dobrze. Był postrzegany, jako człowiek obowiązkowy, sumienny, twardy, ale nie bez serca. Do więźniów zwracał się z szacunkiem, ale nikomu nie pobłażał. Według wielu kobiet był całkiem przystojny, wysportowany i dobrze zbudowany, jednak zniechęcał swoją poważną miną i tym, że był małomówny. Miał czarne włosy i piwne oczy, które gdyby tylko chciał, mogłyby patrzeć na świat cieplejszym wzrokiem. Niestety, tego mu brakowało. A to dlatego, że bycie strażnikiem nie było łatwe. Nie tylko dlatego, że więźniowie mogli się zbuntować. Tutejsi stróże prawa musieli bronić mieszkańców przed drapieżnikami, karać lekkomyślność i stawać twarzą w twarz ze śmiercią, która najczęściej objawiała się w postaci wielkich kłów. No i Robert, po prostu taki był.

- Dobrze, że jesteś sierżancie – ucieszył się burmistrz.

- Czym mogę służyć? – odparł strażnik.

- Wszystkimi swoimi siłami – mówił pogodnie burmistrz, za nic mając jego pochmurną minę – ale tak na poważnie – zawiesił głos – wiesz, że Ołdakowski odchodzi na emeryturę?

- Tak. Mówił, że za trzy miesiące.

- Dokładnie. A potem ty zostaniesz kapitanem całej straży.

Paweł znał Roberta, ale miał nadzieję, że na jego twarzy wykwitnie jakiś cień uśmiechu albo chociażby grymas. Nic z tych rzeczy. Twarz strażnika pozostała nieruchoma i bez wyrazu.

- Będzie to dla mnie zaszczyt – powiedział tylko – czy to wszystko?

- Tak. Możesz odejść, jeszcze sierżancie.

 

Tomek

Żadna kobieta nie była wstanie oprzeć się jego uśmiechowi i zawadiackiemu sposobie bycia. Tomek doskonale o tym wiedział i bezczelnie to wykorzystywał.

Wśród złodziei był wolnym strzelcem  i nie bratał się z przestępczością zorganizowaną. Robił wszystko na siebie i dla siebie. Nie lubił się dzielić z innymi łupami.

Był wysoki, przystojny i bardzo męski, co wykorzystywał w swoim fachu, a jego głównymi ofiarami były kobiety.

Nie był wybredny, ale najbardziej lubił te starsze i obrzydliwie bogate. Potrafił wkręcić się w każde towarzystwo i często był widywany na czołowych imprezach Warszawy. A okradał tak sprytnie, że ofiary orientowały się, że czegoś im brakuje dopiero po kilku dniach. Nigdy nie padł na niego, nawet cień podejrzenia. Poza tym, czy można było podejrzewać o tak niecne czyny, jak kradzież, poważnego biznesmena, obracającego grubymi milionami, na rynku spożywczym? I nigdy, ale to nigdy nie okradał „swoich”, czyli ludzi z Warszawy. Ale nie dlatego, że odczuwał lokalny patriotyzm, ale dlatego, że mógłby w końcu wpaść. Zawsze były to kobiety, które przyjeżdżały do stolicy, żeby zabawić się i wydać trochę gotówki.

A Tomek, jak to biznesmen, czasami wyjeżdżał „służbowo” i to akurat do miejscowości, z których jego ofiary pochodziły.

Niestety zbytnia pewność siebie i ego rozbuchane do niewyobrażalnych rozmiarów, spowodowało, że przestał być ostrożny i po prostu wpadł.

Okazało się, że nie powinien rozkochiwać w sobie niektórych kobiet, zwłaszcza tych bystrych i mściwych.

Dostał 8 lat i to bez zawieszenia. Panie postarały się również, żeby wylądował na Więziennej Planecie. Przyszły go pożegnać, a on nawet wtedy nie mógł się powstrzymać, żeby ich nie czarować swym uśmiechem i dowcipnymi wypowiedziami. Skończyło się na tym, że kobiety z serca mu przebaczyły i obiecały czekać, na jego powrót.

Na Więzienną Planetę udał się bez lęku, uważając, że szybko się tam urządzi i będzie żył, jak w puchu. Myślał tak, dopóki nie wpadł w ręce pani Olgi i jej planu resocjalizacji.

To wiele zmieniło, zwłaszcza pierwsze trzy miesiące w odległym domku, wśród drapieżników i dwóch kolesiów, którzy absolutnie nie dali się nabrać, na jego urok. Musiał zdjąć wszystkie maski i pokazać prawdę o sobie. To nie było miłe, ale tylko dzięki temu nie wylądował w koloni karnej tylko w Karnym Mieście.

Dostał pracę drwala, ponieważ tylko tam nie było kobiet, a mężczyźni byli twardzi i odporni, jak zelówki. Po za tym, dzięki tej pracy większość dnia spędzał poza miastem. A przebywając w nim, otrzymał również zakaz zbliżania się do kobiecej części,  do tego Olga robiła wszystko, żeby widywał się z nimi, jak najrzadziej. I nie chodziło o to, że on mógł znowu zacząć kraść. Kobieta była pewna, że tego nie zrobi, bo wiedział, czym mu to groziło. Spróbował zrobić to raz podczas terapii i dostał nauczkę. Był inteligentnym facetem i szybko wyciągał wnioski. Chodziło o to, że baby w jego obecności głupiały. Nawet ona musiała użyć całych swoich sił, żeby utrzymać swoją kobiecość w ryzach. Dlatego las był najlepszym dla niego miejscem przebywania.

 

ZIEMIA

 

Ania

Wylądowała w pokoju z szefową sektora 5a. Nie znała jej osobiście, ponieważ pracowała piętro wyżej niż ona i nie było okazji, żeby spotkać się chociaż na korytarzu. Z resztą cały budynek korporacji miał z 50 pięter i zatrudniał kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wiedziała jedno, że jeżeli umieścili ją w pokoju z jakąś osobą, nie było to przypadkowe. Najprawdopodobniej przyjdzie im kiedyś wspólnie pracować. Tymczasem miała się z nią zapoznać i dobrze bawić na zjeździe integracyjnym sektorów od 4a do 6h.

Ułożyła ubrania na półkach, ustawiła buty w szafie, a w łazience kosmetyki, które zajęły równo, pół półki pod lustrem.

Spojrzała na nieskazitelne, białe ręczniki i skrzywiła się, ponieważ zauważyła lekkie zagięcie na jednym z nich. Od razu poszła do swojej walizki i wyjęła swój. Tamten wydał jej się zbrukany czyimiś rękoma.

W tym samym czasie, szefowa sektora 5a robiła to samo, co ona. Wieszała idealnie uprasowane sukienki do szafy, poprawiała przekrzywiony pantofel i ustawiała rzeczy na stole, tak żeby nie zajęły więcej miejsca niż potrzeba.

„To co robimy, jest po prostu chore.”

Dziewczyna, była mniej więcej w jej wieku i miała ten sam zmęczony wyraz oczu i Ania była pewna, że i ona nadużywała alkoholu.

„No nic, trzeba zacząć udawanie.”

- W tym roku przygotowali dla nas ciekawe szkolenia – odezwała się pierwsza.

- Też jestem tym podekscytowana – odparła jej współlokatorka – to pomoże nam się rozwinąć i kto wie, może awansować.

- Też mam taką nadzieję – zgodziła się Ania.

W milczeniu kończyły wypakowywanie rzeczy z walizek. W końcu jej współlokatorka się odezwała.

- Za godzinę mamy spotkanie zapoznawcze, wybacz, ale muszę zacząć się szykować – i znikła w łazience.

Ania uznała, że też się zacznie szykować, ale zaczęła od wyprasowania spódnicy oraz pociągnięcia z piersiówki, którą przywiozła ukrytą w torbie podręcznej.

 

Nina

Kolejna demonstracja była dla niej katorgą. Anabel kazała jej stać spokojnie i nie robić nic, co by mogło zwrócić na nią uwagę policji. Zabroniła jej nawet skandować haseł. Mówiła, że najważniejsza był obecność na manifestacji. Nina gwizdała na taką „aktywność”. Pragnęła krzyczeć, rzucać zgniłymi jajami w mężczyzn, a najbardziej na świecie, chciała ich bić do krwi.

Tymczasem szefowa Stowarzyszenia Prawdziwych Kobiet uparła się, żeby Nina stała potulnie i trzymała transparent. Do tekstu na nim, też miała poważne wątpliwości, ponieważ nie mówił nic konkretnego – „Mamy dosyć!”

Czuła się zdegradowana. Ona, która pomogła wyzwolić się spod męskiego jarzma kilku dziewczynom, ona która nie wahała się użyć siły, w którą Mariola patrzyła, jak w obrazek, ona…stała, jak słup soli i to miało wystarczyć.

Dobrze, że Anabel nie kazała jej zapudrować tygrysa na głowie.

I, że nic nie powiedziała, widząc ją ogoloną na łyso.

Najważniejsze, było być.

Nina uznała tę demonstrację, jako najsłabszą ze wszystkich, ponieważ nie doszło do żadnych starć, ani nie poleciały w stronę mężczyzn żadne kamienie.

Anabel tłumaczyła jej, że musieli zmienić front, na bardziej pokojowy, ale do niej to nie docierało. Narastała w niej wściekłość, dojrzewała do tego, żeby wziąć sprawy w swoje ręce.

 

Agata

Siedziała wściekła nad oficjalnym listem z Więziennej Planety i raz po raz czytała odmowę.

„Po rozpatrzeniu Pani prośby, z przykrością informujemy, że nie możemy wydać pani wizy ani pozwolenia na pobyt na Więziennej Planecie. Nie jest to miejsce, o którym pisze się książki podróżnicze, a tym bardziej artykuły w prasie. Z poważaniem Olga Kowalska.”

- I napisanie tych kilku marnych zdań zajęło im miesiąc?! – wykrzyknęła rozwścieczona i zmięła list w kulkę. Potem cisnęła go o ścianę.

Maciek, jej redakcyjny kolega spojrzał na nią, jak na wariatkę.

- Mówiłem ci, że się nie uda.

- A ja nawet zebrałam już kasę – wykrzyknęła – a oni mi odmówili. Tyle pism, tyle argumentów. Co oni sobie myślą? Że mnie powstrzymają?!

- Tak właśnie myślą – potwierdził Maciek.

- Och, zamknij się – burknęła i zamilkła na dłuższą chwilę. Bębniła nerwowo palcami o blat biurka.

- Nie poddam się tak łatwo – wybuchła.

- I co zrobisz?

Agata uśmiechnęła się promiennie i powiedziała do kolegi.

- Biegając po ziemskim budynku administracyjnym Więziennej Planety, przypadkiem podsłuchałam rozmowę. Otóż ta cała szefowa ma we wrześniu przybyć do Warszawy na urlop. Jest stąd, ma tu rodzinę. Znajdę ją i będę nękać, aż się zgodzi.

- Wylądujesz w więzieniu.

Agata uśmiechnęła się chytrze.

- Choćbym miała pójść do więzienia, wyjadę tam i już!

- Nie jest powiedziane, że wezmą cię akurat do Karnego Miasta.

Agata popatrzyła wkurzona na kolegę.

- Dlaczego podcinasz mi skrzydła?!

- Raczej ratuję przed obłędem. Odpuść sobie to miejsce.

- Nie!

Kolega złapał się za głowę i mruknął.

- Chyba sam do nich napiszę prośbę, żeby ci pozwolili. Inaczej to ja zwariuję, popełnię na tobie zbrodnię i sam tam wyląduję, a wcale nie chcę.

Agata spojrzała na niego bystrym wzrokiem.

- Napisz do nich, może dzięki tobie zmięknie im serce.

Maciek wstał i powiedział.

- Mam cię dosyć, wychodzę.

- I ty Brutusie przeciwko mnie? – zacytowała, ale jego już nie było.

Chciała jeszcze przez jakiś czas posiedzieć i użalać się nad sobą, ale robienie tego bez wiernego słuchacza, było pozbawione sensu. Dlatego wzięła się do bieżącej pracy i na jakiś czas zapomniała o porażce.

Kolejny odcinek 23 marca

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"