Hotel - odc.2
Co
się ze mną dzieje, nie powinnam się tak zachowywać wobec „takich” gości. Było
mi wszystko jedno. Poszłam do swojego gabinetu i ciężko opadłam na fotel. Zaraz
pewnie wpadnie szef i mnie wyrzuci. Uśmiechnęłam się na tę myśl, to nie byłby
głupi pomysł, ale przez to naraziłabym się ojcu i jego stosunkom biznesowym.
Westchnęłam i postanowiłam wziąć się w garść.
-
Pani Halinko, proszę do mnie – powiedziałam do sekretarki.
Pani
Halinka osoba w średnim wieku, od samego początku tchnęła do mnie awersją i
moje polecenia wykonywała od niechcenia i zawsze z komentarzem.
-
Tak – powiedziała szybko i wyglądała jakby chciała już wyjść.
-
Proszę zawiadomić kierowniczkę sprzątaczek o tym, żeby panu Malinckiemu
dostarczyć do pokoju białe ręczniki.
-
Jestem sekretarką a nie osobą na posyłki – prychnęła i wyszła.
Byłam
przyzwyczajona do jej nadąsanej miny i wiedziałam, że i tak posłucha.
Dopiero
późnym wieczorem wyszłam z pracy, czułam się zmęczona i wyprana. Pan gwiazdor
jeszcze z dziesięć razy mnie wzywał do siebie
wyrażając
swe niezadowolenie ze wszystkiego. Co za typ, na dodatek w drzwiach zderzyłam
się z Łobuszewskim, widać wchodziło mi to w krew.
Złapał
mnie, gdy się od niego odbiłam i leciałam na plecy.
-
Chyba pani to lubi - zaśmiał się.
-
Raczej nie – wyzwoliłam się z jego rąk i wyminęłam.
-
Słyszałem, że doprowadziła pani dzisiaj Malinckiego do szewskiej pasji?
-
Ja? – zdziwiłam się i popatrzyłam na niego.
-
Tak, z tymi ręcznikami. Początek niezły, ale potem jednak pani zastosowała się
do jego kaprysów, ale cóż i tak jestem z pani dumny.
Prychnęłam
i poszłam sobie. Jednak gdy nie widział uśmiechnęłam się pod nosem. Może ten
Łobuszewski nie jest taki zły? Po chwili pouczyłam samą siebie, że już raz
dostałam nauczkę spoufalając się z personelem. Nie dam się już sprowokować.
Z
samego rana zostałam wezwana przez szefa.
-
Oliwka, masz pracę?
Przytaknęłam.
-
A chcesz ją dalej mieć?
W
myślach stwierdziłam, że nie, ale odpowiedziałam
-
Tak.
-
Grzeczna dziewczynka – myślałam, że zwymiotuję, nie znosiłam jego zbyt poufałego
tonu.- Nie chcę więcej słyszeć o jakichkolwiek dyskusjach z naszymi tak ważnymi
gośćmi.
-
Oczywiście – odparłam i wyszłam.
Musiałam
wziąć się w garść i przeżyć te kilka dni, w końcu przecież wyjedzie. Ale
cierpliwości mi wystarczyło tylko do południa.
-
Chciałem zupy z krabów a co dostaję? – powiedział tym swoim nosowym głosem
gwiazdor i wskazał na talerz.
-
Zupę z krabów, specjalnie dla pana sprowadzanych – odparłam, ale wrzałam w
środku węsząc, że mój ulubiony kucharz pewnie zrobił następnego psikusa.
-
Phi, taka zupa wygląda inaczej.
-
Czyli? – spytałam, bo nigdy w życiu nie widziałam takiego dania.
-
Nie wie pani? To skąd ja mam wierzyć, że dostałem to co zamówiłem?
-
Bo osobiście widziałam jak robiona jest ta zupa – skłamałam – innych nie
widziałam.
Wydawało
się, że gwiazdor został spacyfikowany i ruszyłam aby spotkać się z winowajcą.
Zanim wyszłam z jadalni usłyszałam jeszcze:
-
Dobre te wasze krewetki.
Wpadałam
jak furia do kuchni.
-
Panie Łobuszewski – krzyknęłam nie panując nad sobą – tego już za wiele, ja
pana wyrzucę z pracy.
-
Co się stało? – spytał spokojnie i założył ręce na piersi.
-
Jaka to była zupa? Chińska błyskawiczna czy z proszku?
-
Z krabów, tak jak sobie życzył – odparł poważnie.
-
On poddał to w wątpliwość.
-
A jak mu smakowały krewetki?
-
Powiedział, że dobre – uspokoiłam się trochę.
Kucharz
zaczął się śmiać.
-
Co pana tak rozśmieszyło?
-
Z niego taki znawca dań jak ze mnie gwiazdor. Wcisnąłem mu prażynki solone
mówiąc, że to najlepszy przysmak dla wykwintnego podniebienia.
Patrzyłam
na niego ze zgrozą i nie wiedziałam czy się wściec czy zacząć śmiać.
-
Dlaczego pan mi to mówi? – sapnęłam wściekła.
-
Bo tak się podchodzi do żartów, idzie się na całość a potem się człowiek
śmieje.
-
Tak, to pan zobaczy mój uśmiech – wysyczałam - gdy on się połapie, że je
prażynki a nie krewetki. Wtedy może i ja wylecę z pracy, ale pan razem ze mną.
Wyszłam
i myślałam - za co ja się tak męczę. Dlaczego jestem aż takim tchórzem i nie
potrafię się temu wszystkiemu przeciwstawić. Doszłam do swojego gabinetu,
usiadłam i położyłam głowę na biurku. Chciało mi się płakać. Zazdrościłam
kucharzowi jego lekkiego podejścia do wszystkiego, zazdrościłam moim
przyjaciółkom chłopaków i mężów, zazdrościłam mojej sekretarce, gdyż miała się
na kim wyżywać, czyli na mnie. A ja? Ja byłam nieudacznikiem, nawet z
podwładnymi nie umiałam się dogadać. Dlaczego ja tutaj jeszcze tkwię, powinnam
uczyć dzieci w przedszkolu, w końcu to właśnie chciałam robić. Jestem tchórzem
i nie potrafię się przeciwstawić ani ojcu ani szefowi.
Tak
się nad sobą roztkliwiłam, że nie zauważyłam jak ktoś wszedł do pokoju.
Poderwałam się z przestrachem i spojrzałam na kucharza.
-
Przyszedłem… – zaczął i spojrzał na mnie – Pani płacze, mam nadzieję, że nie
przeze mnie – dodał skruszony.
Otarłam
łzy wierzchem dłoni i zignorowałam jego troskę.
-
Co pana do mnie sprowadza – powiedziałam łamiącym się głosem, nie mogłam nad
nim zapanować.
-
Proszę się uspokoić – powiedział miękko, podszedł do mnie i zrobił coś czego
nigdy bym się nie spodziewała. Wziął moją twarz w swoje dłonie i kciukami
odtarł mi łzy, potem pocałował mnie w czoło. – Już dobrze, pan gwiazdor
przełknął „krewetki”, nie straci pani pracy.
Nic
nie odparłam tylko wpatrywałam się w jego ciepłe brązowe oczy i dałam się im
zaczarować. Uśmiechnęłam się niepewnie.
-
Już wszystko w porządku? – spytał. Pokiwałam głową. Opuścił ręce i stanął
przede mną. – Przyszedłem powiedzieć, że ta zupa naprawdę była z krabów, i że
mój żart chociaż śmieszny nie był w dobrym stylu. Gdy pani mi zagroziła
wyrzuceniem z pracy, co oczywiście średnio mnie martwi, zdałem sobie sprawę, że
w końcu to pani za wszystko odpowiada. Ja dostanę najwyżej naganę, ale panią
zwolnią.
Tylko
się na niego patrzyłam i kiwałam głową. W końcu dotarło do mnie, że on czeka na
moją odpowiedź. Odchrząknęłam i powiedziałam.
-
Cieszy mnie to, że w końcu do pana dotarło, że nie jest pan sam w pracy i że
inni przez pana głupie dowcipy mogą mieć problemy. Wiem, że szef pana nie
ruszy, jest pan wspaniałym kucharzem, ale nie mówiąc o mnie są jeszcze
kuchcikowie i kelnerzy. Przyjmuję przeprosiny, zobaczymy się później.
Wyszedł,
a ja pomyślałam najpierw o tym, że na bank wszystkim powie o mojej słabości, a
potem o jego pięknych oczach zakrytych gęstymi rzęsami.
Nie
mogłam się jednak całkowicie rozmarzyć, gdyż pan Malincki wzywał ponownie, aby
tym razem poskarżyć się na opieszałość portiera.
Nadeszła
sobota a ja ponownie sama w domu. Leżałam zrezygnowana na kanapie i wgapiałam
się w telewizor. Co chwila wzdychałam okropnie, jakby to miało mi w czymkolwiek
pomóc. W końcu sama zaczęłam się z siebie śmiać co po kilku minutach
przerodziło się w szloch. Znowu zaczęłam się użalać nad sobą. Zanim zaczęłam
porządnie narzekać skończyło mi się piwo. Zaklęłam siarczyście i wstałam aby
się ubrać do sklepu. Spojrzałam w lustro, tragedii na twarzy nie było. Ubrałam
kurtkę i wyszłam z domu. Stanęłam w kolejce. Po chwili usłyszałam za sobą.
-
Czy pani regularnie chodzi na piżama party? – odwróciłam się zaskoczona. To był
kucharz w swojej całej uśmiechniętej osobie.
-
Nie – burknęłam i odwróciłam się z powrotem.
-
Tak tylko spytałem, bo już drugi raz widzę panią w tym stroju.
-
Czy pan mnie śledzi? – wycedziłam przez zęby, ale się nie odwróciłam w jego
stronę.
-
Nie, mieszkam niedaleko i zabrakło mi piwa.
-
Romantyczny wieczorek? – spytałam od niechcenia.
-
Nie, samotność przed telewizorem -
odparł i westchnął.
-
Witam w klubie – mruknęłam.
-
Jak miło – zaśmiał się.
-
Co miło – odwróciłam się do niego gwałtownie – samotny wieczór w sobotę to nie
jest miło, to katastrofa.
-
Zawsze możemy spędzić go razem – odparł spokojnie.
Prychnęłam
i podeszłam do lady. Kupiłam piwa i wyszłam przed sklep. Stanęłam i patrzyłam
przed siebie. Zastanawiałam się czy by nie skorzystać z jego propozycji. Z
dylematu wybawił mnie sam zainteresowany stając koło mnie i mówiąc.
-
Dziękuję, że pani na mnie zaczekała, to gdzie idziemy?
-
Do mnie – odparłam odruchowo i zamilkłam w przerażeniu, ale słów nie dało się
już cofnąć. Mężczyzna zaśmiał się i powiedział.
-
Pani prowadzi.
Weszliśmy
do mojego mieszkania. Posadziłam gościa na kanapie a sama skoczyłam do łazienki
ubrać się w coś ludzkiego.
-
Nie musiałaś się przebierać specjalnie dla mnie – powiedział, a ja nawet nie
zwróciłam uwagi na to, że przeszedł na ty.
-
Tak lepiej się czuję.
-
Co oglądałaś? – spytał i potoczyła się rozmowa. Okazało się, że ma na imię
Tomek i mieszka w bramie obok. W hotelu pracował już dwa lata, a zaczynał jako
kuchcik. W tej chwili był szefem i dobrze mu się wiodło.
Lubił
te same filmy co ja i też czytał książki, chociaż jak sam twierdził, miał na to
mało czasu. Opowiadał również dowcipy z życia wzięte i nie umiałam się nie
śmiać. W pewnym momencie powiedział cicho:
-
Jesteś bardzo ładna jak się tak śmiejesz.
-
A jak się nie śmieję to już nie? – spytałam zalotnie.
-
Jak się nie śmiejesz jesteś zaledwie piękna
– i mnie pocałował.
Osłupiałam,
ponieważ tego się nie spodziewałam.
-
Nie powinieneś mnie całować – wydukałam.
-
A dlaczego nie? – spytał z błyskiem w oku.
-
Bo my się nie lubimy?
-
Ja cię bardzo lubię – znowu mnie pocałował.
Zerwałam
się na równe nogi.
-
Myślę, że powinieneś iść do domu.
Wstał
i spojrzał na mnie.
-
A ja myślę, że nie chcesz żebym sobie poszedł.
-
Chcę.
Milczał
przez chwilę, a potem uśmiechnął się szeroko.
-
Dobrze. Wyjdę, ale dopiero wtedy, kiedy mnie pocałujesz?
Osłupiałam
po raz drugi.
-
To bez sensu.
-
Myślę, że nie. I że bardzo, ale bardzo chcesz to zrobić. Widzę, to w twoich
oczach.
Miał
rację. Piwo stępiły moją czujność i w tym momencie on mi się bardzo podobał.
-
Ale potem wyjdziesz?
-
Oczywiście – zapewnił.
Trochę
to trwało, ale w końcu wyszedł zapewniając mnie, że robi to tylko dla mnie, ale
obiecał, że jeszcze do tego wrócimy.
kolejny odcinek 14 listopada
Komentarze
Prześlij komentarz