Totalny francuski

Uprzejmie donoszę, że nadal uczę się francuskiego. Chociaż uczę się, to za duże słowo. Raczej wkuwam słówka i uczę się rozmówek. Ale cały czas mam frajdę, więc pilnie i niemalże każdego dnia spędzam z tym językiem od 30 minut do godziny. Na jednej z aplikacji można rywalizować o podium, więc, no, to mnie trochę wciągnęło. Ale i tak tylko raz udało mi się mieć 3 miejsce. Są tam tacy kozacy, którzy tak wszystkich wyprzedzają, że trudno ich dogonić. Albo mają wykupione Premium i czas, kiedy ja jestem zmuszona oglądać reklamę, oni spędzają na dodatkowych zadaniach. Chociaż bliżej mi do teorii, że po prostu znają francuski i robią sobie z nas jaja. 

Na tej aplikacji wkuwa się tylko słówka, ale muszę przyznać, że ich dobór niezmiennie mnie zadziwia. Zaczęło się niewinnie, alfabet, zaimki, liczby, wyposażenie domu i podstawowe czasowniki. Ale potem przeżyłam pierwszy szok: kategoria makijaż. Nie, żeby mnie przybory do makijażu zszokowały. Szok to miałam, jak musiałam się tego wykuć, żeby zaliczyć poziom. No nie szło i nie idzie. Taki łamaniec językowy, że hej. I nijak nie jestem w stanie zapamiętać, czym się różni róż do policzków od cienia do powiek. Zaliczyłam fartem, gdyż na szczęście były na tym poziomie też inne kategorie, więc dostawałam do odgadnięcia lub zapisania też inne słowa niż błyszczyk czy maskara. To ostatnie, to akurat było łatwe. Ale to jeszcze nic. Uśmiałam się do łez, kiedy zobaczyłam kategorię: organy. Wątroba i żołądek, jeszcze przetrwałam, ale macicę i jajniki już ledwo, ledwo. Wyobraziłam sobie siebie, jak gdzieś we Francji u lekarza zwijam się z bólu i krzyczę: mes ovaires - moje jajniki. Oczywiście, nie chciałabym gdzieś tam za granicą skręcać się z bólu. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie to bawi. Albo: spotykam kogoś w kawiarni, i ta osoba pyta się mnie, jak mam na imię, gdzie mieszkam, co lubię robić. A potem nagle zadaje pytanie, jak tam twoja wątroba? Jaka jest szansa, że będę z Francuzem rozmawiała o wątrobie lub nerkach?

Siedzę też w innej aplikacji na rozmówkach, ale przez moją głuchotę nie wychwytuję żadnych un lub une. No i przez to zżera mi "baterię", czyli czas, przez który mogę bezpłatnie się uczyć. Ale nic to, mnie się nigdzie nie śpieszy. Ale najbardziej irytuje mnie w tej aplikacji "zaliczanie" na czas. Czasami uda mi się zdążyć, ale raczej nie, ponieważ pisząc na telefonie literki często  mi się mylą. A czas leci. Ale, to nic nie szkodzi, ja im jeszcze pokażę.

W zasadzie, to mam dobrą zabawę z tym francuskim. Do tego stopnia, że postanowiłam zacząć coś oglądać w Internetach po francusku. Stwierdziłam, że najlepiej zacząć od bajek dla dzieci. Raz, prostsze słowa i zdania, dwa zawsze mogę coś wyciągnąć z obrazów. Świnka Pepa nie przeszła, za szybko mówili. A w Myszce Mini – Dysneya, mózg mi wypłynął od cienkich głosików jej i Daisy. Stanęło na dwuminutowych filmikach o osiołku Trorto. Dlaczego? Bo jest to bajeczka o zwykłej codzienności w domu i wśród przyjaciół. Widzę, że wychwytuję co raz więcej słów.

Ani się obejrzycie, a będę Je parle france perfect.:)

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"