Ciemne wieki - odc.10

Obudziłam się następnego dnia w trochę lepszym nastroju, ale postanowiłam się stąd zmyć. Poszłam przed południem jeszcze nad morze, żeby odkryć, że za wejście na plażę trzeba płacić. Kasjer wytłumaczył mi, że w ten sposób pozbywają się niepożądanych osób. Rzeczywiście, to była prawda, bo cena całodziennej wejściówki wynosiła 50 złotych. Dla mnie nie był to wydatek, ale jeszcze nie oszalałam, żeby płacić za coś, co kilka kilometrów dalej mogłam mieć za darmo. Co za fatalne miejsce, wszystko było tu nie tak.
Do Łazika dotarłam okrężną drogą, uważając na to czy kapitan lub jego ludzie mnie nie śledzą.
W drodze włączyłam kamerę. 
- Który dzisiaj jest? Zastanawiałam się. Nieważne. Jest koniec czerwca 2108 roku i z ulgą wracam na stare śmieci. Czy wiecie, co się stało? Podrywa mnie kapitan Bezpieki. I po co? Przecież sam wie, że to bez sensu. Żadna porządna i wolna dziewczyna go nie zechce. Bratać się z nim, to jak zdradzić społeczeństwo. To przez nich technika umarła. To oni są winni palenia książek i niszczenia dysków z wiedzą. To przez nich nie mogę wam za bardzo pokazywać ludzi i miast. I wiecie co jeszcze? Okazuje się, że wtapiają się w tłum, że chodzą wśród nas. Do wczoraj nawet bym o tym nie pomyślała. Okazało się bowiem, że ten kapitan doskonale wiedział, że łowcy mają zakazane rzeczy w wozach. I jeszcze sugerował mi, że tylko dzięki ich łasce  jeszcze je  posiadamy. Co za głupek. Jeszcze żadnemu Ebekowi nie udało się zrewidować samochodu łowcy przygód. Ach! Jak ja nie lubię takich nadętych dupków.
-------------------------------------------------------------------------------------------------

Krystyna zanotowała w dzienniku dwa słowa
„Bezpieka i Ebek.” Nigdy się jeszcze z nimi nie zetknęła. 
„Organizacja, której nikt nie darzy sympatią. Według Doroty niszczą wszystko, co może mówić o przeszłości.”
- Pamiętaj, że jesteśmy pojutrze umówieni- z zamyślenia wyrwał ją głos Adama.
- Pamiętam.
- Miłego świętowania - dodał.
- Już wychodzisz? - zdziwiła się Krystyna.
- Wszyscy wychodzą, jest już osiemnasta.
- O kurczę- wykrzyknęła Krystyna - za godzinę przyjeżdżają do mnie dzieci. Zebrała swoje rzeczy i wybiegła nawet nie mówiąc cześć.
Adam Reka poczuł ukłucie zazdrości. On nie miał rodziny, która by do niego przyjechała. To znaczy miał rodzeństwo, ale nie utrzymywali z nim zbytniego kontaktu. Oni robili biznesy, a on babrał się w historii i to w najmniej popularnej dziedzinie. Westchnął. No nic, sam wybrał takie życie, więc nie miał prawa narzekać. Usiadł na krześle Krystyny i włączył film od początku. Robił to już któryś raz, ale nigdy nie przekraczał tego momentu, na którym skończyła Krystyna i jej zespół. 
Ale sam też robił swoje notatki i spostrzeżenia.
Z wykopalisk wyszedł o 5 rano, z nowymi wiadomościami i kolejnym chaosem w głowie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------

Trójmiasto przywitało mnie burdą na przedmieściach. Kilkunastu chłopów biło się używając do tego, co kto miał pod ręką. Wyminęłam ich szerokim łukiem i pojechałam prosto do "mojego" pensjonatu. Okazało się, że Marii i Marka już nie było. Gospodyni poinformowała mnie, że wyprowadzili się dwa dni temu. Nie musiałam się więc spieszyć z odbiorem dziewczyny, gdyż powrót do Warszawy mógł im zająć kilka dni. A raczej nie korzystali z pociągu. Maria była zbyt łatwym łupem dla mężczyzn, a Marek mimo, że mutant, nie byłby w stanie poradzić sobie z kilkunastoma przeciwnikami na raz. Najprawdopodobniej będą wędrować odludziami. Miałam zatem kolejnych kilka dni zapasu. Powędrowałam na rynek. Minęłam ruiny kamienicy, która wybuchła razem z moim niedoszłym zleceniodawcą. Wszystko było już posprzątane i zagrabione. Za kilka dni ktoś zacznie budować nowy dom. Weszłam na rynek i znalazłam tablicę ogłoszeń. Nic ciekawego nie rzuciło mi się w oczy, a zagranicznych wojaży na razie mi się odechciało.
- Spadaj mała - usłyszałam za sobą czyjś gburowaty głos. Odwróciłam się i zobaczyłam dwóch łowców przygód. Byli w branży od roku i chyba jeszcze nie znali zasad i hierarchii.
- Sami spadajcie - wysyczałam.
- Nie prychaj tak na nas, bo zobaczysz...
Ewidentnie szukali pretekstu do zwady.
Wyminęłam ich.
- Gdzie leziesz?!- wykrzyknął jeden.
- Zdecydujcie się. Mam spadać czy zostać?
Zamilkli skonsternowani. Odeszłam.
- Ej. Zaczekaj- wrzasnął jeden.
Odwróciłam się i błyskawicznie wyjęłam nóż, który przystawiłam mu do gardła. Ani on, ani jego kolega nie zdążyli zrobić żadnego ruchu.
- Ile mam błyskawic!- warknęłam.
- Cztery - wycharczał mężczyzna.
- A ty ile masz?
- Jedną, ale już prawie dwa...- krzyknął i wspiął się na palce.
- Co się mówi?
- Przepraszam, proszę pani.
Puściłam go. Drugi przełykał nerwowo ślinę. Kiedy odchodziłam, usłyszałam jeszcze.
- To mutantka.
- Zamknij się.
- Narobiłeś w gacie.
- Powiedziałem ci, żebyś się zamknął.
Nigdzie nie można było zaznać spokoju.
Powędrowałam do portu, ale i tamtejsza tablica ze zleceniami mnie nie zachęciła do pracy.
- Rozleniwiłaś się przez te luksusy - zganiłam sama siebie i zerwałam jedno ogłoszenie. Bycie eskortą bogatej rodzinki, która chciała popatrzeć na "Walki uliczne" nie powinno być trudne.
"Walki uliczne", to był miejski boks. Każdy mógł wziąć udział i wygrać sporo gotówki, zostać kaleką a nawet zginąć. Na arenę wypuszczano kilkanaście osób, które walczyło ze sobą na gołe pięści. Płeć nie miała znaczenia, ale kobiety raczej nie brały w tym udziału. Nawet ja bym się dwa razy zastanowiła czy powinnam tam wejść. W „Walkach ulicznych” obowiązywała jedna zasada, wolno było bić się jedynie jeden na jednego, żadnego atakowania z tyłu, ani tłuczenia z kilku stron na raz. Skończyłeś walkę czekaj na nowego przeciwnika. Trzy osoby, które jako ostatnie utrzymały się na nogach dostawały od 5 do 10 tysięcy. Takie widowiska były organizowane raz w miesiącu przez władze miasta, a chętnych nigdy nie brakowało. Widownia zawsze była pełna po brzegi.

Stałam przy wejściu do jednej z lóż dla VIP-ów i pilnowałam, żeby nikt się zanadto nie zbliżał. Nie wolno było tutaj mieć żadnych kryształowych zabezpieczeń. Dlatego bogacze czasami wynajmowali ludzi, takich jak ja, do zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Nie patrzyłam na arenę, ale zastanawiałam się nad tym, czemu w świecie tak pełnym przemocy, chcieliśmy patrzeć na jeszcze więcej przelewu krwi. Co z nami było nie tak? I czemu zawsze tak się działo. Czytałam o tym. Ludzie dążyli do pokoju, mieli pokój, niby wszyscy byli zadowoleni, ale zawsze znalazł się ktoś, kto to zepsuł. A potem był chaos i ponowna walka o pokój. Ja też pragnęłam jakiegoś ładu i bezpieczeństwa, ale sama niemal każdego dnia stosowałam przemoc.
Oderwałam się od myśli i zerknęłam na arenę, żeby zobaczyć ile osób jeszcze się biło i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Kapitan Jacek Podolski dawał się lać przez jakiegoś tępego osiłka. „Śledził mnie” - pomyślałam, ale potem odrzuciłam ten pomysł. Pewnie miał tu jakąś misję, a walka była jego... hmm…hobby?
Nieważne, musiałam zrobić wszystko, żeby się na mnie nie natknął. Był ostatnim z pięciu, którzy jeszcze trzymali się na nogach. Usiłowałam nie patrzeć w tamtą stronę, ale babska ciekawość była silniejsza.
Został powalony przez swojego przeciwnika na ziemię i nie wstał.
- Jupi- ucieszyłam się.
Kilku takich samych ochroniarzy, jak ja, spojrzało na mnie zdziwionych.
- No co, kibicuję temu z brodą - prychnęłam w ich stronę.
Nic nie odpowiedzieli. Porządkowi wynieśli Jacka Podolskiego za kulisy.
Walki pomału dobiegały końca. Moi chwilowi pracodawcy wyszli usatysfakcjonowani, ale o dziwo nie wyrazili ochoty na udział w fetowaniu zwycięstwa trzech osiłków. Odeskortowałam ich do domu i wróciłam do pensjonatu. Następnego dnia postanowiłam wrócić do Warszawy.

kolejny odcinek 09 stycznia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka