Ciemne wieki - odc.9

Rozdział XIII – Przygody w drodze do Trójmiasta
Nikt nie powiedział, że muszę się spieszyć, poza tym nie miałam pewności, czy już wrócili do Warszawy. Postanowiłam zrobić sobie krótki odpoczynek nad morzem, a że ze Szczecina nad Bałtyk było rzut beretem, od razu się tam udałam. Wybrałam miejsce z dala od osiedli ludzkich i ruin, chciałam pobyć chociaż jeden dzień w ciszy i poukładać sobie w głowie.
Wjechałam Łazikiem na plażę i zaparkowałam przy wydmach.
Wzięłam kamerę i wyszłam z samochodu. Potem wróciłam i wyjęłam jeszcze koc i piwo. Mając dwa zielone kryształy mogłam pozwolić sobie na stratę kilku setek. Zwłaszcza, że dzięki pieniądzom od Baltazara przekroczyłam 200 tysięcy. Oczywiście nie woziłam gotówki przy sobie. Większość złożyłam w banku, jedynej instytucji, która oparła się zniszczeniom i prosperowała w najlepsze, chociaż bez elektroniki.
Zostawiłam sobie kilka setek, które postanowiłam wydać na siebie i dlatego kupiłam zgrzewkę najlepszego piwa w  mieście.
Popołudnie, słońce, plaża, morze, dobre miejsce na jego skonsumowanie.
Usiadłam na kocu i włączyłam kamerę.
- Tyle się działo, opowiem wam – i opisałam wszystko ze szczegółami. Jedyne, co pominęłam to sprawę Tymona, którą musiałam sobie jeszcze poukładać.
Potem położyłam się na kocu i zamyśliłam.
Przypomniałam sobie przysięgę, którą złożyłyśmy z dziewczynami o tym jednym, jedynym. Ciekawe, czy któraś jej dotrzymała. Niestety zabili mnie, więc nie miałam za bardzo, jak się dowiedzieć.
A czy ja miałam zamiaru dotrzymać słowa? Było we mnie tak mocno wryte, że nie widziałam innej opcji. Ale czy to będzie Tymon? A może jakiś spokojny człowiek z poza branży, który sprawi, że stanę się domatorką?
Uśmiechnęłam się do siebie. Wolałabym Tymona.
Ale czy ja go znałam? Był epizodem w moim życiu. To już lepiej poznałam się z Markiem, ale do niego nie czułam żadnej chemii. Za to Tymon? Czy go jeszcze spotkam?
Moje romantyczne przemyślenia przerwał krzyk. Najpierw myślałam, że to mewy, ale kiedy się powtórzył wiedziałam, że to krzyczą dzieci.
Zerwałam się na równe nogi i rozejrzałam. Na plażę wybiegła grupka wyrostków. Może mieli po 10-12 lat. Krzyczeli, ale i rzucali kamieniami między drzewa. Wkurzyłam się, bo przecież nie powinno tutaj nikogo być. Już chciałam ich przegonić, kiedy z lasu wyłonił się dziki zwierz i nie był to świstak. Szybko podbiegłam do Łazika i wyciągnęłam katany. Pobiegłam im na ratunek.
Zdążyłam w samą porę, bo jedna z dziewczynek upadła, a monstrum przypominające wilka rzuciło się, żeby ją rozszarpać. Rzuciłam mieczem z całej siły i trafiłam bestię w bok. Zatoczyła się, ale nie przestała iść w stronę małej. Musiałam poprawić rzut i tym razem trafiłam w głowę. Ostrze wbiło się w czaszkę zwierzęcia, które padło niedaleko od swojej niedoszłej ofiary.
Spokojnie podeszłam do dzieci i padliny. Wyciągnęłam moje katany i wytarłam o futro. Potem spojrzałam na struchlałą gromadkę. Było ich pięcioro. Dwie dziewczyny i trzech chłopaków.
- Co wy tu robicie? – zapytałam.
- Mieszkamy we wiosce proszę pani – powiedział najstarszy chłopiec.
- A daleko ta wioska?
- Nie, będzie kilometr może dwa.
- I co tu robiliście?
- Jak to co – dziwił się chłopak – mieliśmy nałapać ryb na obiad. Tutaj zaraz jest taka mała zatoczka, na płyciźnie można coś znaleźć.
- A wasi rodzice? Nie pracują?
Chłopak wytarł rękawem nos.
- Pracują – i nic więcej nie powiedział.
Zrozumiałam, że jest to jedna z licznych na naszych ziemiach wiosek, gdzie ludzi nie stać nawet na kryształy, więc chowają się na odludziach i usiłują przetrwać.
Wyciągnęłam  kieszeni cztery czerwone kryształy.
- Macie – wyciągnęłam rękę – może się wam to kiedyś przydać.
Dzieci nie wzięły podarunku, tylko przestępowały z nogi na nogę.
- Eeee – zaczął ten sam chłopak – bo chodzi o to, że my musimy teraz panią zabić.
Ze zdziwienie brwi podeszły mi niemalże pod linię włosów.
- Zabić? A dlaczego?
- Nikt nie może wiedzieć, że tutaj mieszkamy.
- Chyba, że pani z nami zamieska – powiedziała najmłodsza dziewczynka, ta która omal nie zginęła pożarta przez bestię.
- Chcecie mnie zabić – powiedziałam – proszę bardzo. Próbujcie.
Żadne z nich się nie ruszyło. To nie były wyrostki z miasta, które za kromkę chleba potrafiły wyprawić człowieka na tamten świat. Te dzieci były normalne, o ile na tych ziemiach istniało cokolwiek, co było normalne. Były chowane z dala od przemocy i krwi.
- Weźcie kryształy – rzuciłam im je pod nogi – życzę dobrego połowu.
Odwróciłam się do nich plecami i poszłam w stronę Łazika.
Po kilku krokach odwróciłam się. Dzieci już nie było, kryształy wzięły ze sobą.
Spakowałam rzeczy i pojechałam dalej. Miałam nadzieję, że następny przystanek nie będzie wymagał ode mnie jakiejkolwiek walki.
Zanocowałam w szczerym polu pod osłoną czerwonego kryształu.

Kolejnego dnia wstałam i ruszyłam w dalszą drogę. Wstępowałam do każdej wioski czy miasta w poszukiwaniu zleceń, plotek czy po prostu z czystej ciekawości. Wjechałam do Kołobrzegu i zdziwiłam się widząc całkiem zadbane miasteczko, a raczej kurort wypoczynkowy. Jak to bywało w takich miejscach, najdroższe hotele były przez 24 godziny na dobę objęte zielonym zabezpieczeniem, łącznie z plażą i kawałkiem morza. A te biedniejsze gwarantowały niebieską osłonę w pokojach i łazienkach. Zdziwiłam się, ponieważ były nie na czas, a na hasło. Można było je otwierać i zamykać, tak jak zielone. Najwidoczniej Polanie doskonalili swoje wynalazki, ale na wschód jeszcze nie dotarły. Zatrzymałam się w jednym z takich hotelików. Był trochę na uboczu, bardziej w lesie niż w centrum.
W salach dla gości panował spory tłok, rodziny z dziećmi, samotni wędrowcy, grupy podejrzanych typów, czyli standard polski. Byłam ciekawa, jak często dochodzi w tych miejscach do burd, ale chodząc po mieście zauważyłam sporo strażników. Nie mieli mundurów, ale ich sposób zachowania, chód, wszystko krzyczało - STRAŻNIK! Czyli starano się zachowywać pozory spokoju i bezpieczeństwa.
Usiadłam w pierwszej lepszej knajpce i zamówiłam piwo z chipsami. Chciałam posiedzieć i poobserwować ludzi, porównać atmosferę miast, które do tej pory odwiedziłam. Później miałam zamiar poszukać tablicy ogłoszeń, a może jakaś robota by się trafiła?
Niestety nie dane mi było cieszyć się spokojem, ponieważ podeszło do mnie dwóch panów, których od razu rozpoznałam.
Ebecy – kręcą się w każdym miejscy, jak ten smród po gaciach.
- Pani pójdzie z nami – powiedział jeden, nawet się nie przedstawiając.
Nie ruszyłam się nawet na milimetr. Mężczyźni zdziwili się, że nie pędzę na posterunek w podskokach.
- Czy pani mnie słucha? – zadał pytanie.
- Owszem i zastanawiam się, co panom odpowiedzieć – uśmiechnęłam się do nich upiornie.
Lekko się cofnęli.
- Proszę nie podważać naszych decyzji – odezwał się drugi, młodszy, mniej doświadczony. Brakowało mu cierpliwości i nie umiał sobie poradzić z tym, że na kimś jego funkcja nie robi wrażenia.
- Nie podważam pańskiej decyzji  - odparłam – tylko czekam, aż poda mi pan powód mojego zatrzymania. Chyba tak wyglądają procedury. Czy się mylę?
Popatrzyli na siebie zdziwieni. Nikt nie zadaje pytań Ebekom.
- Powiemy na miejscu – usiłował wybrnąć z sytuacji starszy.
- Dobrze, ale najpierw dokończę piwo i chipsy. Proszę odejść i nie zasłaniać mi słońca. Potem z panami pójdę.
Oni odeszli kawałek i patrzyli, czy czasem nie poderwę się do biegu i nie zacznę uciekać. Zachodziłam w głowę, o co im mogło chodzić. Łazika ukryłam przed Kołobrzegiem i nie miałam przy sobie niczego zakazanego. Jedyne co wzięłam, to broń, dokumenty i ubrania na zmianę.
Skończyłam piwo i podeszłam do nich.
- Proszę prowadzić.
Szłam za nimi i zastanawiałam się jakby się im wywinąć. Nie zastanawiając się nad tym co robię, wybrałam z dużej ulicznej doniczki kilka białych kamyków. Podrzucałam je sobie, a panowie nie komentowali mojego zachowania.        
I w drodze nadarzyła się okazja do ucieczki.
Na chodniku stało kilku facetów o zakazanych twarzach, którzy z pewnością nie należeli do przyjezdnych, raczej do miejscowych osiłków szukających zwady.
Podrzucałam kamienie, a łysa czacha jednego z nich przykuwała moją uwagę. Udałam, że poprawiam sobie buta, ale w rzeczywistości, gdy kucałam rzuciłam kamykami w łysego. Ebecy tego nie zauważyli, ale łysol wściekł się tak, że nie pytając nawet o to, czyja to wina, palnął jednego z moich "towarzyszy" w zęby.  Zaczęła się bójka między Ebekami a oprychami. Zaczęłam się pomału wycofywać. Szłam tyłem i kiedy uznałam, że mogę ruszyć pędem, odwróciłam się i od razu zderzyłam z jakimś wielkoludem. Upadłam na ziemię i obiłam sobie pośladki. Mężczyzna spojrzał na mnie z góry i wyciągnął rękę. Jak ostatnia naiwniaczka podałam mu swoją, a on zatrzasnął mi kajdanki na przegubie.
- Ej - wykrzyknęłam, ale nie szarpnęłam ręką. Miałam przed sobą oficera Bezpieki. Był sporo ode mnie wyższy, szczupły i żylasty. Nie wiem ile mógł mieć lat 30- 40? Twarz miał pooraną zmarszczkami, ogorzałą od słońca i wiatru. Widać pracował w terenie. Nie należał do grupy tamtych wymoczków i na dodatek mnie wykiwał. Wiedziałam, że przy takim muszę być ostrożna.
- Kapitan Jacek Podolski - przedstawił się - pójdziesz ze mną.
Nie oponowałam. Przypięta do jego dłoni poszłam z nim na posterunek.
- A twoi pobratymcy? - zapytałam wskazując na nadal toczącą się bójkę.
Kapitan wzruszył ramionami i powiedział.
- Skoro sami dali się w to wplątać, to niech sami sobie radzą.
- Selekcja - zaśmiałam się.
- Dokładnie. Bezpieka nie przyjmuje w swoje szeregi partaczy.
- Wyrzucicie ich?
 Spojrzał na mnie uważnie, ale zanim odpowiedział, dodałam.
- Ale ma pan piękne oczy - mówiłam prawdę. Mężczyzna miał ciepłe, brązowe oczy, którymi patrzył na mnie intensywnie spod długich, jak na mężczyznę rzęs. Roześmiał się.
- Kokietka z ciebie - i weszliśmy na posterunek. Kapitan odpowiedział na moje pierwsze pytanie.
- Nie wyrzucimy ich. Ty miałaś być ich testem. Oblali go i poniosą za to konsekwencje.
- Skoro go oblali, to dlaczego ciągnie mnie pan na posterunek?
- Nie żartuj - zaśmiał się - jesteśmy poważną instytucją, skoro kogoś mamy na oku, to nie możemy go, ot tak puścić.
Przewróciłam oczami, ale tego nie widział. Zwrócił się do faceta siedzącego za kontuarem i poprosił o klucz do jakiegoś pokoju. Poszliśmy tam. Była to sala przesłuchań. Spodziewałam się, że zobaczę zaschłą krew na ścianach i powyginane meble, ale było czysto i normalnie.
Kapitan rozpiął mi kajdanki i wskazał mi krzesło. Usiadłam, a on stał przy wejściu i podpierał ścianę. Milczeliśmy. Nie wiem czy chciał mnie zdenerwować. Jeśli tak, to źle trafił, potrafiłam być cierpliwa nie mniej niż on. Usłyszałam hałas. Do środka wpadło dwóch pobitych funkcjonariuszy. Kapitan odezwał się do nich.
- Jest wasza - a potem zwrócił się do mnie - jeśli wyjdziesz z tego pokoju cała - przerwał - znaczy, żywa, to zapraszam do pokoju nr 15.
- A jak ich zabiję? - wskazałam na oberwańców.
Oficer wzruszył ramionami i wyszedł.
Pozostali mężczyźni byli wściekli i rządni krwi. Nie mieli zamiaru rozmawiać. Rzucili się na mnie jednocześnie. Wyskoczyłam w górę i przekoziołkowałam im nad głowami. Dopadłam drzwi i wyszłam. Popędzili za mną, a ja krzyknęłam.
- Wyszłam z pokoju, więc się odwalcie.
- To prawda- usłyszałam zdumiony głos kapitana. Nie zdążył dojść do końca korytarza, a ja byłam już tuż za nim.
Funkcjonariusze stanęli zaciskając pięści.
- Proszę za mną- zwrócił się do mnie kapitan.
Weszłam za nim do kolejnego pomieszczenia, na oko uznałam to za salę narad. Mężczyzna usiadł na krześle, a ja poszłam w jego ślady.
- Dokumenty - powiedział.
Podałam mu dowód tożsamości. Spojrzał na niego przelotnie i mi go oddał.
- Skąd wracasz?
Zdziwiłam się.
- Jestem łowcą przygód do nikąd nie jadę i z nikąd nie wracam. Nie mam domu.
- A gdzie twój wóz.
- Bezpieczny.
- To inaczej. Gdzie byłaś zanim tu przyjechałaś.
Cholera - pomyślałam - wiedzą o jatce pod Szczecinem. Dlaczego nie byłam mądrzejsza i nie pojechałam prosto do Trójmiasta.
- W Szczecinie - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- A co tam robiłaś?
- Przejeżdżałam przez miasto w celu dostania się nad morze i zatrzymania się nad jego brzegiem na kilka dni wytchnienia. Potem stwierdziłam, że nigdy nie byłam w Kołobrzegu...
- Wystarczy - przerwał mi i spojrzał na zegarek. Minęło 15 minut.
- Nie interesuje mnie jatka pod Szczecinem, interesuje mnie co dostał Baltazar.
- Sami go zapytajcie - burknęłam.
- Nie możemy. Bez nakazu, nie mamy prawa wstępu na zamek.
- No tak, lepiej gnębić biedaków.
- Nie jesteś biedna ani bezbronna Doroto. Ani anonimowa. Mężczyzna łowca szybko by znikł nam z oczu, ale pomyśl, ile jest na naszych ziemiach kobiet, które parają się tym zawodem?
- 20?
- 4 - odparł.
Zdziwiłam się. Myślałam, że jest nas więcej.
- I co w związku z tym? - zapytałam zrezygnowanym tonem.
- Jesteś rozpoznawalna wszędzie gdzie się pojawisz.
- Nie może mi pan nic zrobić. Wykonuję swoją pracę. Mam licencję.
- Stop! - powiedział - chcę tylko wiedzieć, co dostał Baltazar.
- Nie wiem - byłam oburzona - co mi pan zarzuca! Niekompetencje?! Nie zaglądam do przesyłek! To wbrew zasadom.
- Ale mógł wam to pokazać.
- Nie zrobił tego - burknęłam.
- Pytam ostatni raz...
- Niech mnie pan nie straszy - warknęłam - nic nie wiem i nie mam nic więcej do powiedzenia.
Kapitan wahał się przez chwilę, ale w końcu się odezwał.
- Wierzę ci, ale zmień ton. Ja nie jestem żółtodziobem, możesz się zaraz porządnie zdziwić.
„Faceci” - parsknęłam do siebie.
- Co mówiłaś?
- Nic. Mogę już iść?
- Zapomniałaś Doroto, że w standardzie przesłuchań mamy jeszcze tortury.
Zamachałam rękoma, wkurzyłam się. Bezpieka czy nie, nie będzie sobie ten facet pokazywał wyższości nade mną.
- Ja już jestem na torturach. Marnujecie mi życie i nie dajecie cieszyć się pięknym dniem.
- Igrasz z ogniem Doroto – ostrzegł mnie kapitan, ale widziałam lekkie rozbawienie w jego oczach.
Uspokoiłam się. Miał rację, nie był nowicjuszem tylko doświadczonym Ebekiem. Czy w ogóle stąd wyjdę, zależało od niego.
- Przepraszam – powiedziałam.
- Możesz iść.
- Dziękuję.
Wstałam i zanim wyszłam powiedziałam jeszcze.
- Ujmę to tak, nawet gdybym cokolwiek wiedziała i tak bym panu nic nie powiedziała. Nie współpracuję z Bezpieką. Instytucja, która wszystko niszczy, która mówi nam co mamy myśleć i co robić, jest mi wroga. Łowcy przygód nie lubią być skrępowani zasadami i pan doskonale o tym wie.
Myślałam, że zaraz mnie zawróci, a potem zrobi rewizję w Łaziku, ale nie. On tylko się lekko uśmiechnął.
- Bezpieka, którą znasz walczy z wiatrakami. Z pewnością w twoim wozie znajduje się kilkanaście zakazanych rzeczy, ale jakoś nigdy nikt ci ich nie zabrał.
- Mój Łazik, moim domem, bez nakazu… – powiedziałam.
- Nakaz można w każdej chwili załatwić – zapewnił mnie – ale mnie nie o to chodzi. Ja nie należę do tych, którzy są widoczni, szczerze mówiąc mam w dupie, czy te książki są złe czy dobre, oraz czy rzeczywiście stare gry komputerowe niszczą komórki mózgowe. Nie obchodzi mnie to. Ja zajmuję się rzeczywistymi nadużyciami i dążeniem do dalszej destrukcji i tak przetrzebionego z ludzi świata. Baltazar jest jednym z nich. Nie pomagając mi, szkodzisz również sobie i innym. Ale przecież wszyscy wiemy, że łowcy to egoiści patrzący tylko na kasę.
- Tak, właśnie taka jestem – powiedziałam – ale ja w odróżnieniu od pana, nie wsadzam ludzi do więzienia ani ich nie torturuję.
- Zabijasz ich – wypomniał.
- W ostateczności i bez przyjemności – parsknęłam.
- Możesz już iść, ale wiedz, że będę miał na ciebie oko.
Coś mnie tknęło.
- Jak to?
Kapitan się roześmiał.
- Dobrze, przyznam się. Jest was więcej niż cztery, może rzeczywiście ze dwadzieścia, ale ciebie poznałem najlepiej.
- Niby gdzie? – usiadłam z powrotem przy stole.
- W zajeździe w Malborku, często tam bywasz. W Warszawie również robisz interesy. Natknąłem się na ciebie kilka razy i z ciekawością będę cię obserwował dalej. Ale nie martw się, nie jeżdżę za tobą, mam swoje zadania. A dzisiaj oprócz sprawy Baltazara, po prostu chciałem cię poznać i nie zawiodłem się. Jesteś taka, jak myślałem, dzika kotka. Chętnie bym cię poznał bliżej.
- Łapy przy sobie – poderwałam się – świntuszenie zachowaj sobie dla bardziej naiwnych.
- Nie zapominaj, że nadal jesteś na posterunku.
- Chwyt poniżej pasa, nie urósł pan w moich oczach, wręcz przeciwnie – kapitan spochmurniał, a ja stwierdziłam, że mogłam przesadzić.
- Zatem do zobaczenia w innych okolicznościach. Tę rundę wygrałaś.
Wskazał mi drzwi.
Wyszłam stamtąd jak najszybciej i postanowiłam od razu ruszyć w drogę. A potem odetchnęłam i wróciłam do hotelu. W pokoju rzuciłam się na łóżko i zaczęłam analizować spotkanie z kapitanem.
Nie mogłam tak panikować, w końcu on chciał mnie po prostu poznać. Nie mogłam uwierzyć w to, że podobałam się oficerowi Bezpieki. Gorzej nie mogłam trafić. Wolałabym każdego zdegenerowanego rzezimieszka w okolicy, niż jednego Ebeka. To byli ludzie gorsi od żołnierzy Akademii Przysposabiającej, wyprani z uczuć, wykonawcy szemranych zadań. To, że kapitan Jacek Polanowski powiedział, że mu się podobam oznaczało tylko jedno. Chciał mnie zaciągnąć do łóżka. I byłam pewna, że wcześniej czy później będzie tego próbował. Będzie się ze mną droczył, straszył, osaczał, aż w końcu zażąda ode mnie podporządkowania się jego woli. Nie zrobi tego od razu, wiedziałam, że mam trochę czasu. Jego będą bawiły moje ucieczki, uniki i strach. A miał nade mną tę wyższość, że nie mogłam go po prostu zabić. Rzuciłaby się na mnie cała Bezpieka.
Poczułam się bezradna jak nigdy, zatęskniłam za Tymonem.
A potem otrząsnęłam się z tych złych myśli i stwierdziłam.
- A może przesadzam, może kapitan ma jakieś ludzkie uczucia i rzeczywiście mu się podobam i będzie mnie podrywał w bardziej cywilizowany sposób.
Nie był brzydki, nawet mi się podobał, taki doświadczony życiowo twardziel. Ale miał jedną, ogromną wadę, był Ebekiem i to już go dyskwalifikowało na samym starcie.

- Jeżeli będzie mnie podrywał, to nie skończy się to niczym dobrym – i mimo, że do wieczora było jeszcze sporo czasu, zasnęłam.

kolejny odcinek 06 stycznia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka