Ach, nie dla mnie już taniec, ach nie…..
Póki co, kramik z tańcem zamknięty i serce mi z tego powodu pęka.
Nie
wiem, co tam z moim kolanem będzie, z resztą nie jednym, bo oba kulawe, ale
wiem jedno. Na razie z tańców nici.
Serce
mi pęka, bo właśnie obejrzałam kilka filmików z układami typu swing dance, charleston
czy stepowanie. Kurczę, jak ja bym chciała móc tak sobie potańczyć.
Chciałabym
mieć dobrego partnera do boogi woogi albo rock 'n' roll i wywijać na parkiecie
do utraty tchu. Przecież ja to wszystko umiem, przynajmniej w podstawach, a na
pewno w sercu. I po prostu. U mnie przychodzi to wszystko spontanicznie. Patrzę
się i uczę. Kiedyś z bratem tańczyliśmy rock 'n' roll z figurami, wymachami i
obrotami i to było super. A teraz… Wiem, że już wiek nie ten i wszystko mi
skrzypi, ale wiem też, że potrafię zatańczyć prawie wszystko. Oprócz break dance
– bo nigdy nie próbowałam. Tylko te
kolana mi wszystko popsuły i ograniczyły moje ruchy. Nawet, kiedy pokazywałam
młodzieży, jak tańczyć charlestona czy rap do Mc Hammera, to po kilku minutach
czułam, że chrupie mi w stawach, a potem przez kilka dni musiałam te pokazy „odchorować”.
Kiedyś na Majorce zaprosił mnie do tańca brazylijski tancerz i to był odlot.
Wirowałam w jego rękach, jak chciał. A największym komplementem dla mnie było
to, że zapytał się, kto mnie uczył tańczyć. Nikt, samo mi przychodzi. Ja po
prostu patrzę i się uczę.
Jak
byłam dzieckiem chodziłam na kurs tańca mambo, pamiętam podstawowe kroki, ale
do nich można dodać, co się chce. A Lambada? Od lat dla mnie niewykonalna, nie
dam rady tańczyć na ugiętych nogach.
Ja
w ogóle kocham taniec, gdy tymczasem….
Aaaaaaaaaaaaaa!!!!
Dlaczego ja tak mam! Dlaczego nie mogę mieć zdrowych kolan, wtedy by mnie nawet
ciągnikiem z parkietu nie ściągnęli. Do pracy szła bym tanecznym krokiem i
robiła dyskotekę w autobusie.
Aaaaaaaa!
Zostały mi tylko wspomnienia. Bu.
Ale
cóż, co wytańczyłam, to moje.
Dawno
temu, kiedy byłam jeszcze na studiach ortopeda mówił mi, żadnych wygibasów na
parkiecie. Oczywiście, że go nie posłuchałam. No to mam.
Ale
powtarzam, co wytańczyłam, to moje. Jest, to jakieś pocieszenie.
I
co mi pozostało? Stateczne gibanie się przy wolnych piosenkach? Gdyby jeszcze
był ktoś, kto by zechciał się ze mną gibać, to by było super.
Wiem,
że nieskładnie piszę, ale tak ma być, bo to jest krzyk rozpaczy!
Wykończyłam swoje nogi. Czy wiecie, że z
każdego wyjazdu wakacyjnego z ostatnich dziesięciu lat, na których tańczyłam
wracałam ze sztywną nogą?
No
to już wiecie. Może i miałam sztywną nogę, która mnie bolała, ale przynajmniej
byłam szczęśliwa, bo co wytańczyłam, to moje.
Ja
nawet umiem taniec brzucha. Też chodziłam na kurs tańca. Pani instruktorka
mówiła o mnie i o jeszcze jednej osobie, że jesteśmy chłopaczkami, bo przychodziłyśmy
w dresach (a ja dokładnie w spodniach od piżamy), a nie w sukienkach. Ale to mi
nie przeszkodziło nauczyć się tego i owego. W ogóle taniec brzucha jest super.
Poznałam mięśnie, o których nie miałam pojęcia i ruchy, których myślałam, że
nie można zrobić.
Ach
te wspomnienia.
A
teraz co? Mogę sobie co najwyżej rękoma pomachać.
Nie
zatańczę już kankana ani Greka Zorby. Ech. Pozostał mi tylko układ dwa na
jeden. Jak tu teraz żyć?
Operacja?
Endoproteza? Rehabilitacja?
Nie
dam sobie wsadzić metalu w kolano! Przecież będę piszczeć przy każdej bramce w
sklepie.
Najlepiej
będzie, jak poczekam do piątku, wtedy wszystko się wyjaśni. Ale nie jestem
optymistką, wiem, że nie jest dobrze.
Dobrze,
że zdążyłam jeszcze się powygłupiać na moich urodzinach.
Już
tęsknie za wirowaniem na parkiecie…
PS.
Tak naprawdę to nie rozpaczam, ale żal mi tyłek ściska, kiedy patrzę na ludzi w
teledyskach i wiem, że ja już tak nie będę
mogła robić. Dwa na jeden, dwa na jeden, dwa na jeden, obrót, dwa na jeden, dwa
na jeden, obrót…
https://doniesieniazpolawalkinoyer.blogspot.com/2020/10/zeby-kozka-nie-skakaa-to-by.html
Komentarze
Prześlij komentarz