Różaniec - stary tekst, ale nadal aktualny:)
Już od dawna przymierzałam się do tego tematu i czuję, że najwyższy czas go zrealizować.
Jest
miesiąc październik, miesiąc maryjny i oczywiście różańcowy.
Codziennie
do kościoła przybywają ludzie żeby przez 20 lub 30 minut rozważać tę modlitwę.
Ale nie będę o tym pisać.
Chcę
się z wami podzielić moim doświadczeniem i tym, jak Maryja mnie znalazła i jak
zaczęłam moją przygodę z różańcem. Bo to jest przygoda wielka i piękna.
Przez
wiele lat ta modlitwa była dla mnie mało interesująca i kojarzyła mi się ze
starymi babciami, które są niezbyt szczęśliwe. Oraz z osobami samotnymi, które
nie mają co robić, więc „klepią” różaniec.
Absolutnie
nigdy nie wyśmiewałam się z tej modlitwy, jedynie uważałam, że to dobre właśnie
dla takich osób, jak wymieniłam wyżej. Dla mnie atrakcyjniejsze były śpiewy i
krótsze modlitwy, bo jako kinestetyk mam problem z koncentrowaniem się na zbyt
monotonnych i powtarzanych słowach.
Jak
na spowiedzi dostałam za pokutę dziesiątkę, to byłam załamana i bardzo męczyło
mnie ich odmawianie. Dodam, że wtedy moja spowiedź też była od wielkiego
dzwonu.
Wcale
nie byłam chętna do współpracy, a jednak. Dzisiaj różaniec jest moją
codziennością, w chwilach szczęścia, a zwłaszcza w tych trudnych. Niekiedy
nawet śpię z różańcem zawiniętym na ręku.
Gdzieś
słyszałam, że to jest karabin maszynowy na diabła. I to jest prawda.
Gdyby
nie Maryja, nie wyszłabym z depresji. Bo właśnie w ciemnościach tej choroby Ona
do mnie przyszła.
Nie,
nie miałam żadnych objawień, mało tego, zignorowałam Ją.
A
było to tak…
Pojawiły
się w mojej najbliższej rodzinie ciężkie choroby i życie mi się zawaliło. Moja
depresja, która była jako tako do zniesienia przez wiele lat, powaliła mnie na
ziemię. Nie miałam ochoty na nic, cały świat był przeciwko mnie. Zmuszałam się
do relacji rodzinnych i przyjacielskich. Do chodzenia do pracy. Budziłam się z
przekleństwem na ustach, że znowu nastał dzień. Wszystko wydawało mi się
wyblakłe i bez sensu. Moja twórczość była bardzo agresywna i oparta na
seksualności i przemocy. Dzisiaj wiem, że dobijałam siebie.
Nie
było fajnie, ale jeszcze nie najgorzej, bo chwila zaliczenia dna dopiero miała
nadejść. Dzięki Bogu, że mnie uratował i się od niego odbiłam.
Wiem,
że dalej wszystko może wam się wydać
dziwne i nieprawdopodobne, ale to moje doświadczenie, moje świadectwo i to jest
prawda.
Żadne
urojenie, żadna samosugestia. Bo moja samosugestia mówiła mi, że chcę zasnąć i
nie obudzić się aż do śmierci.
Byłam
na spacerze z moją bratową M i bratankiem W. (był malutki w wózku), miałam może
25 lat(więc żadna babciaJ). Szłyśmy z Nowego Miasta (Warszawa) w stronę Placu Bankowego i nagle
zaczepiła nas pewna staruszka.
Siedziała
na parapecie niskiego okna i trzymała w misie małe różańce z drewna.
Spojrzałyśmy
na nią, a ona powiedziała, że objawiła jej się Matka Boża i kazała rozdawać
różańce i wręczyła nam po jednym. Powiedziałyśmy, że zapłacimy, ale ona
powtarzała swoje i nie chciała pieniędzy.
Podziękowałyśmy
i myśląc, że jest lekko zwariowana poszłyśmy dalej.
Wpakowałam
mój różaniec do kieszeni kurtki i tam już pozostał.
Niemalże
każdego dnia trzymałam go w ręku, przekładałam z kieszeni do kieszeni i pewnie
z kurtki do kurtki, ale nic poza tym. Pewnie poza myślą, że może kiedyś się
przyda.
Moje
samopoczucie niestety pogarszało się z dnia na dzień. W zasadzie to była już
masakra.
Nie
umiałam żyć, wegetowałam. Moi przyjaciele krzyczeli na mnie, żebym coś ze sobą
zrobiła. Rodzina poznała prawdę o mojej chorobie, jedni uwierzyli, drudzy nie.
Mama rozumiała, bo sama miała depresje lękową, a tata usiłował zrozumieć. Ale
to nie pomagało. Poszłam nawet do pani psycholog, która podeptała moje jedyne
wartości, jakie mi pozostały i na depresje zaleciła puszczenie się z jakimś
mężczyzną. Ja potrzebowałam leczenia, a nie seksu. Taka prawda. Całe szczęście,
że byłam jeszcze na tyle przytomna, że zrezygnowałam z jej usług.
Nie
pamiętam, czy już wtedy modliłam się na różańcu. Po prostu nie wiem, bo
ostatnie dwa, trzy lata totalnej depresji wiele rzeczy wymazało z mojej
pamięci, A większość tego, co pamiętam dotyczyło autodestrukcji.
Nie
mniej jednak kiedy tak chodziłam sobie do pracy i międliłam różaniec w kieszeni
stwierdziłam, że skoro go mam, to może zacznę się modlić za zdrowie jednej z
moich najbliższych mi osób.
No
i zaczęłam. Nieregularnie, zbuntowana na starcie, walcząca z zasadami.
Moje
myśli były mniej więcej takie.
-
A właśnie, że nie będę mówić Wierzę w Boga, Ojcze Nasz i trzech Zdrowaś Mario,
przed jedną, jedyną odmawianą przeze mnie dziesiątką.
-
Dobrze, że w ogóle się modlę.
-
A właśnie, że nie będę się modlić codziennie, wystarczy, że w ogóle to robię.
-
A właśnie, że nie będę czytać tajemnic, a poza tym ich nie mam.
-
Dobrze, że cokolwiek odmawiam.
I
tak w kółko.
A
modliłam się w drodze na przystanek i robiłam wszystko żeby go skończyć aż
wyjdę na główną ulicę, no bo to kiszka publicznie zrobić znak krzyża – co nie?
Ale
jakoś to szło. Dzień odmawiania zmienił się w dwa, trzy, a potem w pięć
roboczych, w weekendy robiłam sobie wolne. A odmawiałam tylko jedną dziesiątkę.
Ale
nie przestawałam.
Bo
modliłam się za kogoś ważnego. Skąd miałam wiedzieć, że i mnie się coś
dostanie.:) Że dostanę łaskę uzdrowienia.
Ale
zanim wyzdrowiałam, to musiałam wpaść po uszy w gówno i się wymazać.
Czasami
mam wrażenie, że już się topiłam i może jedynie kilka włosków było na powierzchni.
Za nie pociągnął mnie Pan Bóg i wyciągnął.
Dzisiaj
wiem, że to dzięki różańcowi. Bo go lepiej lub gorzej, ale zmawiałam, była to
walka życia i o życie. Złapałam się go i walczyłam. Nieświadoma nawet tego, że
to robię. Ale to uświadomiłam sobie dużo, dużo później.
Różaniec,
to była moja ostatnia deska ratunku. To cud, że ja zaczęłam odmawiać najbardziej męczącą mnie modlitwę.
Najtrudniejszą dla mnie, monotonną i w ogóle.
I
robię to do dziś.
Jak
wyzdrowiałam? Pan Bóg uzdrowił mnie przez częstą spowiedź.
Ale
to Matka Boża mnie zaprowadziła do konfesjonału. Chociaż nie miałam o tym
pojęcia. Ja nawet nie za bardzo na Matkę Boską zwracałam uwagę.
Na
mojej drodze Pan Bóg postawił surowego księdza, który mnie zdyscyplinował i
zachęcił do częstych spowiedzi.
Wcale
nie chciałam tego robić. Robiłam to, bo szanowałam tego człowieka. Było gorzej
niż z różańcem. Ale mniej lub więcej regularnie stawiałam się przed
konfesjonałem.
I
wiecie czego się tam dowiedziałam? Dwóch rzeczy.
1.
Że Bóg mnie kocha – absolutnie nie wierzyłam w to, że Pan Bóg może kochać kogoś
takiego jak ja, uwalanego w błocku grzeszności i do tego grubej.
2.
Że Bóg wyprostuje moje ścieżki – ta, akurat bo uwierzę.
To
po myślniku to moje odpowiedzi.
Oczywiście,
że nie wierzyłam, bardzo długo nie wierzyłam. Może gdyby ksiądz mnie porządnie
objechał, nakrzyczał, czułabym, że muszę się
postarać, wziąć wszystko w swoje ręce i własnymi siłami próbować. Może
wtedy. Ale ja nie miałam siły się starać.
A
ksiądz wciąż swoje – Bóg cię kocha, zobaczysz wszystko będzie dobrze. Ale
dzisiaj zastanów się nad tym i tym…
A
ja nie zrobiłam nic, jedynie nie wierzyłam, że cokolwiek się zmieni.
Nie
myślcie, że zapomniałam o różańcu, o nie. Gdzieś tam był.
Pewnego
dnia miałam wszystkiego po dziurki w nosie, podjęłam decyzję i powiedziałam
Bogu – TAK. Po prostu tak na wszystko, rób co chcesz, bo ja już nie mam siły.
No
i się zaczęło.
Diabeł
nie śpi.
Nie
można o nim zapominać, bo dobrze się czai, aż w końcu daje o sobie znać, a to
nie jest fajne.
Kiedy
powiedziałam Bogu – TAK, zaczął się horror.
Chciałam
uzdrowienia, a dostawałam same lęki i myśli, że nic się nie uda.
Bezsenność,
strach, STRACH I STRACH. Leżałam w łóżku odwrócona plecami do pokoju i bałam
się, że jak spojrzę za siebie zobaczę diabła. A w ręku miałam różaniec.
Zmawiałam go na przemian z Jezu Ufam Tobie – setki razy w ciągu nocy.
I
strach tak paraliżujący, że sztywniały mi wszystkie stawy i mięśnie.
Nie
mogłam spać, w dzień byłam jak śnięta ryba, a nocy panicznie się bałam.
Nie,
nie byłam opętana, ale diabeł łatwo się nie poddaje. Wie, gdzie uderzyć.
A
ja chciałam być zdrowa na duchu, chciałam być kochana i mieć proste ścieżki.
Po
jakiś dwóch, może trzech tygodniach, wszystko się skończyło. Kolory wróciły,
oddychałam pełną piersią i spałam spokojnie, chociaż pewnie jeszcze z różańcem.
Nie, nie stał się cud, nie byłam zdrowa. Moja droga do zdrowia dopiero się
wtedy zaczęła. Może miałam wtedy 28-29 lat. Nie pamiętam. Pamięć strasznie przy
depresji szwankuje. A powrót do zdrowia trwał jeszcze kilka lat.
Ale
pomału zdrowiałam, odcinałam kolejne zniewolenia, często w wielkim zwątpieniu,
czasami w wielkiej radości.
Dzisiaj
jestem zdrowa.
Ale
co dalej z różańcem?
Kupiłam
sobie tajemnice różańcowe i zaczęłam zmawiać go jak człowiek.
Kupiłam
kilka różańców i zaczęłam, jak ta babcia „wariatka” z Nowego Miasta rozdawać je
tym, którzy go potrzebują. Nadal to robię. Mam dziesiątki poutykane we
wszystkich torbach i jak ktoś mówi:
-
Wiesz, jakbym miał różaniec – no więc go wyciągam i daje, a wtedy ta osoba dodaje.
-
Wiesz, ja nie wiem, jak się go odmawia, nie mam tajemnic – więc i je wyciągam i
również się nimi dzielę.
No
i weszłam do kółka różańcowego, chociaż przez jakiś czas się mocno opierałam.
Ale powstało kółko pod wezwaniem – matek heroicznych pod wezwaniem św. Joanny
Beretty Molla, która była w ciąży i stanęła przed decyzją, ona albo dziecko.
Wybrała dziecko, po porodzie zmarła.
A
ja znam wiele heroicznych matek, nie umierają w porodzie ani po porodzie, ale
mają dzieci niepełnosprawne, mają problemy z dziećmi, są samotnymi matkami,
zachodzą w ciążę i ronią ją. Doznałam bardzo silnego pragnienia wspierania ich,
tak silnego, że niemal biegłam by się zapisać.
Nie
wiem, co mnie jeszcze czeka, ale dziesiątkę różańca zmawiam codziennie.
Teraz
w październiku, mam nadzieję, że uda mi się codziennie odmówić całość.
A
nadal nie jest to dla mnie łatwe. Moja wrodzona ruchliwość i brak skupienia
wcale nie pomagają, ale się nie poddaję.
Jest
to dla mnie najtrudniejsza modlitwa, dlatego ją zmawiam. Bo jest dla mnie
wyrzeczeniem, jest wyzwaniem. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale się nie poddaję.
Polecam
ją każdemu. Można ją zmawiać niemalże wszędzie. W domu, na przystanku, w
autobusie, w pracy. Na stojąco, na siedząco, na klęczkach.
Możliwości
jest wiele. I intencji jest wiele.
Jestem
zagorzałą fanką różańca i uwaga, jak mnie spotkasz możesz go dostać za darmo.J
I
na koniec – pamiętajcie – to karabin maszynowy na diabła.
I
tak jest. Matka Boża pomaga, nawet jak wątpisz i jesteś niedowiarkiem.
Jestem
na to dowodem, żyję i cieszę się życiem. I nie mogę o tym milczeć, więc się
dzielę.
Z
Panem Bogiem.
PS. Zanim napiszesz komentarz zastanów
się dobrze. Wierzysz super, nie wierzysz, szkoda, ale to Twoja wola, Twoje
zdanie. Ale przede wszystkim komentując, trzymaj poziom. Chociażby z szacunku
do tego, że wylałam tutaj moje serce.
PS2. Dopisek z 2020 roku. Wszystko, co
napisałam powyżej potwierdzam. Dodam tylko, że zdrowie trochę mi zaczęło
szwankować(z mojej winy, zaniedbałam kilka spraw), ale się nie poddaję i wszystko oddaję Panu Bogu, zwłaszcza, kiedy
już mi się przeleje i nie mam siły. A! I zmawiam już dużo więcej niż jedną
dziesiątkę. No i nadal noszę różańce poutykane po torebkach i kieszeniach i
nadal je rozdaję. Nie mam natomiast tajemnic w wersji papierowej, ale zawsze
chętnie podeślę stronę internetową, z której korzystam.:)
powiązane linki:
https://doniesieniazpolawalkinoyer.blogspot.com/2020/10/rozaniec.html
Komentarze
Prześlij komentarz