Żeby kózka nie skakała, to by…
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kózka wcale nie skakała, tylko siedziała sobie spokojnie na łóżku. Ale, że po turecku, to coś pykło i teraz ma, szlaban domowy. Oczywiście mówię o sobie, bo tylko ja mogę coś sobie zrobić siedząc i nic nie robiąc.
W
niedziele, na zakończenie dnia, chciałam przed pójściem spać jeszcze raz zrobić
przegląd Internetu, więc usiadłam sobie w siadzie skrzyżnym i zapatrzyłam w
ekran. I kiedy chciałam wyprostować nogę, coś strzeliło. Najpierw pomyślałam
sobie.
„Jak
zwykle coś tam w kolanach mi chrupie.”
Potem
trochę mnie bolało, ale stwierdziłam.
„Do
rana przejdzie.”
Kilka
godzin później, środku nocy obudził mnie ból i okazało się, że nie mogłam
stanąć na prawej nodze.
A
w mojej głowie pojawiła się myśl:
„No
nie, znowu zaczynają się problemy z kolanami, a tyle lat miałam spokoju.”
Dużo
później pomyślałam.
„No
tak, ortopeda dwadzieścia lat temu mówił mi, że po czterdziestce będę miała
stawy do wymiany. Czyżby to już teraz?” MÓWIĘ STANOWCZE NIE!
Przez
ten cały ból i przez to, że nie mogłam wyprostować nogi nie pojechałam fizycznie
do pracy tylko zdalnie przed komputer.
Za
to do ortopedy byłam umówiona na dzisiaj i wiecie, jak to ze mną jest?
No
właśnie, same przygody.
Po
pierwsze, w Legionowie na trasie parking za Błękitnym Centrum a Klinika był
jeden dołek w chodniku, w który oczywiście musiałam wleźć i ponownie urazić
sobie i tak urażoną nogę. Po drugie, pani w rejestracji mówiła, że należy być
piętnaście minut przed wizytą, no i mniej więcej tak byłam, tylko cały ten czas
plus dodatkowe 10 minut stałam w kolejce do rejestracji. Na szczęście pan
doktor mnie przyjął, nie szczędząc tekstów:
-
Pani Sylwia, a ta pani spóźnialska.
Na
co odparłam.
-
O nie panie doktorze, ja się nie spóźniłam, to w rejestracji był zastój.
Czy
wy to sobie wyobrażacie? Ja, JA, JA!!!! Spóźniona? Przecież to spotyka innych.
Ja nawet jeśli bardzo chcę, to się nie umiem spóźnić. Zawsze jestem przed
czasem albo o czasie. No może w całym moim życiu zdarzyło mi się nie być gdzieś
na czas????? Nie pamiętam kiedy…. Niby w urodziny nie wyrobiłam z czasem, ale
liczyłam na to, że jak zwykle goście się spóźnią i tak było, więc to się nie
liczy.
Pan
doktor mówił do mnie coś przez maskę, ale wiecie, ja jestem głucha, więc
słyszałam co trzecie zdanie. Za to doskonale słyszałam, że lubi historię i jest
jej fanem, o czym zaczął mi opowiadać. To już drugi lekarz w tej klinice, który
raczy mnie historiami o historii.
Skąd
się ona wzięła na wizycie u ortopedy? Pan doktor robił ze mną wywiad, to się
dowiedział.
Także
moje badanie było przeplatane historią. Na szczęście zdołałam się dowiedzieć,
że nie jest dobrze z moją łąkotką, nie wiem z którą, bo nie dosłyszałam, a pan
był tak szybki, że mówił już coś dalej. Za to doskonale usłyszałam słowo –
OPERACJA, na co zareagowałam.
-
O nie, nie.
Na
co lekarz odparł:
-
O tak.
Ja
na to:
-
Nie zgadzam się.
A
on:
-
Zrobimy rezonans (nota bene, który mnie zrujnuje finansowo) i się zobaczy.
Potem
dowiedziałam się, że nie dostanę leków, bo jestem alergikiem, chociaż ja na
leki nie miewam uczulenia, po czym znowu była rozmowa o historii. Nagle pan
doktor zapytał, jak z moim krążeniem, na co doparłam, że noga mi drętwiała.
Dlatego jeszcze raz zaszczyciłam swoją osobą kozetkę, gdzie tym razem pan
doktor opowiadając o językach, jakie historyk w Polsce powinien znać, badał
moje krążenie.
-
Panie doktorze, mam to krążenie? – zapytałam przerywając jego wywód.
-
Tak.
Wizytę
u pana doktora uznaję, za jedną z bardziej zabawnych i pozytywnie
nastrajających mnie do życia. Wyszłam ze skierowaniem na zrujnowanie mojego
domowego budżetu oraz zwolnieniem lekarskim na kilka dni, co by mi noga
odpoczęła.
(oczywiście
nie opisuję Wam całej wizyty, tylko te ciekawsze kawałki, gdzie nic mnie nie
bolało.)
Przez
to całe zamieszanie zapomniałam poprosić go o to, żeby zbadał mi też lewą nogę,
bo ona też się buntuje. Muszę o tym pamiętać na kolejnej wizycie,
A
teraz rachunek sumienia względem moich kolan.
Ostatnio
ich nie oszczędzałam, chodziłam na obcasach, klęczałam w kościele, łaziłam po
schodach, biłam rekordy marszów, siedziałam „na nodze” (tej prawej), siedziałam
po turecku, podbiegałam, a wręcz biegałam na łeb na szyję ze skokami po dwa
stopnie, żeby zdążyć na autobus. Tańczyłam dużo na własnej imprezie. Ogólnie
jestem winna, ponieważ już w styczniu miałam się zająć stawami kolanowymi, ale
jakoś tak nie miałam czasu. No to mam…, za swoje. Tak. To moja wina.
https://doniesieniazpolawalkinoyer.blogspot.com/2020/10/ach-nie-dla-mnie-juz-taniec-ach-nie.html
Komentarze
Prześlij komentarz