Jabłonna cz.3 - moje miejsce na ziemi

Na zdjęciu Dom Ogrodnika. Dzisiaj Gminne Centrum Kultury, to jedno z miejsc w Jabłonnie gdzie bywałam i bywam. 
Sam budynek powstał w PRL-u ze składek ogrodników, w tym moich rodziców. Tam mieliśmy mieć wszystkie atrakcje za darmo i w ogóle. Najbardziej czekaliśmy na basen. No, ale potem system upadł i w III RP Dom Ogrodnika stał się Domem Kultury. Zanim jednak napiszę o dniu dzisiejszym, wrócę jeszcze do czasów PRL-u. Budynek ma salę widowiskową, więc tam odbywały się sylwestry, na które chodzili moi rodzice. Zimową porą organizowano nam, dzieciom, bale choinkowe, na których dostawaliśmy paczki, w których były: delicje, pomarańcze, guma Donald. Pewnie coś jeszcze było, ale ja zapamiętałam te trzy pozycje. Oczywiście trzeba było dać Mikołajowi świstek, żeby ten wręczył nam prezent. Takie to były czasy:). Jednego roku zorganizowano nam szereg dyskotek i to musiało już być w 1990 roku, bo jedną z głównych piosenek była  "Wind of change" Scorpions. (Gdyby ktoś z młodszego pokolenia nie wiedział, to piosenka w teledysku ma fragmenty wydarzeń z upadku komuny w 1989 roku i nie tylko.) Wtedy też wszyscy ześwirowaliśmy na punkcie Dirty dancing, więc mieliśmy też lekcje mambo. Ale krótko, zaledwie kilka lekcji, ale pamiętam je do dziś. 





Kiedy byłam w szkole średniej Dom Ogrodnika podupadł, jak z resztą wiele instytucji na początku III RP. Ale nadal odbywały się tam wesela i bale sylwestrowe. Była też kawiarnia, w której zimową porą przesiadywałam ze znajomymi.  Piliśmy colę i paliliśmy papierosy. 
Korzystałam też z gminnej biblioteki. Zapisałam się do niej chyba w 3 klasie szkoły podstawowej. Prowadziła ją wtedy pani, której wszyscy się bali. Dla mnie zazwyczaj była miła, bo znała moją mamę. Ale generalnie nie uchodziła za sympatyczną osobę. 
Z ciekawszych i dosyć dziwnych wydarzeń mojego życia, które miały miejsce w Domu Ogrodnika, były spotkania z pewną panią. Ona chyba była psychologiem albo pedagogiem i rozmawiała z nami, dziewczynami, o różnych sprawach. Nie pamiętam żadnej z nich jakich, ale chętnie bywałam na spotkaniach. Nie wiedzieć czemu doprowadziło to nas na jakąś imprezę koła gospodyń wiejskich? Coś w ten deseń. I ja się tak zastanawiam, czy moja mama w ogóle wiedziała, gdzie mnie puszcza? Krzywda nam się nie działa, ale to było dziwne. 
Dzisiaj nadal bywam w Domu Kultury. Korzystam z biblioteki, która przeszła ogromną ewolucję in plus. Zdarza mi się też dawać tam wykłady dla UIIIW. 
Tutaj też miałam spotkanie literackie w 2014 roku z okazji wydania przeze mnie książki "Nulla". Do dzisiaj jestem niezmiennie wdzięczna ówczesnym władzom gminy, domu kultury i biblioteki, że pomogli mi w wydaniu tego "wiekopomnego" dzieła. 



 Innym razem odbierałam  nagrodę literacką za opowiadanie "Początek". Zajęłam wtedy 3 miejsce. Opowiadanie jest na blogu pod linkiem:  https://zprzymruzeniemoczu.blogspot.com/2017/12/poczatek-miniopowiadanie.html    
Zapraszam do jego lektury.
Na początku XXI wieku chodziłam do Domu Kultury na naukę tańca brzucha. Najlepsze lekcje, jakie w życiu miałam. I jeśli ktoś uważa, że to tylko kręcenie tyłkiem i biustem, to bardzo się myli. Podczas nauki tego tańca odkryłam mięśnie, o których nie miałam pojęcia. Szkoda, że z braku chętnych się skończyły.
Jak widzicie i czytacie, Dom Ogrodnika vel Dom Kultury to miejsce, które oddziałuje na moje życie. 
Sam budynek nie jest porywający, ani z zewnątrz, ani wewnątrz. Ale jest nasz - jabłonowski :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka