Samotnia w Łajsie
Postanowiłam udać się na odosobnienie, więc to, co teraz czytacie i oglądacie, już się wydarzyło. Choć czas pisania będzie teraźniejszy i lekko przeszły;).
Dzisiaj wyjeżdżając z Warszawy
miałam nawet moment zwątpienia, czy na pewno dobrze robię, gdyż ze stolicy
wyjeżdżałam ponad godzinę. Nic tylko skręcić w prawo, przejechać Wisłę i wrócić
do domu. Dwa wypadki i piątkowe korki prawie mnie zniechęciły do podróży. Ale
potem wyszłam na prostą. Ale to nie był koniec przygód. Pamiętajcie na siódemce
od Warszawy do Płońska nadal są roboty i stacji benzynowej nie ma. Za Płońskiem
też nie ma, dopiero na wysokości Mławy. Bak miałam prawie pełny, więc o brak
paliwa się nie martwiłam, ale wraz z upływem czasu napełnił mi się też bak
pęcherza i rozważałam nawet spompowanie się w gacie. A na trasie, jak wiadomo
człowiek nie może się zatrzymać. I znowu tym udowadniam Wam, że boczne drogi są
lepsze, gdyż w co drugim miasteczku lub wsi jest stacja benzynowa.
Wracając do tematu. Udało mi się
dotrwać do stacji i nawet zjadłam tam obiadokolację i popiłam ją herbatką. Obsługa
na tym Shellu była przemiła, uczynna, do tego stopnia, że poczułam się, jak
królowa. A potem znowu ruszyłam w trasę. Niestety szybko zrobiło się ciemno, a
ja nie lubię jeździć w nocy, więc trasa straciła na uroku na rzecz skupienia,
żeby nie trzasnąć jakiegoś jelenia. I dobrze, że poza trasą zwolniłam i stałam
się czujna. Przez szosę przebiegł mi lis, ale na szczęście nie bezpośrednio
przed maską. A potem wjechałam w las na szutrową drogę i poczułam się jak w
innym wymiarze. Bajkowym, tajemniczym i pięknym. Drzewa rzucały cienie, domki w
jednej z leśnych wiosek przycupnęły cicho pod gałęziami i mrugały pojedynczymi
światłami. Aż poczułam tęsknotę za tym, czego nie znam, czyli za tym, żeby
zamieszkać na takim odludziu. Kiedy wyjeżdżałam już na drogę do pensjonatu w
Łajsie przywitał mnie na drodze królik. Kicał tu i tam i w ogóle nie przejął
się moim samochodem. Znowu się wzruszyłam bliskością natury. A kiedy już
zaparkowałam samochód w uszy uderzyła mnie cisza.
I ona nadal trwa. Jest cudownie. A
i nie mam tu praktycznie zasięgu ani telewizora, więc będę miała mały detoks od
mediów. Mały, bo piszę do Was w notatkach w telefonie, a i lekcje francuskiego
też mi zaliczyło mimo, że jestem offline. Odpoczywam. 😶🌫️
Na drugi dzień.
Jednak nie jestem poza Internetem,
mają tu Wi-fi. Ale i tak wrzucę te wpisy po powrocie.
Jest około 15:00, a ja leżę i
kwiczę. Od rana biegałam po lesie i szukałam grzybów. Zrobiłam tysiąc
kilometrów. Zrobiłabym więcej, bom pazerna na grzyba, ale kolano odmówiło
współpracy, więc wróciłam do pensjonatu. Siedzę teraz na kanapie, pod kocykiem
i dogorywam. Jednak jestem zmęczona tym łażeniem.
A grzyby? Jakieś są, ale szału nie
ma. Dużo maślaków, ale ich za bardzo nie zbierałam, bo boję się, że do jutra
nie wytrzymają i, że będę musiała je wyrzucić. Trafiłam też na podgrzybki i
jakubki, ale nie zapełniłam nimi nawet dna klatki. Ale i tak jestem zadowolona.
A jutro jeszcze raz pójdę i mam nadzieję, że coś uzbieram. I wtedy nawet
maślakom nie przepuszczę.
Znalazłam też dwa prawdziwki, ale były
zeżarte od środka przez robale i rozpadły mi się w rękach.
A lasy? Cóż to za piękne lasy.
Mieszane z przewagą sosen. Podłoże usłane dywanami z mchu i krzaków borówek.
Jedyną wadą dla mnie jest to, że to pagórkowaty teren, przez który wykończyłam
kolano. Wejście na szczyt wzgórka to dla
mnie nie problem. Zejście jest nokautujące. Ale to tylko mała niedogodność.
Widoki, cisza, spokój, zieleń, jeziora. Czuję, że moje akumulatory się znowu
naładowały. Jest dobrze.
A w całym ośrodku jestem ja i dwie
panie mniej więcej w moim wieku. Lepiej trafić nie mogłam.
Tymczasem borem pasem zaraz jadę
na obiad do jakiejś karczmy czy restauracji. Nie wiem gdzie, zaraz wybiorę.
Ha ha ha. Ostatecznie wylądowałam
w Żabce na hot- dogu. Karczma Warmińska była do tego stopnia zawalona ludźmi,
że była nawet kolejka oczekujących. Stwierdziłam, że jako pojedyncza osoba nie
będę blokować dużego stolika. Poza tym było tam za głośno. Dlatego pojechałam
do Olsztyna do pizzerii, ale że nie miałam możliwości zaparkowania, to z niej
też zrezygnowałam. Ostatecznie kupiłam w Żabce hot- doga i kanapkę na kolację i
wróciłam do Łajsu. Teraz leżę i będę jadła na deser Twixa popijając go Pepsi.
Samo zdrowie.
Dzisiaj po śniadaniu znowu poszłam
do lasu i trafiłam do grzybowego raju. No może nie raju, ale w ciągu półtorej
godziny zebrałam praktycznie tyle, co wczoraj przez pół dnia. Żaden pagórek mnie
nie odstraszył, a do tego grzybki wyrastały mnie niemalże pod nogami.
Oczywiście przesadzam, ale porównaniu z sobotą, to było tego sporo. Część już
suszy się w piekarniku, a część przegotowałam i będę jutro dusić i robić zupę.
Jestem dumna i blada i zadowolona, że udało mi się nie tylko odpocząć w okolicznościach pięknej przyrody, ale i zaspokoić swoje żądze do zbierania grzybów. Zapraszam do oglądania zdjęć.
























Komentarze
Prześlij komentarz