Samotnia w Łajsie

 

Postanowiłam udać się na odosobnienie, więc to, co teraz czytacie i oglądacie, już się wydarzyło. Choć czas pisania będzie teraźniejszy i lekko przeszły;).

 Od ponad roku czułam, że muszę pojechać gdzieś w głuszę, w miejsce, gdzie mnie nikt nie zna i gdzie będę mogła pobyć w upragnionej ciszy. No i udało się. Co prawda nie jest to dla mnie miejsce nieznane, ale ciche i zatopione 5-6 kilometrów w lesie z trzema jeziorami wokół.  I mam nadzieję, że będą w tych lasach grzyby. Jestem w Łajsie nad Jeziorem Kośno. Niestety z powodu zaziębienia, nie będę się w nim kąpać😬.

Dzisiaj wyjeżdżając z Warszawy miałam nawet moment zwątpienia, czy na pewno dobrze robię, gdyż ze stolicy wyjeżdżałam ponad godzinę. Nic tylko skręcić w prawo, przejechać Wisłę i wrócić do domu. Dwa wypadki i piątkowe korki prawie mnie zniechęciły do podróży. Ale potem wyszłam na prostą. Ale to nie był koniec przygód. Pamiętajcie na siódemce od Warszawy do Płońska nadal są roboty i stacji benzynowej nie ma. Za Płońskiem też nie ma, dopiero na wysokości Mławy. Bak miałam prawie pełny, więc o brak paliwa się nie martwiłam, ale wraz z upływem czasu napełnił mi się też bak pęcherza i rozważałam nawet spompowanie się w gacie. A na trasie, jak wiadomo człowiek nie może się zatrzymać. I znowu tym udowadniam Wam, że boczne drogi są lepsze, gdyż w co drugim miasteczku lub wsi jest stacja benzynowa.

Wracając do tematu. Udało mi się dotrwać do stacji i nawet zjadłam tam obiadokolację i popiłam ją herbatką. Obsługa na tym Shellu była przemiła, uczynna, do tego stopnia, że poczułam się, jak królowa. A potem znowu ruszyłam w trasę. Niestety szybko zrobiło się ciemno, a ja nie lubię jeździć w nocy, więc trasa straciła na uroku na rzecz skupienia, żeby nie trzasnąć jakiegoś jelenia. I dobrze, że poza trasą zwolniłam i stałam się czujna. Przez szosę przebiegł mi lis, ale na szczęście nie bezpośrednio przed maską. A potem wjechałam w las na szutrową drogę i poczułam się jak w innym wymiarze. Bajkowym, tajemniczym i pięknym. Drzewa rzucały cienie, domki w jednej z leśnych wiosek przycupnęły cicho pod gałęziami i mrugały pojedynczymi światłami. Aż poczułam tęsknotę za tym, czego nie znam, czyli za tym, żeby zamieszkać na takim odludziu. Kiedy wyjeżdżałam już na drogę do pensjonatu w Łajsie przywitał mnie na drodze królik. Kicał tu i tam i w ogóle nie przejął się moim samochodem. Znowu się wzruszyłam bliskością natury. A kiedy już zaparkowałam samochód w uszy uderzyła mnie cisza.

I ona nadal trwa. Jest cudownie. A i nie mam tu praktycznie zasięgu ani telewizora, więc będę miała mały detoks od mediów. Mały, bo piszę do Was w notatkach w telefonie, a i lekcje francuskiego też mi zaliczyło mimo, że jestem offline. Odpoczywam. 😶🌫️

Jeden z tych królików mnie wczoraj przywitał


Na drugi dzień.

Jednak nie jestem poza Internetem, mają tu Wi-fi. Ale i tak wrzucę te wpisy po powrocie.

Jest około 15:00, a ja leżę i kwiczę. Od rana biegałam po lesie i szukałam grzybów. Zrobiłam tysiąc kilometrów. Zrobiłabym więcej, bom pazerna na grzyba, ale kolano odmówiło współpracy, więc wróciłam do pensjonatu. Siedzę teraz na kanapie, pod kocykiem i dogorywam. Jednak jestem zmęczona tym łażeniem.

A grzyby? Jakieś są, ale szału nie ma. Dużo maślaków, ale ich za bardzo nie zbierałam, bo boję się, że do jutra nie wytrzymają i, że będę musiała je wyrzucić. Trafiłam też na podgrzybki i jakubki, ale nie zapełniłam nimi nawet dna klatki. Ale i tak jestem zadowolona. A jutro jeszcze raz pójdę i mam nadzieję, że coś uzbieram. I wtedy nawet maślakom nie przepuszczę.

Znalazłam też dwa prawdziwki, ale były zeżarte od środka przez robale i rozpadły mi się w rękach.

A lasy? Cóż to za piękne lasy. Mieszane z przewagą sosen. Podłoże usłane dywanami z mchu i krzaków borówek. Jedyną wadą dla mnie jest to, że to pagórkowaty teren, przez który wykończyłam kolano.  Wejście na szczyt wzgórka to dla mnie nie problem. Zejście jest nokautujące. Ale to tylko mała niedogodność. Widoki, cisza, spokój, zieleń, jeziora. Czuję, że moje akumulatory się znowu naładowały. Jest dobrze.

A w całym ośrodku jestem ja i dwie panie mniej więcej w moim wieku. Lepiej trafić nie mogłam.

Tymczasem borem pasem zaraz jadę na obiad do jakiejś karczmy czy restauracji. Nie wiem gdzie, zaraz wybiorę.

Ha ha ha. Ostatecznie wylądowałam w Żabce na hot- dogu. Karczma Warmińska była do tego stopnia zawalona ludźmi, że była nawet kolejka oczekujących. Stwierdziłam, że jako pojedyncza osoba nie będę blokować dużego stolika. Poza tym było tam za głośno. Dlatego pojechałam do Olsztyna do pizzerii, ale że nie miałam możliwości zaparkowania, to z niej też zrezygnowałam. Ostatecznie kupiłam w Żabce hot- doga i kanapkę na kolację i wróciłam do Łajsu. Teraz leżę i będę jadła na deser Twixa popijając go Pepsi. Samo zdrowie.

Dzisiaj po śniadaniu znowu poszłam do lasu i trafiłam do grzybowego raju. No może nie raju, ale w ciągu półtorej godziny zebrałam praktycznie tyle, co wczoraj przez pół dnia. Żaden pagórek mnie nie odstraszył, a do tego grzybki wyrastały mnie niemalże pod nogami. Oczywiście przesadzam, ale porównaniu z sobotą, to było tego sporo. Część już suszy się w piekarniku, a część przegotowałam i będę jutro dusić i robić zupę.

Jestem dumna i blada i zadowolona, że udało mi się nie tylko odpocząć w okolicznościach pięknej przyrody, ale i zaspokoić swoje żądze do zbierania grzybów. Zapraszam do oglądania zdjęć.

Dowód na to, że to ja zbieram grzyby.



Dwa mega mrowiska, super



Wszystkie grzyby są piękne, nawet trujące.


Żabka



Urzekły mnie te grzybki, nazywają się chmmm - Grzybówki.


Dowód na to, że byłam nad jeziorami

Kozioł też się trafił



Pluszowy mech






 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"