Dialogi autobusowe



Nareszcie zaczęło się coś dziać. Oto kilka autobusowych dialogów.

Ja nie dyskutuję.
Jedna pani, drugiej pani zwróciła uwagę, że mokrą torebką szoruje jej po kurtce.
Zagadnięta, nabzdyczyła się i zaczęła utyskiwać. Na co, „poszkodowana” odpowiedziała spokojnym głosem:
- Ja się z panią nie kłócę, poprosiłam tylko, żeby pani nie ocierała się mokrą torebką o moją kurtkę.
- Po co w ogóle ta dyskusja! – wykrzyknęła ta od torebki.
- Ja nie dyskutuję – mówiła nadal spokojnym tonem „poszkodowana” – po prostu poprosiłam o zdjęcie torebki z ramienia.
- No dobrze, ale po co te dyskusje!
- To pani dyskutuje, wystarczyło tylko zdjąć torebkę.
- To pani dyskutuje! Po co to gadać! Ja już skończyłam dyskusję. Do widzenia!
I pomyśleć ile to emocji może przysporzyć jedna, mała prośba.

Multikulti vel prawdziwy patriota
Do autobusu wsiadła Ukrainka z małym dzieckiem. Po kilku przystankach dosiadł się ojciec z córką, a słysząc ukraińską mowę zwrócił się w tym języku albo do własnego dziecka albo do tej Ukrainki. Nie wiem, bo dopiero kolejny aktor tej tragikomedii wyrwał mnie z zamyślenia.
Młody mężczyzna powiedział głosem prawdziwego „patrioty”:
- W Polsce mówimy po polsku.
Na co pan odwraca się do niego i mówi do niego po polsku.
- Ja tak nie uważam. Jestem za wielokulturowością.
-  W Polsce i powinno się mówić po polsku – odpowiadał tamten.
- A ja uważam, że trzeba znać języki, ja znam kilka, a moja żona 12 (tutaj trochę mi to trąciło przechwałkami, ale słuchałam dalej).
Po czym zwrócił się do córki po angielsku (to też podciągnęłam pod przechwałki, ale…)
- No, ale… - chłopak tracił rezon, kiedy ojciec dziecka dodał.
- Poza tym zdziwiłby się pan w ilu językach mówiło się w Polsce przed II wojną światową. Polska była wielokulturowa (tu dostał ode mnie plusa, ale i tak multikulti mnie irytował).
„Patriota” został zbity z tropu i nie pozostało mu nic innego, jak uznać przegraną i wyrazić podziw dla poligloty, który życzył mu po angielsku miłego dnia.
- Fenkjuwerymacz – odparł chłopak.
Podobało mi się zgaszenie tego chłopaka za głupie odzywki, ponieważ pomyślałam sobie, że ja sama będąc za granicą nie chciałabym usłyszeć takiego tekstu.
- Jesteś w Chinach mów po chińsku – inna sprawa, że ja mam zerowy talent do języków, więc i tak bym nic nie zrozumiała.:)

Ale i tak pan poliglota bardziej mnie drażnił. Spotykam czasami takich ludzi, niby nic nie robią, ale mają taki ton głosu, który jest dla mnie nie do przyjęcia.  Nie jest naturalny, trąci sztucznością i mam wrażenie, że osoby, które go używają, chcą być słyszane przez wszystkich wokół. Oczywiście mogę się mylić.
Podam drugi przykład. Jechałam z takim tatą, który tłumaczył dwuletniemu dziecku, że on i tak będzie robił zakupy w hipermarketach w niedziele, ponieważ mieszka w wolnym kraju i nie da sobie tej wolności ograniczyć.
Nie wiem ile dwulatek zrozumiał, ale ja chyba bym nie uświadamiała malucha, co do zaistniałych zmianach w prawie. A wypowiedź, mam wrażanie była bardziej dla innych współpasażerów niż do dziecka.

Cisza w metrze
I ostatnie.
Jak już wcześniej pisałam, w metrze jest cicho. Rzadko ktoś rozmawia, większość ludzi siedzi zatopiona w telefonach, czasami w książce.
Ale tym razem nastała cisza absolutna, no i dwóch nastolatków.
Jeden z nich mówił bardzo głośno, a drugi normalnie.
Trochę mnie to rozpraszało, bo z jednej strony chciałam czytać gazetę, ale z drugiej, chciałam ich podsłuchać.
No i się doczekałam.
Metro stanęło między stacjami i oprócz młodych chłopaków nikt się nie odzywał.
Ten głośny opowiadał jakąś dyskusję, nie wiem czy z lekcji, czy między innymi kolegami, ale tematy były ciężkie. Aż w pewnym momencie głośny nastolatek zaczął opowiadać o chłopaku, który bez krępacji mówi o masturbacji.
 Jego kolega odparł na to:
- Ale zdajesz sobie z tego sprawę, że wszyscy w tym wagonie cię słuchają?
Głośny nastolatek odparł:
- Wiem – i bez żadnej żenady, ani ściszenia głosu mówił dalej.
My, pasażerowie uśmiechnęliśmy się pod nosem i wysiedliśmy na Młocinach.



Komentarze

  1. Na włoskim placu zabaw podniosła mi ciśnienie pewna całkiem młoda babcia, która dwuletniemu brzdącowi na huśtawce tłumaczyła, że ma się bawić tylko w włoskimi dziećmi, bo te inne są niedobre, a już w ogóle Marokańczycy. Miałam ochotę głośno zawołać córkę, żeby nie kręciła się w pobliżu, bo może jest za mało Włoszką i nie jest godna oddychać tym samym powietrzem. Problem w tym, że takie dzieci słuchają i nasiąkają tymi bzdurami.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka