Praca dla szefa - odc.2


Kiedy przeszedł dzień wypłat jak szalona sprawdziłam ile mam i z ogromnym zdziwieniem stwierdziłam, że jest tyle co zwykle.  Gdyby było mniej, a nawet wcale, nie zdziwiłabym się. Pełna kwota zaniepokoiła mnie. Od razu poszłam do szefa.
Nie byłam tam od ostatniej rozmowy, czyli prawie miesiąc. Teraz ponownie siedziałam około pół godziny czekając na spotkanie.
W końcu łaskawie mnie przyjął. Znowu nie zaproponował mi krzesła, więc stałam naprzeciw niego, a on przyglądał mi się z uwagą.
- Dlaczego nie potrącił mi pan pensji? – spytałam.
- A dlaczego miałbym to zrobić? – spytał zdziwiony.
- Pański samochód i pańskie drzwi – przypomniałam.
Zaśmiał się.
- Spokojnie pani Karolino – oho, awansowałam na pani Karolino. – wszystko w swoim czasie. Zrekompensuje mi to pani, obiecuję.
- Ale… – zaczęłam, nie dał mi skończyć.
- Poza tym, sama świadomość, że żyje pani w ciągłej niepewności daje mi dużo więcej satysfakcji, niż ucięcie pani gotówki.
Zagotowałam się.
- Skoro już wszystko pani wie – kontynuował niezrażony gromami, które posyłałam w jego stronę – to muszę powiedzieć, że cieszę się, że pani przyszła, pani Karolino. Obserwowałem panią i nadal jestem pod wrażeniem wyników, znowu strzeliliście  w dziesiątkę. Jak pani to robi?
Nie musi pani odpowiadać – nie dał mi dojść do słowa – sam w końcu zgadnę. A tymczasem, mam dla pani nowe wyzwania. Przeprowadzi pani szkolenia dla pracowników w celu podniesienia efektywności pracy. Prezentacja ma być gotowa na środę rano.
- Ale to jest pojutrze – wykrzyknęłam.
- Czy ma pani jakiś problem? I nie radzę ignorować terminu, bo naprawdę nie wypłacę pani pensji.
Wyszłam i sama do siebie powiedziałam.
- Czy on myśli, że mnie przestraszy? Że dam się wciągnąć w jakiś wyścig po kasę?
- Słucham? – spytała sekretarka.
- Nic – odparłam i ruszyłam przygotować doskonałą prezentację moich umiejętności. A najgorsze było to, że nigdy czegoś takiego nie robiłam.
Gdy nadeszła środa, miałam supeł w żołądku. Co innego wymyślać pomysły i wcielać je w życie, a co innego dzielić się nimi z obcymi ludźmi, którzy nawet nie byli ze starego biura. Mężczyźni w garniturach jak z pod igły, kobiety w gustownych kostiumikach, no i szef. Zapomniałam dodać, że ma na imię Robert. Siedział wśród tych ludzi i czekał na fajerwerki. Czułam się głupio. Wyszłam przed nich w zwykłych materiałowych spodniach, trampkach i bluzce z kwiatem pośrodku. Do tego jak zawsze z włosami w artystycznym nieładzie. Tak naprawdę to zapomniałam się uczesać i umalować. W duchu domyślałam się, że właśnie to chciał osiągnąć, upokorzyć mnie przed innymi. Chciał abym dała plamę. Nawet jeżeli mówił, że jestem mu potrzebna w pracy, nie oznaczało, że nie będzie mi kładł kłód pod nogi. Że nie będzie mi pokazywał jak jestem marna, jak nic nie warta. A on, wielki szef…
Potrząsnęłam głową i w myślach palnęłam się w czoło. „Chyba oszalałam – pomyślałam - przecież on nie jest mi w stanie nic zrobić. Nic. Najwyżej mnie zwolni i naśle komornika.” Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się promiennie.
- Dzień dobry państwu. Jak rozumiem, pracujecie w działach reklamy. Zanim przejdę do prezentacji, chciałabym poznać państwa obowiązki i zakres działania.
Po dwóch godzinach zrobiłam przerwę i wyszłam na kawę. Gdy stałam przy automacie, podeszła do mnie jedna z kursantek.
- Jest pani cudowna – rzekła, czym zaskoczyła mnie zupełnie. Bo raczej o niej mogłabym rzec, że jest cudowna. Była przynajmniej pięć lat ode mnie młodsza, ładniejsza i chudsza. – Pani jest w stanie sprzedać wszystko. Niesamowite, bo jak zobaczyłam panią na początku, pomyślałam, że to jakiś żart. Teraz wiem, że może pani wiele zdziałać.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam. „W sumie nic dziwnego, mam handlarzy i kupców we krwi.” Głośno zaś powiedziałam.
- Bez przesady, każdy to może robić.
Po przerwie, dyrektor nie wrócił, a ja pozwoliłam sobie na luz. Kursanci wychodząc byli zadowoleni z zajęć, bo prawie każdy podszedł i podziękował.
Za to ja byłam wypruta i najbardziej na świecie chciałam usiąść i nic nie robić. Spojrzałam z przerażeniem na zegarek. Była osiemnasta. Dwie godziny po końcu pracy. Zabrałam kurtkę z biura i właśnie zamierzałam wyjść, gdy w korytarzu spotkałam dyrektora Roberta. Od razu odwróciłam się i zaczęłam iść w drugą stronę, ale dogonił mnie i powiedział.
- Nieładnie jest uciekać przed przełożonym – powiedział.
- Przełożony nie właściciel, nie muszę się kłaniać w pas – odparłam – i mam nadzieję, że doliczy to pan do nadgodzin.
On uśmiechnął się szeroko i odparł:
- Raczej nie, to będzie początek rekompensaty za straty finansowe. Zwłaszcza, że kupiłem nowy samochód. Dług znacznie wzrósł.
Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego z nienawiścią.
- O nie, płacę za drzwi a nie za całe auto.
- Pozwoli pani, że to ja ocenie straty. A tak przy okazji, jutro rano u mnie w biurze spotkamy się aby omówić dzisiejsze szkolenie.

Okazało się, że szkolenie usatysfakcjonowało szefa i chciał abym zrobiła ich jeszcze kilka poza firmą. Dodał, że będzie za to dodatkowa pensja, której co prawda nie zobaczę bo pójdzie na koszt drzwi. Zgodziłam się, nie bez oporów oczywiście. Ale w końcu stwierdziłam, że jeżeli będę się godzić na jego pomysły, za które spłacę dług, to się poświęcę. A potem ucieknę jak najdalej od niego. Ale nie te dodatkowe zajęcia po godzinach były najgorsze. Straszne było to, że codziennie musiałam się z nim widywać, i że wzywał mnie o najróżniejszych porach dnia. I albo wymyślał mi jakieś nowe obowiązki albo udawał, że nie umawiał się na spotkanie i najwidoczniej zaszłą jakaś pomyłka. Miałam go dosyć, każdego dnia moja nienawiść do niego rosła.
Byłam niewyspana i zmęczona. Pięć razy w tygodniu szkoliłam ludzi na różne tematy, do tego musiałam jeszcze odsiedzieć swoje w pracy. Zaczęło brakować mi weny twórczej i mój nastój udzielił się reszcie. W końcu po wielu latach okazało się, że moje wyniki spadły o 30% i to w niecałe dwa miesiące.
Pewnego dnia Ilona przyłapała mnie na tym, że drzemię w pracy przy biurku.
- Tak dalej być nie może! – wrzasnęła, a ja podskoczyłam przestraszona.
- O co chodzi? – spytałam zdezorientowana.
- Ciekawe – sarknęła – powiedz temu całemu szefowi, aby dał ci spokój, bo ty się wykańczasz i nas wykańczasz.
Popatrzyłam na nią tępo i pokiwałam głową, że rozumiem. Po czym ponownie padłam jak długa na biurko. Ilona złapała mnie za kark i posadziła.
- Do szefa i to już.
Poczłapałam posłusznie. Ostatnio nie musiałam wyczekiwać pod drzwiami nie wiadomo jak długo, więc i tym razem wpuszczono mnie bez żadnych problemów.
- Panie dyrektorze – zaczęłam i zebrałam myśli – uważam, że jestem przemęczona. Ciągle robię jakieś szkolenia, sama się już w tym gubię. Mam dość, jestem zmęczona, nieefektywna i zrezygnowana. Może mnie nawet pan zwolnić, wszystko mi jedno, bylebym w końcu mogła trochę mieć czasu dla siebie.
- W dobrym momencie przyszłaś – powiedział – bo właśnie skończyłaś robić szkolenia i możesz wrócić do zwykłej pracy.
Oprzytomniałam natychmiast.
- Jaki jest haczyk?
- Żadnego – westchnął – miałem cię dzisiaj wezwać i powiedzieć o tym.
Nagle zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu szef przestał mówić do mnie na pani, a zaczął po prostu jak do znajomej. Nawet nie wiedziałam kiedy do tego doszło. W myślach machnęłam ręką, było mi wszystko jedno.
- To dobrze – odwróciłam się i poszłam sobie.
W końcu pierwszy raz od wielu tygodni wyszłam z pracy o zwykłej porze i stanęłam na parkingu. Kierowca szefa ponownie zablokował mi samochód. Sto miejsc parkingowych a on uwziął się akurat na mnie! Chciało mi się płakać. Zezłościłam się i podeszłam do wozu szefa. Już się zamachnęłam aby kopnąć zderzak, gdy koło mnie nie wiadomo skąd wyrósł dyrektor. Złapał mnie za ramiona i powiedział.
- Nie radzę – ale nie słyszałam złości w jego głosie.
- Proszę mnie puścić – wrzasnęłam i wyrwałam się. Kopnęłam własny samochód, bo musiałam gdzieś wyładować złość i zmęczenie.
Po czym wsiadłam od strony pasażera, wgramoliłam się za kierownicę (oczywiście po drodze zahaczając o lusterko i drążek skrzyni biegów) i z piskiem opon wyjechałam z parkingu. Nie wiem jak dojechałam do domu, nie wiem jak weszłam do środka. Obudził mnie telefon. Leżałam na kanapie, ubrana, wśród chusteczek higienicznych. Miałam zapuchnięte oczy.
- Halo – powiedziałam przez nos.
- Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa – odparł szef.
Z wrażenia usiadłam.
- Myślałem, że w radio usłyszę wiadomość, że jakaś rozwścieczona baba spowodowała wypadek. Ale jednak obyło się bez ekscesów.
- Skąd ma pan mój numer? – wysyczałam wściekła.
- Głupio pytasz, przecież podawałaś telefon kontaktowy do domu.
- Ale to jest komórka a nie stacjonarny – warknęłam.
- Ten też podałaś. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jutro idziesz ze mną na spotkanie. Obowiązuje strój wieczorowy, będę u ciebie o osiemnastej. Bądź gotowa.
I odłożył słuchawkę. Przez chwilę siedziałam nieruchomo, nie wierząc w to co słyszałam. Potem zadzwoniłam na jego numer. Odebrał od razu.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- To, że może i jest pan moim szefem, ale to, co pan przed chwilą powiedział przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Może pan sobie mną rządzić od poniedziałku do piątku, ale sobota i niedziela jest moja.
Zaśmiał się.
- Po pierwsze, nie czytałaś nowej umowy i na ślepo ją podpisałaś. A ja nie jestem panem Igorem. Jestem prawdziwym szefem. A w umowie jest czarno na białym, że nasz być dyspozycyjna. Zerknij i potem zadzwoń powiedzieć mi, że się mylę.
Rzuciłam się do dokumentów i przeczytałam umowę od deski do deski. Rzeczywiście oprócz moich standartowych obowiązków, doszły wraz z podwyżką nowe. Ale nijak nie mogłam zinterpretować, że dyspozycyjna oznacza w każdej chwili.


kolejny odcinek 02 listopada

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka