Wielka gra - odc.14


Marta i Adam
- Słucham Marto – powiedział Adam odbierając telefon.
- Ona do pana nie wróci – oznajmiła kobieta – chce pracować, ale nie chce mieć nic wspólnego z przemocą. Nie chce już przebywać wśród uzbrojonych ludzi.
- Nie przekonałaś jej? – był zawiedzony. Marta zastanawiała się, czy będzie to miało dla niej jakieś konsekwencje. Z drugiej strony, nie płacił jej za to.
- Nie – po czym zaryzykowała stwierdzenie – myślę, że ona panu podświadomie ufała, ale kiedy pan ją ukarał, ponownie straciła grunt pod nogami. Wnioskuję z rozmów z nią, że jest pan kolejnym mężczyzną, który ją skrzywdził.
- Nie kończ – powiedział zimno Adam, a kobiecie przeszyły zimne dreszcze po plecach  - wiem o co chodzi.
Przez chwilę oboje trwali w ciszy, w końcu Adam się odezwał.
- A co ona chce robić?
- Powiedziała, że może być kelnerką lub barmanką, bo ma w tym wprawę.
- Chce zmarnować swój talent – syknął.
- Wiem, ale z drugiej strony niech pan ją zrozumie.
- Doskonale ją rozumiem – warknął – chce pracować w knajpie, to będzie.
- Ale…
- Znajdę jej najspokojniejszą kawiarnię na obrzeżach, a potem do mnie wróci.
- Puścił ją pan wolno – przypomniała Marta.
Już myślała, że jej odpowie coś w stylu, że to nie jej sprawa, ale o dziwo pan Adam powiedział wyjątkowo ciepłym głosem.
- Wiem, ale znając ją, na pewno wpadnie w tarapaty i będę ją musiał stamtąd zabrać.
Marta rozumiała i nie kontynuowała tematu, zapytała tylko.
- Co mam robić?
- Pozwól jej na razie u ciebie mieszkać, pokryję wszystkie koszty wynajmu, a co do pracy. Dam ci znać jeszcze dzisiaj.
- Dobrze, ale proszę się nie martwić o wynajem, polubiłam ją i nawet gdyby pan nie chciał jej pomóc, sama bym to zrobiła.
- Cieszę się, że to słyszę – odparł Adam – ale i tak pokryję wszelkie koszty.

Michał
„Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki, całooować, chcęęęę…” – nucił w głowie Michał przyglądając się małolatom tańczącym na parkiecie  w jednym z klubów obrzeży. To nie były bogate panienki z wewnętrznych ziem, które miały drogie kiecki i były obwieszone złotem. Tamte wiedziały, że są piękne i mogą mieć każdego, nie musiały się zbytnio wysilać. Te z obrzeży robiły wszystko żeby przypodobać się bogatym facetom, którzy zabraliby je z niebezpiecznej codzienności, do świata spokoju i dostatku. Ubierały się w o wiele za krótkie spódnice, odkrywały za dużo ciała, miały bardzo krzykliwy makijaż. Żaden nie przyszło do głowy, że po prostu stają się łatwym łupem dla facetów, którzy chcieli się tylko zabawić i żaden nie miał zamiaru wiązać się z nimi na serio. Jeżeli chcieli się ustatkować, to szukali dziewczyny wśród swoich, a nie w klubie. Michał siedział na kanapach w wynajętej loży i obserwował rytuały godowe tych dziewczyn. Gdzie to nie mężczyzna się starał, a one robiły wszystko żeby być zauważonymi. Uznał to za więcej niż żałosne. Przyszedł tutaj ze swoimi ludźmi aby świętować zwycięstwo nad Igorem. Miał jeszcze dołączyć Adam ze swoją świtą, ale pewnie, jak zwykle się spóźni.
Młode dziewczyny przechodziły koło niego, jak klacze na wybiegu, demonstrując swoje walory, co jako mężczyzna musiał przyznać, były niczego sobie. Żadna oczywiście nie podeszła zbyt blisko, bo wiedziały kim jest.
„Pieniądze są niesamowite. Nawet taki gruby kluch jak ja, ma powodzenie. Założę się, że gdybym był zwykłym sprzedawcą w warzywniaku, żadna z nich by na mnie nie spojrzała.”- uśmiechnął się do siebie – „więc czemu by nie skorzystać z tego przywileju.”
Już od dłuższego czasu przyglądał się konkretnej dziewczynie, ani ładniejszej ani brzydszej od innych. Może po prostu wyróżniała się w tłumie tym, że miała na sobie ładną i prostą sukienkę, a może, że jej usta były wyjątkowo pełne.
To nie miało znaczenia. Michał posłał jej uśmiech, wiedział co będzie dalej. Ona zatrzepoce rzęsami i również się uśmiechnie. Potem on zrobi zapraszający gest, który ona uzna za zaproszenie na kanapę, a reszta jakoś sama pójdzie.
Jakie było jego zaskoczenie, kiedy dziewczyna widząc jego uśmiech zmarszczyła brwi i spojrzała a niego chmurnie, po czym szybko się odwróciła i zniknęła w tłumie.
„Co jest?” – zdziwił się i wstał. Musiał ją znaleźć i spytać się, czemu się na niego gapiła i czemu kiedy łaskawie zwrócił na nią uwagę, ta go olała.
A potem usiadł. „Czy ja zwariowałem? Poniżać się przed panienką z obrzeży? Jak nie chce go, to nie, znajdzie sobie zaraz jakąś ciekawszą sztukę.”

Mario i Ola
Jak na razie plan wzajemnego wspierania się na studiach zdawał egzamin i póki co ani on ani jego kuzyni nie zwalili żadnego kolokwium. Spotykali się regularnie na wspólne uczenie się, gdzie ten który był mocniejszy w danych zagadnieniach pomagał innym. I zawsze po tak intensywnej pracy szli do baru na piwo. To nie za bardzo podobało się Oli, ponieważ Mario wracał bardzo późno do domu i niekiedy lekko wstawiony. Oczywiście te spotkanie nie odbywały się często, ale jak dla niej za często. Poza tym studia zaczęły zmieniać Maria. Mimo, że trwały zaledwie kilka tygodni, już zaczął w sobie wykształcać postawy i cechy przypisane sztywniakom z prawa. To też jej się nie podobało. Kiedy poznała Maria był po prostu fajnym facetem o miękkim sercu, za to z genialnym zmysłem organizacyjnym. Wiedziała, że z wojowaniem jest mu nie po drodze, ale jakoś dawał radę, starał się. A że umiał sobie jednać ludzi, wielu mu pomagało. Za to był urodzonym organizatorem wszelakich przedsięwzięć pokojowych. Zakładanie miast, gospodarowanie przestrzeni, zapewnianie bytu mieszkańcom. W tym był najlepszy. A potem wymyślił sobie prawo i że będzie sędzią. Na początku popierała go w tym, chociaż wolałaby żeby zajął się polityka społeczną. Wiedziała również, że jak Mario zastąpi kiedyś ojca, to ziemie wewnętrzne Trójki rozkwitną, jak nigdy dotąd.
Ale on jak na razie wybrał inną ścieżkę kariery i to taką, która zupełnie do niego nie pasowała. To był świat układów i układzików, znajomości i niekończących się rautów, na których trzeba było być, bo inaczej wypadało się z nurtu.
A to powodowało zaniedbywanie życia rodzinnego. Z tym, że Ola nie sądziła, że zacznie się to już na pierwszym roku studiów.
- Kochanie, idę dzisiaj z chłopakami do baru – powiedział jej wieczorem. Nawet nie spytał, co o tym sądzi. Po prostu oznajmił jej, że wychodzi.
- Tylko nie siedź zbyt długo – co miała innego mu powiedzieć. Córka spała, ona też nie była w szczytowej formie. Mówiąc szczerze, zasypiała na stojąco, więc po co miała by się upierać żeby został.
- Dobrze – pocałował ją w czoło i wyszedł.

Patryk i Małgorzata
Jak zwykle po pracy spotkali się przy drzwiach wyjściowych i tam ustalali, co będą robić po południu.
- Może byśmy pojechali nad jezioro? – zaproponowała mu.
- A co tam się teraz dzieje? Zaczęła się jesień – zamilkł widząc jej minę – powiedziałem coś nie tak?
Małgosia uśmiechnęła się promiennie i zaświergotała.
-Głuptas z ciebie. Właśnie dlatego, że tam się już nic nie dzieje, warto jest pojechać. Będzie cisza, spokój i natura. Usiądziemy sobie na kocu i będziemy wgapiać się w wodę.
Patryk również się do niej uśmiechnął i mruknął.
- Może ty będziesz się gapić na jezioro, ja natomiast będę się patrzył tylko na ciebie.
Małgosia spłonęła lekkim rumieńcem. Chłopak wiedział, co ma powiedzieć, żeby jej było miło. I pomyśleć, że na początku myślała, że on jest nudny, jak flaki z olejem i że nie ma w sobie za grosz męskiej siły charakteru. Tymczasem jednym zdaniem potrafił sprawić, że miękły jej kolana.
- Zgoda – powiedziała i wsunęła rękę pod jego ramię.
Pocałował ją w nos.
- Zatem nad jezioro – zadecydował.

Celina i Czarna Mamba
Kiedy młodsza siostra usłyszała, że Dario tu jest, aż gwizdnęła z wrażenia.
- Wy po prostu przyciągacie siebie, jak magnez.
- Głupoty gadasz. Po prostu w tym roku ten kierunek musi być w modzie. On tak, jak i my, wybrał pewnie pierwszą lepszą ofertę i też tutaj przyjechał na odpoczynek.
- Pewnie tak – zgodziła się Celina – ale i tak swoje wiem.
- Czyli?
- Uważam, że gdybyś nawet była sama na pustyni i szukała drogi powrotnej, to jedyny człowiek, jakiego byś spotkała, to byłby właśnie on.
Czarna Mamba popukała się znacząco w czoło, a potem powiedziała.
- I co ja teraz zrobię? Przecież mogę go spotkać dosłownie wszędzie.
- Myślę, że olej go i się po prostu baw.
- Dobrze ci mówić. A co ty byś zrobiła gdybyś spotkała tutaj Filipa.
Celinę zmroziło.
- Po co o nim wspominasz?!
Czarna Mamba zmieszała się lekko.
- Przepraszam cię siostra – powiedziała – wiem, że to nie to samo.
Obie zamilkły i pakowały rzeczy potrzebne im na siedzenie przy hotelowym basenie.
- A co on od ciebie chciał? – Celina przerwała ciszę i wróciła do wcześniejszego tematu.
- Nie wiem. Wrzeszczał na mnie i ściskał, a potem go kopnęłam. Ale pewnie było by to coś w stylu, Czarna Mamba przybrała odpowiednią pozę i minę i zahuczała basem – MAM CIĘ W GARŚCI, PORWĘ CIĘ I BĘDĘ SIĘ NAD TOBĄ ZNĘCAĆ DO KOŃCA TURNUSU – obie zachichotały.
- Pewnie tak – zgodziła się Celina.
- Ale powiedziałabym mu. Przykro mi chłopie, ale nie dzisiaj.
- A on by powiedział. Acha, no to życzę ci miłego dnia.
Znowu zaczęły się śmiać, chociaż obie wiedziały, że  gdyby naprawdę chciał porwać Malwinę, to zrobiłby to bez zmrużenia oka. Wielokrotnie próbował to robić i czasami mu się udawało. Co prawda uciekała mu, ale on mimo to, nie rezygnował.

Adam
Obudziło go natarczywe pukanie służącego, a biorąc pod uwagę, że pół nocy balował z bratem, była to ostatnia rzecz jakiej pragnął o 8 00 rano.
- Wejść! – wrzasnął.
Sługa wszedł strwożony i wydukał.
- Polecony list z Ósemki do pana.
- No i co z tego – burknął Adam – moja sekretarka mogła go odebrać, nie musiałeś mnie budzić.
- Tak powiedzieliśmy posłańcowi, ale on się uparł, że musi go doręczyć do rąk własnych.
Adam wygramolił się z łóżka i w piżamie poszedł odebrać list.
Listonosz widząc jego niezadowoloną minę przełknął głośno ślinę.
- Dawaj go i spadaj – warknął Adam.
- Proszę tu podpisać – wydukał listonosz. Adam maznął parafkę i wyrwał z rąk mężczyzny list. Po czym bez słowa wrócił do swojej sypialni. Rzucił przesyłkę na stolik, a sam zwalił się do łóżka. Nie miał zamiaru wstawać do południa.
Niestety, dzisiejszego dnia wszystko się sprzysięgło przeciwko niemu, bo ledwo zamknął oczy, a zaterkotała jego komórka.
- Zabiję – burknął i nie patrząc na to, kto dzwoni odrzucił połączenie i przykrył telefon poduszką.
Ten rozdzwonił się ponownie. Adam wziął go do ręki i jednym okiem spojrzał na wyświetlacz i usiadł, nagle całkowicie przytomny.
- Tak ojcze? – zapytał.
- Pominę milczeniem fakt, że zrzuciłeś moje połączenie – powiedział zimno Olaf.
- Przepraszam, ale późno położyłem się spać.
- To cię nie tłumaczy.
„Ci ojcowie” – pomyślał Adam, zawsze mają pretensję, że się nie odbiera od nich telefonu – „pewnie tak samo by było gdybym wisiał powieszony za nogi nad kotłem gorącej smoły. Też by burczał, że nie odbieram albo odrzucam połączenie.”
- Przepraszam.
- Nieważne – powiedział Olaf – mam nadzieję, że doszła do ciebie radosna wiadomość z Ósemki?
- Owszem, jakiś list przyszedł, ale jeszcze go nie otworzyłem.
- Co za ignorant – krzyknął ojciec – otwieraj, ale już!
- Tato, zlituj się i nie krzycz, balowałem do świtu.
Ale sięgnął po kopertę i ją otworzył. A potem gwizdnął, w środku było napisane:
„Uprzejmie informujemy, że podanie o przyznanie stopnia pułkownika Adamowi Czerwonoziem, zostało rozpatrzone pozytywnie. Uroczystość nadania tej godności odbędzie się 25 października o godzinie 13 00 w Błękitnej Sali, w głównym gmachu Ratusza. Gratulujemy!”
- To za tydzień – powiedział zszokowany Adam.
- Mama obiecała, że zajmie się organizacją przyjęcia i już usiadła do listy gości. Powiedziała, że będzie ci wdzięczna, jak do wieczora doślesz jej swoją.
- Będę pułkownikiem – ucieszył się Adam.
- Gratuluję synu i wiedz, że dzięki temu dojdą ci dodatkowe przywileje na obrzeżach.
- Na przykład jakie?
- Nie musisz już się osobiście bić, posyłasz ludzi i czekasz na efekty.
Nawet jak przegrasz nie wolno ci zabrać ziem, na których nie toczyły się walki. To będzie możliwe jedynie przy zmasowanym ataku. Możesz nie przestrzegać swoich praw i zmieniać je, jak chcesz i kiedy chcesz. Chociaż sugeruję ci żebyś tego nie robił, chyba że w wyjątkowych sytuacjach. Ludzie lepiej działają w stabilnych warunkach, nawet jeżeli są surowe i wymagające niż w chaosie, który możesz swoją zmiennością wytworzyć. A dokładniejszy spis dostaniesz na uroczystości. Gratuluję synu, jesteśmy z mamą z ciebie dumni.
- Dziękuję.
Rozłączyli się.

Ruda Mysz i Marta
Marta pełna radości przyszła do Rudej Myszy i od progu oznajmiła.
- Znalazłam ci pracę.
Ruda Mysz spojrzała na nią nieufnie.
- Jaką? Czy będzie tam dochodzić do przemocy?
- Nie – śmiała się Marta – niedaleko stąd jest całkiem miła kawiarnia. Nie sprzedają tam alkoholu, jedynie ciepłe i zimne napoje i przekąski.
Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, raczej na zlęknioną.
- Czemu się nie cieszysz? – zapytała lekko poirytowana Marta – nawet nie musiałaś stąd wychodzić, ja zajęłam się wszystkim. Mogłabyś okazać chociaż minimum wdzięczności.
- Jestem wdzięczna, ale co na to Pan?
- Pan Adam? – zdziwiła się Marta.
- Może i wyglądam jak mysz i jestem zabiedzona, ale przecież pani działa na jego polecenie. On musi wiedzieć o wszystkim?
Marta uśmiechnęła się lekko i uścisnęła dziewczynę za rękę.
- Pan Adam się zgodził. Nie kazał ci wracać – po czym dodała – ale nie wiem, czy dał ci wolną rękę czy też coś planuje.
Ruda Mysz pokiwała głową, na znak, że rozumie.
- Dziękuję – powiedziała cicho – kiedy mam zacząć pracę?
- Jutro masz się tam stawić z samego rana, szefowa  nazywa się Klaudia Lorska i jest miłą panią po pięćdziesiątce.
- I naprawdę nikt mnie tam nie będzie bił?
- Nikt kochanie – Marta pogłaskała ją z czułością po policzku.
To wiedziała z pewnością, za to zupełnie nie wiedziała, co planuje pan Adam. Bo tego, że ma zamiar ściągnąć Rudą Mysz z powrotem do siebie, była więcej niż pewna. Z tym, że nie wiedziała kiedy i jak. Chociaż wolałabym żeby zostawił ją w spokoju, bo jedyne co mógł jej przynieść to cierpienie i nic więcej.
Miał mnóstwo kobiet wokół siebie, więc czemu uparł się właśnie na Rudą Mysz, zupełnie nie miała pojęcia. 

Dario
Odkąd spotkał Czarną Mambę humor zupełnie go opuścił. Wczasy na Czarnym Lądzie nagle straciły cały swój urok i posmak nowości. Zamiast korzystać z atrakcji jakie oferowało miasto, zabunkrował się w hotelu i przez kilka dni pił na umór. To było jedyne miejsce, gdzie nie mógł jej spotkać. Kiedy już wykończył organizm promilami i obudził się na największym kacu gigancie, jaki pamiętał, stwierdził, że nie wie dlaczego się przed nią chowa. Poza tym mógł jej już wcale nie spotkać. Miasto było duże…. Zgrzytnął zębami i pomyślał, że i tak ją spotkał i że znając swoje szczęście znowu na nią wpadnie. Ale wtedy nie da już się jej wywinąć.




Marta
Wyszła z biura i starannie zamknęła drzwi. Potem wyszła na dwór i rozejrzała się uważnie dookoła. Dzisiaj nie szła po pracy do Rudej Myszy, ponieważ ta już zaczęła pracę, tylko od razu udała się do domu. Już nie mogła się doczekać, aż w końcu pobędzie w nim dłużej niż dwie godziny późnym wieczorem. Lubiła swojego szefa i darzyła szacunkiem pana Adama, ale ostatnio przesadzili wymagając od niej więcej niż miała w umowie. Owszem, było tam coś o nadgodzinach, ale nie przez niemalże cały miesiąc. Pan Michał obiecał jej dać dużo wolnego przed świętami, ale do grudnia było jeszcze dosyć daleko. Poza tym znał jej sytuację i nie powinien pozwolić panu Adamowi aż tak jej wykorzystywać.
W czasie tych przemyśleń dotarła do przystanku autobusowego i ponownie rozejrzała się dookoła. Wiedziała, że jej szef zlecił adeptom, jako jeden z egzaminów, wytropienie jej właściwego mieszkania, więc musiała być czujna i gotowa na ich zmylenie. Poza tym inni ludzie pana Michała nadal usiłowali namierzyć, gdzie mieszka, ale jak dotąd nikomu się nie udało. Ponoć robiono zakłady i stawka była już naprawdę wysoka.
Wysiadła dwa przystanki dalej i wskoczyła do tramwaju.
Tego też miała dosyć. Czy nigdy nie mogła po prostu wsiąść w samochód i wrócić jak człowiek po piętnastu minutach jazdy do domu? Nie! Od kilku lat musiała kluczyć i zwodzić innych. Rozmawiała z panem Michałem o tym, że ma dość, ale jak zwykle namówił ją dodatkowym dniami wolnymi, w czasie kiedy nic ciekawego nie będzie się działo. Pewnie sam postawił na nią niezłą sumę. Oczywiście on doskonale wiedział, że mieszkała na małym osiedlu dwupiętrowych bloków otoczonych, parkiem. Ale nikomu o tym nie mówił.
Tym razem weszła do sklepu odzieżowego i kupiła ładną bluzkę dla Rudej Myszy. Mała zupełnie nie miała się w co ubrać. Nie wiem, czemu pan Adam nie wysłał jej na porządne zakupy.
Kiedy wyszła wsiadła do taksówki i pojechała niemalże pod granice miasta żeby tam pójść na targ i kupić warzywa i owoce.
I znikła. Śledziło ją dzisiaj czterech mężczyzn, w tym dwóch adeptów. Bezskutecznie próbowali znaleźć ślad, ale po półgodzinie musieli uznać, że dzisiaj przegrali.
Tymczasem Marta wróciła do mieszkania, otworzyła drzwi i uśmiechnęła się promiennie.


Michał i Adam
Bracia spotkali się w prywatnych apartamentach Adama. Służący od razu przynieśli im alkohol i zakąskę.
- No stary – powiedział Michał – gratuluję. Czuje się dumny i blady, bo niewielu może się pochwalić bratem – pułkownikiem.
- Nie przesadzaj – parsknął Adam – to ojciec mnie rekomendował, to jemu dziękuj. Ja nawet nie pomyślałem żeby samemu złożyć podanie.
- No tak, ten tytuł jest tak rzadki, że zapominamy o nim.
- Na szczęście mamy ojca, który trzyma rękę na pulsie.
Michał rozsiadł się wygodnie i sięgnął po kieliszek.
- Twoje zdrowie.
- Dzięki, ale nie szalejmy dzisiaj, bo mam wrażenie, że jeszcze mam kaca.
Michał śmiał się głośno.
- Po prostu nie masz wprawy. Gdybyś tak, jak ja musiał ganiać za ludźmi, których głównym zajęciem jest przesiadywanie w barze, to byś sobie główkę wyćwiczył.
- Nie, dziękuję. Wolę swoje zajęcie.
- A propos zajęć – młodszy brat zmienił temat – czy mógłbyś już odczepić się od mojej Marty?
- Przecież się do niej nie przyczepiłem?
- Tak? A słynna akcja pod tytułem, ratujmy najbardziej nieporadną znajdę na świecie?
- Mówisz o mojej małej prośbie do niej?
- Małej?
- Ona już się nosem podpiera, tak ją wykańczasz. A raczej ta znajda – spojrzał ciekawie na Adama – po co ty ją ratujesz? Przecież istnieje selekcja naturalna, słabe osobniki giną – czyli ona, mocne osobniki – czyli my – nie zwracamy na to uwagi.
- Lubię ją – przyznał się starszy brat, czym zupełnie zaskoczył młodszego.
- Żartujesz? Prawda?
- A co to ma znaczenie – zirytował się Adam – cokolwiek odpowiem, ty i tak będziesz się na nią zżymał, więc niech ci wystarczy tylko to, co powiedziałem – lubię ją.
- W porządku – Michał podniósł ręce w geście poddania – te dziwne upodobania są twoją sprawą, ale proszę cię żebyś zostawił Martę w spokoju. Ona jest moją pracownicą.
- Która lubi pieniądze.
- A ty nie lubisz?
- Mam ich dużo, więc…
- Więc możesz sobie sympatyzować w nieudacznikach życiowych i mazgajach – dokończył Michał.
- Och, zamknij się – warknął Adam – a Marta jest już wolna. Jedyne co robi, to oddała Myszy jedno ze swoich mieszkań.
- Które?
- Nie martw się, nie to w Zielonym Gaju.
Michał to otwierał, to zamykał usta, w końcu wydukał.
- Skąd wiesz o tym mieszkaniu? Przecież szpiegowanie, to moja działka. Kogo wysłałeś? Dlaczego mnie wystawiasz dla innych. A może wysłałeś znajdę?
Adam był widocznie rozbawiony widokiem zdenerwowanego brata, ale stwierdził, że nie będzie się dalej na nim znęcał i wytłumaczył.
- Wyluzuj, przez przypadek ją widziałem. Ja jej nie szukam celowo i nie wypatruję tam, gdzie jej nie ma, więc po prostu wpadła mi w oczy. A że jest ładna i atrakcyjna, to czemu miałem sobie nie popatrzeć.
- Zostaw ją w spokoju – warknął brat, co Adama bardzo zdziwiło.
- Spokojnie, ja jej nie podrywam. Tak tylko mówię, że lubię patrzeć na ładne kobiety.
- Zostaw ją.
- Coś się tak zaperzył.
- Nie twój interes – burczał Michał.
Adam postanowił zmienić temat.
- Muszę wysłać do Celiny i Malwiny maila, żeby skróciły wczasy i przyjechały na moją nominacje.
- A kiedy to jest?
- Za pięć dni.
- No tak, z tego co mi mówiła Celina, to miały balować na Czarnym Lądzie do końca października.
- Mam nadzieję, że się pojawią.
- Naprawdę tak ci zależy na obecności naszych siostrzyczek.
- Naprawdę, a tobie by nie zależało.
- Nooo, ja to ja, ale ty?
- Och, zamknij się i pijmy.

Celina i Czarna Mamba
Odczytały wiadomość od Adama i od razu zrobiły kwaśną minę.
- Jakby nie mogło by to być trochę później – mruknęła Czarna Mamba.
- Właśnie – zawtórowała jej Celina – a do tego poznałam całkiem miłego człowieka.
Czarna Mamba spojrzała na nią zdziwiona.
- Kiedy?
- Wczoraj, jak poszłaś do parku linowego. Zostałam przy basenie i jak tylko znikłaś, podszedł do mnie i zagadał.
- Tak? Czemu więc dowiaduję się o tym dopiero teraz? – Malwina była obrażona.
- Bo myślałam, że chce tylko pogadać, ale dziesięć minut temu znowu mnie zaczepił i umówiłam się z nim.
- Dobrze wiedzieć – mruknęła Czarna Mamba – czyli nie jedziesz ze mną na safari?
Celina popatrzyła przepraszająco na siostrę.
- Wiesz, safari nie zająć…. – zaczęła się plątać.
Czarna Mamba machnęła ręką.
- Baw się dobrze.
- Nie gniewasz się?
- A dlaczego miałabym się gniewać? Przecież nie musimy wszędzie razem chodzić.
- No niby tak…
- Daj spokój, lepiej powiedz kim on jest.
Celina lekko się zaczerwieniła.
- On nie jest z żadnego polis. Mieszka w głębi Czarnego Lądu i jest właścicielem firmy samochodowej, czy jakoś tak.
- Czyli żadna szycha – Czarna Mamba skrzywiła się z niesmakiem.
- No właśnie, tam gdzie on mieszka nie ma oligarchii, jest demokracja i nie ma znaczenia, kto gdzie pracuje  i w ogóle.
- Demokracja – parsknęła Malwina – bezsens. Ale idź, zabaw się, tylko nie przedstawiaj go ojcu, bo dostanie zawału.
- Malwina! – oburzyła się siostra – przecież ja mam zamiar tylko romansować. I tobie też radzę to zrobić, bo jesteś nieznośna.
- Niby z kim? Nie ma tu nikogo, kto by mnie zainteresował.
- Na pewno na tym safari zjawi się jakiś jaskiniowiec i zrobi ci pokaz siły.
Czarna Mamba parsknęła śmiechem.
- Oby.

Patryk
Od kilkunastu minut wpatrywał się w monitor i kontemplował to, co na nim było ukazane. Nie rozumiał czemu coś takiego mu przyszło do głowy. Miał projektować broń, nowoczesne urządzenia elektroniczne, a nie łódkę dla dwojga.
Skonstruował najbardziej romantyczną łajbę we wszechświecie. Tak przynajmniej mu się wydawało. Z tym, że z pewnością na nic się nie przyda Panu Olafowi Czerwonoziem. Była to tylko rzecz dla Małgosi i jego.
Wiedział, że powinien porzucić ten pomysł, ale nie mógł się od niego oderwać. Jego szef nie płacił mu za romantyczne widzimisie, ale za konkretne projekty, które miały umocnić pozycję Czerwonych Ziem wśród wszystkich polis.
Mimo wszystko nie umiał tego wrzucić do folderu – może później.
Westchnął i podjął decyzję. Praca nie zająć, nie ucieknie, a łódź będzie w sam raz dla nich na weekendy na jeziorze. Małgosia bardzo lubiła wodę, a on lubił kiedy ona była zadowolona. Przeliczył swoje fundusze i z zadowoleniem stwierdził, że stać go będzie na taki wydatek.
Kiedy uporał się z tym dylematem, spokojnie wrócił do pracy.

Mario
Patrzył na kartkę zawieszoną na tablicy obok dziekanatu i szukał swojego wyniku z kolokwium. Kiedy go zobaczył, aż przetarł oczy, bo jako jedyny nie zaliczył działu. Wszyscy inni zdali, a on zawalił, jako pierwszy z nich.
Nie wiedział czemu do tego doszło, bo przecież wszyscy uczyli się tego samego, kiedy się przepytywali, nawet się nie zająknął przy odpowiedziach, więc czemu zabrakło mu dziesięciu punktów do progu zaliczającego test? Rozumiałby dwa punkty, po prostu uznałby to za niefart, ale dziesięć?
Kuzyni patrzyli na niego wyczekująco. Nie była to dla nich komfortowa sytuacja, kiedy liderowi grupy powinęła się noga.
- No nic – uśmiechnął się do nich gorzko – na kogoś w końcu musiało paść, a w semestrze można zawalić dwa kolokwia.
Zanim ktokolwiek odpowiedział podeszła do nich asystentka profesora i odezwała się do Maria.
- Pan profesor Tymański zaprasza do siebie na rozmowę.
Kuzyni popatrzyli po sobie niepewnie, a Mario wzruszył ramionami i ruszył za asystentką. Nie wiedział, czy to że wykładowca chciał z nim rozmawiać było dobre, czy złe.
Wszedł do małego gabinetu, który po brzegi był wypełniony regałami z książkami i po środku którego stało ogromne biurko. Koło niego stał Tymański i kartkował jakieś papiery.
- A to pan – powiedział na widok Maria i nadal  przewracał kartki dokumentów. Po nieskończonej ilości minut, które zapewne miały wyprowadzić go z równowagi, a przynajmniej zirytować, starszy mężczyzna odezwał się.
- Czy nie lepiej było by dla pana, gdyby wrócił na obrzeża, a prawo zostawił dalszemu kuzynostwu?
- Nie, czemu pan tak uważa – zdziwił się Mario.
- Ponieważ to dla nich jedyna z nielicznych ścieżek kariery i niezależność od pana ojca.
- W mojej rodzinie wielu synów przywódców rodu kończyło prawo i robiło karierę sądowniczą.
- Nie chce pan być następcą? Odda pan wszystko młodszemu bratu?
- Słucham? – nie rozumiał Mario.
- To proste – profesor spojrzał na niego, jak na robaka – nie można ciągnąć dwóch srok za ogon. Albo bawi się pan w sędziego albo zarządza Zielonym Buszem.
- Nigdzie nie wyczytałem, że nie bycie sędzią wyklucza dziedziczenie tytułu.
- Niby nie – odparł straszy mężczyzna – ale jeżeli chce się pa bawić w prawo tylko do śmierci ojca, to po co to panu? Nie lepiej zająć się polityką?
- Rozumiem – Mario zacisnął szczęki – chce mi pan dać do zrozumienia, że nie będzie marnował czasu dla osoby, która nie wiąże się z tym zawodem do emerytury?
- Ja tego nie powiedziałem.
- Owszem, powiedział pan i rozumiem do czego będzie pan dalej zmierzał. Jeżeli nie uda się panu mnie dzisiaj przekonać, żebym zrezygnował ze studiów, mam jak w banku to, że obleję kolejne dwa kolokwia.
Profesor patrzył na niego zimnym wzrokiem i nie odpowiedział.
- Żądam wglądu w moją pracę – powiedział Mario.
- To nic panu nie da…
- Proszę mi pokazać moją pracę – Mario był wściekły.
- Nie możesz mi chłopcze rozkazywać.
Młody mężczyzna zrozumiał, że ten stary dziad chce go sprowokować do niekontrolowanego wybuchu złości i kto wie, może nawet do rękoczynów.
- Jeżeli nie pokaże mi pan pracy, napiszę podanie do dziekana.
Tamten parsknął śmiechem.
- Nie trudź się, bo to tylko kolokwium, dziekana interesują tylko wyniki egzaminów.
Mario nagle odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Profesor myślał, że wygrał tę potyczkę, ale Mario odwrócił się jeszcze do niego i warknął.
- Skąd  pan jest, czy nie z jedynki?
Tymański był zaskoczony, że chłopak wie takie rzeczy. Wiadome było, że sędziowie i prawnicy od zrobienia doktoratów nie mogli identyfikować się ze swoim pochodzeniem, więc wykreślali w dowodach osobistych nazwę rodzimego polis, a wpisywali nowe z Ósemki.
- Co?
- Ma pan żonę i jedno dziecko i dwoje wnucząt, pochodzi pan z bocznej linii z piątego pokolenia. Na stałe mieszka pan w Ósemce, ale ostatnio często jeździł pan w rodzinne strony. Czyżby wieść o tym, że ja jestem na uczelni dotarła do uszu waszego przywódcy? Czy mam podejrzewać, że jakieś nielegalne działanie dostanie się za bramy uniwersytetu?
- Rodzinne sprawy, nic więcej – profesor był wyraźnie zmieszany.
- Oczywiście – mruknął Mario i wyszedł za próg.
Profesor wybiegł za nim i krzyknął.
- Skąd pan to wie?
- Teraz to pan? Nie mój drogi chłopcze? – drwił Mario.
- Skąd pan wie? – pytał się wyraźnie zdenerwowany, bo obawiał się o to, że młody z Zielonego Buszu zagrozi jego rodzinie.
Mario popatrzył na niego.
- Wielu z was jajogłowych uważa, że jak ktoś zarządza obrzeżami, nie ma mózgu większego od orzeszka. I tutaj się mylicie, myśląc że nas przechytrzycie. Mam ludzi, którzy sprawdzili wszystkich, którzy mnie uczą.
- Po co?
- Właśnie na taką sytuację, jaka ma miejsce dzisiaj. Do widzenia panie profesorze.
Mężczyzna stał to otwierając to zamykając usta, w końcu wydukał.
- Pokażę panu pracę.
- Za późno – Mario odszedł spokojnym krokiem.

kolejny odcinek 09 października


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka