"7 uczuć"
Poszłam na film, którego sama bym nie wybrała. Nie lubię dramatów. Do tego ostatnio kino polskie głównie mnie rozczarowuje. Jak nie ekranizacje pełne patosu z okazji okazji, to wulgarne przedstawienie świata, w czym, tym bardziej nie gustuję. O romantycznych komediach nie wspomnę, nie lubię ich.
Niestety moje koleżanki nie poszłyby na to, co mnie się podoba, więc zgodziłam się z nimi i obejrzałam "7 uczuć".
Nie, nadal nie polubiłam tego gatunku, ale umiem docenić dobry film.
Przez to, że uczę w szkole w artystycznych klasach, to że uczniowie interesują się filmem, produkcją czy reżyserką, sprawiło, że sama zaczęłam oglądać je w krytyczny sposób. Zwracam uwagę na światło, dykcję, sposób robienia poszczególnych scen.
"7 uczuć" dostał ode mnie 9/10.
Czemu nie maksa?
Nie do końca pasowała mi muzyka w jednej z końcowych scen i monolog jednej z postaci mimo, że popieram wszystko, co ta postać mówiła, to jednak coś mi tam zgrzytało.
Sam pomysł wcielenia się przez dorosłych w dzieci, genialny. Gra aktorska, rewelacyjna. Mimika, ekspresja. Sama bym chętnie zagrała jedną z ról. Szkopuł w tym, że nie lubię kamery.
Jest to tragikomedia, więc było tam wiele śmiesznych scen. Do tego, temat dotyczył szkoły z czasów PRL, więc wszystkie, jak tam byłyśmy, mogłyśmy się w nim doskonale odnaleźć. Teksty, zabawy, nauczyciele, jak wyjęci z dzieciństwa. Z tym, że nikt z nas nie zastanawiał się nad drugim dnem życia niektórych naszych kolegów czy koleżanek. I tu pojawia się dramat, zwłaszcza, że uświadomiłam sobie, że w wielu domach mogło tak być. Nawet jeśli rodzina była "normalna", bez nałogów i przemocy, to i tak w życiu dziecka mógł rozgrywać się dramat.
Młodsze pokolenie też się w tym może odnaleźć, mimo, że taka szkoła nie ma już racji bytu, zwłaszcza podstawówka. Nie mówię, że takich nauczycieli nie ma, pewnie są, ale w zaniku.
Komentarze
Prześlij komentarz