Praca dla szefa - odc.5
I
tak wytrzymałam kilka miesięcy. W końcu wydębiłam zasłużony urlop od Świąt
Bożego Narodzenia do Nowego Roku. Z radością oczekiwałam spotkania z rodziną.
Mimo, że mieszkaliśmy od siebie dwie dzielnice dalej, odkąd pracowałam pod
rządami Roberta widziałam się z nimi kilka razy i to w przelocie. Urlop
dostałam na dwa dni przed Wigilią. Byłam gotowa na odpoczynek. Wszystkie zakupy
zrobiłam, czyli mogłam nic nie robić. Zakopałam się pod kocami w piżamie i
nadrabiałam stracone filmy. Chociaż przez chwilę czułam się wolna. Na wszelki
wypadek wyłączyłam wszystkie telefony. Podczas urlopu nie muszę być
dyspozycyjna. Było wspaniale. Wigilię i pierwszy dzień świąt spędziłam z
rodziną, a na drugi zaprosiłam
wszystkich moich znajomych. Kupiliśmy mnóstwo piwa i chipsów. Ugotowałam żurek,
dziewczyny przyniosły sałatki.
-
Dawno się tak nie bawiłam – zaśmiała się Ilona.
-
Uwierz mi ja też. Ten tyran nie pozwala mi pić, te święta to pierwszy raz jak
to robię. Muszę nadrobić, bo inaczej zwariuję.
-
Naprawdę nie jesteś jego kochanką?
- A
w życiu, nie znoszę go. Ciągle mam uśmiech numer pięć i udaje światową. Dobrze,
że rzeczywiście chodzi mu o pracę, bo niektórzy, tak jak ty mogliby sobie
pomyśleć, że jestem dodatkiem do niego.
Zastanowiłam
się, po czym powiedziałam.
-
Może go nie znoszę, ale szanuję za to, że uznał mnie za wartą rozmów na wysokim
szczeblu.
-
Weszłaś do socjety – zaśmiała się Ilona.
-
Srety tety. Chociaż już zaczęli zauważać moje istnienie. A kobiety, to dopiero
odlot. Wiesz ile razy nazwały mnie grubaską lub nieciekawą czarnulą. I to
prosto w twarz. Ale olać je. Napijmy się.
Zadzwonił
telefon. Spojrzałam na numer, szef. „O nie, mam urlop.” Zignorowałam dzwonek. I
to był błąd, bo przyjechał. Z ludzi z
pracy na imprezie była tylko Ilona, reszta to znajomi ze szkół i podwórka. Nie
wiedzieli, że to mój szef. A był taki przystojny, w grafitowym garniturze z
nienaganną fryzurą. Miałam ochotę zrobić zdjęcie. Szef wśród pospólstwa. Bo my
wszyscy byliśmy na luzie. Spojrzał na mnie i wzrok mu zapłonął. Odłożyłam
puszkę piwa i podeszłam do niego.
-
Ile wypiłaś? –spytał bez wstępów.
-
Dwa – odparłam prawie szczerze.
-
Nie odebrałaś telefonu.
-
Mam urlop – powiedziałam z wyrzutem – i nie wiem, co pan u mnie robi. Bo nawet
jeżeli nie byłby to urlop, to jest drugi dzień świąt.
-
Wiem – powiedział zimno – co nie znaczy, że możesz ignorować moje telefony.
Zamrugałam
zdziwiona. W końcu odetchnęłam i powiedziałam.
-
Proszę pana, podpisałam z panem umowę o pracę, a nie akt ślubu. Nie muszę
podczas zasłużonego urlopu kontaktować się z panem. Chyba za bardzo się pan
przyzwyczaił do mojej obecności, skoro zachowuje się jak zaborczy kochanek.
-
Mogę zostać? – zignorował moją wypowiedź.
-
Skoro pan chce, to niech zostanie, ale ja nie mam zamiaru pana zabawiać. Idę po
piwo i wypiję go dużo, czy panu się to podoba, czy nie. Do drugiego stycznia
zdążę wytrzeźwieć.
Odwróciłam
się na pięcie i poszłam do Ilony.
-
Widziałaś go?! Szok, przylazł tu jak do siebie.
- A
może jest u siebie.
-
Ilona – powiedziałam poważanie – obiecuję ci, że jeżeli cokolwiek między nami
zajdzie, będziesz pierwszą osobą, którą o tym poinformuję.
-
Ciekawe czy ci pozwolę – usłyszałam nad uchem. Odwróciłam się gwałtownie. Nie
miał marynarki, ani krawata. Pierwsze guziki koszuli rozpiął.
-
Zwariuję – powiedziałam – czy pan myśli, że jest sensem mojego życia?
-
Możliwe – odparł. – nie pij już, bo oczy ci się świecą.
-
Nie będzie mi pan mówił ile mogę wypić.
Odeszłam
szybkim krokiem do innych znajomych. Wiedziałam, że powinnam go wyprosić, ale
nie umiałam. Byłam u niego na pikniku rodzinnym, na kolacji i balu. Jakoś
czułam się zobowiązana do rewanżu.
Poszłam
potańczyć, bo wydawało mi się, że ten sztywniak tam za mną nie pójdzie. I
bardzo się zdziwiłam. Jak mnie porwał przy latynoskich rytmach, to zabrakło mi
tchu.
Kto
by pomyślał, że ma tyle temperamentu w sobie. Staliśmy naprzeciw siebie,
oddychaliśmy głęboko. Taniec pobudził moje zmysły, a na dodatek marzyłam o
facecie umiejącym tańczyć. Patrzyłam mu w oczy, aż w końcu powiedział.
-
Nie całuję pijanych kobiet - i odszedł.
Byłam
przekonana, że przesłyszałam się, że powiedział coś w stylu. „Dziękuje za
taniec, ale nie pij więcej.”
Później
widziałam go wśród moich kolegów i z zaskoczeniem stwierdziłam, że świetnie się
z nimi dogadał. Za to moje przyjaciółki suszyły mi głowę. W końcu musiałam im
powiedzieć, że to mój szef i nie wiem po co przylazł. Wyszedł około drugiej w
nocy, mówiąc do mnie.
-
Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz tyle przy mnie wypiłaś? I że będziesz
odbierać telefony.
Odparłam
lekko plączącym się językiem.
-
Też mam nadzieję, że nie będzie pan wpadał niezapowiedziany. I na pewno będę
odbierać telefony, żeby zapobiec takim sytuacjom jakie miały miejsce dzisiaj.
Dobranoc.
-
Jakim sytuacjom?
-
Dobranoc.
Zamknęłam
drzwi i poszłam bawić się dalej.
Padłam
spać około piątej rano, obudziłam się z potwornym kacem i bólem głowy. Na
szczęście nikt mnie nie męczył i mogłam przeleżeć cały dzień.
Trzydziestego grudnia zadzwonił do mnie szef,
nauczona, że jest nieprzewidywalny odebrałam.
-
Mam urlop. – przywitałam go.
- Co
robisz w Sylwestra?
-
Mnóstwo rzeczy – powiedziałam – i mam urlop.
-
Gdybym ci powiedział, że zapłacę ci podwójnie za tę noc?
- To
bym powiedziała: Nie jestem prostytutką i mam urlop.
Odłożyłam słuchawkę. Co on sobie myślał. Muszę
zmienić pracę, bo inaczej zwariuję. Nowy Rok, nowe wyzwania.
Zaterkotał
dzwonek, odebrałam.
-
Wiem, że to głupio zabrzmiało. Ale mam problem, moja matka organizuje bal, do
tego będą tam wszystkie szychy z naszej branży.
-
Proszę pana, ja w odróżnieniu od pana, nie żyję ciągle pracą. W Sylwestra mam
plan spotkać się ze znajomymi na Palcu Zamkowym i pod Zygmuntem obalić
szampana, potem pójść gdziekolwiek i obalić następnego i tak do rana. I to jest
ciekawsze niż sztywny bal ze sztywniakami. Z wyłączeniem pańskiej mamy, bo ona
jedyna nie jest sztywna. Poza tym, Sylwester w pracy? Jeszcze nie oszalałam i
za żadne premie i pieniądze świata. I mam urlop.
Odłożyłam
słuchawkę i włączyłam film. Nie minęło dziesięć minut, a zadzwonił dzwonek do
drzwi. Otworzyłam, a za drzwiami stał szef.
-
Proszę pana, drugiego stycznia składam wymówienie, potem idę do sądu pracy i
oskarżę pana o molestowanie i pozbawianie wolności i jeszcze coś znajdę.
Wtarabanił
mi się do mieszkania.
-
Żartujesz – stwierdził – pójdziesz ze mną na ten bal. Kupiłem ci suknię.
Odetchnęłam
głęboko.
-
Proszę pana, mam urlop. Chce leżeć i się lenić. Nie mam ochoty być w pracy w
Sylwestra. I pan wie, że nie muszę się na to godzić.
Usiadł
i zastanawiał się chwilę.
-
Dobrze, powiem szczerze. Moja matka co trzy lata robi bal sylwestrowy. Jest to
niesamowite przyjęcie, na którym warto być. A ja muszę być. Nie było by
problemu gdyby nie fakt, że ona ubzdurała sobie, że jesteśmy parą. Wiem, że
zawsze z tobą rozmawia, ale nigdy nie posądzałem jej o tak pochopne wnioski. No
i ona nie wyobraża sobie, że ciebie nie będzie. Ciągle mówi, że dla Karoliny
trzeba przyszykować pokój, dla Karoliny trzeba najlepszej łazienki i Karolina
ma mieć, jak w puchu. Obłęd. Nie wyprowadziłaś jej z błędu…
- To
nie moje zaniedbanie a pana, prosiłam o sprostowanie, ale pan machnął na to
ręką.
-
Przypadłaś jej do serca, tłumaczyłem jej, że jesteś moją podwładną, ale ona
odpowiadała – jasne, jasne, już ci wierzę i robiła oko.
- To
nie jest mój problem proszę pana. A teraz żegnam, chce obejrzeć film.
-
Idę, ale będę jutro o dziewiętnastej. O czternastej umówiłem cię do fryzjera,
tu masz adres. Sukienka będzie o osiemnastej. Zrób makijaż na filetowo ze
złotym brokatem, te kolory królują na balu.
-
Nawet niech pan nie myśli, że skorzystam, ja mam swoje plany.
- To
jesteśmy umówieni. I nie prowokuj mnie.
Wyszedł,
a ja nie wróciłam już do oglądania filmu, zadzwoniłam do moich przyjaciółek
prosząc o radę. A one wszystkie jak na złość stwierdziły, że taka okazja może
się już nie zdarzyć, i że pod Zygmuntem wypiją moje zdrowie, a ja mam się
dobrze bawić.
Może
miały rację. Miałam pójść na wypasiony bal i nie zapłacić ani grosza. Bo
przecież wiedziałam, że Robert jest dżentelmenem i nie wystawi mi rachunku.
O
dziewiętnastej spojrzał na mnie krytycznie i poprawił mi szal. Potem chudy,
wąsaty szofer zawiózł nas do domu a raczej rezydencji rodziny Korynckich.
Zaniemówiłam z wrażenia. Dom był piękny, istny pałac, pięknie udekorowany i
przyprószony śniegiem.
-
Zamknij buzię bo to nie eleganckie – upomniał mnie.
Gdyby
nie matka Roberta czułabym się jak na skazaniu. Tylko ona dała mi chwilę
wytchnienia.
-
Robercie, przestań robić interesy, zatańcz z Karoliną.
-
Robercie nawet nie zaproponowałeś jej jedzenia, na pewno jest głodna.
Tam
też poznałam jego ojca. Nie było wcześniej okazji, bo wyjechał na pół roku z
córką, odkrywać nowe miejsca. Był wysoki jak on, ale siwy na skroniach i
poorany zmarszczkami. Miał ten sam błysk w oku i uśmiech drapieżnika.
-
Miło mi cię powitać Karolino. Mam nadzieję, że mogę się tak do ciebie zwracać.
Aż szkoda, że nie poznałem cię wcześniej, gdyby nie moja żona, poszedłbym za
tobą w ogień.
-
Karolu przestań żartować bo ją przerazisz
- powiedziała matka Roberta – a nie chcemy żeby nam uciekła, prawda?
I to
były jedyne miłe momenty całego balu. Czułam się jak kołek wśród tylu obcych
ludzi. Kobiety patrzyły na mnie jak na dziwowisko. Znowu usłyszałam, że jestem
nieatrakcyjna i co Robert we mnie widzi. Na dodatek szef nie zaprosił mnie do
tańca, a to było ogromnie żenujące, zwłaszcza, że przyszedł ze mną. Tym bardziej
przykre, że na mojej imprezie zrobił to bez oporów. Czyżby się mnie wstydził?
Gdy
nie było przy mnie matki Roberta, stałabym sama i podpierałam ściany. Dawano mi
jasno do zrozumienia, że jestem pracownikiem, a nie pracodawcą.
Wybiła
dwunasta, a on pozwolił mi wypić tylko jeden kieliszek. Nawet nie mogłam się
upić z rozpaczy. Żałowałam, że nie wybrałam picia pod Zygmuntem, tam
przynajmniej byłam akceptowana.
Postanowiłam
wykorzystać to, że miałam tutaj własny pokój. Chciałam się położyć i rano stąd
wyjechać. Potem napisać wypowiedzenie i skończyć z tym bezsensem. Zmyłam się
niezauważona przez nikogo i szłam korytarzem do swojego pokoju. Tam, jak na
złość spotkałam Roskanego, który od razu zaczął się do mnie przystawiać.
-
Jak to dobrze, że cię spotkałem – powiedział przymilnie – może byśmy urwali się
gdzieś, oboje…
- Ma
pan żonę i dzieci – przypomniałam zimno.
- E
tam – machnął ręką i podszedł do mnie. Zbyt blisko. Odsunęłam się, ale on tym
bardziej zaczął na mnie napierać.
-
Jesteś taka piękna – mówił ochrypłym głosem.
-
Dziękuję za komplement, ale muszę już iść.
Odwróciłam
się na pięcie i chciałam jak najszybciej znaleźć się poza jego zasięgiem.
Niestety, złapał mnie za ramię. Zaczęłam się z nim szarpać.
-
Proszę mnie puścić! – wykrzyknęłam.
- Nie
mam zamiaru – warknął. Spojrzałam na niego przestraszona. Nie wyglądał już
przymilnie, jego wzrok był zimny i wyrachowany. Na ustach błąkał się
nieprzyjemny uśmieszek.
-
Jak będziesz niegrzeczna, to stracicie kontrakt.
-
Proszę mnie nie szantażować – wykrzyknęłam i szarpnęłam się.
-
Ostrzegam – warknął.
-
Nie! To ja ostrzegam! – usłyszałam głos rozwścieczonego Roberta.
Złapał
Roskanego za ramię i odepchnął ode mnie.
-
Uważaj synku, bo możesz wiele stracić – syczał mężczyzna.
-
Nie boję się – powiedział Robert.
Roksany
zrobił krok, jakby chciał uderzyć mojego szefa, ale w końcu się rozmyślił.
Poprawił marynarkę i odszedł.
Tymczasem
Robert spojrzał na mnie i krzyknął.
-
Tak się kończy, jak nie mówisz mi gdzie idziesz!
-
Idę spać – burknęłam i odwróciłam się do niego plecami.
Złapał
mnie za ramię, wyrwałam się i krzyknęłam.
- Ty
też będziesz mnie napastował?!
-
Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty – warknął.
- Ja
też sobie nie przypominam, żebym przechodziła z tobą na ty – wykrzyknęłam i
pomaszerowałam do swojego pokoju.
Robert
poszedł za mną i nie zatrzymał się przy drzwiach.
-
Nie możesz tu wchodzić – powiedziałam, usiłując zachować spokój.
- To
mój dom rodzinny, mogę wchodzić gdzie chcę.
-
Zatem ja wychodzę – chciałam go minąć, ale złapał mnie za ramiona.
-
Puść mnie – warknęłam i szarpnęłam się, ale niestety nie udało mi się uwolnić z
jego uścisku.
-
Uspokój się – powiedział.
-
Zostaw mnie! – wykrzyknęłam – wszyscy mnie zostawcie w spokoju!
- O
co ci chodzi?! Skąd ten wybuch?! Przez Roskanego? Nie jest tego warty.
-
Drań! – wrzasnęłam mu w ucho.
-
Roksany, oczywiście…
-
Nie on, ty jesteś draniem! Puść mnie natychmiast!
Robert
popatrzył na mnie dziwnie.
- A
co ja ci takiego zrobiłem?
-
Wszystko! – wrzasnęłam i w końcu udało mi się uwolnić z jego rąk. Stanęłam o
kilka kroków od niego i zaczęłam wyliczać – zabrałeś mi radość życia, spokój w
pracy, prywatny czas! Wszystko! Nawet Sylwestra! Ach! – pacnęłam się dłonią w
głowę – po co ja słuchałam przyjaciółek. Po co? Żeby zebrać kolejne upokorzenia
od snobów? Żeby spełniać twoje każde życzenie? Po co ci jestem tu potrzebna?!
To nie biznesowe spotkanie, wiec po co?!
-
Każde spotkanie w naszym kręgu jest sposobnością do zrobienia biznesu –
powiedział tym swoim zimnym i rzeczowym głosem.
-
Dobrze powiedziane, waszym kręgu. Ja do niego nie należę. Jestem tu sama jak
palec, stoję jak kołek i słucham niemiłych komentarzy pod moim adresem.
-
Nie przesadzaj – chciał zbagatelizować sprawę - ogarnij się i wracajmy do
reszty.
-
Nie – powiedziałam.
-
Jak to nie? – zdziwił się moim pewnym tonem.
- Po
prostu nie. Idę spać, a z samego rana stąd wyjeżdżam. Nie mam ochoty pozostawać
w twoim towarzystwie ani jednej minuty dłużej.
Widziałam,
jak napinają mu się mięśnie twarzy, jak zaciska pięści.
-
Nie prowokuj mnie – wycedził przez zęby.
- Bo
co mi zrobisz?
Złapał
mnie za ramiona i przyciągnął do siebie.
-
To! – pocałował mnie.
Wyrwałam
się i go odepchnęłam.
-
Wyjdź!
-
Nie – powiedział i znowu przyciągnął mnie do siebie.
-
Wyjdź! – wrzasnęłam i zaczęłam uderzać pięściami w jego klatkę piersiową –
wyjdź, wyjdź, wyjdź!!!! – krzyczałam i popychałam go uderzeniami w stronę
drzwi.
Złapał
mnie za dłonie i przytrzymał.
-
Przestań mnie bić! – warknął.
Spojrzałam
w jego oczy i struchlałam. Był wściekły!
-
„Już po mnie” – pomyślałam i zrobiłam to, co robią w takich momentach wszystkie
kobiety świata. Rozpłakałam się.
-
Nie działa to na mnie – usłyszałam jego wściekły głos.
-
Nie obchodzi mnie to – łkałam – chcę tylko wrócić do domu.
-
Zatem pakuj się, odwiozę cię – puścił mnie i stanął przy drzwiach.
Szybko
zebrałam swoje rzeczy i już miałam wyjść, kiedy w drzwiach pojawiła się jego
matka. No, gorzej to już być nie mogło.
-
Wszędzie was szuka… - urwała widząc mnie we łzach.
- Co
jej zrobiłeś?! – krzyknęła na syna.
-
Nic – wzruszył ramionami.
-
Ładne nic. Karolino, kochanie, co mój syn ci zrobił – podeszła do mnie i objęła
ramionami.
W
odpowiedzi pokręciłam tylko głową. Sęk w tym, że rzeczywiście nic nie zrobił.
Gdyby miał serce, to by mnie przytulił, przeprosił za swoje barbarzyńskie
zachowanie i wtedy byłabym skłonna do pocałowania go, jak należy. Ale on był,
jak głaz. Nieustępliwy i nieczuły.
-
Widzę, że masz na sobie kurtkę, chcesz nas opuścić? – zapytała się mnie.
-
Chcę wracać do domu. Nie pasuję do państwa stylu życia.
Matka
spojrzała surowo na syna.
- To
twoja wina.
-
Moja? – dziwił się – to ona jest przewrażliwiona i wydaje jej się, że nikt tu
jej nie lubi.
- Bo
to prawda – bąknęłam – wciąż słyszę docinki, co do mojego wyglądu i tego, że
nie jestem na żadnym ważnym stanowisku.
- To
twoja wina – matka oskarżycielsko pomachała synowi palcem przed nosem – jesteś
taki sam, jak ojciec. Z tym, że on się w porę zorientował, że coś jest w jego
postępowaniu nie tak, a ty co?
- A
ja odwożę ją do domu, tak jak z resztą sobie życzy.
-
Nie musisz mnie odwozić, wezmę taksówkę – powiedziałam.
-
Odwiezie cię – zadecydowała za nas matka - nie będziesz się nocą tłukła po
mieście taksówkami.
Po
kilku minutach jechaliśmy w ciszy w stronę mojego domu.
Pociągałam
nosem, a on syczał cicho jakieś przekleństwa.
Kiedy
podjechaliśmy pod mój dom, powiedział.
-
Tylko nie rób głupstw.
- Do
widzenia – odparłam i wysiadłam.
Spojrzałam
na zegarek, była 2 00 w nocy, więc postanowiłam dołączyć do swoich znajomych
pod kolumną Zygmunta. Do domu weszłam tylko po to, żeby ubrać się w coś
wygodniejszego i ciepłego.
Taksówka
była droga, ale to był jedyny sposób, żeby szybko dostać się w wyznaczone
miejsce.
Moi
przyjaciele nie kryli zdumienia z mojej obecności, ale widziałam, że bardzo się
z tego cieszyli. A kiedy w skrócie opowiedziałam im, co mnie spotkało, zrobili
to, czego oczekiwałam po Robercie, a nie dostałam. Przytulili mnie i
pocieszyli, zgodnie oburzając się to na Roskanego, to na mojego szefa.
Poszliśmy
nad Wisłę i otworzyliśmy kolejnego szampana. Z miłą chęcią pociągnęłam z
butelki.
- O
jak dobrze – mruknęłam – jak ja lubię szampana. Dajcie mi jeszcze, wy już swoje
wypiliście, a mnie mój Cerber dał ledwo powąchać kieliszek.
Zamarłam
z butelką w drodze do ust. Naprzeciw mnie stał Robert.
Tego
było za wiele. Jak on śmiał tak bezceremonialnie wkraczać w moje życie? Czemu
nie pojechał na dalszą część balu dla snobów? I czemu mnie śledził?
Zmrużyłam ze złości oczy i przechyliłam
butelkę.
Nie
zdążyłam wypić dwóch łyków, ponieważ wytrącił mi ją z ręki. Uderzyła o betonowe
schodki i rozbiła się w drobny mak.
- Ej
koleś, co ty sobie myślisz? – powiedział do niego jeden z moich kolegów, ale
Robert nawet na niego nie spojrzał. Wpatrywał się tylko we mnie. Był wściekły.
-
Przegięłaś – wycedził przez zęby.
-
Ja? – zdziwiłam się.
-
Tak, ty.
-
Zostaw ją – powiedziała jedna z moich przyjaciółek – ona nie chce cię znać.
-
Mało jej zniszczyłeś życia? Czego jeszcze od niech chcesz? – dodała druga.
-
Wszystkiego – powiedział to takim tonem, że ugięły się pode mną kolana.
- Co
za pompatyczny tekst – drwiła z niego jedna z moich przyjaciółek – a wiesz,
czego ona chce? Pytałeś się jej?
-
Nie ma sensu jej pytać o cokolwiek, bo i tak skłamie. Miała być w domu, ale
kiedy postanowiłem do niej wrócić i na spokojnie porozmawiać, okazało się, że
jej w nim nie ma. Za to jest nad Wisłą i chleje alkohol.
-
Nie chleję, tylko piję – wtrąciłam – i nic ci do tego.
-
Mylisz się, bardzo dużo mi do tego, jako twój szef…
-
Nie masz prawa mówić mi, co mam robić ze swoim prywatnym życiem – wykrzyknęłam.
-
Owszem, mam. Zapomniałaś? Miałem ci za tego sylwestra zapłacić podwójnie.
- No to mi nie zapłacisz – wzruszyłam
ramionami.
-
Igrasz z ogniem – powiedział dziwnie niskim głosem.
-
Zostaw ją koleś – powiedział jeden z moich kolegów – nie widzisz, że jej się
narzucasz?
- Z
tobą nie rozmawiam – burknął do niego Robert.
- To
zacznij, bo ja nie pozwolę, żebyś dłużej męczył Karolinę. Przez ciebie ciągle
płacze, ma czarne myśli i straciła swoje unikatowe poczucie humoru.
Czułam,
że szykuje się bójka, a byłam pewna, że mój kolega nie będzie miał z Robertem
żadnych szans. Dlatego powiedziałam.
-
Jadę do domu.
Wszyscy
spojrzeli na mnie.
-
Dlaczego? – zapytała przyjaciółka.
-
Ponieważ chcę, żeby ta koszmarna noc już się skończyła. Dobranoc.
I
wyszłam na chodnik przy Wisłostradzie. Ruszyłam w kierunku Starego Miasta.
Robert bardzo szybko mnie dogonił.
-
Odwiozę cię – nie protestowałam, nie miałam na to siły.
Znowu
pociągałam nosem, a on znowu cicho przeklinał. Już raz tej nocy to
przerabialiśmy.
Podjechał
pod moją bramę.
-
Czy jest szansa, że zostawisz mnie w spokoju? – zapytałam.
-
Nie – odparł.
-
Dlaczego?
-
Słyszałaś, co powiedziałem twojej koleżance, chcę od ciebie wszystkiego.
Nie
odpowiedziałam. Wysiadłam z samochodu i poszłam prosto do domu.
O matko! Co za zmiana, aż nie mogę się doczekać dalszej części. Liczę na więcej takich opowiadań. Życzę weny i pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńPatka
To stare opowiadanie, ale o dziwo bardzo lubiane. Cieszę się, że Ci się podoba. Co do weny, to brak. Ostatnio stać mnie jedynie na krótkie teksty o życiu;)
OdpowiedzUsuńStare opowiadanie ale widzę zmiany w treści ��
UsuńTak. Zmieniłam zakończenie.
Usuń