Praca dla szefa - odc.4


- Jest pani doprawdy czarująca – powiedział Roskany przy deserze. Dla mnie była to katorga. Pan Roskany był mężczyzną w średnim wieku. Siwiał na skroniach, dodawałoby mu to uroku, gdyby nie oślizgły charakter. Miał żonę i dwójkę dzieci, a podrywał mnie tak jawnie, że aż było to obraźliwe. Niestety byłam na smyczy wzroku Korynckiego, nie mogłam dać plamy. Nie lubiłam swojego szefa, ale nie znaczyło to, że będę robić głupoty.
- Dziękuję – odparłam unosząc kieliszek z winem. Za każdym razem, jak podnosiłam go do ust, szef patrzył na mnie uważnie. Jakby pilnował czy czasem się nie upiję. Chyba naprawdę miał fioła na punkcie trzeźwości.
Koszmarny obiad dobiegł końca, Roskany jeszcze raz podziękował za kontrakt i niby otarł się łydką o moją nogę. Myślałam, że zwymiotuje, szybko zabrałam nogi i udawałam, że niczego nie zauważyłam.
Szef odwiózł mnie do domu. Przez całą drogę milczałam, a gdy podjechał pod moją bramę, wyszłam z samochodu bez pożegnania i pobiegłam do furtki.

W poniedziałek rano zostałam wezwana do dyrektora.
- Co on tak cię wzywa i wzywa? – spytała Ilona – jesteś jego kochanką?
- W życiu – wzdrygnęłam się – wypluj te słowa.
Weszłam do gabinetu. Robert siedział skwaszony i oczywiście kazał mi stać. Przez jakiś czas zastanowiłam się czy on to robi celowo, potem doszłam do wniosku, że nie, że tak po prostu ma.
- Poza wczorajszym pożegnaniem, którego nie było, byłaś bez zarzutu. – powiedział.
- Może pan rozporządzać moim czasem, ale miła dla pana być nie muszę,
- A powinnaś, w końcu to ja ci płacę.
- Dziękuję za taką płacę, gdy jakiś oślizgły gad maca cię nogą pod stołem. Chętnie wrócę do moich starych obowiązków.
- Nie wyolbrzymiaj, pewnie przez przypadek cię dotknął. Z resztą nie będę o tym rozmawiał, trzeba ustalić grafik.
- Słucham – stanęłam i założyłam ręce na piersi.
-  Nie masz kalendarza? – spytał zdziwiony.
- Nie, wszystko zapamiętuje, może pan zaczynać.
- W zasadzie do środy masz wolne popołudnia, ale w środę umówiłem nas na spotkanie z innym kontrahentem, może ten według ciebie nie będzie oślizgłym gadem. Ale nie jest tak miły jak Roskany.
- Nie boję się, znam już kogoś niemiłego – spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Wciąż mnie prowokujesz, ale nie będę się zniżał do twojego poziomu.
W czwartek wieczorem idziemy na bal, musisz mieć suknię i jakieś ładne nowe buty. Sugeruję abyś spożytkowała dwa wolne popołudnia i skompletowała odpowiednią garderobę.
W odpowiedzi, tylko prychnęłam.
- Nie będę ci za każdym razem czegoś kupował – powiedział, a ja sobie coś przypomniałam.
- A właśnie, oto pieniądze za wcześniejsze ciuchy. Mam nadzieję, że mniej więcej wystarczy.
- Mniej więcej brakuje jeszcze tysiąca – powiedział, a ja się zaczerwieniłam, gdyż nie znałam ceny, policzyłam według siebie – zabieraj te pieniądze i nie wracajmy do tego. Niech to będzie moja inwestycja w firmę.
Zrobiło mi się głupio, ale zabrałam gotówkę.
- W piątek masz wolne, oczywiście nie mówię o zwykłej pracy. W sobotę idziemy na kolację z zarządem naszej korporacji. I proszę cię, nie daj plamy.
- Tego nie mogę obiecać – uśmiechnęłam się promiennie – jestem fajtłapą.
- To szybko nią przestań być, bo to naprawdę ważne spotkanie.
Westchnęłam.
- Nie rozumiem, czemu mnie pan tam ciąga. Nie jestem z wyższej półki. Jestem przeciętna jak zupa pomidorowa, nie znam dobrych manier, nie ubieram się w drogich sklepach, nie wiem o czym rozmawiać…
- Jest pani specem od reklamy, a ja muszę pokazać zarządowi, że firma się rozwija, że nie był to błędny zakup.
- To chyba już pan wie.
- Wiem, ale ty znasz pracę od środka, możesz być bardzo pomocna.
- Czyli mam opowiadać plotki pracownicze, o tym, kto z kim i jak?
Pokręcił głową i powiedział.
- Nie odpowiem, bo się poniżę. Wracając do spraw bieżących, chciałbym we wtorek wieczorem obejrzeć twoje zakupy.
- Powiedział pan, że mam wtorek wolny.
- Popołudnie, wieczorem wpadnę na chwilę i ustalimy w co się ubierzesz. – wzniosłam oczy do nieba. To nie dzieję się naprawdę.
- Nie rób takiej miny, dopóki nie nauczysz się, jak masz się ubierać na różne okazje, będę cię pilnował. W niedzielę, w południe idziemy na piknik zorganizowany przez moją matkę…
- Słucham? – przerwałam – słucham? Na spotkania rodzinne też mam chodzić? I kogo mam udawać, pana narzeczoną?
Roześmiał się i powiedział.
- Zagalopowałaś się troszeczkę. Nie jestem małolatem i nie potrzebuję wszystkim pokazywać się z dziewczyną, bo tak trzeba. Matka należy do korporacji, tak jak mój ojciec i moich dwóch braci. Siostra wybrała drogę podróżnika i zwiedza świat, ale za pieniądze korporacji. Skoro już wszystko wiesz, pójdziesz ze mną na ten piknik. I weź gotówkę, będzie charytatywna loteria. To nie jest spotkanie w wersji mieszczańskiej, to spotkanie biznesowe.
- Czy to wszystko, czy jeszcze coś pan wciśnie?
- Roskany pytał o ciebie, zastanawiam się czy nie umówić cię z nim na lunch.
Na pewno zbladłam, bo spojrzał się z troską.
- Nic ci nie jest?
- Nie chcę zostać z tym człowiekiem sam na sam. Nawet minuty! Proszę mnie z nim nie umawiać.
- W tym tygodniu tego nie zrobię, niech trochę zatęskni. Jak zacznie grozić zerwaniem kontraktu, wtedy cię umówimy.
- Wtedy się zwolnię – powiedziałam.
- Obowiązuje cię trzymiesięczny okres wypowiedzenia, więc i tak pójdziesz na to spotkanie – uśmiechnął się szeroko. A teraz powtórz, co masz zrobić w tym tygodniu.
Wyliczyłam wszystko bezbłędnie i mogłam odejść.
Przez to wszystko wcale nie cieszyła mnie perspektywa zakupów, ani wolnego popołudnia. Tym oślizgłym gadem zepsuł mi humor doszczętnie.

Przebrnęłam przez środowe spotkanie i przez bal. Chociaż był porażką. Nie zatańczyłam ani razu, bo nikt mnie nie zaprosił, a i szef nie zamierzał tego zrobić. Także tylko od stania rozbolały mnie nogi. Na drugi dzień do pracy przyszłam w rozklapcianych trampkach i cieszyłam się, że mnie nie wezwał do siebie ani razu. W sobotę denerwowałam się kolacją, bo naprawdę nie chciałam przynieść mu wstydu przed szefostwem.
Ubrałam się pod jego dyktando, poprawił mi kolczyki i wyszliśmy. Całą drogę jechałam mnąc chusteczkę w rękach.
- To się nie uda – powiedziałam do niego gdzieś w połowie trasy – mam pan jeszcze czas na wycofanie się. Na pewno zrobię coś głupiego i to nieświadomie.
- Dałaś sobie radę na ostatnich spotkaniach, a wielu z tych ludzi będzie dzisiaj, nie masz się czym martwić.
Nie byłam tego taka pewna. I oczywiście, że zdarzyły mi się gafy. Strąciłam widelec, byłam na tyle przytomna by po niego nie nurkować, a kelner przyniósł mi drugi. Potem urwałam pasek od torebki, bo tak go miętosiłam aż rozdarłam. Na szczęście nikt tego nie widział i zdołałam ukryć ten fakt. Oczywiście przed wszystkimi, prócz szefa.
- Opanuj się, bo wszystko tu zniszczysz.
- Ostrzegałam – wysyczałam.
Potem trochę się rozluźniłam, bo zaczęły się rozmowy o firmie. Spędziłam dwie godziny uśmiechając się sztucznie i udając, że bawią mnie żarty starszych panów. Czułam się jak na wybiegu, wzrok kobiet przeszywał mnie z nienawiścią. Ale był też zabawny akcent wieczoru. Przynajmniej dla mnie. Po kolacji, do grupy, w której stałam podeszła kobieta. Miała może ze trzydzieści lat, była ubrana gustownie, chociaż  zbyt wyzywająco. W jednym ręku trzymała fifkę z papierosem, a w drugim kieliszek koniaku.
- No proszę, kto tu przyszedł – zamruczała nisko – Roberto, który unika takich spotkań.
Szef spojrzał ze złością na kobietę.
- Za to ty nigdy nie przepuściłabyś żadnej okazji do wypicia, prawda?
- Och – poklepała go po policzku, na twarz wypłynął mu rumieniec gniewu. – nie bądź taki zły, już sobie idę. Nie mam przyjemności przebywać ze sztywniakiem. Pa.
Pomachała ręką i odeszła. Robert wyraźnie odetchnął. Reszta panów zachowywała się tak jakby zajście nie miało w ogóle miejsca. A ja ucieszyłam się w duchu, że jest jeszcze ktoś, kto podziela ze mną zdanie o Robercie.
Szef odwiózł mnie i nie skomentował wieczoru, kazał mi być następnego dnia gotową na jedenastą.

Przyszedł punktualnie i od progu powiedział.
- Jak ty wyglądasz?
- No mniej więcej tak, jak pan chciał?
- To jest piknik, a nie wystawna kolacja, ubierz się tak jak lubisz, wygodnie i sportowo, tylko buty załóż jakieś nowsze. Szlag mnie trafia, jak cię widzę w tych podartych trampkach.
Spojrzałam na niego, był w sztruksach i zwykłej koszulce.
- Zawsze źle, zawsze nie tak – mruczałam pod nosem przebierając się.
Impreza odbywała się w dużym parku. Stały tam namioty z jedzeniem, przy rusztach uwijali się kucharze. Kelnerzy roznosili napoje. I wszyscy byli na luzie. Zauważyłam kilka znajomych twarzy, nikt nie był w garniturze. Podeszła do nas niska i gruba pani, która ucałowała  Roberta w policzek i uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Witaj kochanie. Robert mówił, że przyprowadzi uroczą towarzyszkę i już się nie mogę doczekać aż cię bliżej poznam. Ale to później, jak się wszyscy najedzą i rozejdą w poszukiwaniu ławek.
Kobieta odpłynęła do innych gości promieniejąc radością.
- To moja matka – powiedział Robert.
„Aż dziwne – pomyślałam – żeby tak optymistyczna osoba urodziła takiego gbura jak Robert.”
Ten pociągnął mnie w stronę, o zgrozo…, nogi wrosły mi w podłoże, Roskany.
- Chodź, nie rób z siebie idiotki – warknął.
- Nie chcę. – ale posłusznie podreptałam za nim. Roskany od razu ulokował się koło mnie i co raz zaczepiał ręką o ramię. Było to dla mnie dość niekomfortowe, więc poprosiłam Roberta o chwilę luzu, abym mogła pójść się napić. Ten zaaferowany tematem zgodził się bez namysłu.
Szybko uciekłam przed oślizgłym gadem i schroniłam się w  namiocie z napojami. Wiedziałam, że jestem tutaj w celach zawodowych, ale chwila odpoczynku też mi się należała.
- Znalazłam cię – aż podskoczyłam. Matka Roberta stała uśmiechnięta od ucha do ucha. – myślałam, że nigdy cię nie puści. Ale on taki już jest, zaborczy. Ma to po ojcu.
- Czemu mi pani o tym mówi?
- Jesteś jego dziewczyną, masz prawo wiedzieć, jakie mamy wady. – odparła beztrosko - Opowiedz mi coś o sobie.
- A co konkretnie chce pani wiedzieć?
- Wszystko – spojrzała w bok – akurat mamy wolną ławkę w cieniu. Tam będzie nam dobrze.
Usiadłyśmy, a ja poczułam się dziwnie. Od lat nikt mnie nie pytał o moją przeszłość.
- Pochodzę z rodziny zajmującej się handlem. Tata miał swój sklep warzywniczy, a mama obok swoją cukiernię. Pracowali ciężko, ale dzięki temu żyliśmy dostatnio i bez problemów finansowych. Od dziecka pomagałam albo tacie albo mamie. Wolałam mamie – uśmiechnęłam się – lubię lody.
- Powiem ci w tajemnicy, że ja też – powiedziała mama Roberta.
- Gdy dorosłam wyjechałam na studia, a potem zajęłam się reklamą.
- Czemu nie wróciłaś do rodzinnego interesu?
- Powiem tak, chciałam robić coś innego, mam rodzeństwo, więc interes nie upadł.
- Rozumiem – uśmiechnęła się promiennie. Po czym spojrzała w stronę grupy ludzi i rzekła. – O, idzie po ciebie. Z resztą cały czas się na nas patrzył. Bardzo się cieszę, że cię poznałam. Jesteś taka otwarta i pozbawiona zarozumialstwa. Myślę, że mój syn dobrze wybrał. Ale pamiętaj, że jak uprze się cię uszczęśliwić, to się temu podaj, bo inaczej zrobi ci piekło z życia. Jak mój mąż mnie – zaśmiała się – nie ma przed nimi ucieczki.
- Co was tak rozbawiło, drogie panie? – spytał.
- Nie twoja sprawa – odparła matka i podniosła się – idę. Już czas zająć się loterią.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, w końcu powiedział.
- Jesteś tu służbowo, a nie na plotkach.
- Wiem, ale to pan nie sprostował informacji o tym i pańska matka mnie porwała.
Machnął ręką.
- I tak nie było już nic ważnego do powiedzenia. Z tym, że Roskany ciągle cię szuka.
- Pan specjalnie chce mnie zdenerwować – burknęłam.
– Nie, przypominam tylko, że dopóki go mamy, dopóty się za tobą ugania.
- W takim razie będzie to najkrótszy kontrakt w pańskiej historii.
Nie odpowiedział, tylko złapał moje opadające włosy i wsadził pod spinkę.
- Proszę mnie nie dotykać – odsunęłam się gwałtownie.
- Poprawiałem tylko, beze mnie miałabyś szopa pracza na głowie.
- Mnie pasuje. – nadal byłam naburmuszona. – mam tak siedzieć, czy pośle mnie pan w jakiejś misji?
- Na razie czekamy na loterię, wzięłaś pieniądze?
- Oczywiście.
- Chodźmy zatem na losowanie.
Na podwyższeniu stała matka Roberta i zachęcała ludzi do hojności.
- A na co zbieracie?
- Na samochody służbowe dla pracowników – powiedział bez namysłu. Spojrzałam na niego i nie wiedziałam, czy żartuje czy nie.
- No co się tak patrzysz, myślisz, że z czego je utrzymujemy? Pracownicy przychodzą grają na loterii, a potem naiwnie cieszą się z darmowego samochodu.
- W takim razie ja nie dorzucam się do puli, jeżdżę własnym autem.
- Czasami jesteś naiwna – zaśmiał się – matka jest zagorzałą fanką para olimpiad. Zbieramy na protezy, leki, operacje. Sponsorujemy zawody. Brzmi lepiej?
- Tak – po czym dodałam - Przynajmniej jedna osoba w pańskiej rodzinie ma serce.
- Znowu mnie prowokujesz, ale może kiedyś to być o jeden raz za dużo, a wtedy nie ręczę za siebie.
- Zdaję sobie z tego sprawę, już raz próbował mnie pan udusić.
- Nie przypominam sobie – odparł ze śmiechem.
Wylosowałam książkę, smycz na klucze i kubek z napisem „Jestem mała czarna i lubię słodycz.” Robert miał lepszy połów, scyzoryk, notes i wieczne pióro.
Potem stwierdził, że trzeba coś zjeść, póki jest jeszcze coś na stołach. Usiedliśmy przy jednym z wielu ogrodowych stolików i zajadaliśmy się kurczakiem z grilla i sałatką. Czułam się odprężona i jak na wczasach. Od wielu miesięcy tak dobrze się nie bawiłam. Kelner podszedł z kieliszkiem szampana, wyciągnęłam rękę, ale Robert warknął.
- Jesteś w pracy.
- Przecież jednym się nie upiję – wzięłam podawany alkohol. Wyrwał mi kieliszek z dłoni i wylał zawartość na trawę. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo podeszła kobieta, która dzień wcześniej zaczepiła Roberta na kolacji.
- Proszę, proszę – mruknęła jak kocica. Owionął nas dym z papierosa – nadal nie umiesz sobie z tym poradzić? Biedna dziewczyno – zwróciła się do mnie – uciekaj jak najdalej się da, bo przy nim w życiu się porządnie nie napijesz. Ma kota trzeźwości. Kiedyś…
- Zamknij się! – warknął – i odejdź, bo nawet koneksje twojego ojca nie pomogą ci odzyskać twarzy.
- Brutal – prychnęła i odeszła. Spojrzał na mnie i powiedział.
- Nie obchodzi mnie ile pijesz gdy masz wolne, przy mnie będziesz to robić rzadko albo wcale.
- Jak piłam wino przy Roskanym, to nic pan nie mówił.
- Czasami zachodzi konieczność, wykwintna kolacja i inne duperele. Przy grillu nie musisz tego robić.
- Tutaj jest pani mojego serca – usłyszałam za sobą i zamarłam. Znalazł mnie. Bez zaproszenia przysiadł się i otarł się o moje ramię. Powstrzymałam odruch wymiotny – doprawdy Robercie, nie powinieneś jej zostawiać tylko dla siebie.
- Przykro mi, ale jest moją pracownicą i musi słuchać moich poleceń.
- Każ jej zatem porozmawiać ze mną – zawiesił głos i niby zalotnie powiedział – na osobności.
Zesztywniałam zupełnie.
- Może kiedyś panie Roskany, może kiedyś – zaśmiał się Robert. – teraz niestety muszę ją porwać do innych żądnych jej towarzystwa mężczyzn. Skończyłaś?
Nie czekając na moją odpowiedź wstał. Miałam jeszcze mnóstwo rzeczy na talerzu, ale wolałam iść za nim, niż zostać z obślizgłym gadem.
Okazało się, że na pikniku poznałam jeszcze kilku obślizgłych padalców. Na szczęście około 17 00 Robert odwiózł mnie do domu. Byłam tak zmęczona, że padłam na kanapę i zasnęłam. Obudził mnie sms.
- Jutro rano jedziemy na trzydniową konferencje z kontrahentami. Będzie to na Mazurach, weź co należy. Noce mogą być chłodne, a domki mają tylko kominek.
Wrzasnęłam wściekle, a potem popłakałam się ze złości. Kiedy dałam się wpędzić w tę matnie?

kolejny odcinek 10 listopada

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka