Więzienna Planeta - odc. 18

 

Agata
Agata postanowiła przedłużyć swój pobyt na klifach i za zgodą Olgi została jeszcze kilka dni. Jeden z pracowników obiecał zabrać ją w inną część klifu, o który rozbijały się gigantyczne fale.
- Nasze miejscowe tsunami - powiedział.
Jechali w opancerzonym łaziku, który co i raz był atakowany przez gadziny.
- Przyjemnie tu u nas, prawda? - zaśmiał się mężczyzna po kolejnym nalocie.
- Nie wiem, jak możecie tu mieszkać? Wszystko pod kopułami, schronami...
- Też nie mogłem się na początku przyzwyczaić, ale moja żona jest córką właścicieli i wszystko po nich dziedziczy. Rozumie pani, rodzinny interes, którym ona żyje, no więc i ja nim żyje- śmiał się.
Po dwóch godzinach zatrzymał pojazd u stóp lekkiego wzniesienia.
- Chodźmy - powiedział i wysiadł.
Agata zawahała się.
- A gadziny?
- Tutaj ich nie ma. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale jest tu bezpiecznie. Oczywiście jeśli nie zwieje nas wiatr lub nie porwą wielkie fale.
Weszli na wzgórze, które kończyło się płaskim i bardzo mokrym klifem.
Przeszli po nim kilkadziesiąt kroków i mężczyzna kazał jej się zatrzymać.
- Proszę się nie ruszać, patrzyć w stronę morza i w żadnym razie nie uciekać. 
Zrobiła, jak kazał.
Była piękna i słoneczna pogoda,  ale wokół panowała cisza. Nad głowami nic nie latało, ani nie ćwierkało. Do jej uszu w końcu doszedł dźwięk szumu morza, który z każdą chwilą narastał, aż w końcu zamienił się w huk. Do tego coś dziwnego działo się z morzem, które widziała poza granicą klifu. Podniosło się i wyglądało to tak, że staje się wyższe od klifu. Drgnęła.
- Proszę się nie ruszać - przypomniał mężczyzna - pierwsze trzy, cztery fale i tak nie sięgną szczytu, dopiero kolejne.
- A ile ich będzie?
- Około dwudziestu, ale ja wytrwałem tylko do jedenastu, kolejne wdzierają się głęboko w ląd. To niebezpieczne.
- A ile przeznaczył pan dla mnie?
- Sześć, siedem - nie powinny do nas dotrzeć. Ale będzie miała pani wrażenie, że górują nad nami i że jak nic zginiemy. Proszę jednak mi zaufać, nic takiego się nie stanie.
Huk był coraz głośniejszy, a na horyzoncie pojawił się biały grzbiet fali. Agata dygotała z przerażenia i podniecenia jednocześnie. Serce waliło jej, jak oszalałe i o mały włos nie wyskoczyło z piersi, kiedy wielka fala złamała się i uderzyła w klif. Po kilku minutach nadeszła następna i jeszcze jedna. Za to czwarta spowodowała, że miała ochotę wziąć nogi za pas. Fala, zanim się złamała górowała nad klifem na dobre kilka metrów. Biała piana wdarła się na ląd.
- Ma pani dosyć? - Zapytał mężczyzna.
- Nie - powiedziała obserwując jeszcze wyższą od poprzedniej ścianę wody. 
Wytrwała do ósmej, do momentu, aż cień fali sięgnął jej osoby, a woda dotarła prawie do jej stóp.
- Mam dość - powiedziała.
- No to się pośpieszmy, kolejna może już się przelać przez wzgórze.
W drodze powrotnej Agata nie wymieniła ani jednego słowa.
 
Bartek i Karol
Spotkali się przy budowie muru. Karol mieszał cement, a Bartek dowoził cegły.
- Co ty jesteś taki nabuzowany? - Karol zapytał Bartka.
- Nie jestem nabuzowany - burknął kolega i wysypał cegły.
- Ej - wykrzyknął strażnik - nie niszcz budulca!
Jednak Bartek był już daleko.
- Co go ugryzło - warknął strażnik.
- Nie wiem. Od dwóch dni tak się zachowuje - odparł Karol.
- Powiedz mu, że może być zły na cały świat, ale cegły mają być całe. Inaczej straci możliwość uzyskania przywileju.
- Dobrze. Powiem mu.
Przy kolejnej dostawie, Bartek już miał wysypać kolejna partię cegieł, ale Karol szybko go ostrzegł. Duży mężczyzna westchnął i posłusznie podjechał do kobiet, które wyładowały taczkę. 
W tym czasie podszedł do Karola i burknął.
- Została dłużej na wczasach. Pani Olga powiedziała, że chciała porobić dla mnie jeszcze więcej zdjęć, ale nie podoba mi się to. Na pewno kogoś tam poznała. Jakiegoś wolnego gogusia z Ziemi albo z Nowego Miasta.
- Sam siebie nie słyszysz.
- O co ci chodzi.
- Pani Olga powiedziała, że Agata robi dla ciebie zdjęcia. Dla ciebie, nie dla gogusia z Ziemi.
- Kto je tam wie.
- Tym sposobem podważasz prawdomówność pani Olgi.
Bartek zauważył zmianę w głosie Karola, więc dodał.
- Nie podważam, ale przecież może tam kogoś spotkać? 
- Może.
- Dlatego, póki nie wróci będę zły.
Powiedział, wziął taczkę i odszedł.
 
Nina
Nie spodziewała się tego, że aż tak przeżyje wyjście poza mury więzienia. Plac przed budynkiem był pełne ludzi, którzy odpoczywali siedząc na ławkach i ciesząc się z popołudniowego słońca. W fontannie, która znajdowała się w centralnym punkcie taplało się kilkoro dzieciaków.
- Idziemy na lewo – odezwała się do niej terapeutka – miasto jest podzielona na sektory, my idziemy do części kobiecej. Tam też jest przychodnia, więc nie będziesz musiała daleko chodzić.
- A mężczyźni? Czy też tam będą?
- Oczywiście, w waszej części są sklepy, fryzjer i dom kultury, więc mężczyźni też tam bywają.
Nina skrzywiła się.
- Ale tylko do 20 00, potem nie wolno im tam przebywać, nawet wolnym. Jedynym wyjątkiem jest lekarz, ale budynek służby zdrowia stoi na granicy stref, więc jest taki trochę neutralny. Kamienice, które widzisz w oddali zamieszkują tylko kobiety, nie ma tam mężczyzn. Nie wolno też żadnych zapraszać do środka. Mogą jedynie odprowadzić ukochaną do tamtej dużej ławki.
- Oczywiście wyjątkiem jest lekarz – przypomniała – no i burmistrz czy strażnicy. Oni mogą wejść wszędzie.
- Czyli jednak będą tam kręcić się samce?
- Czy mogłabyś przestać tak na nich mówić? – upomniała ją terapeutka.
- Kiedy na to zasłużą – burknęła Nina.
Kobieta westchnęła.
- Nikt tam się nie będzie kręcić bez potrzeby. Będziesz tam mieszkać, jakbyś była wolna. Nie rób głupot, to nie będzie potrzeby cię odwiedzać. Terapię i tak będziesz miała w budynku przy więzieniu. Na razie masz dwa dni spokoju na aklimatyzację. Potem idziesz do pracy, a po niej na terapię.
Terapeutka wręczyła jej plik banknotów.
- To na start. To pożyczka, będziesz ją przez kilka miesięcy spłacać. Nie jest obciążona żadnymi dodatkowymi procentami. Ile dostałaś, tyle spłacisz. Ustalisz z kadrową w przychodni wysokość raty.
- Dobrze, dziękuję. – odparła Nina.
Jej mieszkanie mieściło się na trzecim piętrze kamienicy, na samym końcu korytarza. Kobiety weszły do środka. Mieszkanko miało dwa pokoje z kuchnią i łazienką, oraz spory balkon.
- Czy można tu palić? – zapytała Nina.
- Ty palisz?
- Paliłam zanim tu trafiłam – przyznała Nina.
- Skoro tyle miesięcy pozostawałaś bez palenia, to może warto rozważyć rzucenie tego zgubnego nałogu?
- Przemyślę – bąknęła Nina, po czym ponownie zapytała – czy można tu palić?
- Można, ale papierosy są bardzo drogie, paczka kosztuje 50 złotych.
- O ja cię – powiedziała zaskoczona Nina.
- No właśnie, o ja cię – zaśmiała się terapeutka – a teraz cię zostawiam. Sugerowałabym zwiedzenie okolic i kupienie sobie nowych ciuchów, twoje stare, są hmmm, wiszą na tobie i tyle.
Nina nic nie odpowiedziała.
Została sama i pierwsze co zrobiła, to sprawdziła czy są kamery. Niestety były.
- Niby wolność – parsknęła niezadowolona i usiadła na pierwszym lepszym krześle w kuchni. Przeliczyła pieniądze. Dostała 1000 złotych.
- Nie za wiele. Ciekawe, jakie tu są ceny – powiedziała do siebie.
 
Ania
Trzy dni później do mieszkania naprzeciw Niny wprowadziła się Ania, która nie czuła się jeszcze gotowa na zmierzenie się ze światem. A przede wszystkim nie czuła się gotowa na zmierzenie się z dziećmi i lekcjami muzyki.
Oprócz tego dostała polecenie spotkania się z niejaką Agatą, babeczką z Ziemi, która zamieszkała w Karnym Mieście i z którą miały założyć radio.
Na razie pozwolono jej się zaaklimatyzować. Dano trochę pieniędzy na zakup podstawowych produktów. Zamówiono dla niej też zeszyty muzyczne, z chwytami i nutami. Miało to być na rzecz szkoły, ale pozwolono jej zabrać je do mieszkania, żeby mogła poćwiczyć przed rozpoczęciem pracy.
Nie wiedziała, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Bała się, że jej perfekcjonizm zepsuje wszystko. Wielu rzeczy się bała. A najbardziej nowego życia…
 
Karol i Olga
Olga siedziała w swoim biurze i rozpracowywała kolejnego więźnia, kiedy do środka wszedł jeden z trenerów i wręczył jej ładną kartkę, z wydrukowanym napisem „Zaproszenie.”
- Od tajemniczego wielbiciela – powiedział konspiracyjnie mężczyzna i wyszedł.
Zaproszenie było oczywiście od Karola, który chciał z nią zjeść obiad.
Ola czuła, że robi jej się ciepło na sercu. Mężczyzna był romantykiem i starał się jak mógł, żeby się jej przypodobać.
Spojrzała na godzinę wpisaną na kartce i stwierdziła, że nie ma czasu bardziej się rozklejać, ponieważ obiad był za godzinę, a on na pewno nie dostał przywileju na pół dnia. Wybiegła z pracy i wstąpiła do domu, żeby się przebrać. Uznała, że skoro dostała oficjalne zaproszenie, powinna jakoś wyglądać.
Wskoczyła w ładną, letnią sukienkę w kwiaty i balerinki. Rozpuściła włosy i poprawiła makijaż. Tyle musi mu wystarczyć, powiedziała do siebie i zauważyła, że musi się spieszyć, bo on już z pewnością czeka.
Do karczmy weszła spokojnym krokiem, chociaż pół drogi podbiegała.
Karol wstał od stolika i gapił się na nią z rozdziawioną buzią. Dotąd Olga serwowała mu jedynie służbowy kok i eleganckie kostiumy, więc to co zobaczył, o mało nie zwaliło go z nóg. Nawet na grillu u Bartka nie była tak swobodnie ubrana, jak dziś. No i miała rozpuszczone włosy. No i miała opaleniznę. No i miała inny makijaż. No i w ogóle oszołomiła go swoją urodą.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam? – powiedziała pogodnie.
Mężczyzna uśmiechnął się głupawo i coś wysapał.
- Słucham? – dopytywała Olga.
- Pięknie pani wygląda – wydukał w końcu.
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego.
Usiedli i kontynuowała.
- To pewnie przez wakacje. Wypoczęłam, wyspałam się, złapałam trochę słońca, to i uroda lepiej wygląda – paplała, a on patrzył się na nią oczarowany.
Miał jej powiedzieć, że tęsknił, ale wolał na nią patrzeć. Miał jej powiedzieć o odwiedzinach prawnika, ale zupełnie o tym zapomniał. Zamiast tego patrzył się na nią, jak zaczarowany.
- Zjemy coś?- przerwała opowieść o tym, jak było na klifie.
- Ja chyba nic nie przełknę –przyznał szczerze.
-Źle się czujesz?
- Czuję się nasycony pani widokiem – powiedział z lekkim uśmiechem.
Olga lekko się zaróżowiła na policzkach.
- Och… - westchnęła tylko.
Patrzyli sobie w oczy i czuli, że świat wokół nich przestał istnieć.
- Wybraliście już coś? – usłyszeli nosowy głos córki karczmarza.
Czar prysł.
- Sznycel z zieleniną – powiedziała Olga.
- Ja to samo, co pani dyrektor – odparł Karol.
- A co do picia?
- Herbatę, dwie – powiedziała Olga.
Kiedy dziewczyna odeszła kobieta zapytała.
- A co ty porabiałeś, kiedy mnie nie było.
Karol wyraźnie się speszył.
- Coś się stało?
Przytaknął.
- Opowiedz.
- To nie psychoterapia – odparł – wolałbym mówić o czymś innym.
- Nie robię ci psychoterapii – odparła spokojnie - po prostu pytam.
Zrobiło mu się głupio.
- Przepraszam – bąknął – ale boję się, co sobie o mnie pani pomyśli.
- Póki nic nie powiesz, to się nie dowiemy – zaśmiała się.
- Dobrze, ale proszę nie być na mnie złą – i opowiedział o adwokacie i o tym, jak go przegonił. Kiedy skończył zapadła ciężka cisza. Olga patrzyła w okno, a Karol bał się podnieść wzrok.
- Odrzuciłeś zlecenie? – usłyszał w końcu jej pytanie, więc spojrzał na nią.
W jej oczach było coś, czego na razie nie rozpoznawał.
- Albo wyrok śmierci, ale tak, odrzuciłem?
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Skończyłem z tym, poza tym – urwał na chwilę i spojrzał jej głęboko w oczy – nie chciałem pani zawieść.
Już wiedział, co mówił jej wzrok. Była z niego dumna.
- Niesamowite – szepnęła – niesamowite.
- On wróci albo oni – powiedział.
- Z pewnością – odparła – ale nie martw się, nie tak łatwo będzie im się tu dostać.
- Prawdopodobnie wydali na mnie wyrok śmierci – powiedział to tak spokojnie, że aż się wzdrygnęła.
- Nie przeraża cię to? – zapytała.
- Nie – wzruszył ramionami – tak się kończy w moim zawodzie. Wiedziałem na co się piszę.
- Mówisz, to tak, jakbyś już miał nie żyć.
Karol zaśmiał się, a potem spoważniał.
- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Ani zasmucić. Tylko… - westchnął – nie umiem inaczej. Jestem szczery, ale mam problem z empatią, to też jest charakterystyczne dla mojej profesji. Obojętność w obliczu śmierci.
Wyciągnęła do niego dłoń. Zdziwił się, ale delikatnie ujął ją za palce.
- Zrobię wszystko, żeby nikt cię tu nie dorwał
- Wiem – uścisnął jej dłoń – ale teraz niech już pani się nie smuci. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Na przykład o pani.
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie za dużo dzisiaj o mnie?
- Nigdy nie mam pani dosyć.
Dopóki córka karczmarza nie przyniosła jedzenia trzymali się za ręce i jakoś żadne nie miało ochoty ich zabrać.
 
 
 
Agata i Bartek
Agata, pierwsze co zrobiła po powrocie, to udała się do warsztatu Bartka. Miała dla niego mnóstwo zdjęć, które wywołała będąc jeszcze na klifie.
Weszła do środka cała w uśmiechach i napotkała chmurę gradową z piorunami.
Bartek widząc ją, wstał i wbił w nią ponury wzrok. Prowadził wewnętrzną walkę. Powinien się cieszyć, powinien się przywitać, przecież tak za nią tęsknił. Nie potrafił. Najlepiej na świecie wychodziła mu złość.
- Dzień dobry - zaszczebiotała Agata - właśnie wróciłam.
- Widzę - burknął, po czym dodał nie zmieniając tonu - daj mi chwilę.
Odwrócił się do niej plecami i coś do siebie mamrotał. Agata nie rozumiała, o co mu chodzi. Dlaczego był taki opryskliwy i stał do niej plecami?
- Jeśli przyszłam nie w porę, to przepraszam - powiedziała cicho.
- Nie przepraszaj, to moja wina - burczał.
- Naprawdę mogę przyjść innym razem.
Bartek odwrócił się nagle, podszedł do niej i wziął w ramiona. Na jej ustach wycisnął mocny pocałunek. 
Agata kompletnie osłupiała.  
- Tęskniłem - powiedział i szybko się odsunął - przepraszam, poniosło mnie.
Agata patrzyła na niego i nie była w stanie wyksztusić ani jednego słowa. Wyciągnęła tylko rękę z wypchaną zdjęciami kopertą. Bartek wziął ją od niej.
I tyle ją widział. Uciekła.
- Cholera - powiedział wściekły na siebie - powinienem nad sobą panować. To nie panna z klubów. Cholera, mam nadzieję, że uda mi się to jakoś odkręcić.
 
Tomasz
Tomasz stał na placu przed więzieniem i czekał na Karola i Bartka. Przyszedł trochę wcześniej, więc usiadł na ławce i przyglądał się mijającym go ludziom.
Nagle zamarł i wlepił wzrok w kobietę, która wychodziła ze szkoły otoczona kilkorgiem dziećmi. Uśmiechała się do nich i odpowiadała na pytania. I była piękna. Mężczyzna poczuł coś nieznanego w okolicach serca i bardzo mu się to nie spodobało, ponieważ to coś przejęło nad nim kontrolę. Tomasz zakochał się od pierwszego wejrzenia.
 
Ania
Ania skończyła swoje pierwsze zajęcia i odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, że tak szybko złapie kontakt z dziećmi i że będą tak chętnie współpracować.
Nawet, kiedy wyszła przed budynek szkoły kilkoro czekało, żeby jeszcze z nią porozmawiać. To była dla niej nowość, zwłaszcza, że na lekcjach była surowa i wymagająca. Ale starała się do nich uśmiechać i chyba właśnie to spowodowało ich śmiałość. Postała z nimi przez kilka minut, odpowiedziała na kilka pytań, a potem pożegnała i ruszyła do swojej kwatery. Odważyła się nawet lekko uśmiechnąć.
- A pomyśleć, że tak się bałam, że dzieci mnie nie zaakceptują.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła się pewniej, ale nie na tyle, żeby zmierzyć się z robieniem w Karnym Mieście radia.
- Pomyślę o tym później – mruknęła do siebie i weszła do sklepu.
 
Nina
Praca w przychodni nie byłaby dla niej taka zła, gdyby nie fakt, że co i raz natykała się na jakiegoś męskiego pacjenta. Burczała wtedy pod nosem i zamykała się w pokoju pielęgniarek. Kiedy ten wychodził, wracała do swoich obowiązków. Nie było ich zbyt wiele. Przekładała leki z jednej półki na drugą, bandażowała rany i przecierała kurze. Nie była zadowolona. Uważała, że została stworzona do walki o prawa kobiet i to chciała robić. Walczyć, a nie niańczyć hipochondryków. Z tym, że nie za bardzo miała wybór. To znaczy miała, ale wisiał nad nią miecz Damoklesa w postaci kapitana straży, który pewnie tylko czekał, aż zrobi coś głupiego, za co będzie można wystawić ją za bramę miasta.
- Możesz tak nie ściskać? – usłyszała wściekły syk pacjentki.
Tak się zamyśliła, że przestała uważać na to co robi. A właśnie bandażowała zbitą rękę jednej z więźniarek, której podczas budowy muru cegły zwaliły się na głowę. Na szczęście w porę osłoniła się rękami i skoczyło się na stłuczeniach i obtarciach.
- Nie narzekaj. Dzięki temu wypadkowi masz kilka dni wolnego – burknęła Nina.
- Może i tak, ale jak będziesz mnie tak ściskać, to krew mi nie dopłynie do palców.
- Nie marudź – Nina poluzowała opatrunek – możesz sobie iść. Masz tydzień wolnego.
 
Agata
Agata leżała na łóżku w pokoju hotelowym i usiłowała ochłonąć po gorącym powitaniu Bartka. Podobał się jej, ale chyba facet się zagalopował. Nie była gotowa na taką bezpośredniość. Z drugiej strony.
- Pocałował mnie – pisnęła w poduszkę – pocałował.
Usiadła i powachlowała się dłonią.
- Nie powinien tego robić. Nie pozwoliłam mu. Ale zrobił to. To było… to było miłe.
Nagle się przestraszyła, a raczej zaniepokoiła.
- A jak przeze mnie będzie miał kłopoty? Z tego, co wiem nie wolno im spoufalać się z kobietami. Dlaczego złamał zasady?
Zaczerwieniła się po same koniuszki uszu.
- Podobam mu się. Podobam mu się!
Owszem, z początku była zszokowana i uciekła. Ale tak szczerze mówiąc, podobało jej się to, że się podoba Bartkowi.
- Mam mętlik w głowie – mruknęła sama do siebie.
Spojrzała na zegarek i zerwała się z pościeli.
- Muszę iść do pracy. Muszę zrobić wszystko, żeby wyglądać normalnie.
Ale patrząc na siebie w lustrze nie potrafiła się nie uśmiechać.
- Zwariowałam ze szczęścia – zaśpiewała do swojego odbicia.
 
Bartek
Mężczyzna przyszedł na spotkanie z terapeutą, ale nie był skory do rozmowy. Na pytania odpowiadał monosylabami, za to co jakiś czas tracił kontakt z rzeczywistością i wzdychał. W końcu terapeuta zamknął zeszyt i zapytał wprost.
- Co jest?
Bartek spojrzał na niego i burknął.
- Jedyne co potrafię, to psuć i żadna terapia na to nie pomoże.
- Pozwól, że się z tym nie zgodzę – odparł terapeuta – w ciągu kilku miesięcy zrobiłeś kawał dobrej roboty.
Bartek skrzywił się i wybuchnął.
- To nie ma znaczenia.
- Dlaczego?
- Bo w moim przypadku, nie ma znaczenia, czy walę kogoś pięścią po pysku czy niszczę kogoś swoim zachowaniem.
Terapeuta podrapał się po głowie.
- Nie słyszałem, żebyś coś zmalował.
- No pewnie, że pan nie słyszał, ale stało się… - nie dokończył.
- Może opowiesz?
- Jeszcze czego – burknął – żebym wpadł w kłopoty?
- Skoro poszkodowane osoby nie trąbią o tym na każdym rogu, to chyba nie powinieneś mieć kłopotów. Powiedziałeś komuś coś niemiłego?
- Gorzej. Zachowałem się prostacko i teraz pluję sobie w brodę.
Terapeuta domyślił się o co chodzi.
- Chodzi o Agatę? Tę dziewczynę z Ziemi?
Bartek zacisnął usta.
- Nic więcej nie powiem.
- Słuchaj chłopie. Skoro ona się nikomu nie poskarżyła, to chyba nie było z tobą aż tak źle.
- Było. Uciekła.
- A złamałeś zasady? – dopytywał się terapeuta.
- Nie. Ale i tak nie powinienem jej całować – i zamilkł zaskoczony, że dał się podejść facetowi, jak dziecko – nic więcej nie powiem – burknął na koniec i założył ręce na piersiach.
- Dobrze. Nie będę cię do niczego zmuszał, ale pamiętaj, żebyś lepiej trzymał ręce przy sobie. W Karnym Mieście są surowe zasady, co do stosunków damsko – męskich. Nie pozwolimy na rozwiązłość…
- Wiem! Wiem! – wykrzyknął Bartek –dlatego będę się od niej trzymał z daleka.
- Nie przesadzaj.
- Wiem, co mówię. Nie mogę z nią zostać sam na sam. Nie panuje nad sobą.
- Myślę, że warto byłoby ją o tym poinformować.
- O czym?
- Że lepiej, żeby się trzymała od ciebie z daleka, przynajmniej do czasu, aż ochłoniesz – poradził terapeuta.
- Nic jej nie będę mówił – burczał Bartek.
- Jak sobie chcesz, ale milczeniem sobie na pewno nie pomożesz.
 
Robert
Kapitan wszedł do sklepu z pamiątkami, w którym pracowała Lulu. Dziewczyna na Ziemi była uzależniona od narkotyków, przez co popadła w kłopoty. Prowadziła sklep z pamiątkami, zrobionymi ręcznie przez Bartka, ale też i przez techników, którzy w wolnej chwili wyrabiali breloczki, nożyki czy otwieracze do piwa. Lulu była wysoką i smukłą blondynką, o pięknym spojrzeniu. Żaden mężczyzna nie mógł przejść koło niej obojętnie, nawet Robert w myślach zachwycał się jej urodą. Kiedy go zobaczyła, natychmiast stanęła na baczność.
- Nie jestem twoim dowódcą Lulu – powiedział ciepło kapitan – spocznij.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
- Jak ci się pracuje?
- Dobrze – pisnęła cieniutkim głosikiem.
- Dużo klientów?
- Różnie.
- Szukam czegoś dla mamy. Niedługo ma urodziny i chciałem jej kupić jedną z rzeźb Bartka.
- Ma pan duży wybór.
- Wiem, ale chciałbym coś kobiecego. Żadnych szablozębnych potworów ani psowatych.
Lulu zastanawiała się przez chwilę, a widok ten był ucztą dla jego oczu. Jej twarz nabierała wtedy wyrazu dziecięcego skupienia, żeby po chwili rozjaśnić się w najpiękniejszym uśmiechu, jaki istniał na świecie.
- Bartek przyniósł mi wczoraj motylki.
- Motylki?
- Tak, kolorowe – wyszła na chwilę na zaplecze i wróciła z małym kartonowym pudełkiem.
- Pani Agata zrobiła zdjęcia motylków, a Bartek je wyrzeźbił.
Ustawiła na ladzie trzy figurki owadów. Były piękne.
- Pomyślałam, że fajnie było by z nich zrobić broszkę, więc przyczepiłam im na brzuchach agrafki.
- Bartek wie? – Robert uniósł brew.
Lulu nagle struchlała i skuliła się w sobie.
- Nie – pisnęła – myśli pan, że mnie za to ukarze?
Dziewczyna wyglądała, jak zastraszone zwierzątko, kapitanowi zrobiło się jej żal.
- Nic ci nie zrobi, ale myślę, że powinnaś mu o tym powiedzieć. Ja uważam, że to świetny pomysł, ale czy przemówi do artysty? – wzruszył ramionami – nie wiem. Poproszę tego trzykolorowego.
 
Karol
Jego życie w końcu nabrało sensu. Pani Olga i on prawie byli parą. Nie śmiał jeszcze uwierzyć, że być może już są ze sobą, ponieważ tylko rozmawiali i tylko od czasu do czasu trzymali się za ręce. W życiu nie był tak zakochany, jak w pani Oldze. I z jednej strony był bardzo szczęśliwy, ale z drugiej wiedział, że musi być bardzo ostrożny i nigdzie się nie spieszyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta, mimo, że kierowała więzieniem, był bardzo delikatna, krucha i niepewna siebie. To znaczy, była bardzo pewna siebie, ale nie w stosunku do niego. Może i potrafiła wywlec jego emocje na powierzchnię, ale sama nie umiała sobie poradzić z uczuciami, jakie miała wobec niego. Przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ kiedy tylko schodził na bardziej intymne tematy, ona od razu zawstydzała się i robiła wszystko, żeby wrócić na neutralny tor rozmowy.
- Ależ ona jest piękna – mówił do siebie – będzie moją żoną.
Nie wiedział jeszcze, jak ją do tego przekona, ale miał czas, w końcu jutro nie wychodził na wolność.
Zaśmiał się gorzko.

- Oby tylko to jej nie przeszkodziło w pokochaniu mnie – zawahał się – pokochaniu mnie? Tak, chciałbym żeby mnie kochała.

Kolejny odcinek 15 maja

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"