Jaka ta młodzież jest...
…inna niż dorośli. Miałam okazję się o tym przekonać, kiedy pojechałam z kilkoma nastolatkami do Poznania. A może powinnam napisać, jaka ta młodzież jest inna niż nauczyciele? No nic, wyjdzie w praniu, sami ocenicie.
Pojechałam
z czwórką uczniów do Poznania na finał debat oxfordzkich, a że jechałam za
koleżankę, to…
Powiedziałam
jej, żeby dała mi wszystko, co mi było potrzebne do tego wyjazdu, łącznie z adresem,
gdzie miały się odbyć debaty. Na to moja koleżanka powiedziała, żebym się nie
martwiła, bo młodzież była tam w zeszłym roku i oni mnie zaprowadzą. Pomyślałam
sobie, no dobrze, niech tak będzie. Pominę już, że żeby tam dojechać na 8:00
rano musieliśmy wsiąść w Warszawie w autokar o 3:10 w nocy, najważniejsze, że
daliśmy radę.
W
Poznaniu, nie miałam zielonego pojęcia, gdzie dalej jechać, ale tak, jak mówiła
moja koleżanka, młodzież mnie tam zawiozła. To znaczy, tramwaj nas zawiózł. Oni
oczywiście skorzystali z Google Maps, a ja z końca języka za przewodnika. Nie
to, że nie umiem korzystać z mapy w telefonie, ale jak na mój gust, szukali tej
drogi za wolno. I tu będzie pierwsza
różnica. Gdybym znała adres, gdzie mam z nimi dojechać, to jeszcze w domu bym
wszystko przestudiowała na mapie i od razu po wyjściu z autokaru, już bym
wiedziała gdzie iść i w którą stronę. Oni znaleźli się na miejscu i dopiero w
tym momencie zaczęli się zastanawiać, co dalej. Tak, jak pisałam jakiś czas
temu, młodzież nie musi planować, oni żyją tu i teraz. W końcu dodarliśmy na
wydział Nauk Politycznych i tam oczekiwaliśmy na rejestrację. Oni, jako że
poważnie podeszli do sprawy od razu zaczęli się szykować do pierwszej debaty, a
ja pożarłam najlepszą drożdżówkę, jaką jadłam w życiu. Jako, że ja nie opiekuję
się kołem debatnanckim, to mogłam zupełnie na zimno przyglądać się rozgrywkom,
uczestnikom oraz studentom, którzy prowadzili cały konkurs. Brawa dla nich za
to, że chciało się im to zorganizować. Ale, że to też młodzież, to przyjrzałam
się ich językowi, sposobie bycia i mówienia. Tak, jestem strasznie stara i
czepialska.
Po
pierwsze, nie uważam, że trzeba mówić kwiecistą mową i z górnej półki,
zwłaszcza, kiedy jest się młodym człowiekiem, ale odmiana wyrazów i składnia
pozostawiały wiele do życzenia. I ja nie jestem polonistą tylko historykiem,
więc skoro ja to słyszałam, to poloniści pewnie by zeszli na zawał, słysząc tak
niepoprawną polszczyznę. I o ile rozumiem, że debatanci, co i raz się mylili,
ponieważ mówili na czas i nie zawsze mózg nadążał za ich językiem, to nie
rozumiem studentów, którzy nie dbali o higienę języka. Kolejna rzecz, która
mnie zadziwiła, to ogromna zmiana sposobu opisywania zasad. Kiedyś mówiło się o
dobrym wychowaniu, kulturze słowa, szacunku do oponenta oraz o nie obrażaniu
innych, dzisiaj mówi się na to polityka etyki, co zawiera wszystko, co
napisałam wyżej, tylko umieszczone w dwóch słowach. Co ciekawe, kiedyś nikt by się
nie martwił i nie zastanawiał na tym, że debatującej młodzieży potrzebny jest
ktoś, kto pomoże im znieść porażkę, nieodpowiednie zachowanie czy obrażanie.
Otóż! Studenci zorganizowali takich strażników etyki (oni inaczej się nazwali,
ale nie pamiętam, jak). Na początku, jako sceptyk, stwierdziłam - a po co to? W
końcu jednak przyznałam im rację i nawet w myśli im teraz gratuluję pomysłu, bo
widząc, jak młodzież jest napięta i zdenerwowana rozgrywkami, sama bym do
niektórych zawołała taką osobę, żeby pomogła jej odzyskać równowagę po porażce
czy po zakończeniu walki na argumenty. Moi byli tak zmęczeni, że jak wsiedliśmy
do autobusu z powrotem do Warszawy, to padli jak muchy i przez większą część
drogi spali. Ja nie spałam, gapiłam się w okno i słuchałam audiobooka. Ale
wracając do inności dorosłego i młodzieży.
Im
się nigdzie nie spieszy, oni mają czas, on dadzą radę w godzinę obskoczyć
wszystko, tylko muszą jeszcze wybrać, co mają obskoczyć. Była ich tylko
czwórka, ale w drodze powrotnej na dworzec, tyle razy zmieniali zdanie na temat, gdzie
pójdziemy przeczekać czas do przyjazdu autokaru, że ja w końcu nie wiedziałam,
gdzie jedziemy, po co jedziemy i po prostu dałam się prowadzić. Gdym to ja
miała zorganizować, to do tramwaju doszlibyśmy w dziesięć minut, a potem szybko
znaleźlibyśmy się w parku i siedzieli tam półtorej godziny. Ale, że to oni mnie
prowadzili, to do tramwaju szliśmy ze dwadzieścia minut, bo jeszcze trzeba było
wskoczyć do Żabki po coś do picia, bo trzeba było kupić bilety na powrót (ja
miałam, bo od razu kupiłam dwa) w biletomacie, bo trzeba było znowu się
zobaczyć, w który tramwaj wsiąść. No i najważniejsze, musieli się zastanowić
czy jedziemy od razu na dworzec, gdzie poczekamy na autokar w galerii (dworzec
do niej przylega), czy pójdziemy do parku, a jak do parku, to do którego. W
końcu udało nam się dotrzeć na miejsce, to znaczy oni ustalili, że jednak to
będzie park niemalże naprzeciw dworca. Ale zanim tam doszliśmy, były jeszcze
selfiki w podziemiu. Zaśmiałam się do nich, że nigdy nie dojdziemy na miejsce,
bo oni się co pięć minut zatrzymują. Zapytali mnie, czy mi to przeszkadza i że
mogą iść szybciej, odparłam, że nie, że mogą sobie iść, jak chcą, bo w sumie,
to nigdzie nam się nie spieszy. W końcu doszliśmy do parku i posiedzieliśmy w
nim przez jakieś pół godziny, ciesząc się słońcem i dobrą pogodą. A potem,
potem był autokar i powrót do domu.
Ktoś
może mi napisać, że nie powinnam się temu dziwić, bo w końcu jestem
nauczycielem i od lat przebywam z młodzieżą, a wiadomo, że młodzi, to im się
nigdzie nie spieszy i że nie odkryłam Ameryki. Pewnie, że nie odkryłam, ale
chodzi o to, że jako nauczyciel, jestem organizatorem
wszystkiego od a do zet albo jest jakiś przewodnik, który o wszystkim myśli, a
ja muszę ich tylko pilnować, żeby mi się nie rozleźli. I gdybym to ja ich
prowadziła, to byśmy wszędzie byli bez przystanków na pierdoły, a oni by za mną
podążali, jak te owieczki, wiedząc, że nie oni muszą się martwić o trasę,
tramwaje czy bilety.
Tym
razem, to ja byłam owieczką i podążałam za nimi. A, że była to dla mnie nowość,
że to nie ja rządzę, to mogłam sobie odpocząć i obserwować inną zaradność od
mojej, czyli młodzieżową. Do autokaru trafiliśmy:).
PS.
Nie oznacza to, że w tym moim planie nie było by miejsca na selfiki czy wejścia
do sklepu albo maca. Było by, ale to ja bym miała nad wszystkim kontrolę.

Komentarze
Prześlij komentarz