Więzienna Planeta - odc. 11
Agata
W niedzielne popołudnie wybrała się na obiad do rodziców. Przy stole siedział również jej brat z żoną i pięcioletnim synkiem. Agata skorzystała z okazji i opowiedziała im o wyjeździe na Więzienną Planetę oraz o reakcji jej szefa na to wydarzenie. Rodzina wysłuchała relacji, podumała i odrzekła.
- Rzuć tę robotę – powiedział ojciec – napisałaś trzy książki dla dzieci, twoje albumy nadal się sprzedają, napiszesz kolejne, pieniędzy ci nie zabraknie.
- Ja bym się nie wahał, tylko jechał – dodał brat – taka okazja może już się nie powtórzyć.
- Zwłaszcza, że przez kilka miesięcy walczyłaś o to pozwolenie – dodała bratowa.
Agata odparła.
- Niby tak, ale pamiętajcie, że walczyłam o dwa – trzy tygodnie, a nie o okrągły rok.
- Córeczko – odezwała się matka – nawet się nie zastanawiaj, pakuj się i jedź.
Agata była oburzona.
- Ale nie będzie mnie przez rok. I nie jadę do Hiszpanii, tylko w jakiś inny wymiar. W miejsce niebezpieczne…
- Chcesz tam jechać? – przerwał jej ojciec.
- Chcę...
- To czemu tak gadasz?
- Bo dziwi mnie, że chcecie, żebym znikła na tak długi czas.
- Siostra – zaśmiał się brat – nie chcemy, ale rozumiemy, że to dla ciebie ważne. Sam bym chętnie się tam wybrał.
- Poza tym mówiłaś, że będziesz miała możliwość z nami kontaktu – pocieszyła ją matka.
Agata westchnęła i powiedziała.
- Przekonaliście mnie. Jadę…, ale po Bożym Narodzeniu.
- Wypijmy za twoją podróż – bratowa wzniosła toast.
WIĘZIENNA PLANETA
Bartek
Poustawiał wszystkie swoje rzeźby na kuchennym stole, a potem usiadł i czekał na burmistrza. Sam poprosił o to spotkanie, ale i tak bardzo się denerwował.
Znowu wstał, przestawił kilka figurek i ponownie usiadł.
W końcu usłyszał zgrzyt zamka w drzwiach.
Poderwał się z krzesła i stanął niemal na baczność.
Paweł Sosnowski uśmiechnął się na ten widok.
- Siadaj, nie jesteśmy w wojsku – powiedział i sam zajął wolne krzesło.
Bartek również usiadł i powiedział.
- Przemyślałem to, co mi pan powiedział.
- O czym? – burmistrz uniósł brwi.
- O sprzedaży moich miniaturowych rzeźb zwierząt.
- Przyznałeś, że nie będziesz uczciwy, więc uznałem, że nie jesteś jeszcze na to gotowy. Czy coś się zmieniło?
- Tak. Zmieniłem zdanie. Będę uczciwy.
- Zawsze?
Bartek wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Na razie nie myślę o dalszej przyszłości. Mogę tylko powiedzieć, że póki tu będę, postaram się być uczciwy.
- I będziesz płacił podatki?
- Tak.
- Skąd mam mieć pewność, że mnie nie oszukasz?
- Nie ja będę sprzedawał moje dzieła – Bartek zawiesił głos, a burmistrz pokiwał głową.
- Ciekawe, mów dalej – zachęcił go Paweł Sosnowski
- Ja będę rzeźbił i tyle, a sklep może prowadzić ktoś inny.
- Trzeba będzie tej osobie zapłacić pensję.
- Przewidziałem to i proszę, tu są wyliczenia – podał mu zapisaną kartkę.
Burmistrz wziął ją i wstał.
- Przejrzę to i dam ci znać.
- Dziękuję.
- Jeszcze nie powiedziałem tak.
- Ale nie powiedział pan też nie – Bartek uśmiechnął się szeroko.
Nina
W dniu wyznaczonego dyżuru Nina ani myślała wstać i rozpalić w piecach.
To spowodowało wielkie niezadowolenie u współlokatorek, które miały już dość jej zachowania. Rozzłoszczone kobiety wyciągnęły ją z łóżka i siłą ciągnęły do drzwi wyjściowych. Nina umiała się bić, ale i tak nie dała rady dwóm postawnym kobietom.
- Co robicie?! – wrzeszczała.
Nie odpowiedziały, tylko wyrzuciły ją za drzwi, które potem zamknęły na klucz.
Nina została sama na tarasie. Była ubrana w lekki dres i nie miała na sobie butów. Temperatura była już minusowa, a śnieg leżał grubą warstwą na ziemi.
Kobieta zaczęła dygotać. Czuła, że jej bose nogi zaraz zamarzną.
Zaczęła walić w drzwi i krzyczeć, że nie można ludzi w taką pogodę wyrzucać z domów. Ale ani Mona, ani Danka nie miały zamiaru jej folgować.
Miały dosyć jej obrażalskiego zachowania, strzelania fochów i lenistwa.
- Dajcie mi chociaż buty i kurtkę – prosiła Nina.
Po kilku minutach drzwi otworzyła Mona i rzuciła w jej stronę, to o co prosiła.
Potem drzwi znowu zostały zamknięte.
Nina szybko się ubrała, ale żałowała, że nie poprosiła jeszcze o skarpetki.
Żeby nie zamarznąć, zaczęła chodzić wokół domu. Zrobiła już z pięć okrążeń, kiedy usłyszała dziwne odgłosy. Ni to wrzaski ni to wycie. Wspięła się na palisadę i popatrzyła w stronę, skąd dochodziły dźwięki. Najpierw nic nie widziała, ale potem rozdziawiła buzię z przerażenia. W stronę palisady pędziły, wielkie, przypominające goryle stworzenia. Sierść miały białą, ale pyski i łapy różowe. Nawoływały się, ale nie zwalniały kroku. Dodatkowo, raz na jakiś czas, któraś z małp wyskakiwała dużo ponad dwa metry w górę. Jakby sprawdzając, co znajduje się przed nimi.
Nina zeskoczyła z palisady i popędziła do drzwi.
- Dziewczyny, błagam was, wpuście mnie. W naszą stronę idą jakieś małpy. Są ogromne i białe. Nie wyglądają na pokojowo nastawione. Raczej polują.
- Spadaj – usłyszała w odpowiedzi Dankę.
- Ja nie żartuję. Posłuchajcie tylko ich krzyków. Są co raz bliżej.
- Spadaj.
- Obiecuję, że od jutra, przez cały tydzień będę dbać o czystość, ciepło i posiłki. Tylko mnie wpuście.
Mona i Danka zaczęły nasłuchiwać. Rzeczywiście, z zewnątrz dochodziły, jakieś krzyki.
- Szybko! – błagała spanikowana Nina – one już tu są. O nie! Jeden przeskoczył palisadę!
Mona otworzyła drzwi i wciągnęła dziewczynę do środka.
Potem zatrzasnęła je porządnie i wzmocniła dodatkową belką.
O drzwi uderzyło coś ciężkiego.
Kobiety szybko zabrały jedzenia i popędziły do piwnicy.
- Podobno nie powinny się do nas dostać – szczękała zębami Nina.
- Podobno. Ale nigdy nic nie wiadomo.
Zeszły szybko po drabinie i zatrzasnęły klapę.
Ale nawet tu słyszały głuche uderzenia małpich łap oraz co raz bardziej rozwścieczone ryki.
Olga
Weszła do swojego mieszkania i z ulgą opadła na fotel.
Odkąd skończyła urlop, nie miała ani chwili wytchnienia. Musiała nadrobić straty, przeczytać zaległe raporty, wydać nowe dyspozycje, no i wszyscy wciąż ją o coś pytali.
- Nigdzie więcej nie wyjadę – powiedziała do siebie – jedź, odpocznij, mówili. Zasłużyłaś, my damy sobie radę, mówili. I co? I pojechałam. Odpoczywałam przez miesiąc, a tu rosły zaległości. Nidy więcej…
Był to coroczny rytuał Olgi, po pierwszych tygodniach pracy. Potem wszystko wracało do normy i zapominała o swoim postanowieniu.
Jednak tym razem, doszedł jeszcze jeden problem. Nazywał się Karol. Zupełnie nie wiedziała, co z nim ma zrobić. Mimo ich ostatniej rozmowy, on nadal zapewniał ją o swoim uczuciu do niej. Musiała go zostawić innym specjalistom. Nie chciała tego, bo był wręcz wzorcowym przykładem resocjalizacji, ale jego uczucia powodowały napięcia, brak logicznego myślenia i problem ze zrozumieniem podstawowych spraw. Tam, gdzie ona zadawała zwykłe pytanie, on doszukiwał się przejawów sympatii. Natomiast, kiedy coś szło nie po jego myśli, wtedy złościł się i zarzucał jej brak empatii.
Dzisiaj powiedziała mu, że zobaczą się dopiero za miesiąc. Nie przyjął tego dobrze. Próbował ją nawet szantażować, że jeśli nie będzie jej częściej widywał, to przestanie współpracować. Wtedy uświadomiła mu, że z taką postawą wróci za kratki i wtedy na pewno już jej nie zobaczy.
Uspokoił się, ale nie był zadowolony.
A co ona czuła?
Do Karola?
Prócz sympatii, to nic.
Z drugiej strony musiała sama przyznać przed sobą, że nie pamiętała już, jak to jest być adorowaną przez mężczyznę. Od siedmiu lat była sama. Z nikim się nie spotykała, ani nikogo nie szukała. Była zbyt zajęta wdrażaniem swojego programu resocjalizacyjnego.
To zainteresowanie ze strony Karola obudziło w niej dawno zapomniane emocje. Było jej bardzo miło, że się jemu podoba, ale to było nieprofesjonalne. Poza tym nie mogła zapominać, że miała do czynienia z płatnym zabójcą, a nie porządnym facetem z normalną pracą i zarobkami.
- Ochłoń kobieto i zapomnij – upomniała samą siebie.
Wstała z fotela i poszła do kuchni zrobić sobie późną kolację.
Robert
Przeciągnął się tak, że aż zatrzeszczało mu w stawach. Przetarł oczy i stwierdził, że musi sobie zrobić przerwę w papierkowej pracy i iść coś zjeść.
Nie chciało mu się wracać na kwaterę, więc udał się do karczmy.
- Co podać panie kapitanie? – zapytał oberżysta.
- Pierogi i duży owocowy napój.
Karol usiadł swoim zwyczajem przy oknie i obserwował, co działo się na zewnątrz. Do środka wszedł kolejny strażnik i od razu przy nim usiadł.
- Zapomniał pan, że byliśmy umówieni? – zapytał bez pretensji w głosie.
Robert popatrzył na niego, jak na zjawisko.
- Umawiałem się z tobą na spotkanie?
- Dzisiaj rano, mówił pan, żebym o 14 00 wpadł do pana biura.
- Przepraszam sierżancie, ale utknąłem w papierach i straciłem rachubę czasu.
- Nic nie szkodzi – machnął ręką strażnik – od razu powiedziano mi, gdzie pan poszedł.
- To miasto nie potrzebuje monitoringu, bo każdy obserwuje każdego – zaśmiał się Robert i zaprosił podwładnego do stolika, a potem powiedział poważnie – dyrektor więzienia wypuściła kolejne trzy osoby do życia wśród nas. Dwie kobiety, niemłode. Jedna ma 40 lat i dostała wyrok za wyłudzanie pieniędzy od emerytów, druga 56 lat, postanowiła zaszaleć na stare lata i zajęła się handlem marihuaną, obie spokojne i nie powinny sprawiać żadnych problemów. Trzecią osobą jest młoda dziewczyna. Ma 22 lata i wpadła w złe towarzystwo. Niestety narkomanka. Teraz czysta, ale trzeba ją obserwować i na pewno odseparować od byłej handlarki. Poza tym, to najmłodsza więźniarka w naszym mieście, mężczyźni będą szaleć na jej punkcie. Na pewno nie wolno dopuścić, żeby nasz bawidamek Tomasz się za nią obejrzał.
- Chyba jest dla niego za biedna?
- No i co z tego, dziewczyna jest piękna i ma oczy, jak łania.
- Stał się pan poetą, kapitanie – zaśmiał się sierżant.
- Nie, po prostu ją widziałem. Dziewczyna może sobie napytać biedy. Olga mówi, że mimo wielu przejść, jest naiwna i łatwowierna.
- Dobrze, będziemy jej pilnować.
Oberżysta podszedł z parującym talerzem pierogów i kubkiem soku owocowego.
- Dla pana sierżanta też coś podać? – zapytał.
- Zamów sobie – zachęcił go Robert – przecież nie możesz ze mną rozmawiać, gdy ja będę jadł.
- Dzięki kapitanie, chętnie zjem naleśniki.
- Się robi – powiedział kelner i znikł za drzwiami do kuchni.
Tomasz
Czuł, że ma dość pracy fizycznej. Dosyć rąbania drew, dosyć robienia cegieł, dosyć popychania taczek. Czuł się wypruty z sił i co i raz myślał o tym, czy nie lepiej by mu było w ciemnej celi. Opowiedział o tym swojemu trenerowi.
- Ciszę się, że o tym mówisz – odparł mężczyzna – ale to nie zmieni twojego grafiku. Na razie jesteś przypisany do tego rodzaju zajęć, żebyś nauczył się szacunku do ciężkiej pracy, żebyś zrozumiał, że okradałeś osoby…
- Nie okradałem biednych.
- Okradałeś. Pośrednio.
- Nie rozumiem? – dziwił się Tomasz.
- Rabowałeś bogate kobiety. Te traciły pieniądze, przez co nie kupowały czegoś, czego chciały czy potrzebowały. Przez to osoby, które to wytwarzały nie zarabiały, traciły.
- Trudno mi tak myśleć – powiedział Tomasz – ponieważ kradłem pieniądze naprawdę bogatym osobom i nie wydaje mi się, żeby aż tak odczuły stratę. Raczej czuły się oszukane.
- Otóż nie – trener przejrzał notatki i po chwili powiedział –pani D. przez to, że wybrałeś jej z sejfu biżuterię wartą dwieście tysięcy złotych, musiała kupić nową (jako zabezpieczenie), co spowodowało, że musiała uciąć swoim pracownikom premie. Inna pani K. przez to, że wyczyściłeś jej konto, nie mogła wypłacić swoim pracownikom pensji, co spowodowało niezadowolenie i musiała wziąć pożyczkę, żeby zażegnać groźbę strajku.
- Ja to wszystko wiem, ale koniec końców ci ludzie i tak dostali swoje pensje. A premia to nagroda, nie jest obowiązkowa.
- Skoro tak mówisz, to zrobimy eksperyment.
- Jaki?
- Zarabiasz tutaj tyle, że stać cię na czynsz, ubrania, jedzenie i od czasu do czasu na karczmę. Z tej sumy możesz sobie odkładać pewną kwotę, która może skrócić wyrok.
- Na razie mam 200 złotych.
- Ile potrzebujesz, żeby skrócić karę o tydzień?
- 1500.
- Warto?
- Oczywiście, każdy dzień odsiadki mniej, jest wart każdej sumy.
- Zrobimy trzymiesięczny eksperyment.
Tomek domyślał się, co go czeka. Powiedział kwaśno.
- Jak rozumiem, nie mogę odmówić?
- Nie.
- Proszę zatem powiedzieć, na czym ten eksperyment będzie polegał.
- Wyobraź sobie, że twój szef został okradziony i że nie jest wstanie wypłacić ci całej pensji. Jako pracownik zgadzasz się na mniejszą wypłatę, ponieważ jest to jedyna możliwość, żeby tej pracy nie stracić.
- Na nic się nie zgadzam – zaśmiał się nerwowo Tomasz.
- Dostaniesz połowę pensji. Przez trzy miesiące – zakończył niewzruszonym tonem trener.
Tomasz odetchnął kilka razy.
- No dobrze, niech tak będzie.
Karol
Po raz pierwszy pozwolono mu wyjść na powietrze. Miał odbyć krótki spacer, po wewnętrznym dziedzińcu. Sam, bez żadnej asysty.
Zdziwił się, kiedy strażnicy wręczyli mu ciepłą kurtkę i buty.
- Przecież nie ma jeszcze zimy? – zdziwił się.
- U nas już jest – odparł strażnik – od tygodnia pada śnieg, a na termometrze widnieje minusowa temperatura.
Karol zdziwił się.
- A którego dzisiaj mamy?
- 28 października.
- Wcześnie się tutaj zaczyna zima.
- W styczniu mamy tu czterdziestostopniowe mrozy – dodał drugi strażnik – ale w marcu wszystko odpuszcza.
Karol na myśl o takim zimnie, aż się wzdrygnął, ale wziął ciepłe ubrania i szybko się w nie przebrał. Od wielu tygodni nie oddychał świeżym powietrzem i teraz czuł, że za tym tęsknił.
Idąc korytarzem rozglądał się na boki, zerkał do różnych pomieszczeń w nadziei, że zobaczy tam Olgę. Niestety, nie zobaczył jej nawet z daleka.
To go zasmuciło. Wiedział, że źle rozegrał te karty. Był wobec niej zbyt natarczywy. A może to ona miała rację, nie był obiektywny w ocenianiu swoich uczuć? I tak zamyślony dotarł do drzwi prowadzących na zewnątrz.
Wyobraził sobie mały spacerniak, więc to co zobaczył, zupełnie go zaskoczyło.
Był to duży ogród, z alejkami i ławkami, a nawet z fontanną. Oczywiście o tej porze roku wszystko już było przysypane śniegiem, ale i tak pragnął, jak najszybciej się tam znaleźć.
Pierwszy haust świeżego powietrza omal go nie powalił. Od nadmiaru tlenu zakręciło mu się w głowie. Cieszył się również z tego, że było pochmurno, ponieważ jego oczy odzwyczajone od naturalnego światła, piekły i łzawiły.
Pozwolono mu spacerować przez około 20 minut i mimo, że był przemarznięty na kość, niechętnie wrócił do ciepłej i przytulnej celi.
Tam usiadł przy stole i zaczął w zeszycie opisywać swoje doznania. Jego terapeutka wręcz żądała od niego spisywania wszystkich swoich myśli i odczuć. Było to mało komfortowe, ale wiedział, że tylko tak może wydostać się na zewnątrz i żyć prawie, jak wolny człowiek.
ZIEMIA
Agata
Bardzo się starała, żeby nie było widać emocji, które od kilku godzin nią targały. Miała kolejne nieprzyjemne spotkanie z szefem, który od czasu jej odmowy zmienił się w stosunku do niej i robił co mógł, żeby jej obrzydzić życie. Dzisiaj, po raz kolejny odmówił umieszczenia jej felietonu na głównej stronie, tłumacząc to zmianami w redakcji.
- Nie możesz być wciąż na topie, pozwól innym się wybić – powiedział do niej niemiłym tonem.
Na odchodnym powiedział jeszcze.
- Ciesz się, że w ogóle jeszcze chcę cię gdziekolwiek umieszczać.
Przez kolejne godziny usiłowała się uspokoić i zrobić coś konstruktywnego.
- Co ty taka nie w sosie? – zapytał kolega, z którym pełniła telefoniczny dyżur.
- Odchodzę – powiedziała patrząc mu prosto w oczy.
Ten osłupiał i sapnął.
- Zwariowałaś? Pracujemy w jednym z najbardziej poczytnych portali internetowych!
- Wiem, ale dostałam bardzo dobrą ofertę pracy – uśmiechnęła się do niego.
- Gdzie? W CDR czy KAW?
- Lecę na Więzienną Planetę.
- Ta baba w końcu się zgodziła? Czemu mi nic nie powiedziałaś? - kolega robił jej wyrzuty.
- To świeża sprawa, musiałam ją przemyśleć.
- Co?! Przecież tak ci zależało? O czym myślałaś? Co spakować do walizki?
- Nie. Oferta pani Olgi brzmi – rok i ani dnia krócej.
Chłopak aż gwizdnął.
- Jedziesz tam na rok?
- Tak.
- Co na to szef?
Agata wzruszyła ramionami.
- Nie będzie dla mnie po powrocie miejsca.
- Niemożliwe, przecież szef bardzo cię lubi i ceni.
- Lubił – powtórzyła z naciskiem, kiedy kolega nadal patrzył na nią wyczekująco, dodała – okazało się, że mój wyjazd nie przyniesie mu zysków, więc nie jest mną więcej zainteresowany. Przed godziną złożyłam wypowiedzenie. Mam umowę zlecenie z możliwością wycofania się z niej w każdej chwili, o ile wywiążę się ze wszystkich zobowiązań wobec firmy. Nie mam nowych zleceń, ostatnie dałam dzisiaj i jeśli szef podpisze papiery, jutro mnie już tu nie będzie.
- A kiedy wyjeżdżasz?
- Po Bożym Narodzeniu.
- To jeszcze kawał czasu, co będziesz robić?
- Nie martw się, mam procenty z książek i przewodników, a mój blog, też mi daje małe co nieco.
Zadzwonił wewnętrzny telefon. Agata była pilnie wzywana do szefa.
- Powodzenia – powiedział kolega.
Agata tylko się skrzywiła.
Dyrektor, którego przez kilka lat darzyła szacunkiem zmienił się nie do poznania. Skrupulatnie przejrzał jej teczkę, sprawdzał, czy na pewno nie ma jakiś zaległości, wpadek czy niedociągnięć. Kiedy okazało się, że nie ma już się do czego przyczepić, z trzaskiem zamknął jej teczkę z danymi osobowymi i warknął.
- Masz czego chciałaś – podpisał wymówienie – od jutra mam cię tu nie widzieć.
- Nie mam zamiaru tu więcej przychodzić – odparła spokojnie.
Szef dodał jeszcze.
- Jedź sobie jedź, ale pamiętaj, że jak wrócisz, nigdzie nie dostaniesz pracy. Już ja się o to postaram.
Agata zaśmiała się smutno.
- Mam nadzieję, że przez rok pan o mnie zapomni i że nigdy się już nie spotkamy. A szkoda, bo ceniłam pana bardzo, szkoda, wielka szkoda…
Wyszła.
Mężczyzna wybiegł za nią.
- Czego szkoda? Czego szkoda?! – wykrzyknął – to ty nie dałaś mi wyboru.
Agata odwróciła się jeszcze do niego.
- Coś się panu pomyliło. To nie pan mnie wyrzuca, to ja złożyłam wypowiedzenie. Żegnam.
Wyszła na korytarz i odetchnęła głęboko. Byle się nie rozpłakać, na to miała czas, teraz musiała dość do samochodu, a potem niech się dzieje, co chce.
Ania
To był dzień, który zmienił jej życie.
Po nieprzyjemnej rozmowie z ojcem wypiła za dużo wina. To spowodowało, że nie wstała na czas do pracy. Jej podwładni wydzwaniali do niej, ale ona wyłączyła dźwięk i spała dalej. Około południa przebudziła się na dobre, akurat żeby odebrać telefon od przełożonego.
- Ha. Widzę, że jak nie dostajesz dobrych zleceń, to przestajesz się starać – syknął do słuchawki mężczyzna.
- Tak. Właśnie tak robię – odparła szczerze.
- Nawet nie zaprzeczysz?
- Nie. Jak nie jestem doceniana, to przestaję się starać. O!
- Ojciec nie będzie zadowolony – to zdanie spowodowało u Ani przypływ złości.
- A co on ma do tego?
- Potrzebujesz awansu, bo jak go nie dostaniesz, to ojciec cię wydziedziczy.
- No i co z tego?
- Chcesz wylecieć z pracy?
- Całuj psa w nos – odłożyła telefon.
O dziwo, zamiast mieć wyrzuty sumienia, poczuła ulgę.
Wstała z łóżka i lekko się zachwiała.
- Muszę ograniczyć wino – po czym sięgnęła po nową butelkę – ale później, teraz muszę się napić.
W firmie pojawiła się około 14 00, wzbudzając nie lada sensację. Szła ubrana, jak zwykle w nienaganny strój, ale włosy miała rozwiane, a na twarzy ani grama makijażu. W ręku trzymała otwartą butelkę wina. Oczy jej się szkliły.
Ludzie wstawali od swoich stanowisk, żeby tylko popatrzeć na tę niecodzienną sytuację.
Zrobiło się na tyle głośno, że wybawiło to z pokoju jej dyrektora. Kiedy tylko go zobaczyła, ścisnęła usta i zmarszczyła brwi.
- Tu jesteś gadzie skończony – wykrzyknęła i rzuciła w niego butelką, nie zdążył się uchylić. Dostał w twarz i padł na ziemię tracąc przytomność.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem podbiegli ochroniarze i zaczęli się z nią szarpać. Ania gryzła ich i kopała, ani myśląc przegrać batalię.
Krzyczała, oskarżając firmę o złamanie jej życia oraz przestrzegając karierowiczów przed konsekwencjami długotrwałego stresu.
- Ta firma wszystko z was wyssie. Nie będziecie mieć czasu dla siebie, dla rodziny, dla nikogo. Będziecie pić, ćpać i marzyć o awansie, którego nie dostaniecie, bo każdy tu każdemu kładzie kłody pod nogi.
Pojawiła się policja i wyprowadziła Anię, która już się nie opierała. Szła potulnie, trzymana przez funkcjonariusza za ramię.
kolejny odcinek 16 kwietnia

Komentarze
Prześlij komentarz