Więzienna Planeta - odc.27
Bartek i Agata
Spotkali się na chwilę przy karczmie i rozmawiali o ty, co zaproponowano Bartkowi.
- I pomyślałem sobie, że powinienem wziąć tydzień odsiadki mniej. Praca przy murze mi nie przeszkadza.
- Też tak uważam – zgodziła się Agata i przytuliła do jego boku – Praca przy murze jest super.
Szturchnął ją lekko w bok.
- Nie żartuj sobie ze mnie – zaśmiał się.
- Ja nie żartuję, to bardzo integrująca robota. Zawsze możemy sobie tam choć przez chwilę porozmawiać. A tydzień mniej z wyroku, to jakby nie było siedem dni mniej odsiadki.
- No to postanowione – cmoknął ją w policzek – a tymczasem mus….
Urwał w pół słowa bo nad karnym miastem zaczęły wyć syreny.
- Co się dzieje? – pytała Agata.
- Pewnie do murów zbliżają się te śnieżne małpy, o których tyle tu mówiono.
I zamarł, bo zobaczył, jak pierwsza lekko przeskakuje płot. Była ogromna, większa od bestii, która odwiedziła go i Karola w domku na odludziu. Miała ze trzy metry wysokości, białe futro i różowy pysk. Rozglądała się na boki. Syreny wyły, a ludzie tunelami kryli się, gdzie kto mógł.
- Uciekaj do karczmy. Szybko – zaczął ją popychać w stronę wejścia.
- Ale co się stało? Co tam widzisz? – pytała o wiele niższa Agata.
- Nie chcesz wiedzieć – pociągnął ją mocno za rękaw i oboje wpadli do wnętrza. Tam karczmarz odliczał czas, kiedy miał zacząć opuszczać rolety. Za Agatą i Bartkiem wpadły do środka jeszcze 4 osoby, a potem opadły metalowe rolety zakrywające szczelnie całe wnętrze.
- A dach? – dopytywał Bartek.
- Dach nie wytrzyma, ale sufit tak – zapewnił go szef.
Nastała nienaturalna cisza, każdy kto był w środku wytężał słuch i próbował wychwycić jakieś dźwięki z zewnątrz.
- Nie napinajcie się tak – powiedział karczmarz – małpa się tu nie dostanie. Możecie spokojnie usiąść i zamówić coś do jedzenia lub picia.
- Myśli pan, że w takiej sytuacji komuś może się chcieć jeść? – zapytała zdziwiona Agata.
- A co macie jeszcze do roboty? – karczmarz wzruszył ramionami.
Miał rację, po kilkunastu minutach napiętego oczekiwania na jakieś nieszczęście ludzie odpuścili i rzeczywiście zaczęli zamawiać napoje i jedzenie.
Bartek zamówił dla siebie i dla Agaty po kawie. A kiedy usiadł z nią przy stoliku powiedział.
- Mimo wszystko, to bardzo szczęśliwy dzień.
- Masz rację, możemy spędzać czas razem i nikt nam nie powie, że mamy tylko dwie godziny.
- Z tego, co wiem możemy tu siedzieć nawet przez dobę.
- No i super.
- Było by jeszcze lepiej gdybyśmy byli sami- mruknął Bartek.
- Ciesz się z tego co masz – pocałowała go w usta – cieszmy się danym nam czasem.
Ania
Ania na swoje szczęście była w budynku szkolnym, który był nie tylko zabezpieczony grubymi pancernymi drzwiami, ale był też zrobiony z metalu, na którym małpy mogły co najwyżej się poślizgnąć. Ania siedziała w sali muzycznej z dziećmi i młodzieżą, która wydawała się w ogóle nie przejmować sytuacją. W końcu jeden z uczniów powiedział do niej pogodnie.
- Pani się nie martwi, żyję tu całe życie i jeszcze nigdy żadna małpa nie dostała się do szkoły. Tutaj jest bezpiecznie.
Ania słysząc hałasy z zewnątrz tylko kuliła się na stołku.
- Proszę o tym nie myśleć – dodał drugi nastolatek – a najlepiej chodźmy do jadalni, na pewno większość osób już tam jest.
- Dlaczego do jadalni? – zapytała przez zaciśnięte szczęki Ania.
- Ponieważ tam należy się udać, kiedy włączą alarm. Zostaniemy policzeni, dyrektor szkoły sprawdzi czy nikogo nie brakuje i na pewno dostaniemy na pociechę coś dobrego do jedzenia – odezwała się dziesięcioletnia dziewczynka.
- Dobrze – Ania zmusiła się do wstania i poprowadziła grupę do jadalni.
Dzieci miały rację, byli tam już chyba wszyscy. Jedna z pań wychowawczyń odczytywała nazwiska uczniów i nauczycieli, żeby mieć pewność, że nikt się nie zgubił.
Dyrektor zauważył Anię i powiedział.
- O jesteście, to dobrze. Pani Kasiu, chyba już wszyscy są – spojrzał na Anię i pokrzepiająco poklepał ją po ramieniu- proszę się nie denerwować w sezonie zimowym tak już tutaj jest, ale najważniejsze, że my jesteśmy tutaj, a one tam.
Nina
Leżała w swojej kwaterze na łóżku i gapiła się w sufit. Słyszała jakiś alarm, widziała, jak za oknem opadają na parapet grube i żelazne zabezpieczenia, ale mało ją to obchodziło. Skoro ona była w środku, to nie miała zamiaru się martwić. Może nawet dobrze, że tak się działo, bo w końcu przez jakiś czas będzie miała spokój od pracy, kapitana i burmistrza. A ten ostatni, to już wkurzał ją najbardziej. Nie dość, że błyskał swoim uzębieniem w gwiazdorskich uśmiechach, to jeszcze wtrącał się w jej życie. Jak on śmiał rozmawiać z jej matką, jak śmiał wtrącać się w to, czy ona ma z nią rozmawiać czy nie. Co on sobie w ogóle wyobrażał – samiec jeden.
A potem pomyślała o matce. Po co chciała z nią rozmawiać?
Nina położyła się na boku i tym razem zagapiła na szafkę nocną. Otworzyła ją, a w środku był ostatni list od rodziców. Nie spaliła go, zastanawiała się, czy ma go otworzyć, czy nie. Usiadła i wyciągnęła kopertę. Drżącymi rękoma ją otworzyła, wyciągnęła kartkę i zaczęła czytać:
„Kochana córeczko!” – Ninę zatkało i coś ścisnęło jej krtań. Odrzuciła kartkę, jak najdalej od siebie i położyła się na łóżku.
- Nie będę tego czytać, nie będę tego czytać – mruczała pod nosem przez kilka minut. A potem łzy zaczęły płynąć jej z oczu, był to nieprzebrany strumień, którego nie była w stanie powstrzymać. Złościło ją to, zaczęła coś niezrozumiale wywrzaskiwać, ale one i tak płynęły. Te dwa słowa tak nią wstrząsnęły, że nie była w stanie nad sobą zapanować. A tam czekał jeszcze cały list.
Nina rzuciła się na podłogę, wzięła go do ręki, otarła łzy i spróbowała jeszcze raz:
„Kochana córeczko!
Wiedz, że niezależnie od tego, gdzie jesteś, bardzo cię kochamy. Pamiętamy o Tobie i każdego dnia czekamy, aż się do nas odezwiesz. Nie będziemy Cię do niczego zmuszać, zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że mimo, że daleko jesteśmy przy Tobie. Kochający Cię zawsze - tata i mama.”
Dziewczyna nie miała siły wstać z podłogi, drżała na całym ciele i szlochała.
Dobrze, że to był dzień nadejścia śnieżnych małp, nikt jej nie przeszkadzał i nikt nie widział, jak rozsypuje się na drobne kawałki.
Robert
Jego alarm zastał na ulicy. Wracał właśnie z pracy i miał zamiar nic już więcej tego dnia nie robić, kiedy usłyszał syreny. Zaklął pod nosem, bo do domu miał daleko i musiał znaleźć jakieś schronienie. Traf chciał, że znalazł się blisko sklepiku Lulu i od razu tam się udał. I bardzo dobrze, że to zrobił, ponieważ dziewczyna zamiast stać przy czerwonym guziku uruchamiającym zabezpieczenia schowała się pod stół. Kiedy wszedł pisnęła i uderzyła głową w blat.
- Lulu! – krzyknął – czy ty zwariowałaś? Chcesz zginąć? Wyłaź stamtąd i stawaj przy włączniku!
Wiedział, że jest za ostry, ale wiedział również to, że następnym razem dziewczyna może nie mieć tyle szczęścia i jeśli nikt by jej nie przyszedł z pomocą, jak nic by zginęła.
Lulu płacząc wyszła spod stołu i posłusznie stanęła obok Roberta. Ten mówił dalej rozkazującym tonem.
- Kiedy alarm zaczął wyć?
- Nie wiem – bąknęła.
- Nie włączyłaś stopera?
- Nie – cała się trzęsła.
Robert obliczył na oko czas i mruknął.
- Jeszcze trzy minuty.
- Do czego?
- Do opuszczenia rolet.
- A czemu nie od razu?
- Bo może jeszcze ktoś być na ulicy i szukać schronienia – tłumaczył jej cierpliwie – dlaczego tego nie wiesz?
- Zapomniałam – bąknęła pod nosem.
Robert westchnął i z przerażeniem stwierdził, że jeśli ktoś tu zaraz nie przyjdzie, to spędzi z nią dobę w zamknięciu. Ona oszaleje ze strachu, a on zostanie wystawiony na próbę cierpliwości.
- Wyjdę i poszukam innego miejsca – powiedział – kiedy tylko to zrobię, wciśnij guzik.
I ruszył do wyjścia.
- Niech pan nie idzie – krzyknęła Lulu – niech mnie pan – przełknęła ślinę – niech mnie pan nie zostawia tu samej.
Mężczyzna odetchnął i odwrócił się w jej stronę.
- Naciskaj guzik – polecił.
W ciągu kilku sekund otoczyła ich ciemność.
Przez chwilę stali w ciszy, w końcu Robert zapytał.
- Chyba masz tu jakieś światło?
- Tak – usłyszał jej słaby głosik. Po omacku doszła do włącznika i włączyła lampkę przy kontuarze. Od razu zrobiło się przytulniej.
- I co teraz? – zapytała.
Robert wzruszył ramionami.
- Nic, czekamy aż nas odblokują.
Zapadła niezręczna cisza.
- Przepraszam – usłyszał jej cichy głos.
- Za co?
- Za to, że taka jestem niemyśląca.
Robert spojrzał na nią. W świetle lampki wyglądała jeszcze piękniej i nawet załzawione oczy tego nie psuły, wręcz przeciwnie, wyglądała cudownie.
- Każdemu się zdarza – powiedział, żeby ją uspokoić.
- Gdyby nie pan… - nie dokończyła.
- Nic się nie stało. Już o tym nie myśl. Następnym razem będziesz już wiedziała, co robić?
- A jeśli nie? – dolna warga jej drżała.
- To wtedy pomyśl sobie co ci kazałem zrobić.
Lulu przytaknęła głową i usiadła na stołku, po czym poderwała się i powiedziała.
- Przyniosę panu krzesło z zaplecza i może się pan czegoś napije?
- Dziękuję, chętnie wypiję herbatę.
Dziewczyna znikła za drzwiami, a on tymczasem bezmyślnie przyglądał się bibelotom. Usłyszał smarkanie w chusteczkę i buczenie dochodzące z zaplecza.
Przewrócił oczami i do niej poszedł.
- Mówiłem ci przecież, że nic się nie stało – powiedział spokojnym tonem.
- Ja już nie z tego powodu płaczę.
- A z jakiego? – zdziwił się.
- Bo jestem tu z panem sama…
Robert uniósł brew.
- No i?
Nie musiała nic mówić, wiedział czego się boi.
- Lulu, jestem strażnikiem nie łotrem.
- Ale mężczyzną…
Robert zaklął pod nosem, na co ona podskoczyła.
- Mówiłem, że wyjdę, bo wiedziałem, że tak się to potoczy.
- Wiedział pan?
- Tak Lulu, wiedziałem, ale sama mnie zatrzymałaś.
- To moja wina, przepraszam – rozpłakała się.
Ile w niej się tych łez mieści – zastanawiał się Robert i jak sobie z tym poradzić? Przecież nie mógł na nią krzyczeć. Czemu jemu, szorstkiemu w obyciu facetowi trafiło się właśnie to piękne i cudowne – to, ale strasznie zabiedzone, z czym nie umiał sobie poradzić. Co by zrobił w takiej sytuacji Tomasz bawidamek?
Czemu właśnie o nim pomyślał. No tak, on by wiedział, co należy robić.
- Nie ma tu żadnej winy. Chciałaś żebym został.
- Bo nie chciałam zostać tu sama, ale teraz do mnie dotarło, że…, to nie był najlepszy pomysł. Pani Olga wciąż mi powtarza, żebym nie tworzyła okazji do zostawania z mężczyznami sam na sam dłużej niż zakup kilku rzeczy. Mówi mi, że nie powinnam za bardzo z nimi rozmawiać, bo oni dostają małpiego rozumu. Nie wiem, o co jej chodzi, ale pewnie o to, że każdy szybko się dowiaduje, że ja jestem łatwa. A teraz jestem tu sama z panem i boję się, że dostanie pan tego małpiego rozumu – zadrżała.
- Nie dostanę żadnego małpiego rozumu – zapewnił ją przez zaciśnięte zęby.
- A teraz się pan na mnie denerwuje.
- Zrób mi tej herbaty – powiedział i wycofał się do sklepu.
Po kilku minutach przyniosła mu kubek. Postawiła go na ladzie i popatrzyła na niego czekając na to, co powie.
- Dziękuję za herbatę – odparł i wziął kubek do ręki.
Po kilku chwilach zorientował się, że nadal jest coś nie tak.
Cały czas stała i na coś czekała.
Zapytał jej wprost.
- Co chcesz, żebym ci powiedział?
Wzruszyła ramionami.
- Nigdy mnie nikt o to nie pytał.
- A o co zazwyczaj cię pytano?
- Właściwie, to nikogo nigdy nie obchodziło moje zdanie.
- Mnie obchodzi.
- Mówi pan to dlatego, że jest pan kapitanem straży.
- I mężczyzną – przypomniał jej.
- No tak – przyznała mu rację.
- To co mam ci powiedzieć, żebyś przestała się trząść jak galareta i płakać?
Znowu wzruszyła ramionami.
- Po prostu niech pan powie mi, żebym się nie martwiła i że wszystko będzie dobrze. I niech pan do mnie nie podchodzi.
- Dobrze – powiedział Robert – Lulu, nie martw się, wszystko będzie dobrze i nawet nie będę do ciebie podchodził. A jeśli to ci nie wystarcza, to możesz się zamknąć na zapleczu. Ja się nie pogniewam.
Lulu tak zrobiła. Znikła za drzwiami i po chwili usłyszał zgrzyt klucza.
Robert usiadł na stołku za ladą i odetchnął. To będą wyjątkowo długie godziny.
Karol i Olga
Oni również spędzili razem czas w zamknięciu, ale nie byli sami. Strażnicy oraz przypadkowi przechodnie wcisnęli się do małego pomieszczenia i po kilku godzinach w środku było duszno i gorąco, jak w piecu.
- Udusimy się tutaj – powiedział Karol.
- Wątpię – powiedziała Olga – są tu małe wywietrzniki.
- Ale jest nas tu trochę za dużo – irytował się mężczyzna.
Olga popatrzyła na niego uważnie.
- Wytrzymasz? – zapytała.
- Co wytrzymam? – zdziwił się.
- No to zamknięcie. Bo zaczynasz się denerwować, a siedzimy tu dopiero trzy godziny.
- A możemy tu siedzieć?
- Może dobę, może dwie? – przyznała Olga – nie wiem ile te małpy tu zabawią.
Karol westchnął.
- Wytrzymam – obiecał.
- Nie lubisz tłumów?
- Tłum na otwartej przestrzeni mi nie przeszkadza, gorzej z zamknięciem- uśmiechnął się do niej – ale przy tobie dam radę.
Olga uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Najlepiej jest o tym nie myśleć, a zająć się czymś produktywnym.
- Gdybyśmy byli sami, to bym nie zmarnował ani jednej minuty. Tymczasem kisimy się w jedenaście osób i nawet nie możemy sobie pozwolić na odosobnienie.
Olga uścisnęła jego dłoń.
- Cieszmy się z tego, co mamy.
Karol milczał długo, aż w końcu powiedział.
- Masz rację. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
W stróżówkę uderzyła małpa, ale budynek wytrzymał. W środku wszyscy zamilkli. I trwało to dosyć długo. Karolowi to nie przeszkadzało. Dzięki temu mógł w spokoju patrzeć w oczy Oldze, która cała promieniała szczęściem.
Robert
Mężczyznę obudziło skrzypnięcie drzwi. W pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest, ale zaraz się ocknął i stwierdził, że nadal tkwi w sklepie z Lulu. To ona wyszła z zaplecza i postawiła na ladzie talerz z jedzeniem.
- Siedzimy tu już bardzo długo – powiedziała cichutko – na pewno jest pan głodny. Miałam dwie kanapki, jedną daję panu.
- Dziękuję – wychrypiał zaspany. Przeciągnął się, aż mu zatrzeszczało w stawach.
- Zaraz będzie kawa – dodała Lulu i stała dalej niepewnie przy ladzie.
- Właśnie o niej marzyłem – zapewnił ją Robert, po czym spojrzał na zegarek – siedzimy tu już piętnaście godzin, mam nadzieję, że też się trochę przespałaś?
- Tak.
Lulu znikła za drzwiami, żeby po chwili znowu pojawić się z dwoma kubkami kawy.
Robert podniósł się ze stołka i rozprostował nogi. Przeszedł się po sklepie i zdał sobie sprawę, że Lulu się mu przygląda.
- Coś mam na głowie? Umazałem się czymś? - zapytał.
- Nie – powiedziała Lulu – dziękuję, że pan się do mnie nie dobijał.
- Nie ma za co – uśmiechnął się do niej – rozumiem, że już nie będziesz się mnie bać?
- Może trochę – powiedziała niepewnie.
- W ogóle nie musisz. Ja nie jestem groźny – zapewnił ją.
- Podobno powalił pan dzikie zwierze gołą pięścią.
Robert zaśmiał się.
- Tak, to prawda, ale to nie oznacza, że jestem groźny. Broniłem siebie i innych.
- Jest pan silny.
- Możliwe.
- I nie wykorzystał pan swojej siły przeciw mnie.
- Lulu, nigdy bym nie użył na tobie siły. Jesteś kobietą to raz, a dwa jesteś tak delikatna, że nawet bałbym się ciebie dotknąć palcem z obawy, że się rozlecisz.
- Dziękuję – powiedziała cicho i uśmiechnęła się znad kubka kawy.
Robert nic nie zrozumiał z tego pokrętnego dialogu, ale dla niej najwidoczniej wszystko było jasne. Nie dopytywał, najważniejsze, że się uspokoiła.
- Zje pan kanapkę? – zapytała.
- Za chwilę.
W tym właśnie momencie rolety automatycznie podniosły się do góry wpuszczając do środka światło poranka.
- Uratowani – zaśmiał się Robert i wstał.
- Można już wyjść?
- Myślę, że tak. Małpy nie zabawiły tu długo. Nie znalazły niczego do jedzenia ani do zabawy, więc poszły dalej.
- Ale zje pan ze mną śniadanie?
Robert spojrzał w pełne nadziei oczy.
- Oczywiście – sięgnął po kanapkę i ugryzł spory kęs.
Czuł, że atmosfera w sklepiku się poprawiła, a Lulu nabrała choć trochę wiary w ludzi. Dziewczyna nie wiedziała, jak ciężką walkę wewnętrzną musiał ze sobą stoczyć, żeby nawet nie spróbować wyciągnąć jej z zaplecza.
Nina i Paweł
Nina weszła do sekretariatu burmistrza i zapytała sekretarki, czy możliwe jest spotkanie z szefem. Sekretarka skinęła głową, a Paweł przyjął ją od razu. Siedział za biurkiem i pił poranną kawę. Kiedy zobaczył Ninę uśmiechnął się do niej szeroko i powitał słowami.
- Całe szczęście, że te małpy tak szybko sobie poszły, dzięki temu mogłaś przyjść do mnie już bladym świtem.
Nina stała niepewnie przestępując z nogi na nogę.
- Słucham, po co przyszłaś?
- Przemyślałam sobie wszystko i chcę porozmawiać z mamą – powiedziała wyzywającym tonem, jakby spodziewała się, że Paweł ją wyśmieje.
Mężczyzna jednak podszedł do sprawy poważnie i powiedział.
- Dobrze.
- Chce porozmawiać z mamą.
- Dobrze. Ale na przyszłość pamiętaj, że z tą sprawą możesz iść do Bazy Przerzutowej i tam wszystko omówić ze strażnikami. Nie musiałaś wcale do mnie przychodzić.
- Nie?
- Oczywiście, że nie. Decyzję o tym, kto, kiedy i z kim może porozmawiać zapadają na miejscu. Ale cieszę się, że chciałaś mnie o tym powiadomić.
Nina nie skomentowała wypowiedzi burmistrza i burknęła.
- To ja pójdę do Bazy.
- Idź – powiedział Paweł.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Nie pożegnała się – stwierdził Paweł – no ale też nie wrzeszczała. Może jest dla niej jednak jakaś nadzieja.
Nacisnął przycisk w aparacie interkomu.
- Pani Bożenko, niech mi pani ściągnie nagranie z kwatery Niny Pachulskiej. Z ostatniej doby.
- Dobrze szefie, już się robi.
- Zobaczmy, co cię skłoniło do zmiany zdania – mruknął Paweł do siebie.
Agata i Ania
- Witaj Karne Miasto – odezwała się do mikrofonu Agata – mam nadzieję, że dobrze spędziliście tę trudną noc i że jesteście gotowi do działania.
- Ucieszy was wiadomość – wtrąciła Ania – że wszyscy przeżyliśmy i jedyne, o co możemy się martwić, to o niewyspanie.
- Oraz to, że pan burmistrz pozwolił wszystkim leniuchować i dał nam czas wolny do trzynastej.
- Tymczasem my się nie obijamy i mamy wyniki konkursu dla nazwy szkolnego chóru i jego nazwa brzmi – Ania wstrzymała oddech i dodała – Trzy bity.
- Hurra! – wykrzyknęła Agata.
- Autorka pomysłu, otrzyma od nas nagrodę, kupon na obiad z napojem w karczmie. A tą osobą jest Karolina Stępień. Karolino zapraszamy do naszego studia po odbiór nagrody.
- Tymczasem zaprezentujemy Wam utwór, który powstał w czasie zamknięcia przed małpami – śmiała się Agata.
- Jest wesoły i wpada w ucho – dodała Ania – ja osobiście jestem z niego bardzo zadowolona, ponieważ słowa i muzykę skomponowali sami uczniowie. Brawa dla nich, a teraz słuchajcie.
Dziewczyny wyłączyły mikrofony i miały dwie minuty na ploteczki.
- I jak tam było z Bartkiem? – zapytała Ania.
- Cudownie, nawet nie wiem kiedy minęły te godziny – powiedziała rozpromieniona Agata – aż mi się nie chce wierzyć, że jeszcze rok temu był nieokrzesanym tępakiem. Przecież ten facet, to chodząca kultura.
- Niesamowita ta resocjalizacja pani Olgi – powiedziała Ania – wydobywa z człowieka to, kim naprawdę jest.
- Albo kim chciałby być, ale codzienność na to nie pozwalała – dodała Agata i się rozmarzyła.
- Ej, marzycielko wchodzimy na antenę – szturchnęła ją Ania.
Bartek
Bartek stanął na warcie i zastygł w bezruchu wpatrzony w dal. Z daleka wyglądał, jak czujny strażnik, w rzeczywistości myślami błądził daleko od tego, co miał przed oczami. Wspominał czas spędzony z Agatą i analizował swoje zachowanie. W życiu by się nie spodziewał, że będzie go cieszyć zwykła rozmowa, czułe gesty, spojrzenia czy śmiech. Dopóki tutaj nie trafił uważał, że spędzanie czasu z kobietą poza łóżkiem czy imprezą nie mają sensu. Nigdy się nie zastanawiał, co jego dziewczyny mają do powiedzenia, nigdy ich o to nie pytał, w zasadzie miał to gdzieś, byle były na każde jego zawołanie.
Tutaj pani Olga i trenerzy pokazali mu zupełnie inny świat relacji z drugim człowiekiem. A Agata, Agata dotarła aż do jego serca, powaliła go na kolana i obnażyła naturę, której nie spodziewał się mieć. Był przy niej spokojny i odprężony, nie odczuwał potrzeby dominowania nad światem i pokazywania swojej siły. Wystarczyło, że ona o tym wiedziała. Był zakochany po uszy i chciał, żeby tak było zawsze.
Olga
Wróciła do domu i z ulgą położyła się na kanapie. Przykryła się kocem po samą brodę i usiłowała przeanalizować wszystko, co ją ostatnio spotkało. Była przerażona faktem, że ktoś polował na jej życie. Była zdruzgotana tym, że Karne Miasto już nigdy nie będzie dla niej bezpiecznym miejscem. Bo co z tego, że złapią tuzin zabójców, w końcu trafi się jeden, któremu się uda i ją załatwi. Co wtedy zrobi Karol? Pewnie krwawą łaźnię i albo zginie podczas strzelaniny albo w Kolonii Karnej. Nie chciała tego. Czy istniał sposób na to, żeby tamci na Ziemi przestali się wtrącać? Pewnie za pieniądze wszystko było możliwe, ale płacenie bandytom łapówki nie wchodziło w jej kodeks moralny. Chcieli ją zabić, bo była skuteczna w tym, co robi. Stawiała ludzi na nogi, ci się resocjalizowali i większość z nich nie wracała już do przestępczego życia. Większość nie wracała na Ziemię, ponieważ znaleźli tu inny świat, w którym się odnajdywali. I z tego powodu chciano ją sprzątnąć. Przeszły ją dreszcze. Póki Karol był przy niej, to się tak nie bała, ale teraz, jak została sama, wszystko zwaliło się jej na głowę. Nawet nie mogła się cieszyć z tych kilkunastu godzin, które z nim spędziła bez łamania regulaminu. Bała się.
Tomasz
Z zadowoleniem wsiadł do samochodu na pedały i podjął pracę przewożenia ludzi z fabryki do miasta i z powrotem. W wysokim śniegu nie było łatwo, więc wszyscy pomagali rozruszać maszynę. Pług przed maską odsuwał śnieg na boki, ale i tak było ciężko w tych warunkach pedałować. A najgorsze były ataki drapieżników, które czując zapach człowieka, kiedy tylko zobaczyły pojazd od razu go atakowały. Wskakiwały na maskę i na dach. Szczekały, miauczały, warczały i drapały pazurami o boki ciężarówki. To nie poprawiało atmosfery we wnętrzu i nikomu, nawet Tomkowi nie było do śmiechu. Wiedzieli, że wewnątrz są w miarę bezpieczni, ale zawsze istniało ryzyko, że któryś z drapieżników się przyczai i zaatakuje wysiadających ludzi.
- Zima musi być wyjątkowo dla nich ciężka – powiedział jeden z pasażerów – inaczej by się tak nie zachowywały.
- Mam dość tej nerwówki – dodał inny – mogłaby już przyjść wiosna.
- Na to jeszcze musimy trochę poczekać, jest dopiero styczeń. Najgorsze jeszcze przed nami.
- Co najgorsze? – dopytywał Tomasz.
- Białe małpy jeszcze wrócą, więcej drapieżników pod murami, co raz trudniej będzie je odpędzić. Będą próbowały przeskoczyć mur, a nigdy nie wiadomo czy im się to w końcu nie uda. A duże stado wilków śnieżnych może próbować przewrócić wóz i wyjeść nas, jak sardynki z puszki.
- A tak kiedyś było? – zapytał Tomasz.
- Tak. Kilka lat temu, dlatego zamontowano w samochodzie metalowe dno.
- Czyli raczej nas nie zjedzą.
- No niby nie, ale zanim przyjdzie pomoc, wszyscy się posramy w gacie ze strachu.
O dziwo zamiast się przerazić pasażerowie parsknęli śmiechem. Musieli jakoś sobie radzić w tych trudnych warunkach, a wiadomo, że śmiech najlepiej rozładowuje nadmiar napięcia.
Karol i Bartek
Karol zajrzał do warsztatu Bartka i zauważył, że przybyło rzeźb.
- Martwy sezon – wyjaśnił kolega – co prawda Lulu, raz na jakiś czas coś sprzeda, ale nie ma turystów, nie ma wyjazdów w odwiedziny do ciotki, także obroty są marne. Ale na wiosnę myślę, że wszystko ruszy pełną parą.
Karol podniósł jedną z figurek.
- To śnieżna małpa?
- Tak.
- A gdzie ty ją widziałeś?
- Zanim schroniłem się z Agatą w karczmie widziałem jedną, jak przeskakuje przez płot.
- Nie wiem czy nazwać cię szczęściarzem…
- Raczej farciarzem, bo udało nam się ukryć na czas.
- Przecież one znalazły się za płotem na długo po włączeniu alarmu, co cię opóźniło?
- Agata – śmiał się Bartek - tak się zagadaliśmy, że w ogóle nie dotarło do nas, co się dzieje.
- Ja też miałem szczęście i spędziłem czas w zamknięciu z Olgą.
- O już nie pani Olga.
Karol wzruszył ramionami, a Bartek wiedział, że nic więcej z niego nie wyciągnie.
- Przyszedłeś tu oglądać moje zbiory? – zapytał kolegę.
- Nie. Chciałem, żebyś zrobił mi pierścionek zaręczynowy.
- Fiu fiu – gwizdnął Bartek – już tak daleko zaszliście? Ślub? Weselne dzwony?
- Nie – warknął Karol – zaręczyny. Ślub, to ja będę mógł z nią wziąć dopiero, jak kupię działkę i postawię dom. A na to mam jeszcze za mało kasy.
- Dobra, dobra. Bez nerwów. Daj mi tylko złoto, a zrobię ci taki pierścionek, że pani dyrektor oko zbieleje.
- Nie mają tu złota, mają tylko ten metal, z którego zrobione jest więzienie, ratusz i szkoła. On jest ponoć bardzo rzadki i cenny.
- Masz go trochę.
- Jeszcze nie, dopiero muszę kupić, ale najpierw chciałem się zapytać, czy mogę na ciebie liczyć.
- Zawsze – Bartek uśmiechnął się szeroko do kolegi. Karol jednak stał poważny i spięty.
- Coś się stało?
- Tak. Muszę ci powiedzieć ważną rzecz.
- Jaką?
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że nie chcę za dużo gadać, bo kroi się akcja?
- Tak. Akcja na razie skończyła się aresztowaniem Dwulicego, ale to nie koniec. Oni przyślą kolejnych zabójców.
- Rozumiem, że chciał cię zabić.
- Nie mnie – Karol westchnął – a Olgę. Ale to nie koniec. Wszyscy już wiedzą, że jesteśmy parą. Nie dało się tego ukryć w stróżówce, za dużo ludzi, za dużo czasu – machnął ręką – chcę tylko cię prosić, żebyś miał na nią oko.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć.
- Na razie nie ma tu żadnego z nich, ale wiosną na pewno ktoś się pojawi. Nie chcę zabijać, ale w jej obronie nie zawaham się tego zrobić.
- Może mogę ci jeszcze jakoś pomóc? Obserwować ludzi i te sprawy.
Karol uśmiechnął się.
- Dzięki stary, odwdzięczę ci się.
- Nie rozklejaj mi się tu. Normalna męska sprawa.
Nina
Na pierwsze spotkanie z rodzicami ubrała się w czyste spodnie i bluzę, a włosy rozczesała tak, żeby zakryć wytatuowanego tygrysa. Usiadła przed ekranem i czekała na połączenie. Bardzo się denerwowała, bo nie wiedziała co ma im powiedzieć. Postanowiła nie wykrzykiwać żadnych haseł antymęskich do ojca, a to i tak będzie dla niej bardzo trudne. Wystarczy, że on powie jedno słowo nie takie, jak trzeba i Nina wiedziała, że wybuchnie. Ale znalazła się w takim punkcie swojego życia, że wyczerpała już wszystkie swoje pomysły, frustracje i złości. Dlatego pierwsze, co powiedziała widząc twarze rodziców, to:
- Chce do domu – i się rozpłakała.
Po drugiej stronie ekranu płakali jej rodzice.
- Córeczko – łkała matka – jak się cieszę, że cię widzę.
Ojciec nic nie mówił, tylko rękawem ocierał łzy.
- Ja już nic nie wiem – buczała Nina – chciałam dobrze, ale się pogubiłam. Nie chciałam was zranić. Przepraszam. Tato, przepraszam.
- Wybaczam ci dziecko – powiedział ojciec drżącym głosem – już się nie zadręczaj. Wszystko będzie dobrze. Pomożemy ci, jak najlepiej możemy.
- Wyciągniecie mnie stąd?
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żebyś jak najszybciej była w domu – zapewnił ją ojciec.
Nina pokręciła głową.
- To nie będzie takie łatwe, ja im tu wszystkim uprzykrzam życie. Nie jestem sobą, ja już nawet nie wiem, jaka byłam. Zapomniałam.
- Daj sobie szanse i daj tym ludziom szansę, oni są po to żeby ci pomóc – powiedziała mama.
- Kapitan wciąż na mnie wrzeszczy, a pani dyrektor łypie na mnie złym okiem, za to pan burmistrz tylko się szczerzy.
- Nie patrz na to, zacznij od nowa – powiedziała mama – jeszcze nie jest za późno na odwrót.
Nina popatrzyła na rodziców z nadzieją w oczach.
- Tak myślicie?
- Oczywiście.
- Ale ja robiłam takie głupoty, jak możecie mi to wybaczyć? – dopytywała Nina.
- Każdy popełnia błędy.
- Ale nie takie.
- To już było, nie wyrzucaj sobie tego. Zacznij od zera.
- Tylko jak? – bąknęła Nina.
- Na pewno coś wymyślisz – powiedział ojciec – a jakby co, to służymy ci radą.
- Dziękuję – Nina pociągnęła po raz ostatni nosem i uśmiechnęła się do rodziców – dziękuję.
kolejny odcinek 29 czerwca

Komentarze
Prześlij komentarz