Ciemne wieki - odc. 16
Obudziłam
się o świcie i czym prędzej ubrałam się i udałam do wioski. Miałam nadzieję, że
spotkam tam, jakąś kobietę, która o tej porze nie będzie obserwowana i która
odpowie mi na jedno pytanie.
Ta, którą spotkałam wyszła poza barierę i na łące szukała jakiś jadalnych korzeni.
Napotkana
nie była w ciąży, ale nieopodal niej bawił się mały brzdąc, na oko dwuletni.
Podeszłam do niej i od razu zapytałam.
- Dlaczego się na to godzicie?
- Na co?
- Dlaczego się na to godzicie?
- Na co?
-
Na rodzenie dzieci i ich oddawanie?
Spojrzała
na mnie dziwnie.
-
Przecież to normalne. Kobieta wychodzi za mąż i rodzi dzieci.
-
No tak, ale ich w dzieciństwie nie oddaje.
Znowu
popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem.
-
Ja ich nie oddaję. W wieku sześciu lat przechodzą pod opiekę ojca, to chyba
normalne.
-
Ojca? – dziwiłam się.
-
Oczywiście. Mój mąż wychowuje już dwójkę, jeden ma 11 lat a drugi 8.
-
A często je pani widuje?
-
W święta jadę z mężem do niego i tam się z nimi spotykam. Ale dlaczego pani
pyta?
Zdziwienie
tej kobiety było autentyczne, a słowa wydawały się szczere. Przynajmniej u
niej, bo ta, z którą rozmawiałam wczoraj, była zastraszona.
-
Nie drąż – odparł Tymon, kiedy opowiedziałam mu poranną rozmowę – poza tym nie
ściągaj tym kobietom kłopotów na głowę. Ty zaraz stąd wyjedziesz, a one
zostaną.
-
To nie jest normalne.
-
Najwidoczniej dla nich jest i sama słyszałaś, że jednak się z tymi dziećmi
widują.
Niby
miał rację, ale jednak coś mnie nadal gryzło. Nie mniej jednak, poszłam za jego
radą i zostawiłam ten problem, gdyż miał rację, jeżeli działo się tutaj coś
złego, to sama w kilka dni tego nie załatwię. Tutaj potrzeba było sił, środków
i kogoś bardziej wpływowego. Na przykład Ebecji.
Potrząsnęłam
głową. Czy ja oszalałam? Pomyślałam nich, jak o wybawicielach dam z
opresji? Równie dobrze, oni mogą w tym maczać palce.
-
Czemu patrzysz na mnie z takim obrzydzeniem? – z zamyślenia wyrwał mnie głos
Tymona.
-
Nie na ciebie, na swoje myśli tak patrzę.
-
Cieszę się bardzo – objął mnie mocno – bo już myślałem, że mnie nie chcesz.
-
O nie – próbowałam się wyrwać z jego objęć – na ciebie jestem zła. Dobrze
pamiętam, co powiedziałeś.
-
Nie byłaś lepsza, odparowałaś mi w tym samym tonie – ściskał mnie mocno.
-
Nic od ciebie nie chcę – zrezygnowałam z mocowanie się z nim – puść mnie.
-
Sama siebie oszukujesz – pocałował mnie.
No
i co ja miałam robić? Objęłam go mocno i oddałam pocałunek.
Kiedy
się od siebie odsunęliśmy, zobaczyłam błysk w jego oku.
-
Następnym razem… - wychrypiał.
-
Pamiętaj, że ja jestem zobowiązana przysięgą.
-
Głupią i naiwną.
-
Mądrą i konieczną.
Parsknął.
-
Coś się tak tego uczepiła?
-
To jedyne, co mam i czego jestem pewna.
-
A ja nie jestem pewny?
-
Nie.
Zrobiło
mu się przykro, więc wytłumaczyłam.
-
To znaczy jesteś pewny, jako mężczyzna. Bardzo cię cenię, ale nie jesteś stałym
punktem mojego życia. Zaraz wyjeżdżasz, znikniesz. Nie wiem, czy cię jeszcze
zobaczę, tak samo, jak ty nie masz tej samej pewności, co do mnie.
-
Przynajmniej miałabyś wspomnienia – burknął.
-
Ależ ja mam wspomnienia – zapewniłam go.
-
Mogłabyś mieć lepsze.
-
Tymonie, nie oddam ci się, póki nie będę miała pewności, że…
-
Będę ci wierny do grobowej deski. Srutututu pęczek drutu. Tak się nie da, nie w
naszym fachu.
-
Mnie się udaje być wierną swoim postanowieniom.
-
Najwidoczniej ja jestem słaby – odsunął się urażony.
-
To jedyna rzecz stała w moim życiu.
-
Skoro szukasz stabilizacji, to czemu nie wyjdziesz za mąż za jakiegoś
statecznego piernika i nie ugrzęźniesz za zieloną kopułą! wykrzyknął.
-
Bo lubię moje życie i na razie nie chcę wyjchodzić za mąż. Może za kilka lat, jak
przeżyję.
-
Na mnie nie licz – powiedział.
-
Nie liczę – to bolało, mam nadzieję, że jego też – i uważam, że najlepiej
będzie, jak teraz postawimy sprawę jasno. Tylko interesy, koleżeństwo i nic więcej.
-
Dlaczego tak mówisz?
-
Bo nie chcę cię do niczego zmuszać, nie chcę żebyś prowadził życie pod moje
dyktando. Jeżeli chciałbyś być mi wierny i ożenić się ze mną, musiałaby to być
twoja decyzja, ja nie mogę cię do niczego zmuszać.
Tymon
przez chwilę się namyślał. Po czym wypuścił mnie z objęć i powiedział.
-
Masz rację. Jesteśmy zbyt różni, a ja też nie powinienem cię na siłę zmieniać.
Powinienem szanować twoje zdanie.
Uśmiechnął
się lekko i powiedział.
-
Powodzenia – i odszedł.
Dwie
godziny później wsiadłam do Łazika i ruszyłam w drogę do Krakowa. Łykałam łzy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Adam
Reka obawiał się, że dzisiejszej nocy nie zaśnie.
Krystyna
wyglądała szałowo, olśniewająco, cudownie i skromnie. I nawet nie mógł się
przyczepić, że wypindrzyła się, jak na randkę, ponieważ miała na sobie zwykłe
wizytowe coś, ale to było „coś.”
Zaśmiał
się sam do siebie.
-
Profesorze Reka, twój mózg przestał działać i zaczynasz cofać się w rozwoju.
Spotkanie
dotyczyło ich pracy, przyszłych artykułów i chwały, jaką zyskają w świecie
nauki, ale i tak czuł się, jak na randce.
Ukradkowe
spojrzenie, niby przypadkowe trącenie się dłońmi, trzepot jej rzęs z nad
kieliszka.
-
Czy ona robiła to specjalnie? – pytał sam siebie. Przecież jej zabronił, mówił,
że to służbowe spotkanie. Zaśmiał się. Sam nie zachowywał się lepiej, nawet
założył na siebie najlepszy garnitur, który ona pochwaliła mówiąc.
-
Pasuje ci taki elegancki ubiór, wyglądasz całkiem męsko.
I
teraz rozpływał się myśląc o tym jednym zdaniu.
Westchnął.
-
Po co ja sobie robię jakiekolwiek nadzieje. Ona miała męża, którego kochała i
który był całkiem inny niż ja. Pewny siebie, odnoszący sukcesy w pracy,
specjalista od prawa karnego.
Ale
jego już nie było, zmarł kilka lat temu na atak serca.
Krystyna
była wolna, ale czy chciała jeszcze raz się w z kimś wiązać? Czy mam u niej
szansę?
-
Cholera jasna – zaklął – zakochałem się.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Dagmara
zamknęła drzwi swojego mieszkania i
odetchnęła z ulgą. Nareszcie weekend. Nie to, że męczyła ją praca na
wykopaliskach, wręcz przeciwnie, tak ją pochłonęła, że zapomniała odpoczywać.
-
Dobrze, że ktoś wymyślił weekendy – powiedziała sama do siebie.
Usiadła
przed komputerem, o jakim inni mogliby tylko pomarzyć i połączyła się z bratem.
-
Cześć małpo – odezwał się jej brat, był od niej starszy o dwa lata, ale byli
bardzo do siebie podobni. Też miał szopę rudych włosów i zielone oczy.
-
Czemu witasz mnie tak czule?
-
Bo byłaś u babci, a do mnie nawet nie wstąpiłaś, mimo, że mieszkam na wyspie
obok.
-
Wpadłam na chwilę, służbowo.
-
Tym razem ci wybaczam, ale pamiętaj, że razem z żoną robimy w tym roku ZJAZD
OGÓLNY, więc masz być.
-
O nie! – fuknęła Dagmara – nie chcę kolejnego zjazdu nienormalnych ludzi.
-
Ty też do nich należysz – przypomniał.
-
Nie o tym mówię, mówię o takim człowieku, jak Oskar, który uważa, że wszystko
można wysadzić albo Łukasz, który otacza się samymi małolatami.
-
Wiesz, że jest nas w Europie jedynie 35 dorosłych osób?
-
Wiem i jakoś nie ubolewam.
Jej
brat się zaśmiał.
-
Nie dałaś mi dokończyć, ponieważ w związku z tym zaprosiłem też innych, z poza
naszego kontynentu, także w sumie będzie nas około 90 ludzi. Cieszysz się?
Dagmara
jęknęła.
-
Masakra – po czym dodała – a kiedy to będzie?
-
20 kwietnia, weź tydzień wolnego.
-
Dobrze, będę pamiętać.
Na
chwilę zamilkli, po czym jej brat się odezwał.
-
A co u ciebie słychać? Zakochałaś się w końcu?
-
Och, jakieś zakłócenia na linii, muszę kończyć, pa!
-
Nie ściemniaj… - ale już się rozłączyła.
Nie
miała co robić tylko opowiadać mu o swoim nieistniejącym życiu uczuciowym,
zwłaszcza, że nie miała wyboru i musiała wybrać jednego ze „swoich.” Domyślała
się, że jej brat dlatego zaprosił tylu ludzi, żeby miała w czym przebierać. Ci
z Europy byli albo zajęci, albo w jej oczach spaleni.
A
może by tak w ogóle nie wychodzić za mąż?
Potrząsnęła
głową.
-
Chciałabym wyjść za mąż i mieć dużo dzieci. Przynajmniej czworo. Czworo
odmieńców, a każde jedyne w swoim rodzaju. Było by super!!!
kolejny odcinek 14 kwietnia
Komentarze
Prześlij komentarz