Ciemne wieki - odc.17
Rozdział XVII – Kraków - Miasto królów
Nie
wiem czemu wybrałam ten kierunek. To chyba przez zaćmienie umysłowe spowodowane
rozstaniem z Tymonem. Z resztą, czy w ogóle można mówić o jakimkolwiek
rozstaniu? Przecież nawet na dobre niczego nie zaczęliśmy.
Musiałam to jak najszybciej zostawić za sobą. W moim świecie nie było miejsca na sentymenty. Otarłam dłonią ostatnie łzy i rozejrzałam się po okolicy.
"Kraków. Miasto Królów." – przeczytałam na tablicy przy wjeździe do metropolii. Gdybym nie była w Księstwie Polan, pewnie by mnie to zdziwiło, bo ostatnim polskim monarchą był Stanisław August Poniatowski i było to w XVIII wieku. Ale byłam i wiedziałam już, że na naszych ziemiach dzieje się więcej niż myślałam. Okazało się, że byłam bardzo ograniczona w swoich wyprawach i że tak naprawdę niewiele widziałam. Ostatnie tygodnie otworzyły mi oczy i musiałam przyznać, że w szkołach Akademii Przysposobienia Obronnego nie przekazywali nam wszystkiego. Wszyscy mówili Kraków i koniec, a tu taka niespodzianka.
Musiałam to jak najszybciej zostawić za sobą. W moim świecie nie było miejsca na sentymenty. Otarłam dłonią ostatnie łzy i rozejrzałam się po okolicy.
"Kraków. Miasto Królów." – przeczytałam na tablicy przy wjeździe do metropolii. Gdybym nie była w Księstwie Polan, pewnie by mnie to zdziwiło, bo ostatnim polskim monarchą był Stanisław August Poniatowski i było to w XVIII wieku. Ale byłam i wiedziałam już, że na naszych ziemiach dzieje się więcej niż myślałam. Okazało się, że byłam bardzo ograniczona w swoich wyprawach i że tak naprawdę niewiele widziałam. Ostatnie tygodnie otworzyły mi oczy i musiałam przyznać, że w szkołach Akademii Przysposobienia Obronnego nie przekazywali nam wszystkiego. Wszyscy mówili Kraków i koniec, a tu taka niespodzianka.
Miasto
było podzielone na trzy części i każdą zarządzał król. Przejeżdżając przez
granicę ich władztwa należało zapłacić wjazdowe, które co prawda nie rujnowało
kieszeni, ale było płacone tyle razy ile razy przekraczało się umowne granice.
Zauważyłam, że pieszych to nie dotyczyło, więc czym prędzej ukryłam Łazika i na
piechotę poszłam szukać wrażeń. Kraków uniknął większych zniszczeń, dlatego
dane mi było podziwiać oryginalne gotyckie kamienice czy kościoły a nawet
Wawel. Ten niestety tylko z zewnątrz, ponieważ był zamieszkany przez jednego z
monarchów.
Odruchowo szukałam tablicy ogłoszeń. W takim miejscu na pewno było coś do zrobienia. Kiedy jedną znalazłam ucieszyłam się, ponieważ nigdzie nie znalazłam listu gończego za mną. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jakiś Łowca Głów może mnie tutaj szukać, ale ilu ich mogłam spotkać?
- Kogo ja widzę - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i bardzo starałam się zachować pogodną twarz. Przede mną stał kapitan Ebecji.
- Też jestem w szoku - odparłam.
- Dawno cię nie widziałem i już zastanawiałem, czy jednak cię ktoś nie ukatrupił.
- Jak pan widzi, jestem cała.
- Cieszy mnie to.
Nastała chwila milczenia, której nie zamierzałam przerywać. Skoro mnie zaczepił, to niech sam podtrzymuje konwersację.
- Zmieniłaś fryzurę?
- Nie. Po prostu się nie uczesałam.
To była prawda. Od wyjazdu moja głowa nie uświadczyła szczotki. Miałam na niej kołtun, a błyskawice pomału zarastały odrastającymi włosami.
Odruchowo szukałam tablicy ogłoszeń. W takim miejscu na pewno było coś do zrobienia. Kiedy jedną znalazłam ucieszyłam się, ponieważ nigdzie nie znalazłam listu gończego za mną. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jakiś Łowca Głów może mnie tutaj szukać, ale ilu ich mogłam spotkać?
- Kogo ja widzę - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i bardzo starałam się zachować pogodną twarz. Przede mną stał kapitan Ebecji.
- Też jestem w szoku - odparłam.
- Dawno cię nie widziałem i już zastanawiałem, czy jednak cię ktoś nie ukatrupił.
- Jak pan widzi, jestem cała.
- Cieszy mnie to.
Nastała chwila milczenia, której nie zamierzałam przerywać. Skoro mnie zaczepił, to niech sam podtrzymuje konwersację.
- Zmieniłaś fryzurę?
- Nie. Po prostu się nie uczesałam.
To była prawda. Od wyjazdu moja głowa nie uświadczyła szczotki. Miałam na niej kołtun, a błyskawice pomału zarastały odrastającymi włosami.
-
Czy możesz normalnie odpowiedzieć na pytanie? – zirytował się.
-
Ależ to była normalna odpowiedź, ja naprawdę się ostatnio nie czesałam, a że
przez całą drogę miałam otwarte okna, no to mam, co mam.
Na
siłę się uśmiechnęłam.
-
A gdzie byłaś?
Uśmiech
zszedł mi z twarzy.
-
Pyta pan służbowo czy prywatnie.
-
Jestem Ebekiem, zawsze gromadzę informacje.
-
Jestem aresztowana?
-
Nie.
-
No to moja sprawa, gdzie byłam.
Kapitan
zbladł, a potem poczerwieniał.
-
Zaraz możesz znaleźć się na komendzie – zagroził.
A
ja miałam dość.
-
Odczep się pan – warknęłam – nie boję cię pana, czy pan to rozumie? Tak, jak
tortur i śmierci.
-
Pójdziesz ze mną – warknął.
-
Chętnie – odwarknęłam – i od wejścia na komisariat będę ogłaszać wszem i wobec,
jak wielki kapitan Jacek Polanowski nie może dać sobie rady z jedną, głupią
babą. Może ja pójdę na tortury, ale pan będzie miał przekichane u kolegów. Taki
wstyd, nie móc okiełznać jednej kobiety.
Ebek
zaciskał usta, ale nic już więcej nie powiedział.
-
Dorwę cię jeszcze – obiecał – i to nie będzie miłe spotkanie.
Odszedł.
I dobrze, bo mogłam powiedzieć za dużo, na przykład „Ciekawe, kto kogo.”
Z
drugiej strony chyba rzeczywiście mu się podobałam, bo ja sama bym sobie nie
popuściła. A może ma mnie śledzić i wypytywać, bo jego zwierzchnicy czegoś ode
mnie chcą? Może ja nieświadomie bywam w miejscach, które ich interesują?
Potrząsnęłam głową.
-
Nie. Jest profesjonalistą, gdyby to było służbowe zlecenie inaczej by ze mną
gadał.
I
po co mi zakochany Ebek? Wolałabym zakochanego Tymona.
O
nie, nie będę o nim myśleć.
Zerknęłam
na tablicę ogłoszeń i przeczytałam zlecenia. Nic nadzwyczajnego, przynieś,
podaj, pozamiataj. Z drugiej strony, świeży grosz na drobne wydatki mógłby się
przydać. Zerwałam dwie kartki i udałam się pod wskazane adresy.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Dagmara z Krystyną rozłożyły ma podłodze
olbrzymią mapę Warszawy i zaczęły na niej zaznaczać miejsca, w których
mogła przebywać Dorota. Miały zaledwie kilka wskazówek i zdjęcia nieistniejącego
dzisiaj otoczenia. Po ich intensywnych wycieczkach po okolicy, udało im się
odkryć skrawek tajemnicy.
- To będzie tutaj - Dagmara przypięła znaczek pośrodku Wisły.
- Nie ma nawet śladu, że kiedyś był tam most - nie do końca wierzyła Krystyna.
- Niech pani nie zapomina ile setek lat minęło i o tym, że tam wciąż wrzało od walk.
- Na razie i tak nie mamy innej opcji.
- Po co to robicie? - usłyszały za plecami głos profesora Reki - nie powinnyście raczej dalej oglądać filmu? Przez wasze wycieczki, cały wasz zespół się obija.
Krystyna wstała z kolan i rozprostowała kości. Po czym powiedziała.
- A gdzie ci się właściwie śpieszy? Przecież mamy mnóstwo czasu. Pracujemy nad tym dopiero pół roku.
- Sama wiesz ile tego jest i ile lat nam zajmie...
- Wiem, dlatego nasz zespół opracowuje w tej chwili, to co zebraliśmy, wyciągając to, co można uznać za rzeczy pewne. Natomiast my usiłujemy stworzyć wiarygodną mapę.
- Czy mogę się wtrącić? - zapytała Dagmara.
- Proszę- odparł cierpko profesor, zdając sobie sprawę, że z nimi nie wygra.
- Trzeba poszerzyć skład. Ja bym poszukała kartografów.
Adam Reka już miał wznieść ręce do nieba, nad tym beznadziejnym pomysłem, kiedy uświadomił sobie, że przecież nie pracuje dla uczelni i nie ma ograniczeń finansowych. Do tego propozycję złożyła osoba, która wiedziała, co może a co nie.
- Czy twój szef się zgodzi? - zapytał.
Dagmara wzruszyła ramionami.
- Pogadam z nim.
- Mam nadzieję, że się zgodzi - powiedziała Krystyna - bo może i to latanie po mieście jest fascynujące, ale wiek już nie ten. Nie mam siły.
Dagmara spojrzała na nią z wyrzutem.
- Czemu pani nic nie mówiła?
- A ja wiem?- wzruszyła ramionami i zaśmiała się - to chyba przyzwyczajenie. Jak swojego nie wybiegasz, to nic nie masz. A zwłaszcza w naszej dziedzinie.
Profesor uśmiechnął się pod nosem, co Krystyna uznała za bardzo urocze.
- Masz rację. Trudno jest się pozbyć starych przyzwyczajeń.
- Na szczęście macie mnie - zaśmiała się Dagmara i dodała - a raczej mojego szefa, który lubi finansować dzieła z pozoru nierentowne.
Spojrzeli na nią i cała trójka wybuchła śmiechem.
- To będzie tutaj - Dagmara przypięła znaczek pośrodku Wisły.
- Nie ma nawet śladu, że kiedyś był tam most - nie do końca wierzyła Krystyna.
- Niech pani nie zapomina ile setek lat minęło i o tym, że tam wciąż wrzało od walk.
- Na razie i tak nie mamy innej opcji.
- Po co to robicie? - usłyszały za plecami głos profesora Reki - nie powinnyście raczej dalej oglądać filmu? Przez wasze wycieczki, cały wasz zespół się obija.
Krystyna wstała z kolan i rozprostowała kości. Po czym powiedziała.
- A gdzie ci się właściwie śpieszy? Przecież mamy mnóstwo czasu. Pracujemy nad tym dopiero pół roku.
- Sama wiesz ile tego jest i ile lat nam zajmie...
- Wiem, dlatego nasz zespół opracowuje w tej chwili, to co zebraliśmy, wyciągając to, co można uznać za rzeczy pewne. Natomiast my usiłujemy stworzyć wiarygodną mapę.
- Czy mogę się wtrącić? - zapytała Dagmara.
- Proszę- odparł cierpko profesor, zdając sobie sprawę, że z nimi nie wygra.
- Trzeba poszerzyć skład. Ja bym poszukała kartografów.
Adam Reka już miał wznieść ręce do nieba, nad tym beznadziejnym pomysłem, kiedy uświadomił sobie, że przecież nie pracuje dla uczelni i nie ma ograniczeń finansowych. Do tego propozycję złożyła osoba, która wiedziała, co może a co nie.
- Czy twój szef się zgodzi? - zapytał.
Dagmara wzruszyła ramionami.
- Pogadam z nim.
- Mam nadzieję, że się zgodzi - powiedziała Krystyna - bo może i to latanie po mieście jest fascynujące, ale wiek już nie ten. Nie mam siły.
Dagmara spojrzała na nią z wyrzutem.
- Czemu pani nic nie mówiła?
- A ja wiem?- wzruszyła ramionami i zaśmiała się - to chyba przyzwyczajenie. Jak swojego nie wybiegasz, to nic nie masz. A zwłaszcza w naszej dziedzinie.
Profesor uśmiechnął się pod nosem, co Krystyna uznała za bardzo urocze.
- Masz rację. Trudno jest się pozbyć starych przyzwyczajeń.
- Na szczęście macie mnie - zaśmiała się Dagmara i dodała - a raczej mojego szefa, który lubi finansować dzieła z pozoru nierentowne.
Spojrzeli na nią i cała trójka wybuchła śmiechem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Dorota wróciła na noc do Łazika. Wślizgnęła się pod plandekę maskującą i odetchnęła.
- Co za upiorne miasto - parsknęłam- nie dość, że spotkałam Ebeka, to jeszcze miałam problem z otrzymaniem zlecenia.
Co oni sobie wymyślili? Że jestem szpiegiem i mam zmiatać zanim wezwą straż? Nie pomogło nawet pokazanie licencji.
- Podróbka - usłyszałam.
Stwierdziłam, że może to dotyczyć tylko tej części miasta, ale w kolejnych dwóch królestwach usłyszałam to samo. Dodatkowo w ostatnim z nich, najbrzydszym i nijakim usłyszałam, że powinnam mieć wyrobioną kartę turysty. I co ja niby miałam tam zwiedzać? Ruiny po fabrykach?
Odechciało mi się wszystkiego i na poważnie zaczęłam rozważać powrót na stare śmieci. Postanowiłam się z tym przespać i rano podjąć decyzję.
Sama musiałam przyznać, że nie udała mi się ucieczka na nowe szlaki. Nic nie zarobiłam, za to dużo wydałam i straciłam kupę czasu na tropieniu nie swoich spraw. Tak. Czułam się rozgoryczona.
Położyłam się do łóżka i nakryłam kocem po czubek głowy.
Coś zaszeleściło.
- Co jest? - sięgnęłam ręką i namacałam pod tyłkiem jakiś papier.
Rzuciłam go na podłogę i ponownie wygodnie się umościłam. Zasnęłam.
Następnego dnia zrozumiałam swoje rozdrażnienie. Dawno nie jadłam, a także niewiele wypiłam. A to wszystko przez Tymona. Przysłonił mi cały świat, wyssał energię.
Otrząsnęłam się z ponurych myśli i wstałam. Spojrzałam na zmiętą kartkę na podłodze i stwierdziłam, że nie mam ochoty się po nią schylać. Kopnęłam ją więc w kąt i zajęłam poranną toaletą.
Wyszłam na światło dzienne z mocnym
postanowieniem zjedzenia wszystkiego, co mi się nawinie pod rękę. Zjadłabym
nawet szczura.
Zobaczyłam straż miejską i przypomniałam sobie o karcie turysty.
Zapytałam ich, gdzie mogę taką wyrobić i zdziwiłam się, bo powiedzieli, że mogę u nich. Po standardowych pytaniach, kim jestem, skąd przybywam i ile czasu chcę tu spędzić, otrzymałam kartonowy bloczek wypisany kulfonami strażnika. Dobrze, że chociaż była pieczęć, bo inaczej sama bym nie uwierzyła, że to coś ma jakąś ważność.
- Czy to obowiązuje w każdej części miasta?
- Musi pani zdobyć u nich taki sam stempel. Każdy strażnik ma taki.
- Dziękuję- już chciałam odejść, kiedy jeden ze strażników zapytał.
- Mówiła pani, że jest Łowcą Przygód.
- Tak.
Mężczyźni popatrzyli na siebie, a potem na mnie.
- Mamy taki problem...- zaczął jeden. Przerwałam mu.
-Nie jestem tu mile widziana. Wczoraj próbując wziąć zlecenie zostałam nazwana szpiegiem.
Strażnik machnął ręką.
- To małe i skłócone ze sobą królestwa. Mimo tego, wszyscy się znają. Jak pojawia się ktoś obcy od razu uznaje się go za szpiega którejś ze stron.
- A panowie tak nie uważają?
- A co niby miałaby nam pani zabrać? Na zamki i tak pani nie wpuszczą. Bogatsze dzielnice otwierają się na dźwięk monet i nikt o nic nie pyta. A tu. Tu ludzie żyją utrzymywani w przeświadczeniu o tym, że obcy chcą nas okraść.
- Nie zachęcacie turystów do odwiedzin.
- I bardzo dobrze - odezwał się do tej pory milczący strażnik - wystarczy nam naszych wojenek, po co nam kłopoty z zewnątrz.
- Ale coś ode mnie chcecie - przyznałam kwaśnym tonem.
Strażnicy ponownie popatrzyli na siebie i porozumieli się wzrokiem.
- Tak, ale to nie dotyczy mieszkańców tylko naszej straży.
- Bardzo panów przepraszam, ale nie wchodzę w rozwiązywanie spraw służb mundurowych. Każdy głupi wie, że jesteście hermetyczną grupą, gdzie każdy każdego kryje dopóki jest to wygodne, a jak zaczyna się chryja, to niechybnie za sznurki pociąga dowództwo.
- Też to wiemy- powiedział zirytowany strażnik - ale tutaj nie chodzi o całą straż, a o jednego kolegę.
- Niby jest normalny, ale mamy podejrzenie, że to mutant - dodał drugi.
- Po co panom ta wiedza? - znałam odpowiedź, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.
- No, przecież mutanty, to wybryki natury - odpowiedział jeden z nich.
Mogłam zacząć nas bronić, podając argumenty skutków ubocznych promieniowania i zrzucając cała winę na bawiących się chemią przodków, ale to spowodowało by tyle, że zaczeli by mi się baczniej przyglądać.
A prawda jest taka, że o ile w takich miastach, jak Warszawa czy Trójmiasto byliśmy tolerowani, a nawet w niektórych kręgach bardzo pożądani, to w mniejszych i hermetycznych społecznościach trudno było zaakceptować inność.
Zobaczyłam straż miejską i przypomniałam sobie o karcie turysty.
Zapytałam ich, gdzie mogę taką wyrobić i zdziwiłam się, bo powiedzieli, że mogę u nich. Po standardowych pytaniach, kim jestem, skąd przybywam i ile czasu chcę tu spędzić, otrzymałam kartonowy bloczek wypisany kulfonami strażnika. Dobrze, że chociaż była pieczęć, bo inaczej sama bym nie uwierzyła, że to coś ma jakąś ważność.
- Czy to obowiązuje w każdej części miasta?
- Musi pani zdobyć u nich taki sam stempel. Każdy strażnik ma taki.
- Dziękuję- już chciałam odejść, kiedy jeden ze strażników zapytał.
- Mówiła pani, że jest Łowcą Przygód.
- Tak.
Mężczyźni popatrzyli na siebie, a potem na mnie.
- Mamy taki problem...- zaczął jeden. Przerwałam mu.
-Nie jestem tu mile widziana. Wczoraj próbując wziąć zlecenie zostałam nazwana szpiegiem.
Strażnik machnął ręką.
- To małe i skłócone ze sobą królestwa. Mimo tego, wszyscy się znają. Jak pojawia się ktoś obcy od razu uznaje się go za szpiega którejś ze stron.
- A panowie tak nie uważają?
- A co niby miałaby nam pani zabrać? Na zamki i tak pani nie wpuszczą. Bogatsze dzielnice otwierają się na dźwięk monet i nikt o nic nie pyta. A tu. Tu ludzie żyją utrzymywani w przeświadczeniu o tym, że obcy chcą nas okraść.
- Nie zachęcacie turystów do odwiedzin.
- I bardzo dobrze - odezwał się do tej pory milczący strażnik - wystarczy nam naszych wojenek, po co nam kłopoty z zewnątrz.
- Ale coś ode mnie chcecie - przyznałam kwaśnym tonem.
Strażnicy ponownie popatrzyli na siebie i porozumieli się wzrokiem.
- Tak, ale to nie dotyczy mieszkańców tylko naszej straży.
- Bardzo panów przepraszam, ale nie wchodzę w rozwiązywanie spraw służb mundurowych. Każdy głupi wie, że jesteście hermetyczną grupą, gdzie każdy każdego kryje dopóki jest to wygodne, a jak zaczyna się chryja, to niechybnie za sznurki pociąga dowództwo.
- Też to wiemy- powiedział zirytowany strażnik - ale tutaj nie chodzi o całą straż, a o jednego kolegę.
- Niby jest normalny, ale mamy podejrzenie, że to mutant - dodał drugi.
- Po co panom ta wiedza? - znałam odpowiedź, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.
- No, przecież mutanty, to wybryki natury - odpowiedział jeden z nich.
Mogłam zacząć nas bronić, podając argumenty skutków ubocznych promieniowania i zrzucając cała winę na bawiących się chemią przodków, ale to spowodowało by tyle, że zaczeli by mi się baczniej przyglądać.
A prawda jest taka, że o ile w takich miastach, jak Warszawa czy Trójmiasto byliśmy tolerowani, a nawet w niektórych kręgach bardzo pożądani, to w mniejszych i hermetycznych społecznościach trudno było zaakceptować inność.
- A jak dowiem się w czym rzecz, to panowie
spalą go na stosie? Jak kiedyś czarownice?
- No co pani? Oszalała - obruszył się jeden - będzie musiał nam płacić za milczenie. Inaczej wydamy go do sądu.
- A wtedy rzeczywiście czeka go stos.
Postanowiłam, jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale najpierw musiałam pomóc temu człowiekowi.
- No tak. A czemu panowie uważają, że ja rozpoznam mutanta?
- No jak to? Jest pani Łowcą Głów, na pewno umie pani takiego rozpoznać.
No i masz babo placek. Skrzywiłam się.
- Nie jestem Łowcą Głów tylko Przygód.
- A to nie to samo?
- Nie. My nie polujemy na ludzi. Wykonujemy zlecenia. Ochraniamy ważne osoby, bierzemy udział w ekspedycjach, przewozimy paczki...
Byli zawiedzeni, ale niestety nie rezygnowali.
- A umie pani rozpoznać mutanta?
- Umiem - jeżeli oni mieli rację, to musiałam ratować pobratymca.
- Zatem zrobi to pani?
- Ile mi zapłacicie? - przeszłam do sedna. I okazało się, że mają tu również inną walutę, która oczywiście była niewymienialna.
"Co to za miejsce?!"- myślałam. Nawet na zadupiach płacono złotymi, a tu co? DINARY!!!! Nawet nie denary, a DINARY.
- Niech będzie -powiedziałam i po wykonaniu zadania miałam dostać tyle co za obiad i na pamiątki.
- Mogą mi panowie go pokazać? - zapytałam.
No i wskazali. Kapitana Jacka Polanowskiego.
Kolega dziwnie się zachowuje. No pewnie, że dziwnie. To EBEK!
- Jakie dziwne zachowania przejawia?
- Jeszcze kilka lat temu był to spoko gość. Towarzyski, otwarty, ale około dwóch lat temu coś się zmieniło. Zaczął stronić od ludzi. Stał się małomówny i czasami patrzy na nas takim wzrokiem, że aż ciarki przechodzą. Pewnie mu się ta mutacja uaktywniła od stresu. Nażeczona go rzuciła.
- A jakieś niezwykłe zachowania, cechy? Nie wiem, nieprzeciętna siła, szybkość?
- Czyta w myślach - zapewnił mnie jeden ze strażników.
- Acha.
No nie dziwne, to Ebek, doskonale znają mowę ciała. No i ci naiwniacy mieli wszystko wypisane na twarzach, jakby byli otwartą księgą.
- Sprawdzi pani?
- Tak.
- A jak?
- Zaproszę go na kawę.
- Tak po prostu? - dziwili się.
- A czego mi brakuje? Poza tym mówili panowie, że już nie ma narzeczonej.
Pocmokali, pocmokali i w końcu praknęli.
- Tylko niech pani poczeka, aż odejdziemy. Będziemy na panią czekać przy Sukiennicach. Jest tam bar piwny. Może być za dwie godziny?
- Dobrze. Znajdę panów.
Patrzyłam, jak odchodzą i poczekałam aż mi znikną z oczu.
Ruszyłam w odwrotną stronę i jak najdalej od kapitana. Nie miałam zamiaru się do niego zbliżać. Postanowiłam zjeść obiad, potem zapewnić te pierdoły, że to nie mutant i wynieść się stąd, jak najszybciej. Znalazłam niepozorną knajpkę o nazwie "U Zenka" i weszłam do środka. Prawie cała była wypełniona ludźmi, którzy, jak mnie zobaczyli, to na chwilę zamarli, otaksowali mnie wzrokiem i nie wrócili do rozmów.
No tak, samotna kobieta, to niecodzienne zjawisko.
Wycofałam się i stwierdziłam, że aż tak głodna nie jestem i że na pewno znajdę coś w Łaziku.
Nie chciałam zaczepek, a tym bardziej walk. Jak nic bym spłonęła na stosie. Kobieta- mutant? Chyba najpierw by mnie z tydzeń wystawiali w klatce na rynku, żeby każdy mógł zobaczyć dziwoląga. To było najmniej przyjazne miejsce, w jakim byłam. Niby nic się nie działo, ale ludzie zamknięci i nieprzychylni. Nawet dziwne towarzytwo z pustkowi było lepsze.
I kiedy już znalazłam się na zewnątrz myślałam, że mogę odetchnąć. Niestety wpadłam na kapitana.
- Co chciało od ciebie dwóch strażników?
- Nic. Wyrabiali mi kartę turysty- pokazałam kartonik.
- A o czym rozmawialiście?
- O mieście i zasadach.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i burknął.
- Akurat ci wierzę.
- Nie musi pan.
Chciałam odejść.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Co jeszcze chce pan wiedzieć? Że mówili mi o trzech stemplach, oraz jak wejść do najbogatszej dzielnicy? Czemu tak trudno obcym znaleźć pracę?
- Za łatwo odpowiadasz - stwierdził, a ja się zdenerwowałam.
- Nie odpowiadam źle, odpowiadam też źle. Niech się pan zdecyduje, czego pan chce.
-Ciebie.
- No co pani? Oszalała - obruszył się jeden - będzie musiał nam płacić za milczenie. Inaczej wydamy go do sądu.
- A wtedy rzeczywiście czeka go stos.
Postanowiłam, jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale najpierw musiałam pomóc temu człowiekowi.
- No tak. A czemu panowie uważają, że ja rozpoznam mutanta?
- No jak to? Jest pani Łowcą Głów, na pewno umie pani takiego rozpoznać.
No i masz babo placek. Skrzywiłam się.
- Nie jestem Łowcą Głów tylko Przygód.
- A to nie to samo?
- Nie. My nie polujemy na ludzi. Wykonujemy zlecenia. Ochraniamy ważne osoby, bierzemy udział w ekspedycjach, przewozimy paczki...
Byli zawiedzeni, ale niestety nie rezygnowali.
- A umie pani rozpoznać mutanta?
- Umiem - jeżeli oni mieli rację, to musiałam ratować pobratymca.
- Zatem zrobi to pani?
- Ile mi zapłacicie? - przeszłam do sedna. I okazało się, że mają tu również inną walutę, która oczywiście była niewymienialna.
"Co to za miejsce?!"- myślałam. Nawet na zadupiach płacono złotymi, a tu co? DINARY!!!! Nawet nie denary, a DINARY.
- Niech będzie -powiedziałam i po wykonaniu zadania miałam dostać tyle co za obiad i na pamiątki.
- Mogą mi panowie go pokazać? - zapytałam.
No i wskazali. Kapitana Jacka Polanowskiego.
Kolega dziwnie się zachowuje. No pewnie, że dziwnie. To EBEK!
- Jakie dziwne zachowania przejawia?
- Jeszcze kilka lat temu był to spoko gość. Towarzyski, otwarty, ale około dwóch lat temu coś się zmieniło. Zaczął stronić od ludzi. Stał się małomówny i czasami patrzy na nas takim wzrokiem, że aż ciarki przechodzą. Pewnie mu się ta mutacja uaktywniła od stresu. Nażeczona go rzuciła.
- A jakieś niezwykłe zachowania, cechy? Nie wiem, nieprzeciętna siła, szybkość?
- Czyta w myślach - zapewnił mnie jeden ze strażników.
- Acha.
No nie dziwne, to Ebek, doskonale znają mowę ciała. No i ci naiwniacy mieli wszystko wypisane na twarzach, jakby byli otwartą księgą.
- Sprawdzi pani?
- Tak.
- A jak?
- Zaproszę go na kawę.
- Tak po prostu? - dziwili się.
- A czego mi brakuje? Poza tym mówili panowie, że już nie ma narzeczonej.
Pocmokali, pocmokali i w końcu praknęli.
- Tylko niech pani poczeka, aż odejdziemy. Będziemy na panią czekać przy Sukiennicach. Jest tam bar piwny. Może być za dwie godziny?
- Dobrze. Znajdę panów.
Patrzyłam, jak odchodzą i poczekałam aż mi znikną z oczu.
Ruszyłam w odwrotną stronę i jak najdalej od kapitana. Nie miałam zamiaru się do niego zbliżać. Postanowiłam zjeść obiad, potem zapewnić te pierdoły, że to nie mutant i wynieść się stąd, jak najszybciej. Znalazłam niepozorną knajpkę o nazwie "U Zenka" i weszłam do środka. Prawie cała była wypełniona ludźmi, którzy, jak mnie zobaczyli, to na chwilę zamarli, otaksowali mnie wzrokiem i nie wrócili do rozmów.
No tak, samotna kobieta, to niecodzienne zjawisko.
Wycofałam się i stwierdziłam, że aż tak głodna nie jestem i że na pewno znajdę coś w Łaziku.
Nie chciałam zaczepek, a tym bardziej walk. Jak nic bym spłonęła na stosie. Kobieta- mutant? Chyba najpierw by mnie z tydzeń wystawiali w klatce na rynku, żeby każdy mógł zobaczyć dziwoląga. To było najmniej przyjazne miejsce, w jakim byłam. Niby nic się nie działo, ale ludzie zamknięci i nieprzychylni. Nawet dziwne towarzytwo z pustkowi było lepsze.
I kiedy już znalazłam się na zewnątrz myślałam, że mogę odetchnąć. Niestety wpadłam na kapitana.
- Co chciało od ciebie dwóch strażników?
- Nic. Wyrabiali mi kartę turysty- pokazałam kartonik.
- A o czym rozmawialiście?
- O mieście i zasadach.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i burknął.
- Akurat ci wierzę.
- Nie musi pan.
Chciałam odejść.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Co jeszcze chce pan wiedzieć? Że mówili mi o trzech stemplach, oraz jak wejść do najbogatszej dzielnicy? Czemu tak trudno obcym znaleźć pracę?
- Za łatwo odpowiadasz - stwierdził, a ja się zdenerwowałam.
- Nie odpowiadam źle, odpowiadam też źle. Niech się pan zdecyduje, czego pan chce.
-Ciebie.
Zmusiłam się, żeby się nie skrzywić albo nie
zrobić jakiegoś głupiego gestu, np. imitującego odruch wymiotny.
- Przykro mi. Moje serce jest zajęte.
- Ciekawie kim?
- Tak mnie pan śledzi i nie wie?
- Nie sil się na złośliwości, bo ci z tym nie do twarzy.
- Czy to wszystko? Mogę iść zwiedzać?
Nie za bardzo miał mnie czym zatrzymać, więc tylko ponuro pokiwał głową.
Odeszłam, ale odetchnęłam dopiero, kiedy byłam pewna, że mnie nie widzi.
Co za dziwny typ. Chociaż dobre to, że dzisiaj nie groził mi torturami w kazamatach Ebecji.
A potem na chwilę o nim zapomniałam, bo zauważyłam budkę z hot- dogami. Kupiłam dwa i od razu zjadłam. Były paskudne, ale mój brzuch zadowolony. Od razu świat wydał mi się lepszym miejscem.
Strażników znalazłam w umówionym miejscu. Byli już po służbie i raczyli się piwem. Dosiadłam się do nich i też wzięłam sobie kufel.
- Jest normalny - powiedziałam bez wstępów.
- Jest pani pewna?
- Tak.
- A jak pani to poznała?
- Normalnie. Nie umie czytać w myślach, nie ma innych mocy. Za to odkryłam co innego.
- Co? - panowie byli niezdrowo ciekawi. Powinnam mieć ich w nosie, ale jak ich nie przekonam, co do normalności kapitana, to w będą węszyć dalej i jak nic, wpadną w kłopoty.
- Powodem jego dziwnego zachowania jest to, że miał wypadek. Uderzył się w głowę, leżał w szpitalu i nikt go nie odwiedził. Zawiódł się na was i odsunął - przekazałam im wymyśloną bajeczkę
- Jacek był w szpitalu? - dziwił się jeden
- To może być prawda. Pamiętasz? Nie było go miesiąc. Szef mówił, że choruje. I rzeczywiście nikt z nas go nie odwiedził.
Cudownie, moje kłamstwo miało pokrycie w rzeczywistości.
Poza tym, miała to być moja mała zemsta na kapitanie. Oni teraz będą na bank próbowali naprawić sytuację i zbliżyć się do samotnego kolegi. Nie będzie się mógł od nich opędzić.
Dopiłam piwo i wstałam.
- Miłego dnia. Do widzenia.
Nie zatrzymywali mnie.
A ja czym prędzej wróciłam do Łazika i od razu opuściłam to pozornie spokojne miejsce. Jak będę spotykać moich pobratymców mutantów, to będę im je odradzać.
Postanowiłam wrócić na swoje śmieci. Najwidoczniej spokojne życie mi nie służyło.
- Przykro mi. Moje serce jest zajęte.
- Ciekawie kim?
- Tak mnie pan śledzi i nie wie?
- Nie sil się na złośliwości, bo ci z tym nie do twarzy.
- Czy to wszystko? Mogę iść zwiedzać?
Nie za bardzo miał mnie czym zatrzymać, więc tylko ponuro pokiwał głową.
Odeszłam, ale odetchnęłam dopiero, kiedy byłam pewna, że mnie nie widzi.
Co za dziwny typ. Chociaż dobre to, że dzisiaj nie groził mi torturami w kazamatach Ebecji.
A potem na chwilę o nim zapomniałam, bo zauważyłam budkę z hot- dogami. Kupiłam dwa i od razu zjadłam. Były paskudne, ale mój brzuch zadowolony. Od razu świat wydał mi się lepszym miejscem.
Strażników znalazłam w umówionym miejscu. Byli już po służbie i raczyli się piwem. Dosiadłam się do nich i też wzięłam sobie kufel.
- Jest normalny - powiedziałam bez wstępów.
- Jest pani pewna?
- Tak.
- A jak pani to poznała?
- Normalnie. Nie umie czytać w myślach, nie ma innych mocy. Za to odkryłam co innego.
- Co? - panowie byli niezdrowo ciekawi. Powinnam mieć ich w nosie, ale jak ich nie przekonam, co do normalności kapitana, to w będą węszyć dalej i jak nic, wpadną w kłopoty.
- Powodem jego dziwnego zachowania jest to, że miał wypadek. Uderzył się w głowę, leżał w szpitalu i nikt go nie odwiedził. Zawiódł się na was i odsunął - przekazałam im wymyśloną bajeczkę
- Jacek był w szpitalu? - dziwił się jeden
- To może być prawda. Pamiętasz? Nie było go miesiąc. Szef mówił, że choruje. I rzeczywiście nikt z nas go nie odwiedził.
Cudownie, moje kłamstwo miało pokrycie w rzeczywistości.
Poza tym, miała to być moja mała zemsta na kapitanie. Oni teraz będą na bank próbowali naprawić sytuację i zbliżyć się do samotnego kolegi. Nie będzie się mógł od nich opędzić.
Dopiłam piwo i wstałam.
- Miłego dnia. Do widzenia.
Nie zatrzymywali mnie.
A ja czym prędzej wróciłam do Łazika i od razu opuściłam to pozornie spokojne miejsce. Jak będę spotykać moich pobratymców mutantów, to będę im je odradzać.
Postanowiłam wrócić na swoje śmieci. Najwidoczniej spokojne życie mi nie służyło.
Dagmara wsiadła do motorówki i umościła się
wygodnie za osłoną. Normalnie stanęłaby za sterami i pędziła, jak wariatka, ale
tego wczesnowiosennego dnia lało, jak z cebra i wiało. Jej brat mieszkał na
wyspie położonej na środku jeziora tego samego, nad którym swój dom miała ich
babcia. Z tym, że babcia wolała sromne progi, a brat wypasiony zamek. Był
odziedziczony po przodkach od strony mamy.
Dagmara zamyśliła się. Rzadko wspominała matkę. Nie umiała do końca pogodzić się z jej śmiercią. Głupią i niepotrzebną. Babcia ostrzegała, żeby się nie ujawniała, bo ludzie nie lubią inności. No to ją zabili. Jako królika doświadczalnego. Ojciec chciał ją uratować, ale nie zdążył. Teraz polował na jej oprawców. Dagmara nie chciała nic o tym wiedzieć, uważała, że zemsta rodzi kolejną zemstę i to się nigdy nie skończy. Z drugiej strony nie mogła go potępiać, to była jego ukochana żona.
Dagmara uświadomiła sobie, że za nim tęskni i że mógłby w końcu wrócić.
Czasami dzwonił, ale jak na jej gust za rzadko.
Żeby oderwać się od smutnych myśli, spojrzała na wyspę i zamek. Wśród deszczu niewiele było widać, ale kiedy była piękna i słoneczna pogoda, mury lśniły. Był wybudowany z jasnej cegły, z dużymi oknami, dzięki którym nawet podczas takiej pogody było wewnątrz jasno. Budowla miała kształt kwadratu, a w środku zamknięty dziedziniec. Poza zamkiem znajdowały się jeszcze budynki gospodarcze i dla pracowników. Oraz piękny park, o który osobiście dbała jej bratowa i najstarsza bratanica. Miały rękę do kwiatów.
Dagmara wysiadła na brzeg. Przywitał ją bratanek. Miał dwadzieścia lat i niespożytą energię.
- Cześć ciociu. Zmarzłaś?
- Nie jestem jeszcze stara, jeszcze nie marznę- ale wydały ją szczękające zęby.
- Jasne. Bo niby nie masz jeszcze trzydziestki - okrył ją kocem. Ruszyli do domu.
- Nie mądrz się, bo sam przestaniesz za kilka lat przestaniesz się starzeć i zobaczysz, jak to fajnie mieć cztery dychy i doświadczenie, a być traktowanym, jak młodzieniaszek z mlekiem pod nosem.
- A jak mnie to nie dotknie?
- Nie łódź się. Nasza rasa wykształciła w sobie długowieczność. Pewnie dlatego, że jest nas mało.
- A ile lat ma prababcia?
- A ja wiem? 120? Zapytaj.
- Kobiet się o wiek nie pyta.
- Co nie przeszkadza ci mnie go wytykać.
Roześmieli się oboje.
Zanim doszli do bramy wjazdowej, prowadzącej na dziedziniec, bratanek oznajmił.
- Mam dziewczynę. Dzisiaj ją poznasz.
- Wiem, babcia mi mówiła. Kamila z rodu Klonów. Jak się pożenicie wyjdzie z was ciekawe połączenie.
Bratanek obruszył się na tak obcesowe potraktowanie miłości.
- Ciociu, ciociu - pokręcił głową - jak ty chcesz wyjść za mąż, jak masz takie zimne podejście do miłości.
- Dziadkowi się udało, to i mnie się uda - powiedziała ze śmiechem i oboje weszli do budynku.
Z cienia wyszedł mężczyzna o ciemnej karnacji i uśmiechnął do siebie.
- Rozgrzeję cię - mruknął cicho.
Dagmara zamyśliła się. Rzadko wspominała matkę. Nie umiała do końca pogodzić się z jej śmiercią. Głupią i niepotrzebną. Babcia ostrzegała, żeby się nie ujawniała, bo ludzie nie lubią inności. No to ją zabili. Jako królika doświadczalnego. Ojciec chciał ją uratować, ale nie zdążył. Teraz polował na jej oprawców. Dagmara nie chciała nic o tym wiedzieć, uważała, że zemsta rodzi kolejną zemstę i to się nigdy nie skończy. Z drugiej strony nie mogła go potępiać, to była jego ukochana żona.
Dagmara uświadomiła sobie, że za nim tęskni i że mógłby w końcu wrócić.
Czasami dzwonił, ale jak na jej gust za rzadko.
Żeby oderwać się od smutnych myśli, spojrzała na wyspę i zamek. Wśród deszczu niewiele było widać, ale kiedy była piękna i słoneczna pogoda, mury lśniły. Był wybudowany z jasnej cegły, z dużymi oknami, dzięki którym nawet podczas takiej pogody było wewnątrz jasno. Budowla miała kształt kwadratu, a w środku zamknięty dziedziniec. Poza zamkiem znajdowały się jeszcze budynki gospodarcze i dla pracowników. Oraz piękny park, o który osobiście dbała jej bratowa i najstarsza bratanica. Miały rękę do kwiatów.
Dagmara wysiadła na brzeg. Przywitał ją bratanek. Miał dwadzieścia lat i niespożytą energię.
- Cześć ciociu. Zmarzłaś?
- Nie jestem jeszcze stara, jeszcze nie marznę- ale wydały ją szczękające zęby.
- Jasne. Bo niby nie masz jeszcze trzydziestki - okrył ją kocem. Ruszyli do domu.
- Nie mądrz się, bo sam przestaniesz za kilka lat przestaniesz się starzeć i zobaczysz, jak to fajnie mieć cztery dychy i doświadczenie, a być traktowanym, jak młodzieniaszek z mlekiem pod nosem.
- A jak mnie to nie dotknie?
- Nie łódź się. Nasza rasa wykształciła w sobie długowieczność. Pewnie dlatego, że jest nas mało.
- A ile lat ma prababcia?
- A ja wiem? 120? Zapytaj.
- Kobiet się o wiek nie pyta.
- Co nie przeszkadza ci mnie go wytykać.
Roześmieli się oboje.
Zanim doszli do bramy wjazdowej, prowadzącej na dziedziniec, bratanek oznajmił.
- Mam dziewczynę. Dzisiaj ją poznasz.
- Wiem, babcia mi mówiła. Kamila z rodu Klonów. Jak się pożenicie wyjdzie z was ciekawe połączenie.
Bratanek obruszył się na tak obcesowe potraktowanie miłości.
- Ciociu, ciociu - pokręcił głową - jak ty chcesz wyjść za mąż, jak masz takie zimne podejście do miłości.
- Dziadkowi się udało, to i mnie się uda - powiedziała ze śmiechem i oboje weszli do budynku.
Z cienia wyszedł mężczyzna o ciemnej karnacji i uśmiechnął do siebie.
- Rozgrzeję cię - mruknął cicho.
------------------------------------------------------------------------------------------
Dwa
hot dogi nie wystarczyły. Zaburczało mi w brzuchu. Zatrzymałam Łazika i
postanowiłam przeszukać go dokładnie. Zajrzałam do lodówki i ze zgrozą
stwierdziłam, że od wielu dni nic tam nie wsadziłam. Patrzył na mnie z wyrzutem
kawałek zeschłego sera. Obejrzałam go i nie znalazłam na nim poleśni.
-
Nada się.
W
jednej z szafek zauważyłam dwie suche bułki. No i paczkę ciasteczek.
-
Nie jest źle.
Postanowiłam
zajrzeć pod łóżko. Tam też mogło coś być, na przykład jakiś cukierek. Kiedy
wyciągnęłam stamtąd pół paczki landrynków byłam prawie wniebowzięta. Już miałam
wstać z kolan, kiedy zauważyłam kopnięty przeze mnie rano papier. Wzięłam go do
ręki i już miałam wsadzić go do kosza na śmieci, gdy coś mnie tknęło.
Rozwinęłam
go i zamarłam. To był kolejny list od Tymona.
"Wszystko
przemyślałem. Nie przyjmuję tego kosza. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Szerokiej drogi i do następnego starcia. "
No
pięknie, on to wszystko przyjął jako wyzwanie. Chyba powinno mnie to cieszyć.
Mężczyzna, który nie rezygnuje, który chce mnie zdobyć. Zastanowiłam się. Tylko
co on chce zdobyć? Ciało czy serce?
Złożyłam
staranie liścik i położyłam go z pozostałymi. Powinnam go wyrzucić i dać sobie
spokój z sentymentami, ale jakoś nie umiałam tego zrobić. A potem przeszłam do
ważniejszych rzeczy. Musiałam coś zjeść.
Wykwintne
to nie było, ale przynajmniej zapchało mi na jakiś czas brzuch. Pogryzając
landrynki, jechałam do swoich, którzy co prawda chcieli mnie zabić, okraść,
porwać, torturować, ale przynajmniej wiedziałam na czym stoję. Cukierkowo
landrynkowe miejsca, okazały się niestrawne.
Rozdział XVIII- Na starych śmieciach
Pierwszą
próbę zabicia mnie przyjęłam z szerokim uśmiechem i słowami:
-
Jak dobrze być w domu- co lekko skonsternowało moich przeciwników. Było
ich dwóch. Młodzi tak, jak ja, wysportowani, szybcy, ale niewystarczająco
szybcy. Przy ciele jednego z nich znalazłam zlecenie na moją głowę.
- 20
tysięcy za żywą 15 za martwą- przeczytałam- jak facet będzie w takim tempie
podwyższał cenę, to kto wie, może doprowadzę go do bankructwa.
Wjechałam
do Warszawy i mimo, że mogłam nadal jeździć po niej otwarcie, to jednak ukryłam
Łazika, a w drogę do moich przyjaciół udałam się pieszo. Mijałam zrujnowane
osiedla, na których mimo wszystko tętniło życie. Umorusane bandy wyrostków
obrzuciło mnie kamieniami. Przeganiali obcych. Całe szczęście, że mam refleks
inaczej miałabym na głowie sporo guzów.
-
Nie marnujcie na mnie kamieni, ja tylko tędy przechodzę- wykrzyknęłam do nich
ze śmiechem. Zaskoczeni moją reakcją, zamarli z pociskami w rękach. Poszłam
dalej. Miałam dobry humor i nawet Ryszard Krwawe oko ze swoim listem gończym nie
mógł mi go zepsuć. Musiałam przyznać, że moja ucieczka na inne drogi okazała
się porażką. Nic nie zarobiłam, za to dużo wydałam. Życie tam jest nie do
zniesienia i kręci się wokół hermetycznie zamkniętych światów. No i jeszcze
była ta nierozwiązana tajemnica, która nie była moją sprawą, ale która utkwiła
mi mocno w głowie.
Ostatnie
dni mogłam uznać za nieciekawe i nieudane.
A
tutaj? Nawet nie wjechałam do miasta, a już witał mnie komitet powitalny z
bronią w ręku i rządzą mordu w oczach. Zaśmiałam się i powiedziałam sama do
siebie.
-
Chyba jestem nienormalna.
Humor,
humorem, ale musiałam zachować czujność, gdyż zbliżałam się do Woli, terenu
mojego wroga. Co prawda nie miałam zamiaru odwiedzać tej dzielnicy tylko
przemknąć przez Ochotę do Śródmieścia, ale i tam grasowały bandy Ryszarda
Krwawego Oka.
Klucząc
wśród zrujnowanych budynków dotarłam do biblioteki.
Niestety
nikogo nie zastałam. Jedynie liścik.
"Wyjechaliśmy
na kilka dni do ojca Marii. Będę prosił go o jej rękę"
Brwi
podeszły mi pod samą linię włosów.
- To
ci wychowany człowiek. Ciekawe, czy jej ojciec się zgodzi. I za kogo się Marek
poda. Bo chyba nie za bibliotekarza mutanta.
"Doroto
gość się ile chcesz. Jak będziesz wychodzić na zewnątrz, nie zapominaj o
aktywowaniu pułapek. Pozdrawiam Marek
Ps. To
ja, Maria. Dorota, Tymon był u nas i był na ciebie wściekły. Co mu zrobiłaś?
Chyba nie dałaś mu kosza?"
-
Tak właśnie zrobiłam - burknęłam.
Przez
chwilę zastanawiałam się, co mam dalej robić. Nie miałam żadnego zlecenia,
przyjaciele wyjechali, za to cały czas na mnie polowano.
- W
drogę. Do roboty - i wyszłam na zewnątrz.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszyscy zmieścili się w sali bankietowej i nie było mowy o ścisku.
Brat Dagmary wygłosił przemówienie, podczas którego ona przyglądała się nowym
twarzom. Ludzie, jak ludzie, tyle że część z nich miała żółtą lub czarną
karnację. Brat przemawiał w międzynarodowym języku ich rasy, także nie było
problemu ze zrozumieniem.
- Ile on będzie jeszcze ględził- irytowała się babcia. Wnuczka
uśmiechnęła się pod nosem. Starsza kobieta wypowiadała na głos jej myśli- co
to, wiec polityczny? Kampania wyborcza? Słyszysz jakim patosem trąca?
Dagmara zaśmiała się cicho i odpowiedziała.
- Zawsze możesz to przerwać. Ciebie posłucha.
- Bardzo bym chciała, ale niech ma swoje pięć minut - machnęła
ręką.
- Myślę, że już zbliża się do końca.
- Pięć minut temu mówiłaś to samo.
- I kończąc, życzę wszystkim dobrej zabawy oraz wypoczynku w
naszych skromnych progach - zakończył przemówienie brat.
Oklaski były umiarkowane, a potem wszyscy rzucili się na jedzenie.
No prawie wszyscy.
Do Dagmary podszedł mężczyzna. Czarny, jak smoła, łysy, jak kolano
i oślepiającym białym uśmiechem.
- Mogę się przysiąść?
- Oczywiście - wybełkotała z pełnymi ustami. Babcia skarciła ją
wzrokiem. Dziewczyna wzruszyła ramionami i bezgłośnie powiedziała -"No
co?"
Mężczyzna usiadł i przyjrzał się jej ciekawie.
- 42 lata, nie lubisz deszczu, grzebiesz się w starociach, lubisz
ludzi, jesz byle co i nie znosisz siedzieć w miejscu.
- Jasnowidz? Czy co? - zapytała mało kulturalnie, za co dostała od
babci kopniaka w kostkę.
- Nie - znowu się uśmiechał pokazując cała klawiaturę zębów pod
mięsistymi wargami - ale mógłbym nim być.
- To skąd ta wiedza o mnie? - zapytała już teraz na prawdę
zaciekawiona.
- Wiek wydał twój brat, brak sympatii do deszczu wyrażałaś idąc od
przystani do zamku. Przeszłaś obok mnie.
- Nie widziałam cię.
- No i już znasz moje zdolności - zaśmiał się.
- Umiesz znikać? - niedowierzała.
- Nie, ale moja karnacja ma swoje zalety, zwłaszcza, jak leje i
jest szaro na dworze.
Dagmara uśmiechnęła się lekko.
- To więc było łatwe, a reszta?
- Breloczek przy telefonie, pióro zamiast długopisu, no i z
kieszeni płaszcza wystawało ci coś, czego w życiu nie widziałem.
Dagmara zastanowiła się, co to mogło być.
- Kryształy. Artefakt z zamierzchłych czasów. Nie działa, ale
wzięłam go do zbadania w rodowej bibliotece. Co dalej?
- Przyjechałaś od ludzi, więc musisz ich lubić, a jesz byle co, bo
zauważyłem, jak tatara przegryzasz sernikiem.
Dagmara lekko się zawstydziła.
- I ładnie ci z tym rumieńcem - dodał na koniec.
- Dobrze. Masz rację. To teraz moja kolej - powiedziała
zadziornie, żeby ukryć zmieszanie.
- Proszę bardzo. Jestem cały twój - śmiał się.
Babcia uśmiechnęła się pod nosem, wstała po cichu i oddaliła
zostawiając młodych, którzy przestali widzieć co się dookoła nich dzieje.
Dagmara przyjrzała się swojemu rozmówcy i powiedziała
- Niewychowany, odważny, wesoły i otwarty na nieludzi.
Mężczyzna śmiał się na całego.
- Zgadłaś prawie wszystko tylko jednego nie. Jestem bardzo dobrze
wychowany.
- Tak? A przedstawiłeś się?
Tym razem on się zawstydził, ale już po chwili widziała błysk w
jego oku.
- Tu mnie masz. Mam na imię Thomas.
- Dagmara - podali sobie ręce i zaiskrzyło. Dosłownie. Przez ręce
obojga przeskoczyły małe niebieskie iskry.
Popatrzyli na siebie zdziwieni, a potem na innych ludzi. Nie byli
jedynymi, na których pojawiło się to zjawisko.
- Prosimy państwa o spokój - mówił wuj Dagmary - to przez mój
wynalazek. Chyba za bardzo go podkręciłem.
Dziewczyna spojrzała na czarnego mężczyznę, mrugnął do niej i
powiedział z uśmiechem
- Dla mnie to i tak był znak.
Dagmara nie zaprzeczyła.
-------------------------------------------------------------------
Postanowiłam popracować w Warszawie, wyznając przekonanie, że pod
latarnią najciemniej. Pod tablicą ogłoszeń stał jeden Łowca Przygód. Miał
widoczne trzy błyskawice. Stanęłam obok i pierwsze, co zobaczyłam, to moją
podobiznę i cenę za moją głowę.
- Co by się stało, gdybym cię zabił i zainkasował gotówkę? -
zapytał mężczyzna.
- Stałbyś się Łowcą Głów. Nasi kamraci zdarliby ci błyskawice i
nie mógłbyś brać innych zleceń niż zabójstwo.
- Serio? - spojrzał na mnie bystro.
- Nie wiedziałeś?
- Nie.
- Nikt nie lubi Łowców Głów to raz, a dwa lepiej zarobisz będąc
Łowcą Przygód, no i nie zapominaj o podziwie kobiet.
Mężczyzna roześmiał się i powiedział
- Tym ostatnim argumentem ostatecznie mnie przekonałaś.
- Nie ma za co.
Przejrzałam zlecenia i wzięłam kilka za drobną sumę.
- Nie powinnaś zająć się czymś bardziej opłacalnym?
Spojrzałam na niego dziwnie.
- Nie. Dlaczego?
- Masz cztery błyskawice. To chyba do czegoś zobowiązuje.
- Niby do czego? - nie rozumiałam.
- Powinnaś brać przynajmniej te za dwa tysiące.
- Skąd ty się urwałeś?
- O co ci chodzi?
- To moja sprawa, co biorę i nic ci do tego.
Mężczyzna zreflektował się.
- Masz rację. Każdy ma swoją ścieżkę. Poza tym, jesteś ścigana,
więc pewnie nie chcesz się rzucać w oczy.
- Dokładnie - odeszłam bez pożegnania.
Po kilku krokach wpadłam na Tymona.
- Co ty tu robisz?! - ryknął na mnie.
- Idę? - odpowiedziałam i nie dodałam nic więcej, bo zaczął mną
potrząsać.
-Zwariowałaś?! Czy ty myślisz, że to zlecenie, to dowcip?!
Nie powinnaś się tak wystawiać!
- Jak dalej będziesz na mnie tak wrzeszczał, to na pewno zostanę
zauważona. I co zrobisz? Obronisz mnie? - uśmiechnęłam się ironicznie.
Tymon parsknął i mnie puścił.
- A niech cię - warknął i po prostu odszedł.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - wykrzyknęłam za nim.
Odwrócił się w moją stronę i odkrzyknął.
- Przecież mnie nie potrzebujesz? Jesteś samowystarczalna.
- To po co pisałeś do mnie kolejny list?
- Chwila słabości - znikł za rogiem.
Stałam jak słup soli i zastanawiałam się, co by zrobiła Maria.
Pobiegła za nim, obsypała pocałunkami i przepraszała za głupie słowa? A może by
zemdlała z "hukiem", tak żeby przybiegł ją ratować?
Nie byłam nią. Nie byłam tak otwarta i pewna siebie w sprawie
uczuć. Nie spotkałam Marka, a Tymona, który nie miał cierpliwości, był
wybuchowy i źle znosił odmowę. A może trzeba było mu się oddać? Już było by po
wszystkim, już by go nie było w moim życiu. Skrzywiłam się i starłam łzę z
oczu. Zamiast do roboty, poszłam do biblioteki Marka i Marii i próbowałam
wysmarować do Tymona list.
"Dlaczego nie chcesz mojego serca! " - przeczytałam to i
skreśliłam.
- Bez sensu.
Wzięłam kartki ze zleceniami i przeczytałam jeszcze raz, co na
nich było.
- To ma sens i to brzęczący- wstałam i wyszłam do roboty. Nie było
sensu się nad sobą roztkliwiać. On pewnie też zajmował się swoimi sprawami.
Zadania rzeczywiście były bardzo łatwe i nie
wymagały dużego doświadczenia. Musiałam przenieść kilka rzeczy, wręczyć dwie
paczki i trzysta złotych wpadło. Niestety humor miałam nadal pod psem i nawet
dwa piwa mi go nie poprawiły. Mało tego, zrobiłam się zła. Zła na list gończy,
na awanse kapitana Ebecji, na marne zlecenia i w końcu na Tymona i siebie, że
nie umiemy normalnie rozmawiać.
Tak rozżalona wracałam do biblioteki i niestety
straciłam czujność. Ludzie Krwawego Oka rzucili się na mnie z zaskoczenia i
zanim zdążyłam zareagować, już byłam spętana siecią. Ciągnęli mnie po ziemi,
jak worek ziemniaków. Zaklęłam pod nosem i usiłowałam uwolnić. Zabrali mi
katany i dwa noże, ale nie mieli czasu przeszukać mnie dokładnie. Zamiast walczyć
o wyplątanie się z sieci, dałam się ciągnąć po ziemi i w tym czasie wyciągnęłam
nożyk zza paska. Rzucało mną na boki, więc nie łatwo było go utrzymać, a tym
bardziej przecinać sieć. Zatrzymali się przed bramą do siedziby Krawawego Oka.
Miałam co raz mniej czasu.
- Ej, ona rwie siatkę!- wykrzyknął jeden z
żołnierzy. Rzucili się na mnie, ale ja już się wyswobodziłam i stałam naprzeciw
nim, ściskając w ręku nożyk.
- Co chcesz nam tym kozikiem zrobić? - rżał
jeden z nich - ogolić?
- Nie - powiedziałam spokojnie - chcę wam
poszerzyć uśmiechy.
Nie ruszyłam się jednak. Czekałam na ich ruch.
Jeden zrobił błąd, rzucił się na mnie w pojedynkę. Wbiłam mu nożyk w krtań.
Zacharczał i osunął się na ziemię. Ja miałam już w ręku jego pistolet i
mierzyłam do kolejnych.
- Oddajcie mi moje miecze - powiedziałam
spokojnie.
- Nie wygłupiaj się babo. Stoisz pod bramą
Ryszarda Krwawe Oko, myślisz, że dasz nam radę.
- Chcę tylko moje miecze i odejdę nie robiąc
wam krzywdy.
Teraz śmiali się w najlepsze. Wykorzystałam to
i doskoczyłam do tego, który trzymał moją broń. Uderzyłam go pistoletem w skroń
i wyrwałam moją własność. Był to najwyższy czas, bo otworzono bramę i wysypała
się zza niej cała zgraja uzbrojonych po zęby oprychów. Walczyłam dzielnie.
Byłam szybka i zadawałam ciosy, ale czy miałam szansę z taką ilością ludzi.
Miałam, ale oberwałam strzałką usypiającą w ramię. Zanim zwaliłam się na ziemię
usłyszałam zdenerwowany głos jednego z ocalałych żołnierzy.
- Czym ona do cholery jest?
- To nie jest człowiek - dodał drugi - to
mutant.
I chyba dostałam jeszcze kopniaka w brzuch, ale
bólu już nie czułam. Odpłynęłam w niebyt.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Dagmara nie wiedziała, co było gorsze,
udawanie babci, że nie widzi jej zainteresowania Thomasem czy kuksańce w bok i
głupie komentarze brata.
- Co ja widzę. Mężczyzna i twojego boku? Jakim
cudem?
Albo
- Niemożliwe, jeszcze go nie pogoniłaś? A on w
ogóle wie, że twoją jedyną miłością jest praca na wykopkach?
- Na wykopaliskach- poprawiała go za każdym
razem i ucinała temat.
Było jej trudno, ponieważ nie miała matki ani
siostry, za przyjaciół uznawała kilkoro ludzi, a ich tutaj nie było. Nie miała
się komu zwierzyć z nagromadzonych emocji.
Thomas. Westchnęła. Nie był uosobieniem jej
marzeń, ale coś ją do niego ciągnęło. Miał żywiołowy temperament, lubił
rozmawiać, był wesoły i to bardzo jej się podobało, ale... To ją też
przytłaczało. Kiedy pojawiał się na horyzoncie czuła się ogarnięta jego
osobowością tak, że traciła świat z oczu. Był tylko on. Jego śmiech, pogodny
wzrok, ramiona, które wciąż ją oplatały.
- A może tak powinno być? - pytała samą siebie.
- O czym myślisz? - zapytała babcia, z którą
spędzała popołudnie.
Dagmara chyba miała dość napięcia, więc
wyśpiewała jej wszystko.
- Tylko się ze mnie nie śmiej - dodała na
koniec.
Babcia spojrzała poważnie na wnuczkę, ale w
duchu się zaśmiała - taka duża, a jednak w uczuciach nadal, jak nastolatka.
- Nie będę się z ciebie śmiała - zapewniła ją -
mało tego, powiem ci, że to wszystko jest normalne. Podobacie się sobie, więc
nie dziwne, że widzicie tylko siebie.
- Myślisz, że mu się podobam?
"Jak niepewna siebie nastolatka" -
pomyślała babcia.
- Oczywiście. Oczu od ciebie nie może oderwać.
Dagmara rozpromieniła się.
- Gdzie twój lowelas? - brat zawsze umiał
zepsuć piękne chwile - jest mi potrzebny.
- Nie mam żadnego lowelasa. I nie wiem, gdzie
jest Thomas.
- Jesteście, jak papużki nierozłączki -
naigrywał się.
- Nic ci do tego - burknęła Dagmara i wyszła z
pomieszczenia.
Po drodze wpadła na Thomasa.
- Co to za chmurna mina - przywitał ją z
szerokim uśmiechem.
- W tej rodzinie nie można normalnie żyć!-
wykrzyknęła.
- Czemu tak mówisz?
- Wystarczy, że mi się spodobałeś, a mój brat
to wykorzystuje żeby się ze mnie nabijać.
Thomas objął ją i spojrzał w oczy.
- Naprawdę co się podobam?
Dziewczyna zdała sobie sprawę, że w nerwach
powiedziała za dużo. Ale nie było już odwrotu. Odważnie spojrzała mu w oczy i
powiedziała.
- Naprawdę mi się podobasz.
Wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
Jednocześnie pomyślała- "Raz kozie śmierć.
Nie jestem nastolatką, nie mam na podchody."
Thomas był wyraźnie zadowolony.
- Też mi się podobasz - powiedział - a z twoim
bratem sobie porozmawiam.
- Nie musisz.
- Wiem, ale i tak z nim pogadam. Bo to nie
dotyka tylko ciebie, ale i mnie. Nie lubię być obiektem głupich żartów.
- Daj spokój - śmiała się - to nic nie da.
Bracia już tak mają. Lepiej chodźmy gdzieś na spacer.
Thomas potaknął i wziął za rękę. Wyszli na
skąpane słońcem podwórze.
kolejny odcinek 30 kwietnia
Komentarze
Prześlij komentarz