Ciemne wieki - odc.14


------------------------------------------------------------------------------------------------
Krystyna z Dagmarą utknęły przy badaniu architektury ukazanej im przez Dorotę i na razie zarzuciły film. Wydrukowały mapy i zdjęcia budynków i ruszyły w miasto badać, czy to rzeczywiście Warszawa, czy może inna miejscowość.
Znalezienie potwierdzenia okazało się niełatwym zadaniem, ponieważ stolica około 200 lat temu została przebudowana. Zlikwidowano wszystkie ruiny, uznając, że to miasto zasłużyło na nowy wizerunek i odcięcie się od mrocznej przeszłości. Ale mostów na szczęście nie przestawiano. Najważniejsze było ustalenie, którym ona przyjeżdżała.
- Powinnyśmy zrobić mapę sugerowanych tras, którymi Dorota mogła jeździć - stwierdziła zmęczona kilkugodzinnym chodzeniem Krystyna.
- Ma pani rację. A pan profesor Reka mówił nam, żebyśmy nie działały pochopnie.
- Jak zwykle go zbyłam - powiedziała Krystyna - będzie miał teraz powód do śmiania się z nas. Nawet nie będzie nam współczuł.
Dagmara uśmiechnęła się lekko do starszej kobiety i powiedziała.
- Możemy wrócić na wykopaliska i przyjąć na siebie drwinę albo spróbować przy kawie i ciastku odtworzyć z pamięci ruchy Doroty.
Krystyna spojrzała na nią ciekawie i powiedziała.
- Jak to jest możliwe? Bez notatek i filmu?
Dagmara uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Pani profesor nie docenia swoich zdolności.
- A ty je przeceniasz - Krystyna również się uśmiechnęła.
- Ile już miesięcy siedzimy nad filmem i dokumentami. Wałkujemy je z każdej strony, rozmawiamy o tym, żyjemy tymi znaleziskami. Damy radę.
Krystyna nie była do końca przekonana, ale dała się dziewczynie zaprowadzić do cukierni.
Tam od razu przeszły do analizy danych, rysując i opisując je na serwetce.
Dagmarze zajęło to kilka minut, ale nie mogła się do tego przyznać. Dała pierwszeństwo Krystynie, która jako doświadczony naukowiec szybko rekonstruowała trasę. Dziewczyna udawała, że daje się prowadzić w toku myślenia i tylko dwa razy naprowadziła profesor na właściwą ścieżkę. Zrobiła to jednak delikatnie, zadając pytania a nie stwierdzając fakt.
- Nie jest ze mną tak najgorzej- powiedziała Krystyna podziwiając ich wspólne dzieło - tylko czy to jest właściwy trop?
- Mam nadzieję - odparła Dagmara i dodała - jeżeli ma pani siłę, to możemy jeszcze dzisiaj sprawdzić, czy miałyśmy rację.
- Szczerze mówiąc jestem wykończona chodzeniem, ale jeżeli zrobimy to nie wysiadając z samochodu, to jeszcze dam radę.
- Dobrze, tak zrobimy - nagle Dagmara się roześmiała - tylko pamięta pani, że zaparkowałyśmy po drugiej stronie mostu?
- O nie - jęknęła kobieta.
Dagmara odezwała się pogodnie.
- Proszę się nie martwić. Sama skoczę po wóz i podjadę po panią pod same drzwi.
-Dziękuję.
--------------------------------------------------------------------------------------------

Wychodziło na to, że nigdzie nie mogłam czuć się bezpiecznie. Nawet w tak zapomnianym mieście, jak Białystok. Pewnie żyli od kilku dekad całkiem spokojnie, aż dotarł do nich wielki świat. Jeszcze rok dwa, a będą musieli używać osłon. Westchnęłam. Szkoda.
A co ja miałam począć? Wychodziło na to, że nie było na razie miejsca, w którym mogłabym się ukryć. Równie dobrze mogłam wrócić na szlak i cierpliwie likwidować Łowców Głów. Albo wrócić do Warszawy i zlikwidować Ryszarda Krwawe Oko. Była to całkiem przyjemna myśl, ale raczej trudna w realizacji. Facet na pewno obstawił się kordonem straży, bo wie, że mnie wkurzył.
Jadąc dalej na południe natknęłam się na mały i zadbany zajazd.  Było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ stał w szczerym polu i jak okiem sięgnąć nigdzie nie było widać żadnych ludzkich osad. Zajazd składał się z karczmy i osobnego budynku z pokojami gościnnymi. W pewnym oddaleniu znajdował się jeszcze jeden budynek, zgadywałam, że były to stajnie lub garaże na pojazdy gości. Wokół panował ład i porządek. Był nawet kwietnik.
- Może to fatamorgana?  - powiedziałam sama do siebie i wjechałam na podjazd
Przed budynkiem, na ławce siedziało dwóch staruszków.
- Dzień dobry, czy zajazd jest czynny?
- Oczywiście, proszę pani.
- A panowie tutaj mieszkają? - nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem pytania.
- A gdzie tam. My z wioski. O tamuj, niedaleko, zara za tom górkom.
Spojrzałam we wskazanym przez jednego ze starców kierunku i nijak nie widziałam żadnej górki. Wszystko płaskie, jak stół.
- Może ja źle widzę, ale żadnej górki tam nie ma.
- A podejdzie bliżej, to zobaczy- uśmiechnął się bezzębnie drugi z mężczyzn.
- A długo będę iść? - zapytałam z sarkazmem w głosie.
- A bedzie ze 300 metrów.
Odparł ten sam starzec i nadal szeroko się uśmiechał.
Poszłam. I nic mnie nie przygotowało na ten widok. Ziemia po prostu się skończyła. Teren osunął się dobre kilkaset metrów w dół i obejmował obszar około kilometra kwadratowego. A na samym dnie wielkiej dziury stało kilka chałup na krzyż. Zadbane, otoczone ogródkami, przy których uwijali się ludzie. Ale to była pozorna sielanka, ponieważ wszystko było ukryte pod zielonymi kryształami.
To było dosyć niespotykane, czyżby wieś była aż tak bogata?
Zawróciłam.
- I co? Znalazła pani domostwa?
- Tak - powiedziałam i dodałam- jest tutaj więcej takich miejsc?
- Nie. Tylko tutaj.
- A ten zajazd dobrze prosperuje?
- Bardzo dobrze.
- Ale przecież oprócz was nikogo tu nie ma - wykrzyknęłam - ja sama trafiłam tutaj przez przypadek!
- Kto ma wiedzieć, ten wie - orzekł jeden z dziadków i zamilkł zadowolony.
Nie mając już nic do powiedzenia weszłam do karczmy.
Nie od razu wchodziło się do głównej sali. Najpierw była obszerna sień z szatnią, oczywiście latem nieczynną. Sień od reszty pomieszczeń odgradzały duże, dwuskrzydłowe drzwi. Pchnęłam je i znalazłam się jakby w innym świecie. Jadalnia była stosunkowo niewielka, ale zauważyłam w ścianach kilka drzwi, zgadywałam,  że są to mniejsze pomieszczenia dla bardziej prywatnych spotkań. Za to główna sala miała iście arystokratyczny wystrój. Na ścianach szykowne tapety, dodatkowo przystrojone obrazami. Pod ścianami małe stoliki nakryte białymi obrusami, a na każdym pięknie zdobiony świecznik. Mimo, że panował półmrok, zauważyłam donice z fikusami. A na podłodze położone były dywany.
Jeszcze w takim miejscu nie byłam.
W środku nie było gości, co akurat mnie nie zdziwiło. Któż, oprócz zabłąkanego wędrowcy, mógł tutaj bywać.
W zasięgu mojego wzroku pojawił się mężczyzna ubrany w szykowny garnitur, co zdumiało mnie jeszcze bardziej, ale i sprawiło, że poczułam się nie na miejscu. Miałam na sobie krótkie spodenki i obcisłą koszulkę. Dodatkowo do pasa miałam przyczepiony myśliwski nóż, oraz "nerkę" na drobiazgi, a na nogach rozchodzone trampki.
- Dzień dobry pani- przywitał mnie mężczyzna- jak miło, że pani zawitała w nasze skromne progi.
"Skromne" - zaśmiałam się w myśli.
- Dzień dobry. Chciałam się tutaj zatrzymać. Czy jest taka możliwość.
- Oczywiście, mamy kilka wolnych pokojów.
Chciałam go wypytać o innych gości, ale jakoś było mi głupio.
Mężczyzna zaprowadził mnie do budynku obok i wręczył klucz.
- Pierwsze piętro. Pokój 102. Jest w pełni wyposażony i ma balkon. Będzie mogła się pani na nim cieszyć popołudniowym słońcem.
Raczej tego nie pragnęłam. Wolałabym chłodny cień. Ale nie grymasiłam, za bardzo chciałam poznać tajemnicę tego osobliwego miejsca. A że była tutaj jakaś tajemnica, byłam bardziej niż pewna. Miejsce było zbyt idealne, zbyt nęcące. Przyszła mi do głowy straszna myśl. "A co jeśli mieszkali tutaj zwyrodniali mordercy albo kanibale, którzy zwabiali niewinne ofiary...:- zaśmiałam się sama do siebie. To było zbyt niedorzeczne. Raczej ktoś tu uprawiał jakąś lewiznę.
Ale i tak sprawdziłam pokój, czy nie ma żadnych ukrytych pułapek. Potem zlustrowałam zamek i zabezpieczenia, a potem przypomniałam sobie, że nawet nie spytałam o cenę. Nie to, że nie było mnie stać. Szkopuł w tym, że nie wzięłam ze sobą zbyt dużo pieniędzy.
Eleganckiego pana z obsługi znalazłam przy moim Łaziku. Właśnie podnosił się z ziemi po odrzuceniu przez falę magnetyczną.
- Co to było? - pytał lekko przestraszony.
- Alarm przeciw ciekawskim - powiedziałam.
- Ale ja tylko chciałem go zaprowadzić do garażu - tłumaczył się lekko jąkając.
- Ale ja nie dałam panu kluczyków- odparłam.
- Wszyscy zostawiają je w wozach
Zaskoczył mnie. Zostawić wóz z kluczykami w środku? To czyste szaleństwo.
- Tam skąd przyjechałam nie ma takiego zwyczaju - powiedziałam.
Mężczyzna bardzo się zdziwił.
- Nie przyjechała pani na spotkanie, prawda?
- Nie. Jestem w drodze do Lublina, zobaczyłam was zajazd i wstąpiłam.
Mężczyzna stropił się. Zgadywałam, że nie powinno mnie tu być. Nie miałam zamiaru się wykłócać, więc powiedziałam.
- Jeżeli mój przyjazd sprawi panu kłopoty, to pojadę dalej.
- Ależ nie jest pani żadnym problemem - zapewnił - tylko, że jeszcze nigdy nikt nie przyjechał do nas bez zaproszenia.
"O naiwności!"- pomyślałam. Nawet mnie o to nie spytał. Ilu szpiegów z tego skorzystało? Wypowiedziałam moje myśli na głos. Mężczyzna spojrzał na mnie zmartwiony.
- Powiedziano, że ma przyjechać jeden Łowca Przygód, a pani, proszę wybaczyć, na takiego wygląda. Dlatego nie pytałem. Ale ma pani rację, powinienem to zrobić.
- To może ja wyjadę, naprawdę nie chcę pana narażać na nieprzyjemności.
- Ależ proszę zostać. Może się przecież okazać, że będzie pani potrzebna.
Ale ja nie chciałam być potrzebna. Chciałam się zaszyć i na razie nic nie robić. Z drugiej strony byłam bardzo ciekawa, co tu się dzieje.
- No to zostanę - powiedziałam, co wyraźnie ucieszyło tego człowieka - ale samochód zaparkuję sama - po czym dodałam - i dam panu radę.
- Jaką?
- Nie zna pan zbyt wielu Łowców Przygód, prawda?
- W zasadzie żadnego.
- Tak myślałam. Dlatego, jak przyjedzie ten właściwy, proszę nie próbować parkować jego wozu. My,  Łowcy Przygód mamy bardzo osobisty stosunek do naszych pojazdów.
- Będę pamiętał - zapewnił.
Następnego dnia pusty zajazd ożył. Od samego rana przyjeżdżali goście, których określiłabym mianem bogaczy, co było widać po samochodach i obstawie, która im towarzyszyła. Pojawiło się też więcej osób z obsługi. Oprócz poznanego przeze mnie mężczyzny, zjawił się właściciel, kilka dziewczyn do sprzątania i młodych chłopaków przydzielonych do różnych zadań. Podejrzewałam, że to miejscowi z wioski obok. Innych osad nie znalazłam. Szef lokalu nie był zadowolony z mojego widoku, ale nie mógł mnie wyprosić, a ja byłam już na tyle zaciekawiona sytuacją, że nie zamierzałam mu iść na rękę i odjechać. Jedyne, o co mnie poprosił, to żebym jadła u siebie w pokoju i żebym nie wchodziła do karczmy. Czyli tam miały odbywać się spotkania na szczycie. Nie szukałam kłopotów, więc się na to zgodziłam. Wiedziałam, że i tak się wszystkiego dowiem i to nawet nikogo o nic nie wypytując.
Ukryta za firanką obserwowałam przyjeżdżających. Nagle zamarłam. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz paniki i radości jednocześnie. Na podjazd wtoczył się jedyny w swoim rodzaju Hammer. Łowcą, który miał przyjechać był Tymon. W pierwszym odruchu chciałam od razu pobiec mu na spotkanie. Rzucić się na szyję i całować. Na szczęście powstrzymałam się i dopuściłam do głosu wątpliwości. Czy dostał mój list? Czy ucieszy się na mój widok? A co jeśli wkurzy się na mnie, bo pomyśli, że za nim jeżdżę. W drugim odruchu postanowiłam natychmiast wyjechać i to zanim zorientuje się, że tu jestem.
Nie zdążyłam. Załomotał do moich drzwi.
- Dorota- zagrzmiał - otwórz.
Zdrętwiałam.
- Wiem, że tam jesteś. Oddychasz tak głośno, że na podwórku było słychać - śmiał się, a ja wstrzymałam oddech.
- Umarłaś z wrażenia?
- Nie - wychrypiałam - z zaskoczenia. Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Przecież dopiero co wysiadłeś z wozu?
- Po Łaziku.
- Łazik jest w garażu.
- Możliwe, ale pamiętam rozstaw kół i bieżnik.
- No dobra- zgodziłam się- ale skąd wiedziałeś, w którym jestem pokoju?
- Mydło ci służy - mówił wesoło - trafiłem po zapachu.
Otworzyłam drzwi.
- Żartujesz - parsknęłam.
- Nie.
Wszedł do środka. Stanęliśmy naprzeciw siebie i zamilkliśmy. Przyglądaliśmy się sobie, jakbyśmy pierwszy raz w życiu się widzieli.
Moje serce waliło, jak oszalałe i miałam wrażenie, że on je słyszy.
W gardle mi zaschło, więc zaczęłam nerwowo przełykać ślinę. Spociły mi się ręce, a żołądek zawiązał w supeł. Za to w mojej głowie biły weselne dzwony.
- No pięknie – mruknął Tymon i wyszczerzył do mnie zęby – przez te listy trochę zmiękliśmy, co nie?
Roześmiałam się i odetchnęłam z ulgą.
- To było dziwne – odparłam.
- No – podszedł do mnie i mocno objął. Pocałował mnie w czubek głowy, a potem w usta.
Uśmiechnęłam się do niego lekko i oddałam pocałunek.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Ukrywam się przed Krwawym Okiem.
- A no tak, przecież wciąż natykałem się na listy gończe. Wiesz, jaka jest aktualnie za ciebie cena?
- Jak wyjeżdżałam z Trójmiasta, to nadal było 5 tysięcy.
- Teraz jest 13 tysięcy za martwą a 15 tysięcy za żywą.
- Nareszcie czuję się doceniona – zaśmiałam się i odsunęłam się od niego.
Wypuścił mnie niechętnie z rąk, ale nie oponował.
- Myślisz, że tutaj cię nie dopadnie? – pytał Tymon.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie myślę o tym, jestem tutaj od wczoraj- spojrzałam na niego – a ty, co tu robisz?
- Zlecenie, ale może i dla ciebie, coś się znajdzie.
- Nie. Dziękuje. Odpoczywam.
Tymon roześmiał się w głos.
- Nie wierzę, że przegapisz taką okazję.
- Na razie szef tego przybytku zabronił mi się kręcić po gospodzie.
- Zgodziłaś się?
Wzruszyłam ramionami.
- Przecież nie muszę się tam pchać, żeby dowiedzieć się o co chodzi.
Rozmowę przerwał nam większy hałas. Wyjrzeliśmy przez okno. Na podwórze wtaczały się dwie ciężarówki z dużymi naczepami.
- Towar? – zapytałam.
- Tak – odparł.
Stał za mną. Czułam jego oddech na karku. Delikatnie dotknął moich włosów. Było to przyjemnie uczucie.
- Co do listów, które…
- Nie jestem gotowa na romantyczne gadki – przerwałam mu.
Usłyszałam sapnięcie. Odwróciłam się do niego. Był poirytowany.
- No co – wzruszyłam ramionami – dzikus ze mnie.
Przez chwilę patrzył na mnie zachmurzonym wzrokiem, ale w końcu się rozpogodził.
- To prawda. Dzikus z ciebie.
Objął mnie mocno i już mieliśmy się pocałować, gdy do moich drzwi ktoś zapukał. W progu stał właściciel zajazdu.
Spojrzeliśmy się na niego i chyba nie mieliśmy miłego wyrazu twarzy, bo facet, aż się kulił pod naporem naszego wzroku.
- Czego? – burknął Tymon.
- Nie wiedziałem, że państwo są razem i że dlatego pani przyjechała… - zamilkł.
- Czego? – powtórzył Tymon.
Facet przełknął ślinę i wydukał.
- Zleceniodawcy pana wołają.
Tymon uwolnił mnie z uścisku i powiedział.
- Niedługo wrócę.
I wyszedł.
Padłam bez tchu na łóżko i usiłowałam zapanować nad mentlikiem w głowie, sercu i żołądku.
- Czy ja to przeżyję? – zapytałam samą siebie.


kolejny odcinek 11 kwietnia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"