Opowiadanie - Świadek koronny - odc.2
Trzy
tygodnie minęły bardzo szybko i wbrew obawom Gosi, nie musiała zbyt wiele czasu
spędzać z Markiem. W zasadzie widywali się na języku angielskim i wieczorami
przy kolacji. Nie rozmawiali wiele, żadne z nich nie miało na to ochoty.
Zamykali się w swoich pokojach i każde miało nadzieję, że to wszystko nie
będzie długo trwało. Przestępcy wyrażą skruchę i nie będą nastawać na ich
życie, a oni wrócą do swojego starego życia i swoich spraw.
Niestety policjant, który z nimi jechał pozbawił ją złudzeń.
- Tylko śmierć bossów może sprawić, że wrócicie. Ja będę z wami pół roku, potem inni moi koledzy. Również przez sześć miesięcy. Po kilku latach zostawimy was i będziemy tylko raz na jakiś czas wpadać sprawdzać, jak dajecie sobie radę.
- Czyli mogę z nim utkwić do końca życia? - Gosia była zdruzgotana.
- Zobaczymy. Może to nie wypali? Wtedy umieścimy was oddzielnie. Ale od razu uprzedzam, żeby pani nie utrudniała tego przedsięwzięcia.
Zorganizowanie dla świadków koronnych bezpiecznego azylu, to dosyć trudna sprawa.
- Nie miałam nawet w myślach tego, żeby szkodzić - zapewniła Gosia - tylko to mnie trochę przerasta.
- Tak, to z pewnością nie będzie łatwe. Ale mam dla pani dobrą wiadomość. Jest pani wierząca, a tam jest kościół gdzie proboszczem jest Polak. Dodatkowo zapoznany z waszą sytuacją. Nie pierwszy raz powierzamy jego opiece świadka koronnego. Będzie pani miała z kim od czasu do czasu porozmawiać na luzie.
- I są tam nadal?
- Kto? Świadkowie? Nie. Jedna osoba mogła wrócić do domu, a dwie pozostałe przenieśliśmy gdzie indziej. Z wami też tak może być, ale to wyjdzie w praniu.
Na tym rozmowa się skończyła.
Niestety policjant, który z nimi jechał pozbawił ją złudzeń.
- Tylko śmierć bossów może sprawić, że wrócicie. Ja będę z wami pół roku, potem inni moi koledzy. Również przez sześć miesięcy. Po kilku latach zostawimy was i będziemy tylko raz na jakiś czas wpadać sprawdzać, jak dajecie sobie radę.
- Czyli mogę z nim utkwić do końca życia? - Gosia była zdruzgotana.
- Zobaczymy. Może to nie wypali? Wtedy umieścimy was oddzielnie. Ale od razu uprzedzam, żeby pani nie utrudniała tego przedsięwzięcia.
Zorganizowanie dla świadków koronnych bezpiecznego azylu, to dosyć trudna sprawa.
- Nie miałam nawet w myślach tego, żeby szkodzić - zapewniła Gosia - tylko to mnie trochę przerasta.
- Tak, to z pewnością nie będzie łatwe. Ale mam dla pani dobrą wiadomość. Jest pani wierząca, a tam jest kościół gdzie proboszczem jest Polak. Dodatkowo zapoznany z waszą sytuacją. Nie pierwszy raz powierzamy jego opiece świadka koronnego. Będzie pani miała z kim od czasu do czasu porozmawiać na luzie.
- I są tam nadal?
- Kto? Świadkowie? Nie. Jedna osoba mogła wrócić do domu, a dwie pozostałe przenieśliśmy gdzie indziej. Z wami też tak może być, ale to wyjdzie w praniu.
Na tym rozmowa się skończyła.
Od
wejścia na lotnisko mówili już tylko po angielsku.
Paul
i Alice.
Małżeństwo
z trzyletnim stażem, szukający spokojnego miejsca, żeby osiąść.
Gośka uważała, że zamieszkanie w małej miejscowości, to nie jest dobry pomysł. Małe społeczności z trudem przyjmują nowych członków. Alice natomiast bardzo się cieszyła, ponieważ zawsze marzyła o życiu w małym miasteczku i pracy w domu kultury, ponieważ muzyka była jej pasją.
Marek uważał, że wpadł gówno i że życie przestało być kolorowe. Paul uważał to samo, z tym że musiał jeszcze udawać szczęśliwego małżonka.
- Co jest? - zapytał szorstkim głosem Alice, kiedy ta stanęła tuż przed wejściem na pokład samolotu.
- Nic - pisnęła cienkim głosikiem - żegnam się z krajem i rodziną.
Parsknął pogardliwie, ale potem się zreflektował. Wziął ją za rękę i odparł.
- Nie martw się mała, jakoś to będzie.
Samolot wzbił się w górę. Zostawili za sobą stare życie.
Gośka uważała, że zamieszkanie w małej miejscowości, to nie jest dobry pomysł. Małe społeczności z trudem przyjmują nowych członków. Alice natomiast bardzo się cieszyła, ponieważ zawsze marzyła o życiu w małym miasteczku i pracy w domu kultury, ponieważ muzyka była jej pasją.
Marek uważał, że wpadł gówno i że życie przestało być kolorowe. Paul uważał to samo, z tym że musiał jeszcze udawać szczęśliwego małżonka.
- Co jest? - zapytał szorstkim głosem Alice, kiedy ta stanęła tuż przed wejściem na pokład samolotu.
- Nic - pisnęła cienkim głosikiem - żegnam się z krajem i rodziną.
Parsknął pogardliwie, ale potem się zreflektował. Wziął ją za rękę i odparł.
- Nie martw się mała, jakoś to będzie.
Samolot wzbił się w górę. Zostawili za sobą stare życie.
Rozdział II
Miasteczko
było położone między zalesionymi wzgórzami. Miało dwie główne ulice, przy
których znajdował się ratusz, komisariat i trzy kościoły. Dwa protestanckie i
jeden katolicki. Oprócz tego kilka sklepów i barów. Większość mieszkańców
mieszkała raczej na obrzeżach, w dużych domach, do których prowadziły kręte
leśne drogi.
- Cywilizacja – parsknął zniechęcony Paul.
Za to Alice zakochała się w tym miejscu od pierwszego spojrzenia. Jej projekcje małego miasteczka bardziej pasowały do polskich realiów, tutaj można było ukryć się w lesie i nie myśleć o tym, co powiedzą sąsiedzi.
- Czy będziemy mieszkać w mieście? - zapytała Jacka, policjanta, który im towarzyszył.
- Nie. Kochacie ciszę i spokój. Wasz dom znajduje się na obrzeżach, pod lasem - wskazał ręką kierunek - ja, jako samotny mężczyzna będę mieszkał w kamienicy niedaleko kościoła, w którym jest nasz znajomy ksiądz.
Kiedy przejeżdżali przez miasteczko, ludzie przyglądali się im zaciekawieni.
Ta ciekawość nie była niczym dziwnym, ponieważ za ich busem jechał tir, wyładowany po brzegi domowymi sprzętami. Droga zaczęła łagodnie się wznosić. Wjechali między szpaler drzew, który skończył się po około kilometrze, a ich oczom ukazały się łąki. W oddali, pod lasem, widać było kilka budynków, ale okazało się, że w żadnym nie będą mieszkać. Ich cel znajdował się dwa kilometry dalej. Dom stał samotny, oparty o linię drzew, a frontem skierowany do drogi. Był cały brązowy, miał duży ganek, a nad nim taras.
Podwórko było zarośnięte i widać było, że dawno nikt się nim zajmował.
- Czy ktoś tu umarł? - zapytał Paul.
- Nie- odpowiedział Jack- tylko od pięciu lat nikogo tu nie przysłaliśmy.
- Niech zgadnę - burknął Paul - będziemy musieli sami tu posprzątać?
- Oczywiście - potwierdził Jack - wszystko ma wyglądać naturalnie.
Alice przestała ich słuchać i poszła obejrzeć podwórko.
Nie było żadnego płotu, ani widocznej granicy parceli, ale domyśliła się, że las spełniał tę rolę. Dom był wciśnięty między sosny, jedynie od frontu do drogi znajdowało się coś na kształt trawnika.
Wszędzie leżały patyki i gałęzie, a między nimi jakieś stare donice i żelastwo.
Alice oczyma wyobraźni widziała, jak to sobie zagospodaruje.
Zobaczyła, że mężczyźni idą w stronę drzwi wejściowych, więc szybko do nich dołączyła. Dom był pozbawiony mebli i akcesoriów sanitarnych. Ale panowie z tira, już pomału zaczęli wszystko wypakowywać. Za kilka dni wszystko będzie, jak trzeba.
Zaraz za drzwiami była spora sień, w której znajdowała się wnęka z wieszakami i dwie półki na buty. A potem wchodziło się wprost do ogromnego salonu, w którym największe wrażenie robił kominek. Zrobiony z kamienia i żelaza.
- Na waszym miejscu od razu bym w nim rozpalił. Mamy koniec marca, ale sami czujecie, że tutaj do wiosny jeszcze daleko. - powiedział Jack - komin przeczyszczony i sprawdzony, nie zaczadziejecie.
Skinęli głowami, że rozumieją i kontynuowali zwiedzanie.
Po lewej stronie było troje drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, drugie do sporej kuchni, a trzecie do pokoju, który na razie nie miał zastosowania, ale Alice już wiedziała, że będzie to pokój muzyczny.
Schody prowadzące na piętro
były zrobione z drewna i kiedy po nich wchodzili przeraźliwie skrzypiały.- Cywilizacja – parsknął zniechęcony Paul.
Za to Alice zakochała się w tym miejscu od pierwszego spojrzenia. Jej projekcje małego miasteczka bardziej pasowały do polskich realiów, tutaj można było ukryć się w lesie i nie myśleć o tym, co powiedzą sąsiedzi.
- Czy będziemy mieszkać w mieście? - zapytała Jacka, policjanta, który im towarzyszył.
- Nie. Kochacie ciszę i spokój. Wasz dom znajduje się na obrzeżach, pod lasem - wskazał ręką kierunek - ja, jako samotny mężczyzna będę mieszkał w kamienicy niedaleko kościoła, w którym jest nasz znajomy ksiądz.
Kiedy przejeżdżali przez miasteczko, ludzie przyglądali się im zaciekawieni.
Ta ciekawość nie była niczym dziwnym, ponieważ za ich busem jechał tir, wyładowany po brzegi domowymi sprzętami. Droga zaczęła łagodnie się wznosić. Wjechali między szpaler drzew, który skończył się po około kilometrze, a ich oczom ukazały się łąki. W oddali, pod lasem, widać było kilka budynków, ale okazało się, że w żadnym nie będą mieszkać. Ich cel znajdował się dwa kilometry dalej. Dom stał samotny, oparty o linię drzew, a frontem skierowany do drogi. Był cały brązowy, miał duży ganek, a nad nim taras.
Podwórko było zarośnięte i widać było, że dawno nikt się nim zajmował.
- Czy ktoś tu umarł? - zapytał Paul.
- Nie- odpowiedział Jack- tylko od pięciu lat nikogo tu nie przysłaliśmy.
- Niech zgadnę - burknął Paul - będziemy musieli sami tu posprzątać?
- Oczywiście - potwierdził Jack - wszystko ma wyglądać naturalnie.
Alice przestała ich słuchać i poszła obejrzeć podwórko.
Nie było żadnego płotu, ani widocznej granicy parceli, ale domyśliła się, że las spełniał tę rolę. Dom był wciśnięty między sosny, jedynie od frontu do drogi znajdowało się coś na kształt trawnika.
Wszędzie leżały patyki i gałęzie, a między nimi jakieś stare donice i żelastwo.
Alice oczyma wyobraźni widziała, jak to sobie zagospodaruje.
Zobaczyła, że mężczyźni idą w stronę drzwi wejściowych, więc szybko do nich dołączyła. Dom był pozbawiony mebli i akcesoriów sanitarnych. Ale panowie z tira, już pomału zaczęli wszystko wypakowywać. Za kilka dni wszystko będzie, jak trzeba.
Zaraz za drzwiami była spora sień, w której znajdowała się wnęka z wieszakami i dwie półki na buty. A potem wchodziło się wprost do ogromnego salonu, w którym największe wrażenie robił kominek. Zrobiony z kamienia i żelaza.
- Na waszym miejscu od razu bym w nim rozpalił. Mamy koniec marca, ale sami czujecie, że tutaj do wiosny jeszcze daleko. - powiedział Jack - komin przeczyszczony i sprawdzony, nie zaczadziejecie.
Skinęli głowami, że rozumieją i kontynuowali zwiedzanie.
Po lewej stronie było troje drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, drugie do sporej kuchni, a trzecie do pokoju, który na razie nie miał zastosowania, ale Alice już wiedziała, że będzie to pokój muzyczny.
- Trzeba będzie je wyremontować - powiedziała Alice.
- No. Ciekawe, kto to zrobi - burknął Paul.
- Ty - roześmiał się Jack - w końcu pracujesz w drewnie, chyba nie wezwiesz fachowca?
- Bardzo śmieszne - burczał.
Na górze znajdowały się cztery pokoje i dwie łazienki.
- To będzie moja sypialnia - powiedziała Alice, wybierając pokój z oknem na las.
- Jaka twoja sypialnia? - zdziwił się Paul - chyba nasza!
Alice uświadomiła sobie, że jeszcze nie rozmawiali o funkcjonowaniu ich "małżeństwa".
- Nie ma żadnej naszej sypialni - powiedziała - nie jestem twoją prawdziwą żoną. Nie będę z tobą sypiać w jednym łóżku.
- Co?! Chyba śnisz - wydarł się Paul, ale Jack przerwał mu dalszy ciąg tyrady.
- Alice ma prawo do tej decyzji. Na zewnątrz musicie udawać małżeństwo, w domu nie.
- Ale moje potrzeby! - krzyczał.
- A moje potrzeby? - zapytała go.
Paul uśmiechnął się.
- Nie będzie ci źle. Obiecuję.
Alice skrzywiła się.
- Moja potrzebą jest osobna sypialnia i zero w niej twojego towarzystwa.
- Jack. Wstaw się za mną! - krzyknął Paul.
- Alice decyduje. A ty nie masz prawa jej tknąć. Chyba, że sama się zgodzi.
- No żeszkur....- uderzył pięścią we framugę - nie możecie mnie zmusić do celibatu.
- Masz rację. Nie możemy - odparł Jack - ale swoje skoki w bok zatrzymuj dla siebie.
Alice zrobiło się niedobrze.
Wyszła szybko z pokoju, zbiegła po schodach i po chwili była na zewnątrz. Krążyła nerwowo po podwórku.
No tak - myślała - czego się spodziewałaś? Że to porządny facet? To gangster. Ma rozbuchane potrzeby i pewnie nigdy nie musiał się powstrzymywać od seksu. Panienki na każde zawołanie, żadna nie powie, nie.
Kopnęła kamień.
- I co ja teraz zrobię? - spojrzała na dom. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że w końcu zostaną sami, a wtedy co go powstrzyma?
Paul był wściekły. Ta koszmarna baba wybiegła, jakby był najobrzydliwszym facetem pod słońcem. Myślałby kto, że taka święta.
- Uspokój się - powiedział Jack.
- Bo co?
- Wiedziałeś, że bycie świadkiem nie będzie łatwe.
- Ale nie pisałem się na celibat! Pomyślałem sobie, że małżeństwo, to wcale nie jest głupi pomysł. Że w tej dziurze, to będzie dla mnie najlepsze rozwiązanie. Tymczasem ona mi wyjeżdża z osobną sypialnią. Człowieku, ja i tak już ledwo wyrabiam. Miesiąc bez baby...
- Pomyśl sobie, że gdybyś był sam, to byś miał tylko mnie do towarzystwa i zero kobiet. Tymczasem masz szansę na zdobycie Alice. Bądź delikatny, adoruj ją, bądź miły.
Paul żachnął się.
- Jeszcze czego. Będę miły, jeśli ona będzie dla mnie miła.
Jack złapał go za kark i ścisnął.
- Ogarnij się dupku - warknął - to nie jest żadna łatwa panienka, która będzie koło ciebie skakać. To porządna dziewczyna, a ty zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor, który nie dostał czego chciał.
Mimo, że mężczyźni byli podobnej postury, nie udało się Paulowi wyrwać z uścisku policjanta.
- Chcesz uchodzić za mężczyznę? To zachowuj się, jak mężczyzna.
Puścił go i ruszył do drzwi.
- Na pocieszenie dodam, że ja dla was na pół roku zostawiłem żonę i trójkę dzieci. Myślisz, że mam lepiej od ciebie?
Paul jeszcze raz uderzył pięścią w we framugę.
kolejny odcinek 10 września
Komentarze
Prześlij komentarz