Opowiadanie - Świadek koronny - odc.7
Rozdział V
Był
wieczór, Alice siedziała w salonie i oglądała jakiś serial, Paul kąpał się po
pracy. Kiedy skończył, przebrał się w dres i do niej dołączył. Usiadł blisko
niej i objął ramieniem, jednocześnie powiedział.
-
Zauważyłaś, że od trzech dni ani razu się nie pokłóciliśmy?
Kobieta
zesztywniała. Po raz pierwszy w domu usiadł tak blisko niej i jeszcze wziął w
objęcia. To było nie do pomyślenia. Owszem, kiedy byli w kinie, dała się
trzymać za rękę, a potem w restauracji pozwoliła mu na czułe gesty. A wczoraj
na grillu u jej koleżanek prawie się nie rozstawali, byli blisko. Ale w domu?
Popatrzyła na niego nieufnie. On widząc jej minę zaśmiał się i powiedział.
-
Masz dwa wyjścia. Odtrącić mnie i wszcząć awanturę albo dać sobie spokój i
pozwolić sobie na odrobinę bliskości.
Miał
rację. Gdyby nagle wstała i powiedziała, żeby trzymał ręce przy sobie, na bank
doszłoby do nerwowej rozmowy. Paul patrzył na nią i widział, jak twarz jej się
zmienia. Z zaciętej miny przeszła do bardzo, ale to bardzo zagubionej.
Odwróciła
się od niego. Zauważył, że oczy jej się zaszkliły.
-
Będziesz płakać? – zdziwił się.
Pokręciła
przecząco głową. Westchnęła i jeszcze bardziej się napięła.
-
Czego się boisz – powiedział lekko zirytowany– przecież się na ciebie nie
rzucę.
Nie
odpowiedziała.
-
Równie dobrze mógłbym sobie podłożyć pod rękę pieniek, też jest sztywny i
milczący – burknął – czego się boisz?
Spojrzała
mu w oczy, były pełne łez.
-
Nie krzycz na mnie – powiedziała cicho.
-Nie
krzyczę na ciebie! – krzyknął i zamknął się. Po chwili podjął spokojniejszym
tonem – Nie rozumiem cię. Pomóż mi i odpowiedz na moje pytanie.
Alice
spojrzała na niego bardzo poważnie.
-
Czy mogę ci zaufać?
W
pierwszej chwili miał ochotę znowu dać jej wykład o tym, jak od trzech miesięcy
mieszkają razem i że nic jej nie zrobił, ale zrezygnował. Ona pytała bardzo
poważnie i to nie był czas na głupie gadki. Wiedział, że od jego odpowiedzi
wiele zależy. Przede wszystkim ona chciała, żeby szanował jej granice, żeby
był…, prawdziwym mężczyzną i wziął odpowiedzialność za nią i za siebie. Czy był
w stanie jej to dać? Do niedawna myślał tylko o tym, jak ją zdobyć dla siebie.
Nie dla siebie nawzajem, ale dla siebie. Egoistycznie i wygodnicko. Ale od
akcji w tartaku, coś się w nim zmieniło. Odkąd mógł jej publicznie dotykać,
korzystał z tego, jak mógł. I było mu z tym dobrze. Nagle odkrył, że zależy mu
na niej. I jej chyba też zależy na nim. Inaczej by się wyrwała i uciekła. Znał
ją. A dzisiaj nie walczyła, dzisiaj, zrozumiał to, chciała oddać się w jego
ręce. Kiedy to sobie uświadomił, aż zabrakło mu tchu.
Kiedy
już go odzyskał chciał na nią nawrzeszczeć, że nie może zwalać na niego całej
odpowiedzialności, ale potem spojrzał na nią czule i powiedział równie
poważnie.
-
Możesz mi zaufać.
Alice
uśmiechnęła się do niego szeroko i mocno wtuliła w jego ramiona. Nie miał już
pod rękoma sztywnego kołka, a piękną i kochaną kobietę. I było mu z tym dobrze.
Objął ją mocno, a brodę położył na jej głowie.
-
Ryczysz – stwierdził.
-
Tak mam – bąknęła mu w bluzkę.
-
Nie rycz już – pogłaskał ją po głowie.
Paul
wszedł do kościoła i od razu natknął się na księdza. Był to mężczyzna
pięćdziesięcioletni, szpakowaty, o bystrych niebieskich oczach.
-
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział Paul po angielsku.
-
Na wieki wieków amen – odparł ksiądz po polsku.
-
Mam do księdza sprawę – zaczął bez wstępów.
-
Zawsze to jakiś powód, żeby w końcu odwiedzić kościół – powiedział ksiądz.
-
Do teraz było mi nie drodze – przyznał bez skruchy mężczyzna.
-
A teraz?
-
A teraz mam sprawę. Ważną.
-
Usiądźmy – zajęli pierwszą ławkę z brzegu – słucham.
-
Zna ksiądz naszą sytuacje.
-
Owszem.
-
A to, że ona nie uznaje tego ślubu też?
-
Owszem. Nic sobie nie przysięgliście.
-
Wiem, chociaż ja mam to w nosie. A raczej miałem.
-
Chcesz się z nią ożenić?
-
Tak. Mieszkamy pod jednym dachem, znamy się, podobamy się sobie, tylko ona
stawia jeden warunek. Ślub.
-
A ty tego chcesz?
-
Tak – odparł bez namysłu.
Milczenie
księdza lekko zbiło go stropu.
-
Nie wierzy mi ksiądz?
-
Wierzę, tylko zastanawiam się, czy tak powinniście postąpić.
-
Nawet Alice uważa, że tak.
Ksiądz
popatrzył na niego i powiedział.
-
Nie mam problemu żeby wam udzielić ślubu. Mało tego, bardzo mnie to cieszy, ale
sam wiesz, że jesteście świadkami koronnymi.
-
I co w związku z tym?
-
A to, że weźmiecie ślub, a za dwa tygodnie Jack powie wam, że możecie wracać do
Polski. Co wtedy?
Paul
zmarszczył brew.
-
W ogóle o tym nie pomyślałem. Brałem pod uwagę tylko i wyłącznie utkwienie w
tym miejscu na zawsze.
-
Jeżeli chodzi o mnie, to z radością udzielę wam ślubu, ale ty powinieneś
zastanowić się nad tym krokiem. Czy jesteś pewien, że chcesz Alice na dobre i
na złe.
-
A ona?
-
Skoro chce za ciebie wyjść z pewnością to przemyślała i weźmie pełną
odpowiedzialność za tę decyzję. Pytanie, co ty chcesz zrobić?
Paul
już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale ksiądz go powstrzymał.
-
Nie musisz mi odpowiadać. Po prostu zastanów się nad tym. A jak już powiesz
sobie tak, przyjdźcie do mnie oboje i ustalimy wszystko, co i jak.
Mężczyzna
skinął głową i wstał.
-
Z Panem Bogiem – powiedział ksiądz.
-
I nawzajem – odparł Paul i wyszedł.
Alice
obserwowała Paula, jak krąży po podwórku i zamiast sprzątać skoszoną trawę nad
czymś duma. Tak się zachowywał od dwóch dni i za nic nie chciał się z nią
podzielić swoimi bolączkami. Pytała Jacka, czy coś wie, ale ten zaprzeczył. A
jeszcze dziwniejsze było to, że co i raz przyglądał jej się ukradkiem i coś
mamrotał pod nosem. I stał się bardzo milczący, co było dziwne, bo lubił
rozmawiać. Za to często podchodził do niej, całował lub przytulał mocno.
-
Czy ty jesteś chory? – dopytywała.
-
Nie – odpowiadał i nic więcej nie udawało jej się z niego wycisnąć.
Usłyszała
silnik uruchamianego samochodu, Paul wyjechał z podwórka.
Mężczyzna
podjął decyzję i pojechał szukać pierścionka zaręczynowego, ponieważ chciał to
załatwić, jak trzeba. W mieście nie było jubilera, więc musiał poprosić Jacka o
wycieczkę do większego miasta. Ten był przekonany, że Paul chce pójść na
panienki i bardzo się zdziwił, kiedy mężczyzna kazał mu podjechać pod sklep
jubilerski.
-
Kupujesz Alice pierścionek? – dziwił się.
-
Tak. Zaręczynowy.
-
Przecież jesteście po ślubie.
-
Na papierze.
-
A teraz?
-
Chcę cię poprosić na świadka. Ślub odbędzie się w kościele.
Jack
zbaraniał.
-
Wiesz, że w każdej chwili wasz program świadka koronnego może się skończyć.
-
Równie dobrze, może to nie nastąpić.
-
A jeśli się skończy?
Paul
wzruszył ramionami.
-
To wrócę do Polski z żoną.
-
Na stare śmieci.
-
Co? – nie rozumiał Paul.
-
Na stare śmieci. Do innych światów. Jej porządny, twój z marginesu.
-
Nie będę się tym teraz martwił – pokazał Jackowi jeden z pierścionków –
myślisz, że jej się spodoba.
-
Nie wiem – odparł Jack – martwi mnie to, co robisz.
-
A mnie nie. A ten?
-
Może być – powiedział Jack.
-
W ogóle mi nie pomagasz.
-
Nie umiem wybierać pierścionków – przyznał Jack – ale to mało ważne. Proszę
cię, zastanów się jeszcze.
-
Miałem ponad trzy miesiące. Dogadaliśmy się i nie wiem czemu nie mielibyśmy się
pobrać.
-
Bo możecie w każdej chwili wrócić do Polski.
Paul
przyjrzał się mu uważnie.
-
Ty coś wiesz? Jest taka szansa?
-
Nic nie wiem. Gdybym wiedział, to bym ci od razu wam o tym powiedział.
-
Skoro nie wiesz, to nie będę się nad tym zastanawiał – po czym wskazał
delikatny pierścionek z małym białym oczkiem – o, ten powinien jej się
spodobać.
-
Skromny.
-
Kasę zostawiłem w Polsce, tutaj mam tylko skromną pensję drwala – przypomniał.
Jack
nie skomentował.
Paul
nie od razu zdecydował się na oświadczyny, jeszcze przez tydzień zastanawiał
się, czy dobrze robi, czy rzeczywiście jest to, czego chce.
W
końcu podjął męską decyzję. Nie mógł zaprosić Alice do restauracji tam jej się
publicznie oświadczyć, ponieważ byli po „ślubie”, dlatego zorganizował piknik
na polanie, która znajdowała się całkiem niedaleko ich domu. Kobieta oczywiście
nie miała bladego pojęcia, co się święci i beztrosko cieszyła się wspólnym
posiłkiem na powietrzu.
-
Z jakiej to okazji? – pytała popijając mało romantyczne piwo.
-
Jest sobota, jest lato, jest ciepło – wyliczał Paul – poza tym, czy to nie
lepsze niż grillowanie?
-
Lepsze – Alice sięgnęła do koszyka i wyjęła kanapkę – dobre. Nie wiedziałam, że
umiesz cokolwiek sam zrobić.
-
Bo nie dopuszczałaś mnie do kuchni, moja ty perfekcyjna pani domu – popatrzył
jej w oczy.
Pocałowali
się.
-
Uznałam, że powinnam ci jakoś wynagradzać te niewygody mieszkania ze mną –
mruknęła.
-
Oczywiście.
Stwierdził,
że to najlepszy moment na oświadczyny. Zerwał się na równe nogi, co ją bardzo
zaskoczyło.
-
Co się stało? – zapytała zdezorientowana.
-
Poczekaj – poklepał się po kieszeniach, potem zajrzał do piknikowego kosza,
potem zepchnął ją z koca i pod niego zajrzał.
-
Co ci się stało? Zgubiłeś telefon? – dopytywała.
-
Nie – powiedział – zostań tu i nigdzie się nie ruszaj – i pobiegł do domu.
Alice
postanowiła nie zastanawiać się nad jego dziwnym zachowaniem, tylko znowu
wszystko porządnie poukładała. Wzięła jego bluzę do ręki i kiedy ją składała, z
kieszeni wypadło małe, granatowe pudełeczko. Zamarła, a potem wyciągnęła rękę.
Zatrzymała ją tuż nad wieczkiem i zastanowiła się, czy na pewno chciała tam zajrzeć.
Serce biło jej, jak oszalałe. Wzięła pudełko do ręki i wcisnęła je w kieszeń
bluzy. Po czym położyła ją na kocu.
Odetchnęła,
ale daleko jej było do spokoju.
Spojrzała
w stronę domu i zobaczyła, że na plac
wjeżdża Jack.
-
No i po romantyzmie – mruknęła zasmucona.
Paul
podszedł do niego i przez chwilę rozmawiali. Potem obaj szybko ruszyli w jej
stronę. Zaniepokoiła się.
-
Co się stało? – krzyknęła.
Ale
to nie była zła wiadomość, Paul był uśmiechnięty od ucha do ucha.
-
Kochanie, wracamy do Polski.
Pod
Alice ugięły się nogi.
-
Ale, jak to?
-
Normalnie – powiedział Jack – wszystko się skończyło. Szajki wyłapane,
niektórzy się pozabijali. Nikt nie nastaje na wasze życie.
Kobieta
z jednej strony cieszyła się tak bardzo, że myślała, że ją rozsadzi, z drugiej
strony była w rozpaczy, bo to zmieniało po raz kolejny bieg jej historii. Czy
będzie w niej Paul.
-
Nie cieszysz się? – zapytał, widząc jej niepewną minę.
-
Cieszę się – odparła słabo – ale, co z nami.
-
Z nami będzie wszystko, jak trzeba.
Objął
ją i przytulił do serca.
Komentarze
Prześlij komentarz